poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 14 (2)

Proszę o skupienie i wczytanie się w ten rozdział. 
Może na początek wydaje się błahy, ale mam cień nadziei, że taki nie jest.
----------------
Gdy ktoś, kto mi jest światełkiem
Gaśnie nagle w biały dzień
Gdy na drodze za zakrętem
Przeznaczenie spotka mnie
Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest *
-----------------------
Druga szansa. Co właściwie oznaczają te dwa słowa? Ludzie zawsze proszę o drugą szanse innego człowieka, nigdy siebie. Robią tak, bo zależy im na danej osobie, a czasami po prostu chcą poczuć się lepiej. Jednak są zbyt tchórzliwi, by poprosić o szanse samego siebie. A to właśnie w tym tkwi problem. Jak ktoś może nam wybaczyć, gdy sami sobie nie umiem?
Często ludzie proszą o drugą szanse, gdy popełnią błąd lub błędy. Ale to przecież błędy pozwalają nam się zmienić, dostrzec nasze wady. Wtedy zaczynamy nienawidzić się, właśnie przez te wady, a powinniśmy robić na odwrót. Powinniśmy zaakceptować to, że jesteśmy tylko ludźmi, że mamy wady i popełniamy błędy. Wtedy łatwiej byłoby nam wybaczać.
-Gdyby to było takie proste- mruknęłam siedząc w samochodzie.
Jutro miałam wyjechać z Paulem na weekend. Nie miałam pojęcia gdzie, ale nie interesowało mnie to. Ważne, że spędzę z nim czas. Zrobię coś dla niego, dla siebie. Dla nas.
Byłam na terenie starej fabryki, a budynek który stał obok, groził zawaleniem. Choć obiecałam Paulowi, że przez ten tydzień nie będę robiła nic głupiego, co narażałoby moje życie i ogólnie przestanę myśleć o problemach, nie było to łatwe. Zwłaszcza gdy miałam jedyną możliwość by spotkać się z Maxem.
Widziałam jak zaparkował kawałek przede mną, po drugiej stronie zniszczonej drogi. Wysiadł z samochodu i oparł się o jego maskę. Wydawał się zamyślony, całkowicie nieświadomy mojej obecności. To nie ja tu miałam się pojawić. Był umówiony z kimś innym. Ale teraz moja kolej mówić Niespodzianka, zrobiliśmy z ciebie idiotę.
Lecz nie było mi tak dobrze jak przypuszczałam. Widząc blondyna jak zaczyna chodzić i kopie kamienie, jedyne czego chciałam to znów znaleźć się w ramionach brata. By było tak jak wcześniej. Mieliśmy zamieszkać razem w Nowym Yorku. Mieliśmy nie przejmować się rodzicami, być rodziną. Miało być tak jak dawniej, ale o wiele lepiej. Na naszych zasadach, warunkach i tam gdzie sami byśmy sobie to wybrali. A było wręcz odwrotnie, było sto razy gorzej.
Powoli chwyciłam za klamkę, dziękując w duchu, że Leon zgodził się na moje „zakupy”, i wysiadłam.
Nadal byłam niewidoczna dla chłopaka, co dało mi kilka dodatkowych sekund. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w jego stronę. Dostrzegł mnie chwile potem. Nie spodziewał się mnie, był zaskoczony i zły. Może nie spodziewałam się powitania z fajerwerkami, ale to co zobaczyłam w jego oczach, spowodowało, że zatrzymałam się w pół kroku.
Tyle pytań miałam w głowie, nie tylko związanych z nowym psychopatą i Markiem, ale też z nami. Zgranym rodzeństwem, którym kiedyś byliśmy.
-Ann, co ty znowu, do cholery, wymyśliłaś?!- chłód jego tonu spowodował, że włoski na mojej skórze stanęły, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czyli tak czuli się ludzie, którzy go nie znali albo ci, którzy zaszli mu za skórę.
-Nie przyszłam po pomoc- wyjaśniłam pewnym głosem szkoda, że tak się nie czułam.
-Skąd wiedziałaś, że tu będę?- Był wyraźnie niezadowolony z mojej wiedzy. Gdzie się podział mój brat? Osoba, która broniła mnie i była dla mnie bohaterem?
Ona nie żyje.
Te słowa obiły się o moją głowę powodując nie przyjemny ból. W głowie i sercu. Te słowa były tak prawdziwe, że aż bolało. Wszyscy dookoła mi to mówili, ale te słowa do mnie nie docierały. Teraz je zrozumiałam. Max stracił tą swoją dobrą stronę, to co było w nim najważniejsze. Coś co czyniło z niego najlepszą osobę, jaką znałam. To, wraz z tamtym wypadkiem, umarło. Jest teraz na cmentarzu.
-Wiedza ma cenę- założyłam dłonie na klatce piersiowej, próbując ukryć fakt, że jestem jedną, wielką galaretą.- To ja miałam zadawać pytania.
-Co chcesz wiedzieć?!- wyrzucił dłonie w powietrze.- Dlaczego cię zostawiłem? Dlaczego zostałaś sama, czy gdzie jest twój Max?
Zabolały mnie jego słowa. Zmrużyłam oczy gotowa wyprzeć się tego, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Skłamałabym.
-Na te pytania nigdy mi nie odpowiesz- odparłam wymijająco.
-To czego chcesz?
-Wiesz, że babcia nie żyje?- spytałam ni stąd ni zowąd. To pytanie samo wyleciało z moich ust.
Patrząc jak wyraz jego twarzy się zmienia, łagodnieje miałam cichą nadzieję, że Max się nie zmienił. Że tylko gra i za chwile wybuchnie śmiechem mówiąc, że dałam się nabrać. Mogłabym w to uwierzyć, gdyby nie fakt, że po chwili ostatnie oznaki mojego brata zniknęły z twarzy mężczyzny. Zaskoczyłam go tylko pytaniem, nic więcej.
-Kiedy?- przejechał palcami po włosach wypuszczając głośno powietrze.- Kiedy zmarła? Czemu? Przecież była zdrowa.
Prychnęłam kręcąc głową.
-Została zamordowana- te słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Jeszcze kilka miesięcy temu tak właśnie mówiłam o Maxie. Został zamordowany, na moich oczach dostał kulkę w pierś. I choć logika nie pozwala nawet pomyśleć, że tu stoi i żyje, tak właśnie było. W innym przypadku pomyślałabym, że mam halucynacje. Ale on naprawdę żył. A bynajmniej żyło to, co z niego pozostało.
Przed oczami nagle pojawił mi się obraz leżącego Maxa w kałuży krwi. Nie oddychającego, nie wykazującego żadnych ludzkich odruchów. To wspomnienie było bolesne. Przyprawiało mnie o nudności, czułam jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Ale nagle coś sobie uświadomiłam, coś co umykało mi przez cały czas.
-Tata był przy tobie- szepnęłam.- Kiedy dostałeś, był przy tobie.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że pominęłam tak ważną rzecz. Przez ból zapomniałam kilka szczegółów, bo w głowie cały czas miałam martwego Maxa. Kompletnie pominęłam ojca i matkę, która stała kawałek dalej cała zapłakana.
-Ojciec wiedział, że żyjesz- zrobiłam krok w tył. Ojciec wiedział, że on żył. Ojciec wiedział, że kilka lat temu pojadę za Maxem i zabiję tamtego chłopaka.
Nagle jakby zalała mnie fala olśnienia. Nie obchodził mnie teraz psychopata, jego zrzuciłam na dalszy plan. Oni chcieli, bym zabiła Alana . Nie. To nie ja go miałam zabić. To miał zrobić Max.
Miałam mętlik w głowie. Słowa, które powiedział mi James były tylko skrawkiem prawdy. Ja sama tego wszystkiego nie rozumiałam. Dlaczego on wtedy chciał się spotkać z Maxem, skoro nie chciał go zabić.?
-Ty chciałeś go zabić- wymamrotałam pierwszy raz bojąc się własnego brata.
-Cholera jasna!- wydarł się.- Jasne, że nie. Ann, dlaczego wymyślasz takie bzdury?
-Bo nikt mi nie mówi prawdy?- zadałam retoryczne pytanie.- Bo wszystko przede mną ukrywacie? Dlaczego ojciec Lu wiedział, że mamy brata? Dlaczego szantażował ojca, chciał, by jego syn mnie zranił? Bym dostała się do Organizatora? On chciał mnie zranić, zemścić się za śmierć jedynego syna, czy chciał bym dowiedziała się prawdy? Dlaczego spotkałeś się z tym chłopakiem? On nie chciał cię zabić, prawda? On tylko chciał prawdy, tak jak ja? Czy przez prawdę, także umrę? Czy doszukując się prawdy, doszukam się jedynie śmierci? Właśnie o to chodzi? Ty wiesz wszystko, nie? Dlatego nie chcesz się ze mną spotykać. Dlatego mnie zostawiłeś, bym była bezpieczna?
Widziałam jak coś w nim pęka. Maska, którą miał, zanika. Po chwili patrzyły na mnie dobrze mi znane brązowe oczy. Takie same jak moje. Jego były pełne miłości, troski. Czułam, że w końcu do niego dotarłam. Że mój braciszek wrócił.
-Nie udało ci, się Max- po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Ból był nie do zniesienia. Już nic nie miało sensu.- On mnie szuka. Nie wiem kim jest, ale on zna prawdę. On zabił babcię, spowodował wypadek Jake'a. On chce mnie.
Ostatni zdanie było tylko ruchem warg. Nie potrafiłam wypowiedzieć ich na głos. Patrzyłam na brata i wiedziałam, że on także zna prawdę. Wcześniej myślałam, że to ja ją znam. Kolejny błąd. Kolejna pomyłka w moim życiu. Max nie był zdrajcą. Mark nie był psychopatą. Był mafiozom, który lubi wykorzystywać ludzi. Ale nie psychopatą. Znów zalazłam się w ślepym zaułku. Czując się tak bezradnie, jak wtedy pod klubem. Otoczona bólem, strachem i niepewnością. Wtedy nie wiedziałam, czy oni tylko mnie zgwałcą, czy też zamordują. Teraz było pewne, że każdy krok może oznaczać śmierć. Prawda oznaczała śmierć. Moje życie oznaczało śmierć.
-Nie mogę ci powiedzieć. Do puki nie wiesz, jesteś bezpieczna.
-Gówno prawda!- wydarłam się tak, że ptaki na pobliskich drzewach odleciały. Słyszałam jak echo roznosi się po okolicy.- On zabije każdego, kogo kocham, słyszysz? Zabije każdego na kim mi zależy. Nie wiem kim jest, nie oczekuję pomocy, chcę prawdy.
-Przykro mi- powiedział szczerze.- Ode mnie się tego nie dowiesz.
Ruszył w kierunku samochodu. Pobiegłam za nim i chwyciłam go za rękę. Obrócił się i westchnął ciężko. Nie mogłam pozwolić mu odejść. Był moją ostatnią nadzieją, ostatnią osobą, która zna prawdę. Czy tak wiele wymagałam? Czy tak wiele wymagali ci, którzy zginęli dla prawdy?
-Proszę- powiedziałam zalana łzami. Nienawidziłam siebie za to, że byłam taka miękka, że tak łatwo było mnie przejrzeć, że byłam taka słaba. Bezużyteczna. Niepotrzebna. Wszystko było przeze mnie.
-Jadąc za mną popełniłaś błąd, siostrzyczko- pocałował mnie w czoło.- Wpakowałaś się w coś, co ciebie nigdy nie powinno dotyczyć.
-Max- wychlipałam.- Nie zostawiaj mnie. Proszę, nie zostawiaj mnie.
Byłam gotowa błagać go o to. Potrzebowałam go.
-Ojciec zwolnił Jareda- oznajmiłam.- Nie może się do mnie zbliżać, Max jestem sama. Paul mi nie pomoże, jest tylko zwykłym człowiekiem, którego wpakowaliśmy to.
-Którego ja wpakowałem- poprawił mnie ze smutkiem.- Nie ostrzegając, że to nie będzie zabawa.
Byłam cała we łzach.
-Nie mogę- szepnął.
-Jeśli mnie zostawisz, nie dam rady- chwytałam się wszystkich możliwych sposobów.- Jeśli teraz odjedziesz, już cię nigdy nie zobaczę. Max, kocham cię. Jesteś moim jedynym bratem. Zawsze działaliśmy razem, dlatego byliśmy niepokonani.
-Wiem, mała- dotknął mojego policzka.- Jednak zostając tu, sprowadzę na ciebie jeszcze więcej kłopotów. Nawet nie wiesz jakim ludziom zaszedłem za skórę.
Mówił do mnie powoli i cicho, jak do małego dziecka, którym zresztą się czułam.
-Proszę – powtórzyłam błagalnie.
Widziałam w jego oczach jak toczy walkę. Walkę z tym co powinien, a co chce zrobić. Wiem, że wymagałam od niego niemożliwego. Jeśliby został, byłoby to początkiem kolejnych kłopotów. Zachowywałam się egoistycznie, ale w tej sytuacji nie potrafiłam inaczej. Nie potrafiłam odsunąć się i pozwolić mu odejść. Powinnam to zrobić, ale nie mogłam.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie i objął mocno. Wtuliłam się w brata, czując jak bardzo mi tego brakowało. To tak jakby odnaleźć zagubioną część siebie i wiedzieć, że za chwile znów zniknie.
-Pamiętaj, że cię kocham, mała. Nie pozwolę by ktokolwiek cię skrzywdził- szeptał.
-Więc zostań ze mną- upierałam się.
-Nie.
To jedne słowo, było jak ostrze wbite w serce.
-Więc zabierz mnie ze sobą- zaczynałam wariować.
Zaśmiał się, ale nie był to szczery śmiech. Bardziej jak nieudolna wersja śmiechu.
-Nie możesz uciec.
-Nie ucieknę- sprzeczałam się.- Pojadę tylko z moim bratem.
Wzruszyłam ramionami, nie odrywając się od Maxa. Bałam się, że jeśli to zrobię, on zniknie. Rozpłynie się w powietrzu, zostawiając ogromną dziurę w sercu. Już raz to przeżyłam, drugi raz nie chciałam.
-Uparta jak zawsze- mruknął.- Wracaj do domu i nikomu nie mów o tej rozmowie. Rozumiesz? Nikomu, nawet Paulowi.
Kiwnęłam głową. Przegrałam. Nie mogłam nic zrobić, by go zatrzymać. Chciałabym powiedzieć coś, lub zrobić by go zatrzymać. Ale każda inna opcja byłaby kłamstwem. Każda próba zatrzymania go, nie była zbyt silna by zadziałać. Wtedy poczułam jeszcze większą nienawiść do ludzi, którzy nam to zrobili. Którzy zabrali mi najważniejszą osobę w życiu. Paul nie miał racji. Nie mogłam uważać, że Max nie żyje. Musiałam codziennie przypominać sobie, że on żyje. Naprawdę jest w świecie żywych. Tylko się ukrywa, ukrywa do dnia, w którym wszystko się ułoży. Do dnia, gdy prawda nie będzie oznaczała śmierci. Kiedy będziemy bezpieczni.
Ale czy taki dzień nadejdzie? Czy cały czas będzie ktoś, kto będzie chciał nas zabić? Rodzice wybrali dla nas najgorszą przyszłość jaką można sobie wyobrazić. Niektórzy nie mają pieniędzy, samochodu i nie mieszkają w wielkim domu. Ale mają coś, co nigdy my nie posiadaliśmy. Poczucie bezpieczeństwa. I oni mają rodzinę, my mieliśmy tylko siebie i nawet to zaczyna znikać.
Nagle poczułam jak coś spada z nieba. Po chwili zerwała się ulewa. Tak, prawdziwa ulewa i choć deszczu nie widziałam od dobrych kilku miesięcy, nie przyniósł on takiego skutku jak zawsze. Kiedyś cieszyłam się na widok deszczu, na zapach po nim. Dziś czułam, że oznacza on coś złego.
-Pamiętaj- zaczął.- Po deszczu zawsze przychodzi słońce...
-Po nocy, zawsze przyjdzie świt- dokończyłam, a kolejne łzy płynęły mi po policzkach mieszając się z kroplami deszczu.
-Wrócę- szepnął.- A wtedy zabiorę cię w bezpieczne miejsce, gdzie nic nie będzie ci grozić.
-Będę czekać- obiecałam.
Patrzyłam jak chłopak wsiada do samochodu, włącza światła i zapala silnik, przez przednią szybę widzę jak patrzy na mnie. Jakby chciał mnie zapamiętać. Ja robię to samo. Oboje wiemy, że te obietnice mogą się nie spełnić. Oboje wiemy, że w każdej chwili możemy zginąć.
Odjechał, a ja jeszcze stałam jakiś czas w strugach deszczu. Przemoknięta do suchej nitki. Dopiero gdy zaczęłam trząść się z zimna, a samochodu Maxa już dawno nie było widać, wracam do auta. Włączyłam ogrzewanie i odjechałam
Mój brat jednak żyje. Mój brat nadal jest sobą. A jednak. Jednak nadal wszystko jest źle.
-----------------------
*Perfect "Niepokonani"
Do napisania....

sobota, 28 czerwca 2014

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana także do LBA, za co dziękuje Paraboli.
Jeśli ktoś nie orientuje się, o co w tym wszystkim chodzi, to już wyjaśniam.
,,Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę''. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."
 
Pytania od Paraboli
1. Skąd bierzesz pomysły na nowe rozdziały?
Z muzyki, otoczenia, książek. Zazwyczaj mam wenę kiedy sprzątam i to jet chyba najbardziej irytujące.
2. Kogo koncert chętnie byś zobaczył/a?
Wiele jest osób/zespołów których koncert chciałabym zobaczyć na żywo. Trudno jest wybrać jednego, ale chyba były to Imagine Dragons, a jeśli nie, to chętnie bym się wybrała na Jamesa Arthura, gdy ten ponownie zjawił się w Polsce
3. Masz ulubioną kawiarnię lub restaurację?
Kawiarnię. Jest taka jedna, do której chodzę z uśmiechem.
4. Od jak dawna piszesz?
Na blogspocie jestem od stycznia tego roku.
5. Wolisz spędzać wakacje aktywnie czy leniwie?
Pomiędzy. Lubię czasem się polenić, ale bez przesady. Nie chcę potem żałować, że całe wakacje spędziłam na nic nie robieniu.
6. Jakie imiona dał(a)byś swoim dzieciom?
Chyba nie chcę mieć dzieci, ale jeślibym miała to imiona były by bardziej nietypowe. Nie takie popularne i oklepane.
7.Jaki gatunek filmowy lubisz najbardziej?
Nie mam ulubionego gatunku. 
8. Gdzie widzisz siebie za 5 lat?
Początek studiów? Nie wiem, naprawdę. Moje życie ciągle się zmienia, dlatego nie planuję przyszłości. Oczywiście zastanawiam się, kim będę w przyszłości, ale wyborów jest tyle, że naprawdę nie umiem określić.
9. Jaka jest twoja ulubiona pora roku i dlaczego?
Lato i wczesna (o ile ciepła) jesień. 
Lato, chyba z wiadomych względów. Uwielbiam ciepło i słońce. W tej porze roku nawet deszcz jest czasem spoko. 
Jesień, lubię patrzeć na kolorowe liście.
10. W jakim miesiącu się urodziłaś/eś? 
Kwiecień
11. Wierzysz w przesądy?
Raczej nie.

Moje pytania:
1. Ulubiona potrawa
2. Kim chcesz zostać w przyszłości?
3. Co skłoniło cię do pisania?
4.Masz zwierzę ( nie wliczając rodzeństwa :p)?
5.Wierzysz w pechowe/ szczęśliwe liczy?
6. Co robisz, gdy masz zły humor?
7. Ulubiona książka?
8. Jak masz na imię?
9. Ulubiona dyscyplina sportowa?
10.Czy ktoś z bliskich wie, że piszesz?
11.Ulubiony film?

Nominuję:







Versatile Blogger Award

Jeszcze raz dziękuje za nominację Marga Lannister.


 Co należy zrobić będąc nominowanym do Versatile Blogger Award ?

* Podziękować nominującemu blogerowi.

* Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award na swoim blogu.
* Ujawnić 7 faktów o sobie.
* Nominować 7 (lub więcej) blogów.
* Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.


1. Mam dwa zwierzątka. Siostrę i brata. Oboje są starsi ode mnie.
2.Lubię czytać fantastykę...
3. Ale sama za nic w świecie nie umiem napisać w tej tematyce.
4.Chciałabym skoczyć na bungee...
5. Mam lęk wysokości
6.Boję się pająków
7. Nienawidzę gdy mam wenę, ale muszę coś zrobić, a gdy to skończę, wena mówi mi do widzenia

Nominuję.

---------------------
Za chwilę dodam też notkę z LBA



czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 13 (2)

Zrozumiałem - by żyć musisz chwytać dzień
Wstań by biec, bo istnieć nie znaczy żyć*
----------------
Zeszłam z motocykla i ściągnęłam kask.  Gdy go tak trzymałam w dłoniach, przypomniała mi się ostatnia przejażdżka z Maxem. Przed jazdą kłóciłam się z nim właśnie o ten kask. Jeszcze kilka miesięcy temu gdybym miała sama nim pojechać, kask pewnie zostałby w domu. 
Westchnęłam ciężko i przeniosłam wzrok na wejście do klubu. Przy drzwiach stało dwóch ochroniarzy, którzy najprawdopodobniej nie będą chcieli mnie wpuścić. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz na samą myśl, żeby tam wejść. Naprawdę nie miałam ochoty wchodzić do klubu gdzie prawie nagie dziewczyny tańczą przed napalonymi idiotami. Tak, to na pewno nie było miejsce dla mnie, ani dla jakiejkolwiek dziewczyny. No chyba, że tu pracowała. O ile można takie coś nazwać pracą. 
Po raz kolejny z moich ust wydobyło się westchnięcie i ruszyłam w kierunku wejścia.
Chciałam wejść, ale czyjaś dłoń znalazła się na moim ramieniu, tym samym uniemożliwiając wstęp.
-Przyszłam do szefa- warknęłam strzepując dłoń bruneta i spojrzałam mu pewnie w oczy.
-Szef już nie przyjmuje, sorry mała. Innym razem- parsknął śmiechem.
Wywróciłam oczami. Ten facet miał więcej mięśni niż rozumu. Ciekawiło mnie czy obstawa Howl'a także jest tak mało rozumna. 
-Bardzo śmieszne- burknęłam.- Nie stać cię na oglądanie panienek, to stwierdziłeś, że będziesz robił za "ochroniarza"?
Założyłam dłonie na klatce piersiowej. Mężczyzna od razu przestał się śmiać i wysłał mi ostrzegawcze spojrzenie, które po prostu zignorowałam.
-Wpuścisz mnie do swojego szefa, czy już teraz możesz iść szukać nowej pracy. A obiecuję, że długo jej nie znajdziesz.
-Co ty możesz?- prychnął.- Jesteś chociaż pełnoletnia?
-Wszystko- syknęłam.- Nazywam się Collins, słyszałeś o takich?
Facet wpuścił mnie natychmiastowo do środka i zaoferował zaprowadzenie. Nie chcą zgubić się, zgodziłam się. Po kilku minutach szłam korytarzem nad klubem, a chwilę później wchodziłam do gabinetu Howl'a.
-Szefie, ktoś do szefa- wyjaśnił brunet, który najwyraźniej nie był już w tak dobrym humorze jak wcześniej.
-Kto?- usłyszałam nieprzyjemny męski głos.
-Podobno masz kontakt z Maxem Collinsem, nieprawdaż- wyszłam zza ochroniarza, a ten po chwili się ewakuował.
Mark Howl był trzydziestoparoletnim facetem, który podobno kilka lat temu robił interesy z Organizatorem. Ale jak wiadomo, z nieżyjącym już facetem nie należy współpracować, a więc ten pierwszy otworzył swój klub. Tyle, że z striptizem. Mark jednak nie miał tak mocnej reputacji jak jego przeciwniki i można było rzec, że śmierć konkurenta tylko mu pomogła. 
Facet zaśmiał się sztucznym śmiechem.
-Jesteś niepoinformowana, złotko.
-Nie złotkuj mi tutaj- warknęłam opierając się o jego biurko.- Gadaj jak skontaktować się z Maxem, albo skończysz tak jak Organizator.
Mark podniósł prawą brew do góry i oparł się o oparcie krzesła, na którym siedział.
-Max nie żyje- odparł zapalając cygara.- Szkoda, był dobry w tym co robił.
Czułam, jak w środku zaczyna mi coś tykać. Najprawdopodobniej była to bomba, która za chwile miała wybuchnąć.
-Wiesz, kto zabił mojego wroga?- spytał zaciekawiony.
Mogłam wykorzystać moje informacje w zamian za kontakt do Maxa. Jednak wiedziałam, że taka informacja jest cenna, a ludzie Organizatora robią wszystko, by dowiedzieć się kto stoi za zabójstwem ich szefa. Przyjrzałam się dokładnie mężczyźnie. On pracował z Maxem. Jego wrogiem był Organizator, a Max pracował w firmie. A jeśli? Jeśli mój brat, nie był tą osobą, za którą się podawał? Co jeśli mam przed sobą zabójcę mojej babci i człowieka odpowiedzialnego za wypadek Jake'a. Ale czy Max mógłby na to pozwolić?
Kazał ci patrzeć na swoją śmierć. Do wszystkiego jest zdolny.
To nie mogła być prawda. Ktoś inny musiał za tym wszystkim stać. Ale im dłużej tak stałam, tym bardziej przekonywałam się, iż chyba dowiedziałam się prawdy.
-Ta informacja jest cenna- wzruszyłam ramionami próbując nie pokazać, co odkryłam. Miałam jeszcze małą nadzieję, że się mylę.- A ja chcę tylko kontakt do Maxa.
Pokręcił głową wyraźnie rozbawiony.
-Dziecko w jakim języku mam do ciebie mówić, skoro po angielsku nie rozumiesz? Max Collins nie żyje, jego siostra może to potwierdzić.
Przygryzłam wargę, ale nie w geście zawstydzenia. Powstrzymywałam się by, na mojej twarzy nie pojawił się szeroki uśmiech. Naprawdę było to trudne do zrealizowania. Oto siedzę przed możliwym psychopatą, który nie zdaje sobie sprawy kim jestem? Czy to jest dowód, iż się myliłam i jednak kimś innym jest ten psychol?
-Znam ją osobiście- wyjawiłam.- Nawet z nią mieszkam i dzielę pokój.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie moich słów. 
-To jak?- pochyliłam się nad biurkiem.- Zaczniesz współpracować?

Kiedy wprowadzałam motocykl do garażu, było już grubo po drugiej w nocy. Jako, że mówiłam wszystkim, iż wybieram się na imprezę, nie mogłam przecież wrócić przed północą, prawda?  Przez ponad dwie godziny jeździłam po drogach szybkiego ruchu i co jakiś czas wyjeżdżałam z miasta, a potem wracałam. Dzięki później porze ruch nie był tak duży jak w dzień, więc nie martwiłam się samochodami. 
Patrząc na ścigacza stwierdziłam, że przydałoby mu się mycie i zapamiętałam, iż muszę zrobić to jeszcze w tym tygodniu. 
-Mogę wiedzieć gdzie byłaś?- Przestraszona opuściłam kask i odruchowo chwyciłam za broń, którą ostatnimi czasy znów noszę przy sobie.
Obróciłam się niepewnie i odetchnęłam z ulgą. Ulgą, która nie trwała zbyt długo. Paul stał oparty o jedną ze ścian i przyglądał mi się uważnie. Zastanawiałam się co tutaj robi w środku nocy. Powinien być u siebie, a poza tym gdy wjeżdżałam do garażu, nie widziałam jego samochodu. Czyżby mnie śledził?
Odgoniłam od siebie tą myśl. Zaczynałam popadać w paranoję, jeszcze tego brakowało, żebym osądzała Paula, o takie coś. Pochyliłam się by podnieść kask i opóźnić konieczność odpowiedzi. 
-Szukałam Maxa- wzruszyłam ramionami i zamierzałam wyjść z garażu.
Byłam zmęczona, chciało mi się spać i potrzebowałam ciepłej kąpieli. Miałam dość tego całego tygodnia. A przede wszystkim tego dnia. Cały czas miałam w głowie tą durną myśl, która mówiła, że Howl za tym wszystkim stoi, a Max o tym wie. Bałam się tej myśli i nie chciałam by mnie dręczyła. Nie chciałam nawet myśleć, że mogłaby być to prawda. Wszyscy mogliby za tym stać, tylko nie mój brat. Nie mógłby zdradzić firmy i patrzeć bezczynnie na to. Mimo wszystko zawsze mi pomagał, był przy mnie. A to, że przez ostatnie miesiące było inaczej, nie mogło tego wszystkiego skreślić. Byliśmy rodzeństwem i mieliśmy tylko siebie. Jeśli całkowicie przestanę mu ufać, już nigdy nie zaufam nikomu.
-Co tu robisz?- mruknęłam, gdy brunet ruszył za mną. 
-Byliśmy umówieni, pamiętasz?- Jego ton pełen pretensji na chwilę rozjaśnił mi umysł.
Zatrzymałam się w pół kroku i zdałam sobie sprawę, że kompletnie o tym zapomniałam. Miałam ochotę walnąć się czymś w łeb, a najlepiej zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wychodzić.
-Leon stwierdził, że pojechałaś na imprezę- dodał.- Więc gdzie byłaś?
Nie miałam odwagi, by odwrócić się w jego stronę. Bałam się tego, co mogłabym zobaczyć w jego spojrzeniu. Wznowiłam marsz i zatrzymałam się dopiero przed drzwiami mojego pokoju.
Tu nie chodziło o zwykłą randkę, mieliśmy iść na koncert, na który kupiłam bilety i wręczyłam mu jako prezent urodzinowy. Były to bilety na koncert jego ulubionego zespołu. Wiedziałam, że zwykle "przepraszam" tutaj zdziała niewiele. 
-Ja już nie wiem, Ann- odezwał się po chwili.- Rozumiem, że chcesz dowiedzieć się kto zabił ci babcię, ale tak nie możesz przecież żyć! Ciągle żyjesz tylko tym, nie zauważyłaś tego?
Chłopak zmusił mnie do spojrzenia mu w oczy. Widziałam w nich ból i zawód, ale także miłość i troskę. Ja go wystawiłam, a on nadal się o mnie martwił. 
-Przepraszam- szepnęłam.- Masz rację. Za bardzo próbuję naprawić, coś czego nie da się poskładać. Ale nie wiem, czy umiem inaczej. Jak mogę normalnie żyć, gdy boję się, że obudzę się kolejnego dnia i znowu kogoś stracę?
-Ann, nie znam się na tym- przyznał.- Ale zdaję mi się, że jemu o to właśnie chodzi. Chce cię wykończyć psychicznie, tak jak Lucas. A ty mu na to pozwalasz.
-Nie chcę tego.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Wzięłam głęboki wdech, wciągając znajomy zapach.
-Nie jesteś na mnie zły?- spytałam niepewnie i nawet na minimetr nie odsunęłam się od niego.
-Byłem- pocałował mnie w czoło.- Byłem cholernie wściekły, ale nie na ciebie. Bolało mnie, że nie przyszłaś, ale nie byłem na ciebie zły.
Czułam się okropnie. Zraniłam go. Znowu.
-Zrobisz coś dla mnie?- poprosił.
Podniosłam głowę by spojrzeć mu w oczy i delikatnie skinęłam głową.
-Pojedź gdzieś ze mną w przyszły weekend- patrzył mi w oczy i uśmiechał się.
Gdyby nie to co się stało, na pewno zaczęłabym się z nim droczyć. Ale chciałam wynagrodzić mu dzisiejszy dzień. I sama chciałam z nim spędzić też czas. Nie interesowało mnie to, czy ojcu to się spodoba, czy też nie. Skoro byłam na tyle dorosła by mieć swoją firmę, to mogłam też jeździć na weekend gdzie tylko chcę i z kim.
-Jasne- odparłam i stanęłam na palcach, by go pocałować.

---------
Lemon "Nice"

Pisanie tego rozdziału było dla mnie niezwykle trudne, ponieważ cały czas mi ktoś przeszkadzał, albo coś ode mnie chciał, więc przepraszam, że wyszedł jaki wyszedł, ale naprawdę. Jak nic nie robię, to mnie nikt nie potrzebuję, a jak już coś zacznę, to non stop czegoś chcą.
Jak tam zakończenie roku? Jutro już koniec i dwa miesiące wakacji. 
Mamy chyba połowę. Będzie jeszcze dziesięć, góra piętnaście rozdziałów. Ale bardziej obstawiam dziesiątkę.
Czekam na wasze komentarze i opinie.
A tak tam znalazłam...

No więc...
Do napisania

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 12 (2)

Szukam siły nie po to, by stać się mocniejsza od innych, ale by zwalczyć swego najgroźniejszego przeciwnika : własne wątpliwości.*
--------------
Dla Taty...
i ogólnie, dla wszystkich ojców

Nikt nie lubi poważnych rozmów z rodzicami. Mimo wszystko, ja nie byłam wyjątkiem i także ich nie znosiłam. Ale jednak czułam się bardziej odpowiedzialna, możliwe, że nawet bardziej dorosła, od moich rówieśników i wiedziałam, że poważne rozmowy są potrzebne. Zwłaszcza w takich momentach, gdy ukrywa się przed drugą stroną pewne fakty. Oczywiście nadal nie zdradziłam tego, iż znam prawdę, bo choć nie znałam całej prawdy i nie znałam ich punktu widzenia, na razie twierdziłam, że są ważniejsze rzeczy od przeszłość. Jednak w środku czułam, że właśnie tam znajdę odpowiedź do moich problemów. Możliwe, iż ojciec doskonale wiedział, kto jeszcze jest wtajemniczony w ich sekret, nie byłam jednak pewna, czy to wie. A jeśliby nie wiedział, to nie chcę, by ta osoba dowiedziała się, że jestem bliżej niż myśli.
-O czym chciałaś ze mną porozmawiać, że tak wtargnęłaś do gabinetu?- spytał opierając się o oparcie swojego fotela.- Jak sądzę, Leon jest z tobą, prawda?
-Tak- kiwnęłam głową i usiadłam na krześle.- Pozwolisz, że zaczekam, aż ty zaczniesz, dobrze?
Potrzebowałam czasu by nie wybuchnąć. Ostatnie co było mi potrzebne to afera w firmie. Ci ludzie już patrzyli na mnie, jak na jakąś księżniczkę, choć jeszcze nie tak dawno, rozmawiali ze mną jak z normalnym człowiekiem. Bynajmniej było tak jeszcze w październiku i połowie listopada.
-Zmieniłaś się, Anno- stwierdził.- I nie jestem pewny, czy było to dobre.
-Teraz masz potrzebę bycia prawdziwym ojcem?- prychnęłam.- Wybacz, już za późno.
Zaczęłam przyglądać się swoim paznokciom. Wiem, nie zachowywałam się wobec niego fair, ale jaka miałam być? Fakt, zmieniłam się w ciągu tych kilku tygodni, ale na tą zmianę miało wpływ wiele rzeczy. Wiele wydarzeń, które się zdarzyły w tak krótkim czasie. Jeśli ktoś zna osobę, która po tym wszystkim by się nie zmieniła, to proszę mi ją pokazać, a wtedy ja przyznam się do błędu.
Może już nie pokazuję tak swoich uczuć, ale naprawdę, jestem nadal tą samą Ann. Nadal czuję się zagubiona i nie wiem co mam robić. Nie chcę stracić kolejnej bliskiej osoby, więc muszę działać. A skoro nikt nie chcę mi pomóc...
-Nie podoba mi się to, jak się zachowujesz- zaczął się irytować.- Chcę mieć pewność, że właściwa osoba przejmie po mnie firmę.
-Kto ci powiedział, że chcę ją?- spytałam retorycznie.
Mężczyzna westchnął ciężko.
-Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać
-O tym, że nie chcę firmy w spadku?- Może zachowałam się w tym momencie co najmniej jakby mój iloraz inteligencji był na poziomie Sary, ale naprawdę. Nie rozumiałam mojego ojca.
Ojciec zaczął czegoś szukać w biurku, a ja uważnie mu się przyglądałam. Może byłoby lepiej, gdybym ja zaczęła?
-Tato. Może kiedy indziej porozmawiamy o tym, dobrze? Teraz mam do ciebie sprawę.
-Słucham. I od razu mówię. Nie zwolnię Leona.
-Dlaczego zwolniłeś Jareda?- zapytałam bezpośrednio.
-Nie powinnaś się z nim spotykać- odparł ostro.
-Dlaczego?! To on był ze mną, gdy Max zmarł.- Aha. Dobra ze mnie aktorka.- Ty i matka obwinialiście mnie za jego śmierć! To mój przyjaciel i nie interesuje mnie jak chore historyki ktoś ci naopowiadał. Pomyślałeś, że może właśnie to ta osoba jest zdrajcą? Jared ma powrócić do firmy. Inaczej możesz się pożegnać ze mną, a firmę dasz w spadku organizacji dobroczynnej. Może wtedy zrobisz coś dla ludzi, a nie dla siebie.
Wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku drzwi kompletnie nie mając ochoty na dalszą dyskusję. Już miałam otwierać drzwi, gdy zatrzymał mnie. Chciałam go zignorować, jednak coś mówiło mi, żebym tego nie robiła.
-Skończyłaś siedemnaście lat-stwierdził, a ja prychnęłam. To się skapnąłeś człowieku, pół roku po terminie.- Max nie żyje.
I tutaj się mylisz. Żyje i najprawdopodobniej ma się świetnie. I ma w dupie mnie, ciebie i to co się dzieje tutaj. Żyć nie umierać. 
-Od kiedy skończyłaś siedemnaście lat, jesteś współwłaścicielem, a od śmierci Maxa, jedynym właścicielem firmy.- Dobre żarty.
Obróciłam się w jego stronę z zamiarem zaśmiania się. Lecz tego nie zrobiłam. Stałam tak po prostu i nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam tego, naprawdę nie chciałam. Pragnęłam normalnego życia. Za rok miałam iść do college. A potem? Potem nie wiem, pracować jak normalny człowiek. Mogłam się przenieść do Kanady, do domku po babci i tam zamieszkać. Miałam wystarczającą ilość pieniędzy, by opłacić studia i potem mieć dobry początek. 
Ale teraz zrozumiałam, że spoczywa na mnie jeszcze większa odpowiedzialność. Nie interesowało mnie to, ile teraz posiadam pieniędzy, bo ich nie potrzebowałam. 
Miałam dopiero siedemnaście lat i dziewczyny w moim wieku zastanawiają się nad wyborem garderoby na imprezę, spotykają się z przyjaciółmi i szukają chłopaka, a nie prowadzą firmę i to taką firmę.
-Nie mam dwudziestu jeden lat- przypomniałam.- Tak naprawdę to w tym stanie, nie mogę nawet zapalić papierosa. Nie mam nawet osiemnastu, nie mogę być właścicielem firmy. To wasza firma.
Pokręcił głową.
-My ją tylko prowadzimy. Gdy skończysz studia, to ty będziesz tutaj siedzieć.
Poczułam jak łzy pojawiają mi się w oczach. 
-Fajnie wiedzieć- stwierdziłam sarkastycznie próbując nie płakać.- Muszę... muszę... Po prostu dajcie mi spokój. Nie chcę by Leon za mną jechał...
Miałam wyjść, gdy coś mi się przypomniało.
-W piątek idę na imprezę- skłamałam. - Sama.
Choć miałam ochotę wybiec z firmy, powoli szłam. Jakby nic się nie stało, jakby wszystko było okay. Potrzebowałam spokoju... I Paula, ale teraz nawet on nie mógł mi pomóc.

Paul nerwowo chodził po pokoju od dobrych kilkudziesięciu minut. Nie umiał dodzwonić się do Ann, a ta miała już dawno dać mu znać. Obiecała, że odezwie się od razu po spotkaniu z Jaredem. A od tego czasu minęły już prawie cztery godziny. 
Choć wiedział, że jest pod opieką Leona, to był niespokojny. Wcześniej chodził po całym domu, za co dostał opieprz od swojej matki, bo tylko jej przeszkadzał, jednak mimo wszelakich prób, nadal myślał o swojej dziewczynie. Miał ochotę walnąć głową o ścianę i miał nadzieję, że to spowoduje, iż zacznie normalnie myśleć. Spróbował... Nie zadziałało, a wręcz przeciwnie. Można było przypuszczać, że było gorzej. Dużo gorzej. No, ale bez przesady, kto sądził, że Brown jest normalny? Nikt? To dobrze.
Kiedy tylko brunet usłyszał dzwonek do drzwi, jak oparzony zbiegł po schodach i otworzył drzwi. Zobaczył brunetkę, która wyraźnie nie była w dobrym stanie. Rozejrzał się po ulicy wypatrując Leona, jednak gościa nigdzie nie było. A bynajmniej on go nie widział, tak samo jak samochodu brązowookiej.
-Przyszłam sama- wyjaśniła słabym głosem.
Paul wpuścił ją do środka, a ta wtuliła się do niego czując się w końcu  bezpieczna. Oboje odetchnęli z ulgą, jakby zrzucono z nich ogromny ciężar.
Lecz chłopak był pewny, że coś jest nie tak. Dziewczyna była cały czas nieobecna, zamyślona. Chciał wiedzieć o co chodzi, jednak siedział cicho, mając nadzieję, że brunetka sama wyzna o co chodzi.
Gdy siedzieli już u niego w pokoju, to znaczy on siedział, bo Ann mimo kilkugodzinnego spaceru nadal nie umiała siedzieć na miejscu.
-Powiesz mi o co chodzi?- spytał w końcu nie wytrzymując.
-Wiesz ile zarabiają gwiazdy Hollywood?- odpowiedziała pytaniem na pytanie. Jej głos drżał, ale nie ze strachu. To było coś pomiędzy wściekłością, a niedowierzaniem. 
Zmarszczył brwi zastanawiając się nad sensem pytania. Po chwili jednak wzruszył ramionami. Nie interesowali go aktorzy. Kiedyś, dawno temu lubił filmy sensacyjnie, ale od kiedy stały się one jego życiem, stwierdził, że nie są takie fajne. Bo w życiu nie ma zapewnienia, że pojawi się happy end oraz że jedna osoba ocali cały świat przed zagładą lub psychicznym mordercą. 
-To nie wiem- wyrzuciła ręce w powietrze.- Zastanów się kto jest lub kogo rodzic jest najbogatszy w szkole.
Paul naprawdę chciał rozwiać zagadkę, którą jego dziewczyna mu dawała, ale po pierwsze przy niej nie umiał się skupić na innych rzeczach oprócz niej, a po drugie był w tym cholernie słaby i nie lubił się do tego przyznawać.
-Ann- westchnął ciężko.- Po prostu powiedz. 
Wywróciła oczami.
-Do jasnej cholery, jestem najbogatszą osobą w szkole, lepiej ci?!
Wiedział, że brunetka nie jest biedna i że ma swoje pieniądze, na które zresztą sama zarobiła, jednak nigdy nie zastanawiał się na ile jest wyceniony jej majątek. No bo bez przesady, nie była nawet pełnoletnia.
-Wiesz ile masz pieniędzy na koncie?
Zamilkła na chwilę, jakby zastanawiała się nad tym.
-Nie. Ale do tej pory mi to nie przeszkadzało.
-Więc co się stało?
Odchrząknęła i przybrała niewinny wyraz twarzy, a na jej ustach pojawił się sztuczny uśmiech.
-Witam cię serdecznie Paul. Jestem Anna Collins i do cholery jasnej, jestem jedynym właścicielem firmy. Czyli jestem szefem moich rodziców, a dodatkowo ściga mnie jakiś psychol, który chce zabić każdego, kogo kocham lub jest dla mnie ważny. A i jeszcze bym zapomniała. W firmie jest zdrajca, który sprzedaje tajemnice naszej działalności, także w tym momencie każda mafia w stanie może wiedzieć wszystko o tym co robimy. 
Na twarzy chłopaka wymalowane było niedowierzanie. Patrzył na Ann i chciał zabrać ją stąd. Od tego wszystkiego. Podszedł do niej i objął. Nie wiedział czy bardziej potrzebował tego on, czy ona.
-Jestem przy tobie, skarbie- szepnął jej we włosy.- Nie dam cię nikomu skrzywdzić.
Dziewczyna wtuliła się w ciało chłopaka.
-Dziękuje- odszepnęła.- Dziękuje, że jesteś przy mnie.
-----------------
P.C. Cast & K. Cast
Cykl "Dom Nocy"
 Przepraszam, że nie dodałam wczoraj. Jakoś nie miałam weny i napisałam tylko rozdział na drugi blog, bo chciałam coś dodać tam.
Za jakiekolwiek niezrozumiałe rzeczy firma Mroczna nie ponosi odpowiedzialność. Każda błędna rzecz jest winą mojej BFF i jednej koleżanki, które swoimi wiadomościami nie dawały mi spokoju i rozśmieszały mnie w nieodpowiednim momencie. :p
A tak na poważnie, mam nadzieję, że wam się podoba i będziecie komentować. Jeśli macie jakieś pytania, lub chcecie pogadać o byle czym to zostawiam wam tutaj ask i email.
Do napisania
ask.fm/jamroczna
mroczna70@gmail.com







piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 11 (2)

Czy sekret wciąż sekretem jest, gdy nikogo nie obchodzi,
gdy wiedza, którą o mnie masz,
w żaden sposób nie zaszkodzi
temu, jak żyjesz – i czujesz – i jak oddychasz,
gdy to, co we mnie jest, spotykasz…
*
--------------------
Siedziałam przy stole i wpatrywałam się tempo w kran, z którego od kilku minut kapała woda. W normalnym wypadku podniosłabym się i zakręciła go, ale dzisiaj nie chciało mi się, a przede wszystkim nie przeszkadzało mi to. Byłam tak zamyślona, że nawet nie słyszałam irytującego dźwięku, którym było uderzanie kropel wody o powierzchnię zlewozmywaka.
Byłam szczęśliwa. Tak po prostu, jakby to była najbardziej naturalna rzecz w moim życiu. A przecież jeszcze nie tak dawno pożegnałam kolejną osobę, jednak to w tej chwili nie miało najmniejszego znaczenia.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że szczerzę się do tego kranu jak głupia. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, jednak dopiero po chwili wstałam by otworzyć. Miałam nadzieję, że to Leon otworzy, ale widocznie był zbyt zajęty.
Spróbowałam przestać się tak szeroko uśmiechać i otworzyłam drzwi, a mój uśmiech mimowolnie jeszcze bardziej się poszerzył.
-Hej- Otworzyłam szerzej drzwi by Paul mógł wejść.
Chłopak przywitał mnie całusem w usta i jakby kogoś szukając rozejrzał się po domu. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam za brunetem nic z tego nie rozumiejąc. Mieliśmy poniedziałkowy poranek i za chwilę Leon miał mnie odwieźć do szkoły, a potem siedzieć pod nią kilka godzin.
Mój chłopak, nadal nie umiałam się przyzwyczaić do takiego określenia, odwrócił się niespodziewanie i już wiedziałam, że coś knuł. Uśmiechnął się łobuzersko i już miał coś powiedzieć, gdy ujrzał coś, bądź kogoś, za moim plecami.
-Idź do mojego samochodu- szepnął mi do ucha kierując się w stronę Leona.
-Ale on się nigdy nie zgodzi- zawołałam za nim.
Nie mając więcej możliwość wzięłam torbę i ruszyłam w kierunku drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Leon, a za nim Paul.
Zrezygnowana westchnęłam ciężko i stanęłam na ostatnim schodku nie wierząc w to co widzę.
Stali przy samochodzie ochroniarza i widocznie się z czegoś śmiali. Naprawdę. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałam, a tym bardziej nie słyszałam, by rudzielec się śmiał.
Brown zauważył mnie i machnął ręką, żebym do nich podeszła. Kiedy to zrobiłam, wsiadłam do auta chłopaka i kilka minut później wyjeżdżaliśmy z mojej ulicy.
-Jak ty to zrobiłeś?- Nadal nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Ten facet nie znał słowa kompromis, a gdy chciałam mu wytłumaczyć na czym on polega, po prostu mnie zbywał i kazał wsiadać na tylne siedzenie.
-Ma się ten talent, mała- Posłał mi ten pełen pewności siebie uśmiech i powrócił do drogi.
-Chyba raczej szczęście- mruknęłam jak zwykle się z nim drocząc i nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne.
-Kobieto- westchnął teatralnie.- Jak ty możesz tak we mnie nie wierzyć?
-Oczywiście, że w ciebie wierzę, tylko wiesz... - przerwałam znacząco.
-Głupi ma szczęście- dokończył za mnie.
-Ty to powiedziałeś- zaprzeczyłam.
Paul chwycił moją dłoń i ścisnął ją lekko. Nim się zorientowałam, byliśmy już na parkingu przed szkołą. Jęknęłam cicho, co natychmiast zwróciło uwagę chłopaka.
-Co jest?- spytał przyglądać mi się uważnie.
-Nie możemy zrobić sobie wagarów?- Spróbowałam go przekonać robiąc minę rodem z jednej bajki Disneya.
Zamyślił się na chwilę jakby przetwarzał słowa, które powiedziałam i które całkowicie zaskoczyły samą mnie. Jeszcze rano nawet ten pomysł nie przyszedł mi do głowy, może dlatego, iż byłam pewna, że nie mam ani grama szans by się udał, a teraz byłam gotowa pójść na wagary.
-Bardzo chętnie, ale jest jeden problem.- Wskazał głową samochód, który właśnie parkował kilka miejsc dalej od nas.
Wywróciłam oczami. Brunet pocałował mnie w czoło i wysiadł.
-No mała, idziemy- stwierdził uśmiechając się szeroko.
Niechętnie opuściłam pojazd i założyłam torbę na ramię. Paul podszedł do mnie i objął w pasie.
-Nie mów do mnie mała- warknęłam cicho.
-Uwielbiam jak się złościsz, mała- odparł i ruszyliśmy do wejścia szkoły jednocześnie wzbudzając zainteresowanie otoczenia.
-Nie lubię cię- burknęłam, jednak i tak nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Spojrzał na mnie niedowierzająco. Tak, wiedziałam, nie uwierzył mi. Sama sobie bym nie uwierzyła. Jakie dziwne to było, jeszcze kilka tygodni temu umiałam to powiedzieć z pokerowym wyrazem twarzy, a teraz nawet uśmiechu nie umiałam powstrzymać.
Nie mogłam zrozumieć, jak to wszystko mogła zmienić jedna moja decyzja. Jedyna chwila, która spowodowała, że teraz nie byliśmy tylko przyjaciółmi. Gdyby nie to, dzisiaj byłby taki sam dzień jak cztery, pięć dni temu. Teraz niby też było tak samo, a jednak lepiej.
-Nie umiesz kłamać- zaśmiał się.
-Właśnie, że umiem- Podeszliśmy do mojej szafki.- I nawet nie będziesz wiedział, kiedy to wykorzystam.
W tamtej chwili nie sądziłam, że kiedykolwiek tą obietnicę spełnię. Nie sądziłam, że będzie to coś więcej niż głupi żart. Jak bardzo się myliłam.
-Pomarzyć możesz- Puścił mi oczko i oddalił się w stronę gdzie miał lekcje.
Popołudniu wybrałam się do kawiarni, gdzie kilka miesięcy temu spotkałam się z Jakiem. Tym razem to nie on miał na mnie tam czekać, a raczej Jared z którym musiałam poważnie porozmawiać. Oczywiście nie obyło się bez obecności Leona i miałam ochotę zadzwonić do Paula by jakoś go przekonał, lecz w ostatniej chwili zrezygnowałam. Nie byłam aż tak zdesperowana by posuwać się do takich kroków. A poza tym nie mogłam dawać brunetowi zbyt wielu powodów do satysfakcji. Gdybym do niego zadzwoniła, musiałabym przyznać, że ma niesamowity urok osobisty, który jakimś cudem działa na mojego ochroniarza. Czyżbym miała zacząć być zazdrosna?
Przygryzałam wargę by powstrzymać śmiech i otworzyłam drzwi lokalu. Od razu uderzył we mnie zapach świeżo zmielonej kawy i gorącej czekolady, która była chyba tutaj najlepsza w całym mieście.
Rozejrzałam się po wnętrzu i zobaczywszy Jareda skierowałam się w jego stronę. Wpatrywał się w filiżankę jednak ja wiedziałam, że niewidocznie obserwuje wszystkich ludzi.
Usiadłam naprzeciwko niego i postukałam w stolik by w końcu zwrócił na mnie uwagę.
-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi- zaczęłam chłodno.
Nigdy nie pomyślałabym, że niebieskooki ot tak zerwie ze mną kontakt. I to w chwili gdy potrzebowałam kogoś by ze mną był. Wiem, że też zawiniłam. Kiedy dowiedziałam się, że Max żyje, na jakiś czas odcięłam się od ludzi. W święta także chciałabym pozostać sama, ale no przepraszam bardzo, to było ponad miesiąc temu.
-Jesteśmy, Ann- odpowiedział po kilku minutach i przetarł dłonią oczy.
Odsunęłam od siebie dumę i przyjrzałam mu się dokładnie. Chciałam dowiedzieć się co u niego, co się stało, że przestał odbierać moje telefony. Choć przyszłam tutaj z zamiarem dowiedzenia się czegoś o Max'ie, teraz nie miało to znaczenia. Jared był moim przyjacielem, znaliśmy się nie od miesiąca, a od kilku lat. Max mu ufał, a jeszcze do niedawna, ja ufałam wszystkim, którzy zasłużyli na jego zaufanie. Dotarło do mnie, że to się zmieniło, że już nie ufam tak własnemu bratu jak kiedyś. Nie widzę już w nim tego wzoru, przestał być moim autorytetem. Wiem, że robił to dla mnie, ale mógł coś zrobić, dać mi jakiś znak. Nawet teraz, gdy teoretycznie wszystko się uspokoiło, nie odezwał się do mnie ani słowem.
-Twój ojciec chce mnie zwolnić- wyrzucił.- Ba, on to już zrobił. Wyrzucił mnie na zbity pysk. Bo twierdzi, że to ja jestem zdrajcą, że to ja wynoszę tajemnice firmy.
Zaskoczona znieruchomiałam. Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
-Kiedy?
-Po wypadku tego skur...
Odchrząknęłam, a on nie dokończył.
-Ale...- zaczęłam bojąc się odpowiedzi.- To nie ty, prawda? Proszę, powiedz, że to nie ty.
Spojrzał na mnie widocznie dotknięty moimi słowami.
-Ann. Co bym z tego miał, hm? Obiecałem Maxowi, że będę przy tobie. Jednak mam zakaz zbliżania się do ciebie.
-Masz kontakt z Maxem?- spytałam zmieniając temat. Czułam, że gdybyśmy dalej rozmawiali o tamtym, ja wyjawiłabym mu wszystko, co dotychczas się dowiedziałam, a nie chciałam tego zrobić. Mimo wszystko Jared swoim zachowaniem spowodował, że moja ufność względem jego osoby trochę osłabła, a ja sama stałam się bardziej czujna. Każdy mógł być moim wrogiem, nawet przyjaciel.
Pokręcił przecząco głową. Tym razem mu nie uwierzyłam. Musiał się kontaktować chociaż z Juliet. To było pewne, a ja zamierzałam wydobyć z niego te informacje. Czy tego chciał czy nie.
-Ale wiem kto może ci pomóc- dodał, a potem podrapał się po szyi.- Tyle, że miejsce w którym się spotkacie raczej nie pasują do dziewczyn. No chyba, że jesteś homo.
-Kto i gdzie- warknęłam zaczynając się irytować.
-Mark Howl- parsknął śmiechem.- Właściciel klubu ze striptizem.
Zacisnęłam palce na krańcu stoliku i zamknęłam oczy. No zajebiście. Jak nie organizator nielegalnych wyścigów, to właściciel klubu ze striptizem, ja to normalnie mam szczęście.
-Żartujesz?- spytałam przez zaciśnięte zęby.
Pokręcił głową.
-Daj mi adres- mruknęłam, a chłopak podał mi już gotową karteczkę. Podniosłam się.- Załatwię twoją sprawę. W środę wrócisz do pracy.
-Nie masz takiej władzy- zaprzeczył zrezygnowany.
Fakt, nie miałam takiej władzy. Ale zawsze mogłam spróbować przekonać ojca do tego. Nie zamierzałam pozostawić Jareda na lodzie, on nie zostawił mnie kiedyś. Teraz moja kolej by oddać dług.
-Jeszcze nie tak dawno myślałam, że widząc czyjąś śmierć nie mogę się mylić.- Wzruszyłam ramionami.- Okazało się, że właśnie tak było. Wszystko jest możliwe.
-Dzięki- powiedział cicho.
-Jeszcze nic nie zrobiłam- pożegnałam się i opuściłam kawiarnię.
Leon czekał na mnie w samochodzie, więc poprosiłam go by zawiózł mnie do firmy. Może już nie dostawałam zleceń, ale nadal byłam częścią tamtego miejsca i nawet ojciec nie mógł mnie tego pozbawić. Przede wszystkim on. Bo to nie on wprowadził mnie do tego świata i choć znalazłam się w nim przez głupotę matki i swoje nieposłuszeństwo, jedyną osobą, która mogła mnie stąd wyrzuć był Max. A on. On już nie żył. Bynajmniej tak powinnam myśleć. Nie dał mi wyboru, choć wiedział jakie będą tego skutki.
Kiedy znaleźliśmy się pod budynkiem firmy, szybko wysiadłam i weszłam do budynku Nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi ruszyłam do windy. Mogli myśleć, że zaczęłam się czuć ważniejsza od innych. Tak nie było, nawet sekretarki uważałam za ważne osoby, bo nie pracowały jak inne osoby na takim stanowisku w innych firmach. Byliśmy rodziną, ale nawet w rodzinie są zdrajcy.
Bez pukania weszłam do gabinetu ojca, który właśnie rozmawiał przez telefon. Widząc mnie szybko zakończył rozmowę i już chciał coś powiedzieć, gdy mu przerwałam.
-Musimy porozmawiać.
-W pełni się z tobą zgadzam, Anno- kiwnął głową i wskazał krzesło.

------------------------
*Trylogia Drżenie "Niepokój"
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli mi się uda, kolejny rozdział ukarze się w niedzielę.
Mam nadzieję, że będziecie aktywni. Wiem, że wam się nie chce komentować, ale dla mnie każdy komentarz jest dodatkową dawką weny, każe mi usiąść i pisać.
Czekam na wasze opinię.
Do napisania

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 10 (2)

Czas, nie leczy ran.
To my w swych czynach uzdrawiamy
Nasze chore dusze,
Dzieci naszych lęków.
W Tobie tonę i 
Zapominam.*
-------------------------
Siedząc na miejscu pasażera w moich samochodzie patrzyłam przez okno i zastanawiałam się nad wszystkim. Leon, którego upartość pobiła wszystkich nie zgodził się, bym pojechała sama, a dodatkowo nie wiem jakim cudem przeciągnął ojca na swoją stronę. Ten człowiek był mistrzem argumentów i chyba nie znał słowa kompromis.
-Może od razu wejdź tam ze mną- mruknęłam sarkastycznie czując, iż cały mój dobry nastrój gdzieś ucieka. Nie mogłam do tego dopuścić, nie chciałam zepsuć urodzin Paula tylko dlatego, że rudzielec mnie wnerwił. Ponownie.
Uśmiechnęłam się na myśl o tym co działo się pół godziny temu. Oczywiście nie skończyłam drażnić chłopaka w chwili, gdy ten oddał mi sukienkę. Co to, to nie. Prawie doszło do tego, że brunet nie chciał mnie wypuścić z pokoju, a ja zastanawiałam się nad opcją skakania prze okno, co nie wyszłoby mi na dobre. Na samym końcu jednak poddałam się i tak oto teraz byłam ubrana w czarną, dopasowaną sukienkę z długim rękawem, która sięgała zaledwie połowy ud, a plecy zakrywała jedynie cienka siateczka.
Muzykę, która wydobywała się z domu jubilata było słuchać już dożo wcześniej, a podjeżdżając pod dom byłam praktycznie pewna, że normalna rozmowa jest niemożliwa. Rodzice Paula postanowili, bardziej dla dobra siebie niż jego, wyjechać z Emily na weekend do dziadków dziewczyny, tym samym zostawiając cały dom pod opieką bruneta. Jakby nie patrzeć to chłopak jeszcze pół godziny temu pozostawił posesję bez gospodarza i wykłócał się ze mną na temat sukienki, a potem jej długości.
Wywróciłam oczami, a po chwili Leon otworzył mi drzwi bym wysiadła i po zamknięciu samochodu wręczył mi kluczyki, a sam skierował się do auta, które jechało za nami.
Jedyne dobre było to, iż mogłam sama wrócić do domu. A bynajmniej tak mi powiedziano, jednak po nim mogłam już spodziewać się wszystkiego. Nawet tego, że zaraz pojawi się na imprezie, usiądzie gdzieś w kącie i będzie obserwował każdego człowieka z którym zamieniłam choć jedno słowo.
Pokręciłam głową i zaczerpnęłam powietrza. Miałam niewyobrażalnie dużo ochotę wrócić do domu i w ogóle nie pojawiać się u Paula. Lecz chodziło właśnie o niego i chyba tylko z tego względu jeszcze tutaj stałam.
Impreza odbywała się na tyłach domu, jednak w środku również wiele ludzi przebywało i właśnie tam zamierzało spędzić dzisiejszą noc. Rozejrzałam się w około w poszukiwaniu przyjaciela, jednak osób było naprawdę sporo i trudno było mi tak po prostu go dostrzec.
-No.. To, którego szukasz?- usłyszałam za sobą rozbawiony głos Paula.
Próbując przybrać poważną minę odwróciłam się do chłopaka.
-A tam, wiesz... Taki jeden, nie znasz.- Machnęłam ręką.
Wręczyłam mu do dłoni prezent i uśmiechnęłam się łobuzersko. Przysunęłam się do jego ucha i szepnęłam:
-Wszystkiego Najlepszego. Tylko lepiej otwórz jutro.
Odsunęłam się od niego i widząc jego zdezorientowaną minę puściłam mu oczko i zniknęłam w gronie tańczących ludzi.
-Chodź ze mną na chwilę.- Kilka godzin później ktoś szepnął mi do ucha.
Zmarszczyłam brwi i nie wiedząc o co chodzi ruszyłam za Paulem, który ciągnął mnie w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy byliśmy już przy jego samochodzie, zatrzymałam się. Spojrzałam na niego pytająco.
-Twoje urodziny- wskazałam palcem w tył.- I twoja impreza.
Chłopak spojrzał ponad moje ramie na ludzi, którzy byli już dawno pijany. Dopiero teraz do mnie dotarło, że Paul nie wypił ani grama alkoholu, co zresztą bardzo mnie zaskoczyło. No bo kto kończąc dziewiętnaście lat nie pije na swoich urodzinach? No właśnie, nikt. Domyśliłam się, że planował to od samego początku i było mi z tym dziwnie.
Wzruszył ramionami i chwycił moją dłoń jednocześnie ściskając ją lekko.
-To zrób mi ten prezent i chodź- poprosił.
Kiwnęłam głową. Nie chciałam mu odmawiać w dzień jego urodzin. Poszłabym za nim nawet gdyby nie były dzisiaj.
Wsiedliśmy do samochodu i Paul wyjechał z podjazdu.
-Mogę wiedzieć gdzie jedziemy?- spytałam zapinając pasy.
-Naprawdę cię to interesuje- Spojrzał na mnie próbując znaleźć odpowiedź.
Pokręciłam przecząco głową. Nie interesowało mnie to. Prawdę powiedziawszy cieszyłam się, że chłopak zabrał mnie stamtąd, bo powoli już nie wytrzymywałam tej głośniej muzyki. Odzwyczaiłam się od imprez i miało to swoje skutki.
-To dobrze.
Po jakimś czasie zorientowałam się w jakim kierunku jedziemy i trochę mnie to ucieszyło. Przypomniałam sobie jak ostatni raz byliśmy w tym miejscu i jak wracałam cała mokra do domu, bo Paul zdecydował, że wrzuci mnie do wody. W nocy zazwyczaj plaża była pusta i miałam nadzieję, iż dzisiejszego dnia też tak będzie.
Zerknęłam w stronę bruneta, który próbował ukryć uśmiech i starał się skupiać na drodze. Po spotkaniu z Jakiem, byłam już pewna, że kocham mojego towarzysza. Lecz cały czas było jakieś „ale”, czułam obawy, że może już odpuścił, że uważa mnie już tylko za przyjaciółkę. Bałam się, bałam się tego, że go stracę, a tego naprawdę nie chciałam. Nie potrafiłam już sobie przypomnieć życia bez niego, tego jak kiedyś go nienawidziłam i nie chciałam mieć z nic wspólnego.
-O czym myślisz?- Moje rozmyślenia przerwał jego głos.
-O plaży.- Uśmiechnęłam się.
-I?
-Cieszę się, że właśnie tam jedziemy.
Chłopak zaśmiał się cicho wyraźnie czymś rozbawiony. Nie wiedziałam o co chodzi, dlatego postanowiłam zaczekać, aż sam wyjaśni mi to.
-Ostatnim razem nie byłaś tym zachwycona- wyjaśnił.
-Bo to była noc- przypomniałam. Nawet nie pamiętałam, która to była godzina.- A następnego dnia miałam iść do szkoły.
Przeniósł na chwilę swój wzrok na mnie.
-Ann, teraz też jest noc- Postukał w radio, na którym widniała godzina. Dokładnie druga piętnaście.
Wysiedliśmy z pojazdu i skierowaliśmy się w stronę piasku. Po drodze ściągnęłam buty i boso chodziłam po plaży.
-Ślicznie wyglądasz- stwierdził w pewnym momencie, gdy spacerowaliśmy.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Szkoda, że jednak ją ubrałam- wzruszyłam ramionami nadal się z nim drocząc.- Nawet jeszcze w samochodzie pytałam się Leona czy mam ją ściągnąć.
Paul zatrzymał się nagle i wpatrywał się we mnie niedowierzającym wzrokiem.
-Nie zrobiłaś tego- warknął przez zaciśnięte zęby.
Sama zatrzymałam się słysząc jego ton. Byłam kilka kroków od niego, więc obróciłam się by móc na niego spojrzeć.
Pokręciłam głową nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Brunet zaciskał dłonie w pięści jakby naprawdę uwierzył, w to co powiedziałam. Jednak nawet gdyby tak się stało, nie spodziewałam się, że on aż tak zareaguje. Przecież nic się nie stało.
-Paul- powiedziałam cicho.- Chyba w to nie uwierzyłeś, prawda?
Jego wzrok przekonał mnie, że wziął to na poważnie. Nie wiedziałam czy mam płakać czy śmiać się. Wybrałam to drugie i po chwili wybuchnęłam śmiechem. Naprawdę nie chciałam tego zrobić, ale nie umiałam się powstrzymać.
-Nie widzę w tym nic śmiesznego- mruknął chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie dalej.
Poczułam się lepiej gdy szliśmy z złączonym dłońmi.
Po pewnym czasie rzucił swoją kurtkę na piasek i usiadł na niej przy okazji robiąc mi miejsce obok siebie. Nie odzywał się do mnie, jakby się obraził.
-Powinniśmy w końcu porozmawiać- zdecydował.
-Nie dzisiaj- zaprzeczyłam.
-Jesteś najbardziej upartą kobietą jaką znam- wyrzucił.
Podniosłam prawą brew do góry.
-A Emily?
-Nie ma co się z tobą mierzyć,a poza tym to moja siostra, nie liczy się- Zostawał przy swoim.
-Nie chcę by coś ci się stało- powiedziałam po dłuższej chwili.
Prychnął.
-Czy to czasem ja nie powinienem mówić ci takiego czegoś? Bynajmniej tak jest w tych wszystkich durnych filmach, chyba.
Zaśmiałam się, ale po chwili spoważniałam.
-Ta.. pewnie tak, ale.
-To nie pozbawiaj mnie tego- przerwał mi nagle. Spojrzał mi prosto w oczy dając do zrozumienia, iż nie chce, bym mu przerwała.- Będę czekał i się starał, a może pewnego dnia... Może zaufasz mi na tyle by spróbować.
Niepewnie chwyciłam jego dłoń. Nie mogłam cały czas uciekać przed tym, bo to nie miało sensu. Pożegnałam się z przeszłością i chciałam iść na przód.
-Nie chcę byś czekał. Ufam ci, ale nie spróbuję z tego powodu. Chcę spróbować, bo... Bo cię kocham.
Na twarzy chłopaka pojawiało się zaskoczenie, niedowierzanie, ulga i... szczęście? Objął moją twarz dłońmi i spojrzał prosto w oczy jakby szukając oznak żartu. Ja jednak mówiłam poważnie. Paul pochylił się w moją stronę i złączył nasze usta w pocałunku. Czułam, że już nic nie będzie takie jak wcześniej. Czułam, że mimo wszystko będzie lepiej. Od dłuższego czasu w końcu poczułam, że żyję.
---------------------------
 Lemon "Ake"
Tak, moment na który czekali prawie wszyscy. Kolejny rozdział możliwe, że pojawi się w piątek, ale żeby to się stało potrzebuję mega motywacji, więc mam nadzieję, że będziecie aktywni.
Czekam na wasze opinie.
Do napisania
Mroczna

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 9 (2)

W swojej głowie mam tylko jedno,
Chcę cię zobaczyć
Zobaczę cię na pewno*
-------------------------

Ferie. Dwa tygodnie oddzielające pierwszy semestr od drugiego. Czas wolności, imprez i spania do godzin popołudniowych. Tak wyobraża sobie ferie dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy uczęszczają do mojego liceum. W pozostałej dziesiątce uczniowie wyjeżdżają, czytają cały czas książki i przygotowują się do drugiego semestru. Oczywiście zapomniałabym o sobie, bo ja nie robię nic z tych rzeczy. Ja żegnam kolejną osobę. Rzucając garść ziemi do grobu w głowie miałam tylko jedne słowo: "Przepraszam". Czułam, że po śmierci babci naszej rodziny już nic nie będzie trzymało razem. Czułam ból i żal z powodu jej odejścia, ale miało to mniejszy wpływ na mnie niż udawana śmierć Maxa. Może dlatego, że w ciągu ostatnich kilku lat odsunęłyśmy się od siebie. A może dlatego, że przyzwyczaiłam się do śmierci.
Ferie minęły zdecydowanie za szybko. Nim się zorientowałam, musiałam już wrócić do szkoły. Jedyna jej zaleta to taka, iż w tym momencie Leon nie mógł chodzić za mną krok w krok. Przez kilka godzin siedział w swoim samochodzie na szkolnym parkingu i tylko w duchu modliłam się, żeby dyrektor nie wziął go za jakiegoś psychopatę i nie wezwał policji. Kolejna sensacja z udziałem mojej osoby nie była mi potrzebna.
Ten facet nie odzywał się. Nie groził, nie ostrzegał. Zadzwonił tylko raz, po wypadku Jake. Możliwe, że było to dużo gorsze, nie mogłam przewidzieć jego ruchu, nie mogłam domyślić się, kto będzie kolejną ofiarą. 
Postanowiłam jednak, że nie będę siedzieć bezczynnie czekając aż on ponownie zaatakuje. Choć Jared ostatnio mnie unika, ja zamierzam go odnaleźć. Tylko on może mi pomóc odnaleźć Maxa.  Do swojej listy dodałam także rozmowę z Cam i przeszukanie mojego gabinetu. Wątpiłam, w możliwość przeszukania gabinetu ojca, ale zawsze warto mieć nadzieję. Właśnie nią ostatnio cały czas żyję.
Próbowałam zamknąć upartą szafkę, która postanowiła w ostatnim czasie także zostać moim wrogiem i cały czas nie chciała się otworzyć lub zamknąć. 
-Problemy z szafką?- usłyszałam dobrze znajomy głos.
-Żebyś kurde wiedział- warknęłam i zatrzasnęłam wkurzającą rzecz z trzaskiem.
Kilka osób odwróciło w moją stronę głowę, ale gdy tylko spotkali mojej wnerwione spojrzenie, od razu powrócili do swoich spraw.
Wzięłam głęboki oddech i przeniosłam wzrok na Paula, którego ostatni raz widziałam po moim wypadku. Ja byłam w Kanadzie, on siedział w Los Angeles. A kiedy wróciłam z pogrzebu, on musiał wyjechać. 
Co do Kanady, do mojego majątku można było dodatkowo przypisać domek babci, który staruszka przepisała na mnie. Zdecydowanie byłam zbyt bogata jak na swój wiek.
-Możemy pogadać?- spytał z nadzieją wymalowaną w oczach.
-Tak- odparłam z ociąganiem i odwróciłam wzrok.
Musieliśmy w końcu porozmawiać. Wiedziałam o tym, ale moment naszej rozmowy odkładałam jak na najdalszy termin. Nie dlatego, że nie chciałam. Dlatego, że się bałam tej rozmowy.
-Ale nie teraz- zgadł opierając się o pobliską szafkę. Usłyszałam w jego głosie nutkę wyrzutu. 
-Muszę... Muszę pogadać z Cam- wyznałam przytulając do siebie podręcznik z angielskiego.
Kiwnął głową wyraźnie zrezygnowany. 
-Będziesz jutro?- zapytał, gdy miałam już odejść.
 Uśmiechnęłam się nieśmiało. Jutro Paul kończył dziewiętnaście lat i z tej okazji urządzał imprezę. Gdyby chodziło o kogoś innego wykręciłabym się śmiercią babci, jednak on dobrze wiedział, że nie pokazuję tego jak przechodzę żałobę. Ja trzymam to w sobie innym pokazując, że nic się nie stało. Dodatkowo jeśli stało się to przez moją osobę. Nie chciałam, by ktokolwiek wiedział co teraz się ze mną dzieje, a tym bardziej by ktoś mi współczuł. Wystarczył mi okres po śmierci Maxa, gdy wszyscy schodzili mi z drogi i połowa mi współczuła, a reszta widziała we mnie morderce.
-Nie przegapiłabym urodzin przyjaciela- obiecałam.
-Będę czekał na ciebie- uśmiechnął się jakby coś kombinował, a to przecież on miał urodziny.
Kiwnęłam głową i oddaliłam się w kierunku stołówki. Tak, teraz czekała mnie trudna rozmowa. Nie chciałam rozmawiać na przepełnionej ludźmi stołówce, ale inaczej nie obeszłoby się bez obecności Leona. A tego jeszcze bardziej nie chciałam. Chociaż po ostatnim razie, rudzielec zaczął być znośny.
Popchnęłam drzwi i wchodząc do środka rozejrzałam się uważnie. Mój wzrok zatrzymał się nie na tym stoliku co trzeba.  Jakaś dziewczyna z stolika Sary patrzyła na mnie uważnie, a potem powiedziała coś do Barbie. Blondyna spojrzała na mnie co najmniej jakby chciała mnie zabić. Wytrzymałam jej spojrzenie, a potem jak gdyby nigdy nic odszukałam Cam i pewnym krokiem ruszyłam w jej kierunku.
Dziewczyna siedziała sama przy naszym dawnym stoliku i obracała w dłoni jabłko. Zauważyła mnie dużo wcześniej niż sama bym chciała.
-Cześć- szepnęła prawie niesłyszalnie.
Szczerze powiedziawszy przez gwar jaki był w tym pomieszczeniu nie usłyszałam tego, ale wyczytałam to z ruchu jej warg.
-Pogadamy?- zaproponowałam czując dziwne napięcie w powietrzu.
Byłam świadoma, że nic nie będzie takie jak kiedyś. Nie będziemy już przyjaciółkami, na pewno nie po tym co się stało. Jednak zależało mi, żeby to wszystko wyjaśnić. Nawet jeśli mamy to zrobić w szkolnej stołówce.
-Ty chcesz ze mną rozmawiać?- Na jej twarzy pojawiło się wyraźne zaskoczenie.
-Kiedyś trzeba- mruknęłam lodowato. Bardziej niż chciałam.
Skinęła głową. Zajęłam miejsce na przeciwko niej i domyśliłam się, że jeśli ja nie zacznę, będziemy tak siedzieć pół godziny i nic nie wskóramy. 
-Dlaczego? Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś?
Niebieskooka prychnęła pod nosem.
-Nie słuchałaś. Nie reagowałaś- wyrzuciła.- Kochałam Jamesa. Nadal kocham, ale jemu zaczęło odwalać. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak na ciebie się uwziął.
Wbiłam wzrok w stolik. Było mi trudno o tym wszystkim rozmawiać. Jej również. Dostrzegłam, że obie popełniłyśmy błędy. Ja poświęcałam jej za mało czasu, a ona przestała mi ufać. Wszystkie nasze błędy wykorzystywał Lu, który manipulował Jamesem. Wiedział, jak bardzo ten drugi mnie nienawidzi, za to co zrobił mój ojciec. 
-Ann- zatrzymała mnie, gdy chciałam wstać. - Uważaj na siebie.
-Ty też. Przepraszam.
-Ostatnio przepraszasz wszystkich- na twarzy blondynki pojawił się delikatny uśmiech.- Ja też przepraszam.
Nie odpowiedziałam.  Wzięłam swoje rzeczy i opuściłam stołówkę. Czułam się lżej dzięki tej rozmowie. Obiecałam sobie, że już nigdy tak nie postąpię. Było pewne, że postąpię inaczej, bo  byłam już zupełnie innym człowiekiem. I ona też.
Stojąc w pokoju i trzymając w dłoni małe, podłużne pudełeczko uśmiechnęłam się sama do siebie. Przez kilka dni główkowałam co kupić Paulowi i nic mi nie przychodziło do głowy. Dopiero gdy przypomniałam sobie jeden wieczór, wpadło mi do głowy co mogłabym mu kupić. Ta... nie było łatwo.
Odłożyłam prezent na biurko i sama powędrowałam do łazienki. Impreza urodzinowa Paula zaczynała się za dwie godziny, a przede mną była jeszcze misja namówienia ojca (bądź Leona) by pozwolił mi jechać samej na te urodziny.
Westchnęłam ciężko i zamknęłam drzwi za sobą. Nienawidziłam imprez, a teraz moja niechęć chyba do nich wzrośnie i to nie ma żadnego związku z miejscem imprezy, a moim nowym, strasznie irytującym ochroniarzem.
Gdy wyszłam z łazienki, miałam już zrobiony makijaż i fryzurę. Zmierzałam właśnie w kierunku szafy, gdy coś zauważyłam. A raczej kogoś. Obróciłam się i zmierzłam chłopaka wzrokiem. Miał na sobie luźne dżinsy i czarną koszulę, której rękawy podciągnął do łokci, a kilka pierwszych guzików zostawił odpiętych.
-Paul?- podniosłam prawą brew do góry.
-We własnej osobie- Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Co ty tutaj robisz?- Podparłam dłoń o biodro.- Nie powinieneś być w domu.
Chłopak luźno oparł się o ścianę i uśmiechając się tajemniczo zaczął przyglądać mi się intensywnie. Nie rozumiałam o co mu chodzi, do puki nie przypomniałam sobie, że stoję przed nim w samej bieliźnie.
-Niezbadane są ścieżki Paula.
-Pana- I nim się zorientował, miałam na sobie luźną i dużo za dużą bluzkę.
Brunet zaśmiał się cicho i jak gdyby nigdy nic rozwalił się na moim łóżku. Zmarszczyłam brwi kompletnie nie rozumiejąc o co chodzi. No bo przecież, do jasnej anielki, za pół godziny zaczyna się jego impreza!
Założyłam dłonie na klatce piersiowej i stanęłam przy łóżku.
-Tak się zastanawiam- zaczęłam niewinnym tonem.
Spojrzał na mnie uważnie czekając aż dokończę.
-Czy ty aby z każdym rokiem nie cofasz się do tyłu.
Skinął głową dając mi tym znak, że zgadza się ze mną w stu procentach. Obróciłam się do szafy i mimo palącego wzroku Paula, spróbowałam w spokoju znaleźć sukienkę, która dziwnym trafem gdzieś zniknęła.
-Coś zgubiłaś?- Mimo, iż go nie widziałam, byłam pewna, że nie umie powstrzymać śmiechu.
-Nie, skądże- mruknęłam.- Zamierzam wyjść w samej bieliźnie przed połową chłopaków z naszej szkoły. Ale co tam, przecież nie jesteś zazdrosny, prawda?
Dziewiętnastolatek od razu spoważniał i dosłownie po minucie wręczał mi moją sukienkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Taki stary sposób, a zawsze działa.
-Ale... ubierzesz tą sukienkę, tak?- upewnił się.
----------------------------
*Ewelina Lisowska "We mgle"

Jeśli mi się uda, będę dodawała rozdziały trzy razy w tygodniu. Mam nadzieję, że będziecie komentować.
Czekam na wasze opinie.
Do napisania.


czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 8 (część 2)

Ludzie nie muszą sobie zasłużyć na
dobroć. Mogą zasłużyć najwyżej na okrucieństwo.*

-----------------------

 NOTKA POD ROZDZIAŁEM

Chciałabym cofnąć czas. Cofnąć się do miejsca, w którym zaczął się ten koszmar. No może nie dokładnie do miejsca, w którym się zaczął, ponieważ wtedy nie było mnie jeszcze na świecie, ale do dnia gdy powoli zaczęłam niszczyć rodzinę Collinsów. Tego dnia nie wyjść z domu, posłuchać Maxa chociaż raz nie stawiając na swoim, zostać w domu. Blondyn dałby sobie sam radę  a możliwe, że Alan by żył. Może nie tworzylibyśmy jakieś wspaniałej rodziny, ale życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ciekawiło mnie jakby to było gdybyśmy mieszkali w piątkę. Czy tata umiałby go zaakceptować? Czy On w ogóle chciałby mieszkać z taką rodziną? Tego nie byłam pewna i wiedziałam, że nigdy się tego nie dowiem.
Jedyne czego pragnęłam, to zasłużyć na dobro. Niby nic takiego, ludzie nie doceniają dobra. Lecz ja zasłużyłam tylko na okrucieństwo. Taka była prawda i nie zamierzałam się z nikim kłócić. 
-Borys- zaczęłam siadając obok niego gdy czyścił swój ulubiony pistolet.- Jak myślisz, jakie jest najgorsze uczucie dla rodzica?
Widziałam jak mężczyzna marszczy brwi w ten charakterystyczny sposób, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał. Nie odpowiedział mi tamtego dnia, ani następnego. Tydzień później także nie dostałam odpowiedzi. Dostałam ją w dniu, gdy tak naprawdę dołączyłam do firmy, gdy stałam się jej częścią.
-Gdy dzieci płacą za ich błędy.
Wtedy nie rozumiałam tych słów, może byłam zbyt głupia, zbyt młoda, lub po prostu nie chciałam ich rozumieć. Teraz je rozumiałam i wiedziałam, że nie tylko dla rodziców jest to najgorsze uczucie. To uczcie może dopaść każdego człowieka nie zależnie od wieku, wykształcenia czy ilorazu inteligencji, od tego czy jest bogaty czy biedny. To nie było ważne, ważne były czyny, które ludzie popełniali i czasami sami nie ponosili ich konsekwencji, a robili to ich bliscy. Tak właśnie było w moim przypadku. Myślałam, że robię dobrze, że jestem w miarę dobrym człowiekiem i zasługuje na dobro. Ale tylko oszukiwałam siebie i ludzi, którzy mnie otaczali. Prawda była zupełnie inna, bolesna, chociaż prawdziwa.
Przez te wszystkie lata mnie samej nic szczególnego się nie stało, co nie mogłam powiedzieć o moich bliskich. Oni cierpieli przeze mnie, a ja użalałam się sama nad sobą jak dziecko, którym chyba jestem. Prawda? Ale czy prawdziwa prawda, czy ta którą cały czas się oszukiwałam?
Stojąc przed lustrem czułam obrzydzenie do własnej osoby. Kiedyś uważałam, iż najgorszą osobą w Los Angeles jest Organizator, nie brałam pod uwagi siebie, a powinnam, bo nie wiele brakowało mi do niego. A może byłam jeszcze gorsza, w końcu nie mógł być aż tak okrutny, skoro wychował sam syna i go stracił...
Wcześniej nie zwracałam szczególnej uwagi na to, że w szkole odzywały się do mnie może trzy osoby, bo reszta się bała. Bała się mnie i mojej rodziny. Jedyną osobą, z którą zaprzyjaźniłam się z tamtego grona była Camilla Baker, jeszcze nie tak dawno maltretowana przez swojego chłopaka. Byłam pewna, że to w niej tkwił problem, że to ona się zmieniła, stała taką samą pustą lalką jak Sara, a ona ukrywała tylko oznaki przemocy. To we mnie był problem. Ona mnie potrzebowała, a ja się na nią wypięłam nawet przez moment nie zastanawiając się co może się z nią dziać.
Oni mają racje. Jesteś bardziej zapatrzona w siebie, niż my wszyscy razem wzięci.
Przypomniały mi się słowa blondynki. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo te słowa były prawdziwe. Miała rację, znała mnie jak nikt inny i chyba tymi słowami dosadnie mi to pokazała.
-Co jesteś z siebie zadowolona, Collins?- warknęłam do swojego odbicia w lustrze.- Zniszczyłaś wszystkich, którzy chcieli ci pomóc. Pieprzona egoistko.
Nie myśląc o konsekwencjach i bólu, walnęłam pięścią w lustro. Po chwili usłyszałam odgłos tłuczonego szkła, a w okół pojawiły się kawałki rozbitego lustra. Poczułam jak moja skóra zostaje przecięta, a do nozdrzy dochodzi metaliczny zapach krwi. Ran było tak dużo, iż po chwili moja dłoń była cała w czerwieni.
-Siedem lat nieszczęścia, powiadasz?- prychnęłam kręcąc głową.- Gówno prawda.
Oparłam się o umywalkę i patrzyłam jak krew spływa do odpływu. Jak białą powierzchnię umywalki przecinają czerwone paski krwi. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, a przed oczami zaczynałam widzieć czarne plamy.
Ignorując pukanie do drzwi zrobiłam kilka kroków w tył i opierając się o wykafelkowaną ścianę zjechałam na dół. Przycisnęłam krwawiącą dłoń do koszulki i pogrążyłam się w krainie bólu. W krainie tego psychicznego jak i fizycznego. Tylko on pozostał i jemu nic się nie stanie. Jego nic nie zabije i nie skrzywdzi. On pozostanie ze mną do końca. Cała reszta odejdzie, zapomni, że istniałam lub przeze mnie straci życie. Było to może smutne i przerażające, ale prawdziwe. A prawda zazwyczaj nie jest łatwa i zazwyczaj zawsze boli.

Paul wysiadł ze swojego samochodu i nie zwracając na to uwagi, trzasnął drzwiami. Myślami był gdzieś indziej. Na cmentarzu. Nie potrafił nawet sobie wyobrazić jakby to było bez Emily. Jakby to on stracił rodzeństwo. Naprawdę nie potrafił nawet o tym myśleć i przerażała go myśl, co musi przeżywać Ann w tej chwili. Właśnie przez tą myśl nie umiał wysiedzieć w domu i czym prędzej wybrał się w drogę do domu Collinsów. Czuł, że jeśli w ciągu następnych dziesięciu minut nie spotka się z brunetką coś, ewentualnie kogoś, rozwali. W najgorszym wypadku zrobi coś sobie. Nawet nie zauważył, jak zaczął się uzależniać od przebywania z siedemnastolatką. Gdy się z nią kłócił był nie do zniesienia i każdy w jego domu ewakuował się, bo w każdym momencie chłopak mógł wybuchnąć. Był wtedy jak tykająca bomba i tylko widok dziewczyny jakoś przyprowadzał go do porządku.
Kochał chyba w tej dziewczynie wszystko. Od miłej, spokojnej i cichej wersji aż po tą, z którą nikt sobie nie radził. Nadal nie mógł uwierzyć jak dziewczyna po tak wyczerpującym dniu umiała w środku nocy przyjechać do niego, oczywiście na ścigaczu, opierdolić go, a na końcu postawić focha i ruszyć w kierunku domu. Bogu dzięki pieszo, bo nawet nie chciał sobie wyobrażać co mogłoby się stać, gdyby wtedy dziewczyna usiadła na motocykl.
Podszedł do drzwi, który jak zwykle nie były zakluczone i powoli wszedł do środka w myślach wydzierał się na brunetkę za tak lekkomyślne zachowanie. Cały czas przypominał jej, że ma zamykać drzwi. Ale z nią jak ze ścianą. Nic nie docierało. Jedyne co je różniło to, to że brunet gdy nie wytrzymał po prostu wyładowywał się na ścianie, a ta biedna musiała wytrzymywać nastroje osiemnastolatka tym samym coraz bardziej tracąc granatową farbę.
Jakie było jego zdziwienie, gdy w salonie ujrzał dawno nie widzianą panią Collins, która popijała wino wpatrując się w okno. Dostrzegł podobieństwo w tym zachowaniu u jej córki. Ona także gdy miała gorszy dzień siadała przed oknem i wpatrywała się w nie. Jedna była różnica, ta młodsza zazwyczaj popijała gorącą czekoladę.
Mruknął krótkie "dzień dobry" i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku schodów przeskakując po dwa. Na ich szczycie minął się z rudowłosym ochroniarzem, który posłał mu spojrzenie uświadamiające nastolatka, że nawet mężczyzna już nie ma siły do brunetki, która jak przypuszczał, miała znajdować się w swoim pokoju.
Bez zbędnego pukania wszedł do pomieszczenia i został je puste. Rozejrzał się w około, bo z doświadczenia wiedział, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego. Gdy był już pewien, że nie ma tu tej drobnej, lecz jak bardzo irytującej osóbki, domyślił się, iż ta znajduje się w łazience.
Brunet nawet nie chciał się przyznać jak brudne myśli właśnie w tej chwili ogarnęły go. Próbując doprowadzić się do porządku, walną się kilka razy po twarzy i podszedł do drzwi łazienki.
W niepasujący do niego, kulturalny sposób, zapukał do drzwi i zapytał, oczywiście czuł się jak idiota, bo jedną z rzeczy, których nie lubił, była rozmowa z drzwiami, ewentualnie przez drzwi.
-Ann jesteś tam?
Do jego uszu dotarł pusty i na pewno nie prawdziwy śmiech swojej przyjaciółki. Nie lubił tego śmiechu tak samo jak określenia, iż osoba, która znajdowała się za tymi drzwiami, była jedynie jego przyjaciółką.
-Jestem- odparła słabym głosem. Zbyt słabym.- Jeszcze. Chyba. Nie wiem.
Wywrócił oczami zastanawiając się co znów się stało. Miał jedynie nadzieję, iż z dziewczyną jest lepiej niżby wskazywał na to ton jej głosu.
Pewnie chwycił za klamkę i pociągnął za nią, a chwilę później znalazł się w środku. Pierwsze co wpadło mu w oczy, to widok rozbitego lustra. Po chwili jego wzrok wylądował na dziewczynie, która ledwo siedziała pod ścianą, a z wielu ran na jej dłoni wypływa krew. Chłopak mógł się założyć, że niejedna z nich nadawała się do szycia, jednak postanowił tego faktu nie skomentować. 
Podszedł do dziewczyny i pochylając się w jej kierunku chwycił ją na ręce. Może nie ważyła piętnaście kilogramów, ale Paul od razu poczuł się lepiej trzymając ją w ramionach. Całe złe napięcie, które towarzyszyło mu odkąd pożegnał się z dziewczyną, gdzieś uciekło i był z tego powodu zadowolony.
Zaniósł dziewczynę do pokoju i posadził na łóżku. Jej zamglone oczy nawet na moment nie spojrzały na bruneta. 
-Babcia- mruknęła tak jakby była tylko ciałem tutaj, a jej dusza byłaby oddalona o wiele kilometrów.
Chłopak nie wiedząc o co chodzi wrócił do łazienki po apteczkę.
-On dopadł nawet moją babcię- pierwszy raz dziewczyna spojrzała na bruneta.
I to nie słowa spowodowały to co się stało z chłopakiem, to ten smutny, przerażony i pozbawiony wiary wyraz jej oczu doprowadził do tego, iż chłopak stanął w miejscu i zapragnął sam zabić gnoja, niszczącego życie nastolatki, która była dla niego najważniejsza na świecie.


Dwa dni później przeszłam przez drzwi jednej z sal w szpitalu. Wyblakły, błękitny kolor ścian na pewno nie zachęcał do przebywania w tym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut. Stare okno, który znajdowało się naprzeciw drzwi było lekko otwarte i, Bogu dzięki, do środka wlatywało świeże powietrze. Po prawej stronie drzwi, w górnym rogu wisiał równie stary telewizor, który tylko jakimś cudem jeszcze działał. Po obu stronach pomieszczenia stały po dwa łóżka. Widocznie wszystkie były pozajmowane, jednak teraz dwa z nich były bez swoich tymczasowych właścicieli. Osoba do której ja się udałam, miała łóżko bliżej okna i właśnie w tym momencie albo spała, albo spoglądała w tamtą stronę.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w tamtą stronę czując na sobie ciężkie spojrzenie Leona, który uparcie chodził za mną krok w krok. Jeśli wcześniej myślałam, że przesadza, to teraz, po moim wypadku w łazience, zachowywał się minimum trzy razy gorzej. Tylko brakowało, żeby chodził ze mną do łazienki lub spał w jednym pokoju. Paranoja.
Jake jednak nie spał, a jedynie wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w okno. Jego prawa ręka była uwięziona w gipsie, a na głowie miał bandaż. Gdy obrócił głowę w moją stronę, zobaczyłam jego poharataną twarz. Widząc w co jest ubrany miałam ochotę się zaśmiać, lecz widząc jego karcący wzrok zrezygnowałam z tego pomysłu. Tak, to nie była odpowiednia chwila by nabijać się z poszkodowanego. 
-Kochanie, a już myślałem, że mnie nie odwiedzisz.- Udał, że jest zaskoczony, choć dobrze wiedziałam, że był pewien, iż przyjdę. I się nie pomylił.
-Widać, że humor ci dopisuje, Ronan- usiadłam na krześle, które stało obok jego "królewskiego łoża".
Mężczyzna przejechał wzrokiem po moim ciele zatrzymując się na obandażowanej dłoni.
-Ciekawe co twój kochaś zrobił, że obiłaś mu tą śliczną mordę.- Ironia lała się strumieniami, a ja coraz bardziej żałowałam, że tutaj przyszłam.
Wpatrywałam się w Jake'a wzorkiem pełnym politowania i delikatnie bujałam się na krześle. To nie był już mój świat, to nie był już mój Jake. To nie była ta sama Collins. Szukałam w jego oczach tego, co jeszcze kilka miesięcy jako jedyna dostrzegałam i chyba już tego nie widziałam. Lub nie chciałam widzieć. 
-Widać, że twój chłoptaś popierdzielił ci w głowie- warknął zaciskając zdrową rękę w pięść.
Chyba pierwszy raz cieszyłam się, że Leon ze mną był i nie zgodził się na samodzielną podróż. I wcale nie ze względu na moje bezpieczeństwo, teraz na jego miejscu bardziej obawiałabym się o bezpieczeństwo szatyna. 
-On ma imię- syknęłam mimowolnie.
-Pamiętasz tamten dzień?- To nie było pytanie. On nigdy nie pyta.- Powiedziałaś, że mnie kochasz.
-Byłam po śmierci brata, Jake- mruknęłam zirytowana.- A ty miałeś już więcej nie pojawić się w moim życiu, musiałam coś powiedzieć na pożegnanie.
-To nie koniec- powtórzy moje słowa.- Zadowolona jesteś z siebie? Lubisz bawić się facetami, nie? Najpierw ten blondyn, Organizator, ja, a teraz ten gówniarz.
-Mówisz o moim chłopaku, więc lepiej się ucisz- podniosłam ton.
-Powiedz mi jedno, Collins- zażądał.- Co ten gówniarz ma, czego ja nie mam?
Patrzyłam z odrazą w jego zielone oczy. Jak mogłam być tak głupia? Wszyscy mi go odradzali, a ja jak głupia się o niego bałam, zamartwiałam i stawałam kimś, kim nigdy tak naprawdę nie byłam. Miałam dopiero siedemnaście lat, a on był ode mnie starszy o dziesięć. 
-Mnie.- To jedno słowo zmieniło wszystko. 
Ja zrozumiałam wszystko. Nic już nie czułam do mężczyzny, który leżał na tym łóżku. Kochałam chłopaka, który cały czas był przy mnie, ratował mnie i kochał. Kochał taką jaka byłam naprawdę, a nie wyobrażenie o mnie, nieistniejące wyobrażenie.
Jake nie należał do mojego świata i trzeba było to w końcu zakończyć. Fakt, było mi źle, że przeze mnie miał ten wypadek. Jednak nic poza tym. Dorosłam i postanowiłam radzić sobie sama. Nie zamierzałam zrobić tego co przed kilkoma miesiącami, tym razem byłam przepełniona żądzą mordu. A to miało być moje pożegnanie. Z słabą Anną.
-Co ty w nim widzisz? Przecież on nie może ci nic zagwarantować. Zobaczysz, pójdziesz tylko z nim do łóżka i kopnie cię w dupę, a ty wrócisz z podkulonym ogonem.
-Mówisz o sobie?- podniosłam prawą brew do góry. Nie zamierzałam pozwolić mu by tak obrażał mnie i Paula. Nie tym razem. Już nie.- To ty wciągnąłeś mnie w bagno. Potem zwiałeś by pojawić się po dwóch latach i zniszczyć wszystko co mam. Ann, mam dla ciebie informacje- prychnęłam przy ostatnim zdaniu.- Miałeś mi pomóc, a co robiłeś? Jak zwykle wszystko utrudniałeś. Wiesz, z biegiem czasu cieszę się, że Max obił ci tą parszywą mordę. Należało ci się.
Wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi.
-Przeszłaś pranie mózgu. Zniszczyli cię- zawołał za mną.
Odwróciłam się ostatni raz i spojrzałam na niego znudzona.
-To ty mnie niszczyłeś. Zapamiętaj tę chwilę, bo widzisz mnie po raz ostatni.
Nie wahając się opuściłam salę, a za mną ruszył Leon. Czułam się wolna i choć tak wiele jeszcze przede mną, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam, że sama coś osiągnęłam, że jestem w stanie podołać wszystkiemu. Nawet nieznanemu wrogowi. Tak, wygram, ponieważ mam pieprzone nazwisko Collins. A Collins nigdy nie przegrywają i się nie poddają. Prędzej umrą niż się poddają, bo tak właśnie powinno być i tak właśnie będzie.
 ------------
 *Maggie Stiefvater "Trylogia drżenie: Ukojenie"

Jezu, nawet nie wiecie jak bardzo jestem dumna z tego rozdziału. Zawsze gdy pisałam rozdział chciałam napisać coś porządnego i już traciłam nadzieje, że jakiś cud się stanie, a jednak. Dzisiaj dopadła mnie niesamowita wena i sama nie wiem jak napisałam ten rozdział. Możliwe, że wdarły się tam błędy lub powtórzenia, ale i tak jestem niesamowicie dumna z siebie.
Moim zdaniem to chyba najlepszy rozdział jaki napisałam odkąd pojawiłam się na blogspocie.
Mam nadzieję, że wam również się podoba i większa ilość osób skomentuje ten rozdział. Jeśli nie... to chyba pożyczę broń od Collins i pójdę się odstrzelić. Naprawdę.
No więc, czekam na wasze komentarze i proszę, jeśli normalnie nie komentujecie, to skomentujcie chociaż ten rozdział, to dla mnie naprawdę ważne.
Kocham was, kocham Paula
Do napisania :D

Szablony