"słyszę
słowa od których włos jeży się na głowie, o rany rany jestem
niepokonany"
-----------------------------
Kiedy
mnie wyprowadzali, Emily piszczała, krzyczała i miała w oczach
łzy. Nie próbowałam jej uspokoić, pocieszyć. Nie okłamywałam,
że wszystko będzie dobrze, że do niej wrócę. Nie miałam już na
to siły, byłam coraz słabsza.
Chwiejnym
krokiem weszłam do pokoju i poczułam uderzenie w plecy, przez co
upadłam ponownie na twarz. Nie syknęłam, jęknęłam, nie wydałam
żadnego dźwięku. Kiedy nie masz siły na oddech, zapominasz nawet
jak wydaje się dźwięki.
Kopniakiem
obrócono mnie na plecy, przymknęłam oczy. Stał nade mną i byłam
pewna, że miał w dłoni rewolwer. Słyszałam jak oddycha ciężko,
jakby trudno było mu mnie zabić. A to dobre.
Odbezpieczył
broń, a ja wstrzymałam oddech. Uniosłam powoli powieki i wtedy
rozniósł się dźwięk wystrzału.
Blondyn
nerwowo zerkał na licznik prędkości, co chwilę przyspieszając i
zwalniając, by być w zasięgu Juliet i Jareda. Z trudem utrzymywał
panowanie nad maszyną, która jak wszystkim dobrze wiadomo, do
najlżejszych nie należała i w tym momencie dużo trudniej było mu
ją prowadzić.
Kropelki
potu spływały mu po czole, karku i plecach, gdy powietrze boleśnie
wbijało mu się w skórę. Wymijał kolejne samochody, ignorował
trąbienia i niezadowolenie innych uczestników jazdy.
Czuł,
że było za późno. W jego głowie była tylko myśl, że nie
zdąży, że się spóźni i zawiedzie swoją siostrę.
Twierdził,
że był zobowiązany do zapewnienie bezpieczeństwa młodej Collins.
Nie
zorientował się, gdy powoli zaczął dochodzić do dwustu
trzydziestu, a cała przestrzeń wokół niego rozmazywała się.
Juliet
siedząca w samochodzie z przerażeniem patrzyła na poczynania
swojego chłopaka. Widziała, jak coraz bardziej się od nich oddala,
z czasem coraz trudniej było jej go dostrzec i była pewna, że nie
skończy się to dobrze. Próbowała szybko coś wymyślić, by
uspokoić trochę Maxa i przekonać go by zwolnić, lecz gdy tylko
zbliżali się do niego na odległość kilku metrów, ten znów
przyspieszał i znikał w tłumie innych pojazdów.
W
pewnym momencie dosłownie kilka sekund dzieliło motocyklistę od
zderzenia z minivanem i tylko jakimś cudem nie doszło do tragedii.
-Jared,
kurwa mać, zrób coś!- warknęła na bruneta, który mocno zaciskał
dłonie na kierownicy i powoli zaczynał tracić panowanie nad
pojazdem.
-On
oszalał, nie widzisz tego!- Jaredowi także zaczęły puszczać
nerwy. Nie potrafił się uspokoić, zachować zimnej krwi i było to
aż zaskakujące, no bo przecież, on i Max znajdowali się wiele
razy w takich sytuacjach. Wiele razy były na pograniczu życia i
śmierci i zawsze im się udawało. Tyle, że zawsze nie chodziło o
rodzinę. A rodzina była dla nich najważniejsza.
Zaczęli
się kłócić, coraz bardziej przestając zwracać uwagę na Maxa i
na to co dzieje się na drodze. Nie był to dobry pomysł, żeby
jechali wspólnie, ale przecież nikt nie mógł przewidzieć tego,
co się stanie.
Gdy
Jared był zajęty odpowiedzeniem, dość wulgarnym słownictwem,
samochód zaczął skręcać i wjechał na przeciwny pas ruchu.
Pojazd poruszał się prędkością ponad stu osiemdziesięciu
kilometrów na godzinę, a zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka...
Było
za późno, gdy oboje zdali sobie sprawę, z tego co się dzieje.
Było za późno, gdy chłopak spróbował skręcić i wyminąć
jakimś cudem pojazd. Było za późno, bo ciężarówka właśnie
wbiła się w samochód, a on przekoziołkował kilka metrów...
Gdy
kula przebiła bluzkę, przecięła skórę i trafiła w brzuch Anny,
w pomieszczeniu oddano drugi strzał, tym razem nie przeznaczony dla
niej.
Ona
z trudem chwyciła się za bok, nie mając siły by jakkolwiek
zatamować krwawienie. Obok niej zjawił się rudowłosy mężczyzna
i pochylił się nad nią opiekuńczo. Widział, jak dziewczyna
powoli gaśnie w oczach, jak w czekoladowych tęczówkach znajduje
się tylko niewyobrażalny ból i znienawidził swojego ojca za
wszystko, czego zrobił.
Upewniwszy
się, że nikt go nie przyłapie, przeszedł do pomieszczenia, w
którym przetrzymywano nastolatkę i oddał śmiertelny strzał
facetowi, który kilka sekund wcześniej postrzelił brunetkę. Kilka
sekund, właśnie o tyle się spóźnił i właśnie tyle mogło się
przyczynić do jej śmierci.
Delikatnie
wziął Collins na ręce i zdał sobie sprawę, że jest dużo
chudsza niż gdy zaczął pracę jej ochroniarza. Nie miał pojęcia,
kiedy ostatni raz coś jadła, ale to tylko utwierdzało go w
przekonaniu, że ma mało czasu, a przecież szpital był tak
daleko...
Poruszał
się pustymi korytarzami, wiedząc, że niektóre z nich od dłuższego
czasu w ogóle nie są używane. Przedostał się do podziemnego
garażu i jak najszybciej podbiegł do samochodu, w ogóle nie czując
obciążenia na rękach. A przecież brunetka nie była typem
dziewczyny, które mają bzika na punkcie swojej wagi, a ona sama
trenowała, by być wysportowane i silna, tyle, że teraz nie było
tego w ogóle widać.
Położył
ją na tylnym siedzeniu i jeszcze raz upewnił się, że jej serce
bije. Pochylił się nad jej ciałem i próbował chociaż w małym
stopniu zatamować krwawienia. Na jej ciele znajdowało się tyle
krwi, że nie mógł określić jak bardzo jest ranna. Widział ranę
po draśnięciu kulą na prawym ramieniu, kolejną na drugiej ręce
od łokcia do ramienia, zadaną nożem, twarz i włosy we krwi.
Wyglądała jakby jakiś bokser zrobił sobie z niej worek
treningowy. Dziewczyna nie miała szans na przeżycie i coraz
bardziej zaczęło do niego to docierać, ale tym samym dodawało mu
to większej motywacji. Zatrzasnął drzwi, obszedł samochód i
usadowił się na miejscu kierowcy, w tej samej chwili, gdy z budynku
zaczęło wybiegać kilku goryli, najwyraźniej zauważyli jego
kradzież.
Zaklną
pod nosem i wyjechał z garażu póki jeszcze miał na to szanse.
Max
spojrzał w lusterko i jego świat, który i tak był w katastrofie,
teraz kompletnie się zawalił. Poczuł ogromny uścisk w klatce
piersiowej, kiedy samochód zderzył się z ciężarówką i zaczął
koziołkować po drodze. W jednej chwili cały jego plan, wszystkie
nadzieje, że nie jest za późno, wyparowały. Był rozdarty i nie
zdawał sobie sprawy, że już od kilku minut nie jedzie, a stoi na
poboczu. Nie miał pojęcia co zrobić i tylko tracił czas na
myślenie. Chciał zawrócić, a jednocześnie bał się, że przez
to nie zdąży do Ann. Ale jeśli pojedzie po Ann, a i tak będzie za
późno, a dodatkowo straci kobietę swojego życia...
Ściągnął
kask i cisnął nim o asfalt ze wściekłości i bezradności.
Dopiero po dłużej chwili zorientował się, że jego telefon
dzwoni. Drżącymi dłońmi odebrał i przyłożył aparat do ucha
spanikowany.
-Halo?-
Głos nie był do niego podobny, jakbym zmutowany, stłumiony.
-Ona
umiera- usłyszał w słuchawce opanowany głos Leona.- A mnie
ścigają.
Collins
nie umiał zrozumieć sensu słów jakie były do niego skierowane.
Właśnie tracił wszystkich, grunt pod nogami mu się zawalał.
-Powiadom
w końcu Collinsów!- wydarł się na niego rudowłosy.- Inaczej
wszyscy umrzemy, rozumiesz?!
Rozumiał,
ale nie był w stanie tego zrobić. Z trudem wybrał numer do ojca,
wiele razy myląc liczby. Czas, który potrzebował Robert by
odebrać, był dla niego jak wieczność. Gdy w końcu usłyszał
głos ojca, nie potrafił wypowiedzieć słowa.
-Tato-
zaczął.- Zawaliłem...
-Max?
Max?! Co się dzieje!
-Miałem
ją chronić.... Miałem ją chronić!
------------------
"Jestem Bogiem" Paktofonika
Rozdział krótki, przepraszam.
Już tylko dwa. Wy też nie umiecie w to uwierzyć?
Do napisania