Nic się nie stało
Przecież dobrze wiesz
Oddałem wszystko
Żeby wszystko mieć
-----------
Siedziałam osłupiała na fotelu. Nie umiałam tego wszystkiego zrozumieć, a tym bardziej uwierzyć, iż jest to prawdą. No bo jak to? Moja matka miała romans z Organizatorem? Na samą tą myśl mój żołądek robi fikołka. A jeśli to prawda, to czy mój ojciec wiedział o tym? Czy wiedział o zdradzie matki?
A babcia...
Nagle mnie olśniło. Zakryłam twarz dłońmi. Dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego ona tak bardzo mnie unikała. Teraz wiedziałam czemu cztery lata temu straciłam z nią kontakt. Ona o tym wiedziała i chyba cierpiała. Przeze mnie.
James już dawno poszedł. W Los Angeles każdy go szuka. Wyjechał gdzieś. Gdzie? Nie powiedział, mnie zresztą to nie interesowało.
Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka. Podniosłam wzrok na Cam, która ruszyła w stronę drzwi. Kompletnie zapomniałam o jej obecności, a przecież byłam w jej domu. Jednak wszystko co dowiedziałam się jakiś czas temu, teraz musiało zniknąć, schować się w mojej pamięci i nie przypominać o sobie.
Do środka wszedł Borys, a ja już wiedziałam, że mam cholerne kłopoty. Miał założone okulary przeciwsłoneczne, więc nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Twarz miała kamienny wyraz i wiedziałam, że jest nieźle wnerwiony. Jedyne co mnie zastanawiało to, to co tu robi. Ostatni raz widziałam go na pogrzebie Maxa.
-Borys- wstałam z miejsca.
-Ann- opanowany Borys był najgorszy. Bo tak naprawdę wtedy mógł zrobić wszystko.- Do samochodu.
Wywróciłam oczami.
-Przyszłam tylko do przyjaciółki- skłamałam idąc do drzwi.- A nie chciałam by on mi przeszkadzał.
-Jego pracą jest przeszkadzanie, jakbyś zapomniała.- Nie lubiłam wkurzonego Borysa. Choć gdy miałam szkolenie tylko takiego spotykałam.
-Pamiętam- mruknęłam.- Też pracowałam.
-Ostatnio nie można było nazwać pracą tego co robiłaś.
Wzniosłam oczy ku niebu i wsiadłam na tylne siedzenie mojego samochodu.
-Pozwolił ci ktoś jeździć moim samochodem?- warknęłam do rudzielca.
Nie odpowiedział. Spojrzał tylko w tylne lusterko i nasze spojrzenie się skrzyżowały. Czy ja też bywałam taka irytująca?
-Zawieź mnie do Brownów- zażądałam.
Jadąc próbowałam wszystko poukładać. Teraz musiałam jechać do Paula. Spojrzałam na zegarek, dochodziła już dziewiąta i szczerze powiedziawszy byłam wykończona. Wypadek Jake, ochroniarz, rozmowa z Jamesem. To za dużo jak na jeden dzień, a przede wszystkim za dużo dla mnie.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu szukając jakiejkolwiek wiadomości od Maxa lub Juliet. Jednak było pusto. Poczułam ukłucie w sercu, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, którą szybko starłam.
Kiedy Leon zaparkował przed domem Brownów, wysiadłam szybko nie czekając aż otworzy mi drzwi, co właśnie zamierzał zrobić.
-Nie musisz tutaj czekać- stwierdziłam, choć wiedziałam, że będzie czekał.
Paul był w ogrodzie. Kopał piłkę jakby się na niej wyżywał. Był bardzo skupiony na tym co robił, więc nie zauważył, że przyszłam. Mogłam spokojnie mu się poprzyglądać.
Usiadłam na schodkach i czekałam aż skończy.
Zastanawiało mnie dlaczego z Leonem przyjechał Borys. Ten pierwszy sam przecież dałby sobie radę.
Oparłam brodę o kolana i przymknęłam oczy. Juliet miała rację, nie byłam gotowa by poznać prawdę. Nie teraz. Może gdybym dowiedziała się o tym za dziesięć, piętnaście lat. Może wtedy.
-Długo tak tu siedzisz?- spytał Paul.
Nawet nie wiedziałam , że już skończył.
-Nie wiem- wzruszyłam ramionami.- Może. Przed waszym domem czeka na mnie mój ochroniarz. Wcześniej dowiedziałam się czegoś w co nie umiem uwierzyć, rano Jake miał wypadek, a ja nie wiem co mam robić.
Chłopak westchnął ciężko i usiadł obok mnie.
-Nawet nie mam jak skontaktować się z Maxem. Uciekł, stwierdził, że skoro wszyscy myślą, iż nie żyje, to niech tak pozostanie. A ja, do cholery, nie daję rady...
Paul objął mnie i przyciągnął do siebie.
-Od początku, mała- szepnął.- Powiedz co się stało od początku.
-Nie mam pojęcia gdzie jest początek- wyznałam. A po chwili dodałam.- Nie chcę o tym mówić. To za trudne.
Ciemnooki przysunął mnie tak, że teraz siedziałam na jego kolanach.
-Przepraszam- szepnęłam przytulając się do niego.- Paul, przepraszam.
-Ci..- Głaskał mnie po plecach. -Nie przepraszaj mnie.
-Nie pozwól mi odejść- poprosiłam.
Lotnisko. Bilet zamówiony do Winnipeg, Kandy. Mężczyzna nie miał bagażu. Miał tylko torbę podróżną. Zastanawiające było to jak przeszedł surową kontrolę mając przy sobie broń. Niektórzy mają przywilej. On go miał. Z jakiego powodu? Dobrze wszystkim znanemu, a jednak nikt nie wiedziałam w jakim celu użyje broni. Tym razem nie miał to być tylko wypadek, wątpił nawet w to czy taki wypadek przeżyłaby ta osoba.
Miał pozbyć się jej na samym początku jednak pojawiły się komplikacje i musiał im zaradzić.
Rozsiadł się wygodnie na fotelu w pierwszej klasie i spojrzał na teczkę. Imię, nazwisko, adres, numer telefonu, dzieci, zmarły mąż. Wszystkie informacje miał w jednej teczce. Pytanie po co mu były?
Lubił wiedzieć kogo się pozbywa. Takie zboczenie zawodowe. Uśmiechnął się do siebie, nikt nie dowie się kim jest. Nikt nie uwierzy, że to on, bo jest zbyt dobry. Zbyt dobry by stać się złym. A jednak, pozory mylą.
Minęły dwa dni. Przez te durne dwa dni nie mogłam odwiedzić Jake. To znaczy mogłam, w towarzystwie Leona. Jakoś nie wyobrażałam sobie tego, że siedziałabym przy Jake'u, a tuż obok stałby ochroniarz. Nie.
Nie mówiłam rodzicom, czego się dowiedziałam. Za jakiś czas powiem, nie teraz.
Siedziałam w kawiarni pod czujnym okiem Leona, który był ode mnie oddalony o kilka stolików.
-On tak teraz będzie cały czas za tobą chodził?- Paul patrzył na mnie pytająco.
Kelnerka podała właśnie sok i kawę. Zaczęłam nerwowo bawić się szklanką i wpatrywałam się w pomarańczowy płyn.
-Mhm- mruknęłam.
-Ty nie byłaś tak uciążliwa- stwierdził.
Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Odzywał się do ciebie?- zapytałam ciszej.
Westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową.
-Jared też przestał się do mnie odzywać- dodałam smutno.- Nawet nie mogę iść odwiedzić Jake.
Wywróciłam oczami.
Brunet dotknął mojej dłoni i posłał mi pocieszający uśmiech. Po chwili pochylił się nad stołem, a jego uśmiech rozszerzył się i przybrał łobuzerski rodzaj.
-Mam pomysł- oznajmił patrząc mi w oczy.
-Jaki?- spytałam zaciekawiona.
-Wesołe miasteczko- dodał próbując być poważnym, jednak na daremno się starał.
Wybuchnęłam śmiechem, a potem pocałowałam chłopaka w policzek.
-Wariat.
--------------
*Dawid Podsiadło "4:30"
Wiem, rozdział bardzo krótki, ale też jest dobrze, bo miałam go nie pisać w tym tygodniu. Coraz mniej osób komentuje rozdziały i zastanawiam się czy jest jakikolwiek sens pisania tego opowiadania dalej.
To chyba tyle co chciałam napisać.
Czekam na wasze komentarze.
Do napisania.
PS.Na drugim blogu pojawił się nowy rozdział
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu szukając jakiejkolwiek wiadomości od Maxa lub Juliet. Jednak było pusto. Poczułam ukłucie w sercu, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, którą szybko starłam.
Kiedy Leon zaparkował przed domem Brownów, wysiadłam szybko nie czekając aż otworzy mi drzwi, co właśnie zamierzał zrobić.
-Nie musisz tutaj czekać- stwierdziłam, choć wiedziałam, że będzie czekał.
Paul był w ogrodzie. Kopał piłkę jakby się na niej wyżywał. Był bardzo skupiony na tym co robił, więc nie zauważył, że przyszłam. Mogłam spokojnie mu się poprzyglądać.
Usiadłam na schodkach i czekałam aż skończy.
Zastanawiało mnie dlaczego z Leonem przyjechał Borys. Ten pierwszy sam przecież dałby sobie radę.
Oparłam brodę o kolana i przymknęłam oczy. Juliet miała rację, nie byłam gotowa by poznać prawdę. Nie teraz. Może gdybym dowiedziała się o tym za dziesięć, piętnaście lat. Może wtedy.
-Długo tak tu siedzisz?- spytał Paul.
Nawet nie wiedziałam , że już skończył.
-Nie wiem- wzruszyłam ramionami.- Może. Przed waszym domem czeka na mnie mój ochroniarz. Wcześniej dowiedziałam się czegoś w co nie umiem uwierzyć, rano Jake miał wypadek, a ja nie wiem co mam robić.
Chłopak westchnął ciężko i usiadł obok mnie.
-Nawet nie mam jak skontaktować się z Maxem. Uciekł, stwierdził, że skoro wszyscy myślą, iż nie żyje, to niech tak pozostanie. A ja, do cholery, nie daję rady...
Paul objął mnie i przyciągnął do siebie.
-Od początku, mała- szepnął.- Powiedz co się stało od początku.
-Nie mam pojęcia gdzie jest początek- wyznałam. A po chwili dodałam.- Nie chcę o tym mówić. To za trudne.
Ciemnooki przysunął mnie tak, że teraz siedziałam na jego kolanach.
-Przepraszam- szepnęłam przytulając się do niego.- Paul, przepraszam.
-Ci..- Głaskał mnie po plecach. -Nie przepraszaj mnie.
-Nie pozwól mi odejść- poprosiłam.
Lotnisko. Bilet zamówiony do Winnipeg, Kandy. Mężczyzna nie miał bagażu. Miał tylko torbę podróżną. Zastanawiające było to jak przeszedł surową kontrolę mając przy sobie broń. Niektórzy mają przywilej. On go miał. Z jakiego powodu? Dobrze wszystkim znanemu, a jednak nikt nie wiedziałam w jakim celu użyje broni. Tym razem nie miał to być tylko wypadek, wątpił nawet w to czy taki wypadek przeżyłaby ta osoba.
Miał pozbyć się jej na samym początku jednak pojawiły się komplikacje i musiał im zaradzić.
Rozsiadł się wygodnie na fotelu w pierwszej klasie i spojrzał na teczkę. Imię, nazwisko, adres, numer telefonu, dzieci, zmarły mąż. Wszystkie informacje miał w jednej teczce. Pytanie po co mu były?
Lubił wiedzieć kogo się pozbywa. Takie zboczenie zawodowe. Uśmiechnął się do siebie, nikt nie dowie się kim jest. Nikt nie uwierzy, że to on, bo jest zbyt dobry. Zbyt dobry by stać się złym. A jednak, pozory mylą.
Minęły dwa dni. Przez te durne dwa dni nie mogłam odwiedzić Jake. To znaczy mogłam, w towarzystwie Leona. Jakoś nie wyobrażałam sobie tego, że siedziałabym przy Jake'u, a tuż obok stałby ochroniarz. Nie.
Nie mówiłam rodzicom, czego się dowiedziałam. Za jakiś czas powiem, nie teraz.
Siedziałam w kawiarni pod czujnym okiem Leona, który był ode mnie oddalony o kilka stolików.
-On tak teraz będzie cały czas za tobą chodził?- Paul patrzył na mnie pytająco.
Kelnerka podała właśnie sok i kawę. Zaczęłam nerwowo bawić się szklanką i wpatrywałam się w pomarańczowy płyn.
-Mhm- mruknęłam.
-Ty nie byłaś tak uciążliwa- stwierdził.
Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Odzywał się do ciebie?- zapytałam ciszej.
Westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową.
-Jared też przestał się do mnie odzywać- dodałam smutno.- Nawet nie mogę iść odwiedzić Jake.
Wywróciłam oczami.
Brunet dotknął mojej dłoni i posłał mi pocieszający uśmiech. Po chwili pochylił się nad stołem, a jego uśmiech rozszerzył się i przybrał łobuzerski rodzaj.
-Mam pomysł- oznajmił patrząc mi w oczy.
-Jaki?- spytałam zaciekawiona.
-Wesołe miasteczko- dodał próbując być poważnym, jednak na daremno się starał.
Wybuchnęłam śmiechem, a potem pocałowałam chłopaka w policzek.
-Wariat.
--------------
*Dawid Podsiadło "4:30"
Wiem, rozdział bardzo krótki, ale też jest dobrze, bo miałam go nie pisać w tym tygodniu. Coraz mniej osób komentuje rozdziały i zastanawiam się czy jest jakikolwiek sens pisania tego opowiadania dalej.
To chyba tyle co chciałam napisać.
Czekam na wasze komentarze.
Do napisania.
PS.Na drugim blogu pojawił się nowy rozdział
Ja czytam twojego bloga od samego początku i bardzo mi się podoba jego treść. Nie możesz teraz przerwać pisania tylko dlatego, że masz mało komentarzy. Ludzie nie komentują, bo im się nie chce, albo nie mają czasu, ale ty powinnaś kontynuować NIENAWIŚĆ. To tyle z mojej strony, czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMoże i krótki, ale strasznie słodki <3
OdpowiedzUsuńNie licząc oczywiście początku. Współczuje jej :c zabić własnego brata... chociaż nawet nie wiedziała o jego istnieniu.
Jestem ciekawa co Paul wymyślił. Wesołe miasteczko jest na pewno przykrywką xd Może tam uda im się zgubić jej ochroniarza?
Pozdrawiam
Seo
PS. Przepraszam za taki krótki komentarz, ale wgl nie mam weny na niego xd Kompletna pustka :c
Zapraszam na mojego drugiego bloga : in-the-name-of-freedom.blogspot.com
Pisz. Nie przejmuj się małą ilością komentarzy. Warto się wysilić nawet dla tych kilku osób. Część jak zawsze świetna. Ciekawi mnie ta osoba, która zabija wszystkich bliskich Ann. Zupełnie nie mam pomysłu kto mógłby to być.
OdpowiedzUsuńPS. Jestem twoją wierną czytelniczką. Życzę dużo weny :)
Uważam, że rozdział bardzo dobry. Długość rozdziału nie ma żadnego znaczenia, ważna jest jego treść.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze losy bohaterów
Tak, pisz dalej :')
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że przeczytasz ten komentarz. Pogupiłam sie troche kto jest tym 2 bratem Ann czy to nie było napisane? Ale jest super. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńCzytam wszystkie komentarze :)
UsuńTen drugi brat Anny to chłopak, który kilka lat temu chciał zabić Maxa, jednak ona do tego nie dopuściła zabijając go. Był to syn Organizatora i teraz miałby dwadzieścia siedem/ dwadzieścia osiem lat.
Nawet nie próbuj przerywać bloga ja go czytam od początku <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten,jak i drugiego twojego bloga:)
Ps.Pozdrawiam i czekam na dalej <3
Nawet nie próbuj przestać pisać, mówiłam ci już, że uwielbiam twoje opowiadania
OdpowiedzUsuńJest sens pisać, bo to opowiadanie jest świetne. Uwielbiam je.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia ;)
S.
świetny rozdział :) czekam na kolejny :D
OdpowiedzUsuń