środa, 4 lutego 2015

Rozdział 1

„Myślę o obietnicach, które mi składano. O kłamstwach, których słuchałem.
Nie, poprawiam się w myślach. To nie były kłamstwa.
To były obietnice, które źle zrozumiałem.”*

-----------------------
-Jak ci się podoba nowy?- Ojciec rozparł się wygodnie na skórzanym fotelu i odrobinę poluźnił szary krawat. Wbił we mnie spojrzenie, które wytrzymałam bez odwracania wzroku. Przechyliłam głowę na bok i wzruszyłam ramionami. Może wydawać się to dziwne, ale w umyśle cały czas odtwarzałam tamtą rozmowę. Nie robiłam tego specjalnie, wręcz przeciwnie, to wspomnienie samo ciągle do mnie powracało chociaż minęło już kilka ładnych godzin.
Miałam ogromną ochotę zadać tacie masę pytań na temat tego Scotta, między innymi chciałam się dowiedzieć dlaczego zrezygnował z służby w wojsku, miał za sobą cztery lata misji w Afganistanie i naprawdę wydawało mi się to dziwne, że zdecydował się to ot tak porzucić, zwłaszcza, że wyglądał na człowieka, który nie podejmuje pochopnych decyzji i świadomie wykonuje każdy ruch. Zastanawiające było również to, że pochodził z Florydy i jakimś cudem dostał się w szeregi naszej firmy i to w okresie, gdzie nikogo nowego nie przyjmowaliśmy. Borys posiadał akt własności firmy, dopóki ja żyłam był on nieważny, jednak co chwilę mogłam usłyszeć cenę własnej głowy. No, nie należała do najmniejszych...
Mogłabym o to wszystko zapytać ojca, lecz tego nie zrobię. Oprócz tego, że odzywałam się tylko wtedy gdy musiałam, samymi pojedynczymi słowami, to od Tamtego czasu z nikim normalnie nie rozmawiałam, no może z wyjątkiem tego nowego... Nawet mój terapeuta chyba zrozumiał, iż nie zamierzam z nim rozmawiać, oni jeszcze nie przyjęli tego do świadomości...
-Nie ma żadnych dziar, czy jak to teraz nazywają.- Rzucił mi znaczące spojrzenie. Moja brew natomiast uniosła się ku górze. Od dziewięciu miesięcy pod sercem noszę wyrytą datę śmierci moich bliskich, kilka cyfr, które codziennie przypominają mi, że mam do wykonania jeszcze jedną robotę.
Muszę zabić Borysa, nawet jeśli ten jest na drugim krańcu świata i tak go znajdę.
-Co to ma do rzeczy?- mruknęłam wpatrując się w swoje dłonie.- Po co chciałeś, bym przyszła?
Oparł przedramiona na biurku i pochylił się w moim kierunku. Oddychał ciężko, jakby z trudem, a na czole pojawiły mu się kropelki potu.
-Max wyprowadza się na wschodnie wybrzeże- oznajmił przyciszonym głosem.- Wszyscy wiemy, że jedyną osobą, która go tutaj trzyma jesteś ty! Jednak wszyscy też powoli zdajemy sobie sprawę, że ty już nigdy nie wrócisz. Max ma nadal nadzieję... Twoja matka nadal modli się, żebyś wróciła...
Nie mogłam dalej słuchać tych bzdur... Przeszli w kolejną fazę, teraz próbowali wymusić na mnie poczucie winy, tak jakbym nie budziła się codziennie, jakby koszmary nie prześladowały mnie na każdym kroku, jakby zakrwawiona twarz Cam nie pojawiała mi się przed oczami... Jakbym nie wiedziała, że to wszystko moja wina. Wiedziałam, nikt nie musiał mnie uświadamiać.
Zacisnęłam dłonie w pięści i spróbowałam wyciszyć głosy w umyśle. Szepty, przerażające szepty...
Mięśnie drżały, gotowe do ucieczki, mimo wszystko, chyba jeszcze nigdy nie znajdowałam się w tak dobrej formie, ćwiczyłam codziennie. Na początku była to tylko rehabilitacja, potem bieganie na bieżni, teraz to kilka godzin w nocy, tylko tak mogłam to uciszyć, robiąc się coraz lepsza. Moje ciało to same mięśnie i byłam z tego cholernie dumna.
-Te włosy...- Wskazał na moją głowę.- One...
-Tak- wyprzedziłam jego pytanie.- Nadal będą czarne.
Pokiwał głową z rezygnacją i odsunął się na oparcie fotela. Rozejrzał się po pomieszczeniu, nie potrafił na mnie patrzeć...
Powoli się podniosłam i zaczęłam zmierzać ku wyjściu, czując, że nic tu po mnie.
-Scott zastąpi Maxa.- Zatrzymałam się z klamką w dłoni.- Już dzisiaj cię odbierze, na razie Max będzie wam towarzyszył.
Skinęłam głową i otworzyłam drzwi, ale on najwyraźniej dopiero zaczął się rozgadywać. Wywróciłabym oczami, lecz nie miałam na to siły, więc zatrzasnęłam drzwi, obróciłam się i oparłam się o nie plecami.
-W sobotę idziemy na kolacje, ja, mama, Max, Juliet no i ty.- Udawał, że sprawdza coś w notesie.- Oczywiście chcemy, byś zaprosiła Paula.
Uniosłam brwi, choć nie w wyrazie zaskoczenia. Paul znajdował się w niewielkim gronie osób, które były mile widzianymi gośćmi w naszym domu. Od tamtego czasu nasi rodzice nawet kilka razy spotkali się na partyjkę golfa i tenisa.
Tyle, że między mną, a Paulem nic nie było tak jak dawniej. Nie potrafiłam na niego patrzeć i nie czuć poczucia winy oraz wstrętu do samej siebie przez to co Borys zrobił mu i Emily. On zapewniał mnie, że nic się nie zmieniło, specjalnie dla mnie nie wyjechał gdzieś daleko na studia, a został w mieście. Naprawdę żałowałam, że nie umiałam się z tego cieszyć tak, jak powinnam.
Ponownie skinęłam głową. Oczywiście, ze go zaproszę. W końcu oficjalnie nadal byliśmy parą i wszyscy oprócz mnie tak też uważali. Byliśmy parą od siedemnastu miesięcy, cóż za ironia, bo ja Opuściłam jego gabinet, musiałam pobyć sama. Obecność ludzi mnie przytłaczała i coraz gorzej ją znosiłam.

Kiedy wychodziłam z firmy, słońce już dawno skryło się za horyzontem. Przed wejściem czekał na mnie czarny Hummer, a oparty o niego Max niby od niechcenia przyglądał się każdemu, kto przechodził. Gdy jego oczy odszukały moją osobę, przez moment, dosłownie przez sekundę zapłonęły w nich wesołe iskierki, przykre, że to właśnie ja je zgasiłam.
-Masz nowego szofera- próbował obrócić tą sytuację w żart i prawie mu się udało. Już prawie się uśmiechnęłam, a może to grymas, jednak już prawie się udało, tyle że wtedy...
-Uważaj- krzyknął blondyn i przycisnął mnie do drzwi samochodu, tym samym osłaniając własnym ciałem. Sekundę później doszły do mnie dźwięki wystrzałów, ludzie zaczęli krzyczeć i piszczeć, a wystrzałów było coraz więcej.
-Wsiadaj do samochodu- rozkazał brat, przez cały czas ochraniając mnie, próbowałam wypatrzeć skąd dochodzą te dźwięki, nie mogłam. Musiałam zamknąć oczy i wdrapać się na siedzenie, schowałam głowę między kolanami, bujałam się w przód i w tył, błagając w myślach by to się skończyło. Słyszałam jak Max coś krzyczy, na początku do Scotta, a później do krótkofalówki. Mogłam doskonale określić broń, z jakiej strzelano i które były naszej firmy, ale nie mogłam na to patrzeć... Nie umiałam oddzielić wspomnień od rzeczywistości. Świadomość, że ktoś dzisiaj zostanie postrzelony, wypychała na granicę zdrowego rozsądku i racjonalnego myślenia. Najchętniej wypadłabym z samochodu i pozwoliła by ten, który chciał zabić Annę Collins, to zrobił.
Nagle na plecach poczułam czyjąś dłoń, zaczęłam rozumieć, że znajdowałam się już daleko od firmy, a strzały jakie słyszałam, stanowiły tylko wspomnienie. Ze wstydem wytarłam płynące po policzkach łzy, nadal siedziałam pochylona na przednim siedzeniu.
-Gdzie Max?!- pisnęłam odskakując jak najdalej od nowego. Uderzyłam głową w szybę z taką siłą, że aż odskoczyła, a po czaszce rozniósł się okropny ból. Nerwowo rozejrzałam się po okolicy, gdzie jechaliśmy.
-Spokojnie.- Jego dłoń delikatnie głaskała moje plecy, a warga zadrżała mu, jakby chciał powstrzymać uśmiech.- Twój brat jest bezpieczny, jestem pewien, że już złapali gościa, który strzelał...
-Pewny?- syknęłam i strzepnęłam męską dłoń z siebie.- Człowieku! Ty o niczym nie masz pojęcia, pracujesz tu od...- Zerknęłam na radio. To nie pomogło.- Od kilku godzin! Jakim prawem mnie stamtąd wywiozłeś?! Czy wiesz, że za samowolkę mogę cię od razu wyrzucić?! Co za palant!
Wyrzuciłam dłonie ku górze, a później odwróciłam głową w stronę okna, tym samym próbowałam się uspokoić.
-Nie uważasz, że trochę pochopnie mnie oceniasz?- Pozostawał spokojny i opanowany. Szkoda, miałam nadzieję, że wyprowadzę go z równowagi tak jak on mnie.- Max kazał mi cię zawieźć w bezpieczne miejsce, wykonuję swój rozkaz...
-Rozkazuję ci, żebyś zawrócił- przerwałam mu gwałtownie.
-Trochę dziecinne zachowanie, jak na menadżera takiego imperium, panno Collins- zwrócił mi uwagę z odrobiną kpiny w głosie.
Odpuściłam sobie odpowiedź i w duchu zganiłam się za takie zachowanie. To nie było do mnie podobne. Nic już takie nie było i gubiłam się w drobnych czynnościach. Dodatkowo już nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak dużo powiedziałam w jednym momencie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Przepraszam- mruknęłam cicho.- Ja...
Mężczyzna spojrzał na mnie, odradzając mi mówienia czegokolwiek.
-Jesteś moją szefową...
-Wiem- ponownie mu przerwałam, tym razem uśmiechnęłam się szeroko. Naprawdę to zrobiłam. Uśmiechnęłam się, aż musiałam dotknąć policzków, by się przekonać, zasłoniłam palcami usta i zaczęłam się śmiać. O Jezu! Jak ja dawno się nie śmiałam. Po chwili spoważniałam. Wlepiłam wzrok w uliczne latarnie.- Nie wiesz wszystkiego o mnie...
-Po prostu zapomnijmy o całej tej sytuacji, co?- zaproponował.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością i przytaknęłam. Usiadłam bokiem na fotelu i przysunęłam kolana do klatki piersiowej.
-Tu niedaleko jest świetne bistro, podają znakomite taco- stwierdził, tym samym składając mi propozycję.- Może masz ochotę się tam zatrzymać? Nikt za nami nie jedzie, a pewnie nic nie jadłaś przez cały dzień.
Jakby na potwierdzenie jego słów, zaburczało mi w brzuchu. Rumieniec zawstydzenia wypłynął na moją twarz. On udał, że tego nie słyszał.
-Uwielbiam taco- odpowiedziałam.- I masz rację, od rana nic nie jadłam. Ale to też przed nimi ukryjemy?
-Nie mam pojęcia o czym mówisz- zaśmiał się i skręcił na parking.
-------------------------
"Chłopak nikt" Allen Zadoff
Wszystkie informacje odnośnie nowych rozdziałów, opowiadania i wszystkiego o czym chcielibyście się dowiedzieć, pojawi się na Facebook'u. Link do FP znajduje się w kolumnie obok :)
Do napisania

Szablony