czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 8 (część 2)

Ludzie nie muszą sobie zasłużyć na
dobroć. Mogą zasłużyć najwyżej na okrucieństwo.*

-----------------------

 NOTKA POD ROZDZIAŁEM

Chciałabym cofnąć czas. Cofnąć się do miejsca, w którym zaczął się ten koszmar. No może nie dokładnie do miejsca, w którym się zaczął, ponieważ wtedy nie było mnie jeszcze na świecie, ale do dnia gdy powoli zaczęłam niszczyć rodzinę Collinsów. Tego dnia nie wyjść z domu, posłuchać Maxa chociaż raz nie stawiając na swoim, zostać w domu. Blondyn dałby sobie sam radę  a możliwe, że Alan by żył. Może nie tworzylibyśmy jakieś wspaniałej rodziny, ale życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ciekawiło mnie jakby to było gdybyśmy mieszkali w piątkę. Czy tata umiałby go zaakceptować? Czy On w ogóle chciałby mieszkać z taką rodziną? Tego nie byłam pewna i wiedziałam, że nigdy się tego nie dowiem.
Jedyne czego pragnęłam, to zasłużyć na dobro. Niby nic takiego, ludzie nie doceniają dobra. Lecz ja zasłużyłam tylko na okrucieństwo. Taka była prawda i nie zamierzałam się z nikim kłócić. 
-Borys- zaczęłam siadając obok niego gdy czyścił swój ulubiony pistolet.- Jak myślisz, jakie jest najgorsze uczucie dla rodzica?
Widziałam jak mężczyzna marszczy brwi w ten charakterystyczny sposób, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał. Nie odpowiedział mi tamtego dnia, ani następnego. Tydzień później także nie dostałam odpowiedzi. Dostałam ją w dniu, gdy tak naprawdę dołączyłam do firmy, gdy stałam się jej częścią.
-Gdy dzieci płacą za ich błędy.
Wtedy nie rozumiałam tych słów, może byłam zbyt głupia, zbyt młoda, lub po prostu nie chciałam ich rozumieć. Teraz je rozumiałam i wiedziałam, że nie tylko dla rodziców jest to najgorsze uczucie. To uczcie może dopaść każdego człowieka nie zależnie od wieku, wykształcenia czy ilorazu inteligencji, od tego czy jest bogaty czy biedny. To nie było ważne, ważne były czyny, które ludzie popełniali i czasami sami nie ponosili ich konsekwencji, a robili to ich bliscy. Tak właśnie było w moim przypadku. Myślałam, że robię dobrze, że jestem w miarę dobrym człowiekiem i zasługuje na dobro. Ale tylko oszukiwałam siebie i ludzi, którzy mnie otaczali. Prawda była zupełnie inna, bolesna, chociaż prawdziwa.
Przez te wszystkie lata mnie samej nic szczególnego się nie stało, co nie mogłam powiedzieć o moich bliskich. Oni cierpieli przeze mnie, a ja użalałam się sama nad sobą jak dziecko, którym chyba jestem. Prawda? Ale czy prawdziwa prawda, czy ta którą cały czas się oszukiwałam?
Stojąc przed lustrem czułam obrzydzenie do własnej osoby. Kiedyś uważałam, iż najgorszą osobą w Los Angeles jest Organizator, nie brałam pod uwagi siebie, a powinnam, bo nie wiele brakowało mi do niego. A może byłam jeszcze gorsza, w końcu nie mógł być aż tak okrutny, skoro wychował sam syna i go stracił...
Wcześniej nie zwracałam szczególnej uwagi na to, że w szkole odzywały się do mnie może trzy osoby, bo reszta się bała. Bała się mnie i mojej rodziny. Jedyną osobą, z którą zaprzyjaźniłam się z tamtego grona była Camilla Baker, jeszcze nie tak dawno maltretowana przez swojego chłopaka. Byłam pewna, że to w niej tkwił problem, że to ona się zmieniła, stała taką samą pustą lalką jak Sara, a ona ukrywała tylko oznaki przemocy. To we mnie był problem. Ona mnie potrzebowała, a ja się na nią wypięłam nawet przez moment nie zastanawiając się co może się z nią dziać.
Oni mają racje. Jesteś bardziej zapatrzona w siebie, niż my wszyscy razem wzięci.
Przypomniały mi się słowa blondynki. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo te słowa były prawdziwe. Miała rację, znała mnie jak nikt inny i chyba tymi słowami dosadnie mi to pokazała.
-Co jesteś z siebie zadowolona, Collins?- warknęłam do swojego odbicia w lustrze.- Zniszczyłaś wszystkich, którzy chcieli ci pomóc. Pieprzona egoistko.
Nie myśląc o konsekwencjach i bólu, walnęłam pięścią w lustro. Po chwili usłyszałam odgłos tłuczonego szkła, a w okół pojawiły się kawałki rozbitego lustra. Poczułam jak moja skóra zostaje przecięta, a do nozdrzy dochodzi metaliczny zapach krwi. Ran było tak dużo, iż po chwili moja dłoń była cała w czerwieni.
-Siedem lat nieszczęścia, powiadasz?- prychnęłam kręcąc głową.- Gówno prawda.
Oparłam się o umywalkę i patrzyłam jak krew spływa do odpływu. Jak białą powierzchnię umywalki przecinają czerwone paski krwi. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, a przed oczami zaczynałam widzieć czarne plamy.
Ignorując pukanie do drzwi zrobiłam kilka kroków w tył i opierając się o wykafelkowaną ścianę zjechałam na dół. Przycisnęłam krwawiącą dłoń do koszulki i pogrążyłam się w krainie bólu. W krainie tego psychicznego jak i fizycznego. Tylko on pozostał i jemu nic się nie stanie. Jego nic nie zabije i nie skrzywdzi. On pozostanie ze mną do końca. Cała reszta odejdzie, zapomni, że istniałam lub przeze mnie straci życie. Było to może smutne i przerażające, ale prawdziwe. A prawda zazwyczaj nie jest łatwa i zazwyczaj zawsze boli.

Paul wysiadł ze swojego samochodu i nie zwracając na to uwagi, trzasnął drzwiami. Myślami był gdzieś indziej. Na cmentarzu. Nie potrafił nawet sobie wyobrazić jakby to było bez Emily. Jakby to on stracił rodzeństwo. Naprawdę nie potrafił nawet o tym myśleć i przerażała go myśl, co musi przeżywać Ann w tej chwili. Właśnie przez tą myśl nie umiał wysiedzieć w domu i czym prędzej wybrał się w drogę do domu Collinsów. Czuł, że jeśli w ciągu następnych dziesięciu minut nie spotka się z brunetką coś, ewentualnie kogoś, rozwali. W najgorszym wypadku zrobi coś sobie. Nawet nie zauważył, jak zaczął się uzależniać od przebywania z siedemnastolatką. Gdy się z nią kłócił był nie do zniesienia i każdy w jego domu ewakuował się, bo w każdym momencie chłopak mógł wybuchnąć. Był wtedy jak tykająca bomba i tylko widok dziewczyny jakoś przyprowadzał go do porządku.
Kochał chyba w tej dziewczynie wszystko. Od miłej, spokojnej i cichej wersji aż po tą, z którą nikt sobie nie radził. Nadal nie mógł uwierzyć jak dziewczyna po tak wyczerpującym dniu umiała w środku nocy przyjechać do niego, oczywiście na ścigaczu, opierdolić go, a na końcu postawić focha i ruszyć w kierunku domu. Bogu dzięki pieszo, bo nawet nie chciał sobie wyobrażać co mogłoby się stać, gdyby wtedy dziewczyna usiadła na motocykl.
Podszedł do drzwi, który jak zwykle nie były zakluczone i powoli wszedł do środka w myślach wydzierał się na brunetkę za tak lekkomyślne zachowanie. Cały czas przypominał jej, że ma zamykać drzwi. Ale z nią jak ze ścianą. Nic nie docierało. Jedyne co je różniło to, to że brunet gdy nie wytrzymał po prostu wyładowywał się na ścianie, a ta biedna musiała wytrzymywać nastroje osiemnastolatka tym samym coraz bardziej tracąc granatową farbę.
Jakie było jego zdziwienie, gdy w salonie ujrzał dawno nie widzianą panią Collins, która popijała wino wpatrując się w okno. Dostrzegł podobieństwo w tym zachowaniu u jej córki. Ona także gdy miała gorszy dzień siadała przed oknem i wpatrywała się w nie. Jedna była różnica, ta młodsza zazwyczaj popijała gorącą czekoladę.
Mruknął krótkie "dzień dobry" i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku schodów przeskakując po dwa. Na ich szczycie minął się z rudowłosym ochroniarzem, który posłał mu spojrzenie uświadamiające nastolatka, że nawet mężczyzna już nie ma siły do brunetki, która jak przypuszczał, miała znajdować się w swoim pokoju.
Bez zbędnego pukania wszedł do pomieszczenia i został je puste. Rozejrzał się w około, bo z doświadczenia wiedział, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego. Gdy był już pewien, że nie ma tu tej drobnej, lecz jak bardzo irytującej osóbki, domyślił się, iż ta znajduje się w łazience.
Brunet nawet nie chciał się przyznać jak brudne myśli właśnie w tej chwili ogarnęły go. Próbując doprowadzić się do porządku, walną się kilka razy po twarzy i podszedł do drzwi łazienki.
W niepasujący do niego, kulturalny sposób, zapukał do drzwi i zapytał, oczywiście czuł się jak idiota, bo jedną z rzeczy, których nie lubił, była rozmowa z drzwiami, ewentualnie przez drzwi.
-Ann jesteś tam?
Do jego uszu dotarł pusty i na pewno nie prawdziwy śmiech swojej przyjaciółki. Nie lubił tego śmiechu tak samo jak określenia, iż osoba, która znajdowała się za tymi drzwiami, była jedynie jego przyjaciółką.
-Jestem- odparła słabym głosem. Zbyt słabym.- Jeszcze. Chyba. Nie wiem.
Wywrócił oczami zastanawiając się co znów się stało. Miał jedynie nadzieję, iż z dziewczyną jest lepiej niżby wskazywał na to ton jej głosu.
Pewnie chwycił za klamkę i pociągnął za nią, a chwilę później znalazł się w środku. Pierwsze co wpadło mu w oczy, to widok rozbitego lustra. Po chwili jego wzrok wylądował na dziewczynie, która ledwo siedziała pod ścianą, a z wielu ran na jej dłoni wypływa krew. Chłopak mógł się założyć, że niejedna z nich nadawała się do szycia, jednak postanowił tego faktu nie skomentować. 
Podszedł do dziewczyny i pochylając się w jej kierunku chwycił ją na ręce. Może nie ważyła piętnaście kilogramów, ale Paul od razu poczuł się lepiej trzymając ją w ramionach. Całe złe napięcie, które towarzyszyło mu odkąd pożegnał się z dziewczyną, gdzieś uciekło i był z tego powodu zadowolony.
Zaniósł dziewczynę do pokoju i posadził na łóżku. Jej zamglone oczy nawet na moment nie spojrzały na bruneta. 
-Babcia- mruknęła tak jakby była tylko ciałem tutaj, a jej dusza byłaby oddalona o wiele kilometrów.
Chłopak nie wiedząc o co chodzi wrócił do łazienki po apteczkę.
-On dopadł nawet moją babcię- pierwszy raz dziewczyna spojrzała na bruneta.
I to nie słowa spowodowały to co się stało z chłopakiem, to ten smutny, przerażony i pozbawiony wiary wyraz jej oczu doprowadził do tego, iż chłopak stanął w miejscu i zapragnął sam zabić gnoja, niszczącego życie nastolatki, która była dla niego najważniejsza na świecie.


Dwa dni później przeszłam przez drzwi jednej z sal w szpitalu. Wyblakły, błękitny kolor ścian na pewno nie zachęcał do przebywania w tym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut. Stare okno, który znajdowało się naprzeciw drzwi było lekko otwarte i, Bogu dzięki, do środka wlatywało świeże powietrze. Po prawej stronie drzwi, w górnym rogu wisiał równie stary telewizor, który tylko jakimś cudem jeszcze działał. Po obu stronach pomieszczenia stały po dwa łóżka. Widocznie wszystkie były pozajmowane, jednak teraz dwa z nich były bez swoich tymczasowych właścicieli. Osoba do której ja się udałam, miała łóżko bliżej okna i właśnie w tym momencie albo spała, albo spoglądała w tamtą stronę.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w tamtą stronę czując na sobie ciężkie spojrzenie Leona, który uparcie chodził za mną krok w krok. Jeśli wcześniej myślałam, że przesadza, to teraz, po moim wypadku w łazience, zachowywał się minimum trzy razy gorzej. Tylko brakowało, żeby chodził ze mną do łazienki lub spał w jednym pokoju. Paranoja.
Jake jednak nie spał, a jedynie wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w okno. Jego prawa ręka była uwięziona w gipsie, a na głowie miał bandaż. Gdy obrócił głowę w moją stronę, zobaczyłam jego poharataną twarz. Widząc w co jest ubrany miałam ochotę się zaśmiać, lecz widząc jego karcący wzrok zrezygnowałam z tego pomysłu. Tak, to nie była odpowiednia chwila by nabijać się z poszkodowanego. 
-Kochanie, a już myślałem, że mnie nie odwiedzisz.- Udał, że jest zaskoczony, choć dobrze wiedziałam, że był pewien, iż przyjdę. I się nie pomylił.
-Widać, że humor ci dopisuje, Ronan- usiadłam na krześle, które stało obok jego "królewskiego łoża".
Mężczyzna przejechał wzrokiem po moim ciele zatrzymując się na obandażowanej dłoni.
-Ciekawe co twój kochaś zrobił, że obiłaś mu tą śliczną mordę.- Ironia lała się strumieniami, a ja coraz bardziej żałowałam, że tutaj przyszłam.
Wpatrywałam się w Jake'a wzorkiem pełnym politowania i delikatnie bujałam się na krześle. To nie był już mój świat, to nie był już mój Jake. To nie była ta sama Collins. Szukałam w jego oczach tego, co jeszcze kilka miesięcy jako jedyna dostrzegałam i chyba już tego nie widziałam. Lub nie chciałam widzieć. 
-Widać, że twój chłoptaś popierdzielił ci w głowie- warknął zaciskając zdrową rękę w pięść.
Chyba pierwszy raz cieszyłam się, że Leon ze mną był i nie zgodził się na samodzielną podróż. I wcale nie ze względu na moje bezpieczeństwo, teraz na jego miejscu bardziej obawiałabym się o bezpieczeństwo szatyna. 
-On ma imię- syknęłam mimowolnie.
-Pamiętasz tamten dzień?- To nie było pytanie. On nigdy nie pyta.- Powiedziałaś, że mnie kochasz.
-Byłam po śmierci brata, Jake- mruknęłam zirytowana.- A ty miałeś już więcej nie pojawić się w moim życiu, musiałam coś powiedzieć na pożegnanie.
-To nie koniec- powtórzy moje słowa.- Zadowolona jesteś z siebie? Lubisz bawić się facetami, nie? Najpierw ten blondyn, Organizator, ja, a teraz ten gówniarz.
-Mówisz o moim chłopaku, więc lepiej się ucisz- podniosłam ton.
-Powiedz mi jedno, Collins- zażądał.- Co ten gówniarz ma, czego ja nie mam?
Patrzyłam z odrazą w jego zielone oczy. Jak mogłam być tak głupia? Wszyscy mi go odradzali, a ja jak głupia się o niego bałam, zamartwiałam i stawałam kimś, kim nigdy tak naprawdę nie byłam. Miałam dopiero siedemnaście lat, a on był ode mnie starszy o dziesięć. 
-Mnie.- To jedno słowo zmieniło wszystko. 
Ja zrozumiałam wszystko. Nic już nie czułam do mężczyzny, który leżał na tym łóżku. Kochałam chłopaka, który cały czas był przy mnie, ratował mnie i kochał. Kochał taką jaka byłam naprawdę, a nie wyobrażenie o mnie, nieistniejące wyobrażenie.
Jake nie należał do mojego świata i trzeba było to w końcu zakończyć. Fakt, było mi źle, że przeze mnie miał ten wypadek. Jednak nic poza tym. Dorosłam i postanowiłam radzić sobie sama. Nie zamierzałam zrobić tego co przed kilkoma miesiącami, tym razem byłam przepełniona żądzą mordu. A to miało być moje pożegnanie. Z słabą Anną.
-Co ty w nim widzisz? Przecież on nie może ci nic zagwarantować. Zobaczysz, pójdziesz tylko z nim do łóżka i kopnie cię w dupę, a ty wrócisz z podkulonym ogonem.
-Mówisz o sobie?- podniosłam prawą brew do góry. Nie zamierzałam pozwolić mu by tak obrażał mnie i Paula. Nie tym razem. Już nie.- To ty wciągnąłeś mnie w bagno. Potem zwiałeś by pojawić się po dwóch latach i zniszczyć wszystko co mam. Ann, mam dla ciebie informacje- prychnęłam przy ostatnim zdaniu.- Miałeś mi pomóc, a co robiłeś? Jak zwykle wszystko utrudniałeś. Wiesz, z biegiem czasu cieszę się, że Max obił ci tą parszywą mordę. Należało ci się.
Wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi.
-Przeszłaś pranie mózgu. Zniszczyli cię- zawołał za mną.
Odwróciłam się ostatni raz i spojrzałam na niego znudzona.
-To ty mnie niszczyłeś. Zapamiętaj tę chwilę, bo widzisz mnie po raz ostatni.
Nie wahając się opuściłam salę, a za mną ruszył Leon. Czułam się wolna i choć tak wiele jeszcze przede mną, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam, że sama coś osiągnęłam, że jestem w stanie podołać wszystkiemu. Nawet nieznanemu wrogowi. Tak, wygram, ponieważ mam pieprzone nazwisko Collins. A Collins nigdy nie przegrywają i się nie poddają. Prędzej umrą niż się poddają, bo tak właśnie powinno być i tak właśnie będzie.
 ------------
 *Maggie Stiefvater "Trylogia drżenie: Ukojenie"

Jezu, nawet nie wiecie jak bardzo jestem dumna z tego rozdziału. Zawsze gdy pisałam rozdział chciałam napisać coś porządnego i już traciłam nadzieje, że jakiś cud się stanie, a jednak. Dzisiaj dopadła mnie niesamowita wena i sama nie wiem jak napisałam ten rozdział. Możliwe, że wdarły się tam błędy lub powtórzenia, ale i tak jestem niesamowicie dumna z siebie.
Moim zdaniem to chyba najlepszy rozdział jaki napisałam odkąd pojawiłam się na blogspocie.
Mam nadzieję, że wam również się podoba i większa ilość osób skomentuje ten rozdział. Jeśli nie... to chyba pożyczę broń od Collins i pójdę się odstrzelić. Naprawdę.
No więc, czekam na wasze komentarze i proszę, jeśli normalnie nie komentujecie, to skomentujcie chociaż ten rozdział, to dla mnie naprawdę ważne.
Kocham was, kocham Paula
Do napisania :D

14 komentarzy:

  1. Uważam, że rozdział jest bardzo dobry, zresztą jak każdy.
    Cieszę się, że do Anny doszło w końcu, że kocha Paula.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, naprawdę popisałaś się w tym rozdziale. Świetne opisy i taki trochę mroczny klimat. Oby tak dalej. Oczywiście wszystkie twoje rozdziały są niesamowite, ale jednak ten, tak jak sama stwierdziłaś, był najlepszy. Życzę dużo weny na następne części :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Weszłam tu już dziś w nocy, ale byłam taka zamulona, że gdy przczytałam połowę to nic nie zrozumiałam i nie zapamiętałam więc przeczytałam od nowa.
    Właśnie wróciłam ze szkoły i powiem ci, że rozdział cudny.
    Lubie opisy odczuć bohaterów i gdy zaczęłaś pisać o bólu i o tym wszystkim to mnie powaliłaś.
    Wiem co to ból, a ty dobrze oddałaś jego opis.
    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie weźmiesz broni od Collins!
    Tak naprawdę to nie wiem co napisać w tym komentarzu.
    Mi też wydaje się, że to jeden z twoich najlepszych rozdziałów.
    Dokładnie w nim opisujesz cierpienie, ból, smutek i odwagę Ann, troskliwość Paula i Jake'a. Dobrze, że przestała się z nim zadawać i postanowiła dać szansę Paulowi.
    Czekam co napiszesz dalej...
    Nie wiem, czy NIENAWIŚĆ może być jeszcze lepsza. Dla mnie każdy post trzymał w napięciu.
    Piszesz świetnie i niech nie zależy to od ilości komentarzy. Pozdrawiam i nie mogę się doczekać 9 :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ukłon za takie cudo jak ten rozdział. Jest w nim to " cos" nie wymyślono jeszcze określenia na coś tak genialnego i głębokiego. Wszystkie rozdziały mi się podobają. Oj ciężko było by wybrać jeden.
    Paul jest genialny. Też chciałabym mieć takiego "przyjaciela" . Cieszy mnie fakt,że Ann zrozumiała,że go KOCHA ( taka jak ja hehehehe) . Nigdy nie lubiłam Jake. Wydawał mi się zwykłym dupkiem. Szkoda mi go jedynie ze względu na wypadek,ale i tak go nie lubię :-)
    Genialna część. Czekam nn
    Pozdrawiam
    /Eli..

    OdpowiedzUsuń
  7. ŚWIETNA CZĘŚĆ!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział :)
    Ann mimo przeciwności losu, stała się jeszcze silniejsza. Dobrze że ma oparcie w Paul'u. Coś czuje że Jake jeszcze zawita w życiu Ann.
    Już nie mogę się doczekać następnej części.
    Miłego dnia ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  11. zaprasam do mnie na nowy rozdział na dajsansemilosci.blogspot.com czekam na opinie i nowy rozdział u cb :*

    OdpowiedzUsuń
  12. naprawde świetny rozdział czekam na kolejne i kolejne ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablony