piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 22 (cz.2)

Zabierz mnie tam, gdzie kończy się walka
zmyj truciznę z mojej skóry
pokaż mi, jak być kompletnym*


-----------------------------------------
Patrzył na mnie przez chwilę, a w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk. Kąciki ust delikatnie mu zadrżały. Nie interesowało mnie zdanie Maxa ani Jareda. Dawną Ann na pewno by interesowało, na pewno uzgodniłaby z nimi to, ale ja już nią nie byłam. Ona była przy Paulu, ona należała do niego.
Ja do niego należałam, ale to nie miało znaczenia. Musiałam jakoś zakończyć ten rozdział, musiałam naprawdę pokazać, że jestem snem. Jestem kimś, o kim się zapomina tuż po przebudzeniu. Jest uczucie, że powinno się pamiętać, ale po kilku godzinach, nawet o tym uczuciu się zapomina.
Możliwe, że w tym momencie wykorzystałam Jake. Ale on chyba o tym wiedział, znając go, nawet gdybym zaprzeczyła, zostałby. Nie pytał czy jestem pewna, czy naprawdę tego chcę i dobrze, bo te pytania należały do Paula. Jego spojrzenia, ton jaki odnosił się do mojej osoby, całkowicie różniły się od stylu Jake'a. On nie znał słowa „nie”. Byli jak ogień i woda, całkowicie inni. A każda z moich stron należała do innego.
Stanęłam na palcach i musnęłam ustami, wargi mężczyzny. Nie obchodziło mnie to, czy ktoś na nas patrzy. Czy przez to Max nie będzie chciał zabić go jeszcze bardziej. Nie zrobi tego, bo wie, że to mnie by zabolało.
On przyciągnął mnie do siebie i gwałtownie wbił swoje usta w moje wargi, nie pozwalając oddalić się nawet na minimetr. Pamiętałam, kiedy ostatni raz mnie pocałował, wtedy też został pobity przez mojego brata, a kilka dni później właśnie straciłam blondyna.
Wiedziałam, że długo czekał na ten pocałunek. Ale dla mnie nie znaczył tyle, ile dla niego. Nie potrafiłam się zmusić, by nie myśleć o brunecie, choć usilnie próbowałam wyrzuć go z swojej głowy. Dlatego, kiedy odsunęłam się od niego, byłam pewna, że to wyczuł.
-Chcesz tu mnie, czy jego?- warknął do mojego ucha tak cicho, bym tylko ja to usłyszała i opuścił halę.
Stałam chwilę w osłupieniu, tak samo jak pozostali. Nie czekając na ich reakcje, podążyłam za szatynem by go zatrzymać. On był moją jedyną nadzieją. Tylko on mógł sprawić, że zapomnę o Paulu.
Nie zapomnisz o nim nigdy.
Uciszyłam swoje myśli, musiałam zapomnieć. Dla bezpieczeństwa, dla lepszej przyszłości. I tu nie chodziło o mnie, tu chodziło o niego.
Nagle czyjaś dłoń chwyciła moją rękę i zatrzymała mnie. Obróciłam się w stronę brata i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Tego chciałeś, prawda?! Żebym przez Jake'a zaczęła myśleć o Paulu?!
-Ann...- próbował mnie uspokoić, ale to tylko bardziej mnie zdenerwowało.
-Nie udało ci się, Paul nie ma dla mnie żadnego znaczenia- krzyknęłam, by ukryć drżenie kłamstwa.- Wybrałam Jake i musisz się z tym pogodzić.
Wyrwałam rękę z jego uścisku i odeszłam, a za mną zapanowała głucha cisza.
Powietrze na zewnątrz było świeże i przyjemne, a dodatkowo po kilku oddechach uspokoiło mnie. Czas nieubłaganie biegł i coraz mniej go pozostawało, a dodatkowo co chwilę dochodziły nowe problemy.
Stał oparty o drzewo, jakby niczym się nie przejmował, a w dłoni miał zapalonego papierosa, z którego wydobywał się szary dym.
Podeszłam do niego i założyłam dłonie na klatce piersiowej.
-Wiedziałem, że przyjdziesz- mruknął i zaciągnął się nikotyną.
Prychnęłam pod nosem.
-Specjalnie to zrobiłeś- udałam, że to mnie zdenerwowało, choć chciałam się zaśmiać.
-Nie.- Popatrzył mi prosto w oczy i widziałam w nich, że był urażony.- Jesteś moja, zawsze byłaś i nie interesuje mnie jakiś gówniarz.
Mówił całkowicie poważnie. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem, ale wiedziałam, że on tylko czekał na moment, w którym na to pozwolę.
-Jednak nie będę znosił tego, że całując mnie, myślisz o nim- wyznał, a mnie to zaskoczyło. Takie niby banale zdanie, ale nie pasowało ono do niego. Czy on także zmienił się przez te kilka miesięcy? A może już wcześniej był inny, tylko ja na to nie zwracałam uwagi?
-Nie musisz- odparłam chłodno.- Paul już nic dla mnie nie znaczy.
Zielonooki podszedł do mnie.
-Lepiej, żeby tak było.

Nigdzie nie było śladu Jamesa i Isabell, ale nawet to i lepiej, chyba każdy wiedział, że sprowadzenie ich tutaj było największym błędem Jareda. Miałam nadzieję, że jest tego świadomy. Choć w stanie, w którym teraz był, wątpiłam, by cokolwiek do niego docierało, bo gapił się na motocykl Maxa jakby był ze złota, albo stałaby przed nim jakaś naga laska.
-Więc- zaczął, choć nadal gapił się na ścigacz, zauważyłam, że blondynowi zaczyna to nie pasować.- Jak jedziemy?
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie, jakby to wszystko zależało ode mnie, z czego byłam bardzo zadowolona, oczywiście nie dałam po sobie tego poznać. Przejechałam wzrokiem po wszystkich zebranych i wzruszyłam ramionami.
-Jadę sama, wy róbcie co chcecie.
Jedyne co było ważne to, to żeby odbić dziewczyny. Potem się nie liczyło, potem nie istniało.
-Nie ma opcji.- Blondyn gwałtownie podniósł się z miejsca, jakby chcąc mnie powstrzymać. Wiedziałam, że będzie próbował kogoś mi wcisnąć, ale ja nie zamierzałam na to się zgodzić. Może i powinnam, pewnie potrzebowałam kogoś, kto w razie czegoś zasiądzie za kierownicą, ale musiałam jechać sama, bo gdybym zginęła to tylko ja.
-Powiedziałam. Jadę sama- podkreśliłam wszystkie wyrazy i dodałam ton, którego mój brat tak bardzo nie znosił.
Toczyliśmy walkę na spojrzenia, ten który pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Widziałam, jak zaczyna się poddawać, już prawię wygrałam, kiedy ryk silników zwrócił uwagę wszystkich. Na ich twarzach widziałam zszokowanie.
-Jared!- krzyknęłam próbując przekrzyczeć ryk silników.- Broń.
Nie było już szans na ucieczkę, nie mieliśmy już szans by ich zaskoczyć, bo to oni zaskoczyli nas. Trzymając broń w dłoniach, udaliśmy, że się ich nie spodziewamy. Musieliśmy grać, bo czas został nam odebrany, a z nim szansa na uratowanie dziewczyn.
Stałam tyłem do wejścia i dopiero kiedy samochody wjechały do fabryki, niby od niechcenie obróciłam się w tamtą stronę. Zostaliśmy zdradzeni.
Były same mercedesy i jeden samochód terenowy. Zmarszczyłam brwi, bo tylko jedna znana mi osoba jeździła tą marką samochodową. Jednak to nie mogło być możliwe, nie ta osoba.
Z pojazdów wysiedli sami mężczyźni i zaczęli nas okrążać.
-Nie wiecie, że się puka?- spytał Jared przybliżając się do mnie.
-Trochę kultury, by nie szkodziło- mruknęła Juliet podnosząc się z miejsca.
Robili wszystko by zyskać na czasie, by mieć chociaż kilka minut. Oni nie celowali do nas, ale mieli przy sobie broń, stojący obok mnie Max wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenia. To była nasza broń. Naszej firmy.
-Ruda- zawołał brunet.- Oni chyba angielskiego nie rozumieją.
W innych okolicznościach zapewne wybuchnąłby śmiechem, ale nie teraz. Wyczuwałam w jego głosie lekkie poddenerwowanie, ale on robił wszystko by to zamaskować. Byliśmy otoczeni, każdy od każdego oddalony o kilka kroków. Nie mieliśmy zbyt dużo pola do manewru, a przede wszystkim było nas za mało. Ale nawet wtedy, kiedy serce biło mi dwa racy mocniej, krew zaczynała huczeć w uszach, nie zamierzałam się poddać. Wszystko co było teraz ważne, to się nie poddać. Przysięgałam, że będę walczyć do końca i zamierzałam tą obietnicę dotrzymać.
Wpatrywałam się obojętnym wzrokiem w dwa ostatnie samochody. Największą uwagę skupiłam na terenówce, z której jeden łysol wyciągał jakiegoś chłopaka. Ten szarpał się, a w pewnym momencie facet uderzył go z pięści w brzuch, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Chłopak schylił się, ale nadal nie mogłam dostrzec kim on jest, ponieważ stał tyłem i usilnie chował swoją twarz i wszystko co mogłoby zdradzić jego tożsamość.
Powinnam patrzeć na drugi samochód. Powinnam, ale tego nie zrobiłam, a teraz było za późno. Za późno, by nie zobaczyć kim jest chłopak.
Łysol rzucił go kawałek od moich stóp. Nie liczyło się to, że przyniosło to ze sobą wspomnienia, bo ten sam facet rzucił kiedyś tak Jakiem, to się nie liczyło. Chodziło o coś innego. On spróbował podnieść się z ziemi, a gdy jego wzrok natrafił na moją osobę, zdusiłam w sobie krzyk, bo oto u moich stóp leżał...
-Paul...
-Miłość jest dla słabych, nieprawdaż.
Czułam, że moi ludzie, moja rodzina przysuwa się do mnie, choć w rzeczywistości nie ruszyli się nawet o krok. Ale czułam ich obecność, wiedziałam, że chcieli wymazać ten obraz z mojej pamięci, ale nie mogli. Mogli tylko stać i być przy mnie. Walczyć u mego boku.
Max poruszył się nerwowo i ruszył, by mnie zasłonić, ale nie pozwoliłam mu na to, bo było za późno. Nie musiałam widzieć Go, żeby wiedzieć, kto nas zdradził. Kolejny cios prosto w serce. Nie wiedziałam, że bliskie osoby, rodzina, mogą cię zdradzić i to w taki sposób. Tak bardzo okrutny sposób, niszcząc cię psychicznie i zabierając bliskich. Moje ciało drżało z nienawiści, tak to właśnie to uczucie zaczęło mną panować. Zaciskałam dłoń na miejscu, w którym znajdował się mój pistolet. Mogłam się rozpłakać, tak jak kiedyś. Mogłam zasypać go pytaniami, dlaczego to zrobił, ale nie potrafiłam. Nie mogłam zrobić im tego, bo oni wierzyli we mnie.
Mężczyzna ruszył w moją stronę, a obok mnie rozniósł się odgłos odbezpieczanej broni. Nawet nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, że to moi.
-Nie ruszaj się- warknął Jared wymierzając do niego z karabinu. Jednak on nie przejął się tym widokiem.
W tym samym momencie ponownie usłyszałam dźwięk broni, oni mieli jej więcej. Kolejny dowód, że jest nas mniej i możliwe, że jesteśmy słabsi.
-Max, miło cię znowu widzieć- Zaśmiał się, ale nadal patrzył na mnie. Nie wydawał się zbytnio zaskoczony widokiem mojego brata, więc już wcześniej ktoś musiał poinformować go.
Nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie ruszyło. Mogłam się założyć, że na twarzy miałam taki sam wyraz, jak wtedy, kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam.
-Odłóż broń, Anno- patrzył mi prosto w oczy z wyraźnym rozbawieniem, lecz dostrzegałam w nich małe zaskoczenie, moją postawą. I dobrze, niech się boi. Ma się bać, to on wszystkiego mnie nauczył, ale nie wiedział, że dając mi wiedzę, daje mi też możliwość by poznać jego słabości. Tak jak on moje.
-Borys- wyplułam te słowo, jakby były największą obelgą. Ktoś wciągnął powietrze. Jednak nie odwróciłam wzroku. Jeśli bym to zrobiła, ujrzałabym twarz Paula, który był pobity. Ten widok by mnie złamał, pragnęłam tylko podbiec do niego i wtulić się w jego ciało, wdychając znajomy zapach. Cóż za ironia, bo to właśnie dla jego bezpieczeństwa go zostawiłam, a kilka godzin wcześniej obiecałam innemu, że nic nie poczuję na jego widok. Jednak było to kłamstwo. Bo z nim były wszystkie moje uczucia.
I teraz nie ważne było to, że osoba, którą uważałam za drugiego ojca, zdradziła mnie. Teraz będę musiał wybierać. Między rodziną, a Paulem, choć jeszcze kilka godzin wcześniej zaliczyłam ich do jednej grupy. Jednak znajdowałam się pośrodku, między Jakiem, a brunetem. Między Lilith, a Anną. Między tym, czy uczucia mają istnieć, czy też nie. Między miłością, a bezpieczeństwem.
Wybrałam.
-Ty sukinsynu!- Wiedząc o konsekwencjach swojego czynu pociągnęłam za spust i trafiłam między oczy Jamesa, stojącego za Borysem. Ten upadł na kolana, a w jego twarzy wyprysła krew brudząc go i podłogę obok niego. Wziął ostatni oddech, jego gałki oczne wywrócił się i zmarł. Dopiero teraz miało rozpętać się piekło.
 --------------------------------
Linkin Park "Casstle of glass"
Nie podoba mi się ten rozdział, ogólnie miał on kompletnie inaczej wyglądać. Ale cóż, opinię pozostawiam Wam.
Za kilka dni szkoła, rozdziały najprawdopodobniej będą nadal dwa razy w tygodniu, tak jak to było w roku szkolnym. 
Zastanawiam się i także pytam Was o zdanie. Nowe opowiadanie chcielibyście, żebym umieszczała tutaj, czy żebym utworzyła nowego bloga?
Czekam na Wasze odpowiedzi.
Do napisania.

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 21 (cz. 2)

To było życie, którego nie chciałam porzucać.
To było życie, którego nie chciałam zapomnieć.
Jeszcze nie miałam dość.
Jeszcze było tak wiele do powiedzenia*

-------------------------------

Na wattpad kolejny rozdział.
Życzę miłego czytania

Niektórzy ludzie samym byciem powodują uśmiech na naszych twarzach. Nie muszą nic mówić ani robić, po prostu są przy nas i to daje nam niesamowitą radość.
Tacy ludzi zazwyczaj są dla nas bardzo ważni, uważamy ich za przyjaciół, członków rodziny, a czasami właśnie rodzina to ludzie, dzięki którym tak się czujemy. Kochamy ich, każdego na swój sposób i każdego inaczej, jednak gdyby trzeba było stanąć przed wszystkimi i wybrać osobę, której najbardziej nie chce się stracić, było by to bardzo trudne, bo każde odejście jest bolesne.
Są też ludzie, chcący za każdą cenę znaleźć twoją słabość, by potem móc cię zniszczyć, by móc odebrać ci wszystko co posiadasz i co sprawia, że czujesz, że żyjesz.
Więc skoro nie możesz wybrać tylko jednej osoby, nie potrafisz wybrać jednej osoby, co zrobisz? Zapomnisz o swoich uczuciach, twoje „ja” zniknie, by uratować bliskich. Poświęcisz się, by oni mogli żyć, będziesz ich widzieć, słyszeć, ale będą jakby za szybą, za murem, powodującym, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej, że będziesz sprawiać tylko wszystkim ból, choć nie tego się spodziewałeś. Nie chciałeś ich stracić, nie chciałeś by umarli, a sam spowodowałeś, że już nigdy nie będą przy tobie. Bo to ty odszedłeś. To ty ich zostawiłeś.
Stałam oparta o samochód, którym trzy godziny wcześniej wygrałam wyścig. Zastanawiające było jak w jednej chwili ludzie mogą zacząć się ciebie bać, chociaż chwilę wcześniej uważali cię za słabą osobę. Zrozumiałam, że jeśli nie wykazujesz żadnych uczuć, jesteś niepokonany. Jeśli nie masz uczuć, jeśli nikogo nie kochasz, nie masz czegoś, co twój wróg by ci odebrał.
-Wróciłem, skarbie.
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam czyjś głos tuż obok siebie. Dopiero po chwili zorientowałam się do kogo należy ten głos. Poczułam kilka uczuć naraz, sprzecznych uczuć. Musiałam się wysilić, żeby znów opanował mnie chłód. Uczucia należały do Ann, a jej już nie ma. Jestem tylko ja.
-Jake- powitałam go chłodno.- Co tu robisz?
Na jego ustach uformował się dobrze mi znany kpiarski uśmiech, który jak zawsze nie sięgał jego oczu. Patrząc w nie, widziałam tylko pustkę zieleni, w której nie było nic żadnych uczuć, żadnego człowieczeństwa. Były takie same jak moje. Próbowałam się oszukać, że nie widzę w nich tego błysku, którego przez te wszystkie lata chyba jako jedyna dostrzegałam. Nie mogłam go dostrzec, bo on ukazywał tą ludzką część Ronana, a tą częścią byłam ja. Ta dobra ja.
-Uprzejma jak zwykle.
Założyłam dłonie na klatce piersiowej i odsunęłam się od maski samochodu, by móc stać prosto.
-Kochanie, chyba nie powiesz mi, że nie cieszysz się z mojego widoku?- Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni i poczęstował się jednym, przy tym uważnie mnie obserwował.
Patrzyłam na niego znacząco, nie odzywając się w ogóle. Ten tylko wywrócił oczami, ale ku mojemu niezadowoleniu nie schował papierosa, a wręcz przeciwnie. Odpalił go i przyłożył do swoich ust by zaciągnąć się nikotyną. Do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny dym papierosowy. Zakrztusiłam się odrobinę i powachlowałam dłonią powietrze, by odgonić od siebie to świństwo.
Wstrzymałam oddech, kiedy szatyn się do mnie zbliżył na niebezpieczną odległość. Przejechał dłonią po moim policzku, a ja przymknęłam oczy i zacisnęłam dłonie w pięści. Tak naprawdę moje serce krwawiło, było rozerwane na malutkie kawałeczki i chyba nic nie było w stanie ich posklejać. Moje serce należało do bruneta. Ja należałam do niego, ale jednocześnie tej mnie już nie było.
Dlatego pozwoliłam, by on mnie dotknął. Wiedziałam, że czekał na moment, aż w końcu mu na to pozwolę. Aż nie będę stawiać oporów przed jego dotykiem. Nawet nie wiedział, ile musiałam dać z siebie, by to zrobić.
Powoli uniosłam powieki i sięgnęłam dłonią po papierosa umieszczonego w jego drugiej dłoni. Wyrwałam mu go i rzuciwszy nim o beton, przydeptałam go swoim butem.
-Oto moje kochanie- zaśmiał się jakby z ulgą. Wywrócił oczami, ale widziałam, że był zadowolony z mojej reakcji.
-Zrozumiałam.- Patrzyłam mu prosto w oczy, czekając aż zorientuje się o co mi chodziło. Nie musiałam długo czekać.

-Czy ty naprawdę chcesz umrzeć?- nie wytrzymałam.- Debilu, trzymam się od ciebie z daleka, bo obiecałam to Maxowi i nie chcę by coś ci się stało, a ty masz do mnie wyrzuty o to, że nie chcę byś mnie całował? Jake, ja chcę zacząć normalnie żyć. Chcę skończyć szkołę, pójść na studia, a później żyć jak normalny człowiek z tym, że moją pracą będzie ochranianie innych ludzi.
-Dobrze wiesz, że nigdy nie będziesz normalnie żyć. 
-Muszę iść- wyminęłam go.
-Zaczekam, aż w końcu to zrozumiesz- powiedział za mną. 

-Chcesz, bym wrócił?- spytał nagle, wprowadzając mnie w małe zakłopotanie. Nie wiedziałam, co kryje się pod tym pytaniem i próbowałam to rozgryźć, jednak nie mogłam kazać mu długo czekać na odpowiedź.


-Nic o nim nie wiecie.- Ruszyłam w kierunku schodów.
-Wracaj.- Usłyszałam za sobą głos brata. Zignorowałam go.
-Ann, wracaj- powtórzył.- Nie pamiętasz, co się stało wtedy?
Przed oczami znów miałam tamtą chwilę. Ich szydercze śmiechy. Zacisnęłam oczy.
-To nie była jego wina- jęknęłam.
-On jest nikim, Ann. To śmieć. Chcesz przez niego zacząć brać?- Brat jak zwykle mówił do mnie spokojnie.
-Skończył z tym- broniłam go.
-I ty mu uwierzyłaś?
Obróciłam się w stronę brata.
-On tobą manipuluje, Ann.- Blondyn patrzył na mnie z troską.- Dlaczego wierzysz w każde jego słowo? Dobrze wiesz kim on jest i nie zmieni się dla ciebie. Taką dziewczynę jak ty, ma w każdym mieście. Znajduję dziewczynę, która wierzy w każde jego słowo, a później to wykorzystuje. Czy ty tego nie widzisz?

Po raz kolejny przymknęłam oczy, próbując inaczej zinterpretować te wspomnienie. Zastanowić się, co bym zrobiła, gdybym miała tą wiedzę co teraz, jednocześnie zastanowiłam się, co pomyślę w przyszłości o tej chwili, gdy będę miała jeszcze więcej wiedzy.
-Co tu robisz?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Ja go tu sprowadziłem.- Do moich uszu dotarł głos Maxa przepełniony troską. Nie potrafiłam znieść tej troski, bo kazała mi ona przestać udawać, kazała przytulić się do brata i poprosić go o pomoc, a tego nie mogłam zrobić.
Nie wiedziałam, co miałam zrobić. Miałam mętlik w głowie, a za kilka godzin musieliśmy wyjeżdżać. To nie był temat na tą chwilę. Nie mogłam stanowczo powiedzieć Jake'owi, że nie chcę by wrócił, ale nie mogłam też go poprosić o to, aby nie odchodził. To co do niego czułam, tego praktycznie nie było. Jedyną osobę jaką naprawdę kochałam był Paul i tylko on się liczył, ale wiedziałam, że przy mnie nigdy nie byłby bezpieczny, że zawsze groziłoby mu niebezpieczeństwo. Z Ronanem było wręcz przeciwnie, on mimo że sprowadzał same kłopoty i on sam je oznaczał, nie groziło mu aż takie niebezpieczeństwo.
Co miałam wybrać? Chłopaka, który był dla mnie wszystkim, ale przeze mnie mógł nawet zginąć, czy mężczyznę, z którym coś mnie łączyło, którego mogłabym wyciągnąć z bagna, ale będąc przy nim nigdy nie zapomniałabym o Paulu?
Czy miałam zachować się egoistycznie i mieć przy sobie Paula, czy pozwolić mu żyć normalnie i tak jak na to zasługiwał?

-Wyjechałaś z Los Angeles, tak?- spytał retorycznie.
-Tak, a przed tobą stoi moja siostra bliźniaczka- odparłam sarkastycznie.
Zaśmiał się, ale nagle mina mu zrzedła.
-To ten gówniarz, z którym wtedy byłaś- bardziej stwierdził niż zapytał.
Obróciłam się i zauważyłam Paula, który szedł w naszą stronę. Gdy chłopak podszedł, widziałam jak obaj mierzą się wzrokiem. Nagle brunet objął mnie i spostrzegłam, że uśmiecha się zadowolony do Jake'a.
-Przedstawisz mnie swojemu koledze?- spytał Jake wpatrując się w Paula morderczym wzrokiem.
-Chłopakowi- poprawił go Paul nadal mając na twarzy zadowolony uśmiech. Jake za to zacisnął dłonie w pięści.
Coraz bardziej przestawało mi się to podobać. Niepewnie spojrzałam w oczy Jake'a.
-Powiedz, że kłamie- wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Teraz też spojrzałam niepewnie w oczy mężczyzny. Paul. On nie był tylko moim chłopakiem, a w tej chwili niestety już byłym, ale także przyjacielem, bratnią duszą i najważniejsze. Moją normalnością, moją dobrą stroną. Tyle, że ja nigdy nie miałam prawa być normalna. Nie miałam prawa normalnie żyć, a nawet o tym marzyć.
Tym razem znów musiałam skłamać.
-Chcę byś został- powiedziałam z pewnością w głosie.- Chcę byś został ze mną i dla mnie.

 
Dziewczyny na kilka godzin przed podróżą zostały rozdzielone i zamknięte w osobnych pomieszczeniach. W czasie kiedy one w samotności topiły się w swoich myślach, pracownicy faceta przygotowali pojazd, którym dziewczyny zostaną przetransportowane.
Mężczyzna był pewien, że wtedy Ann będzie chciała ich zaatakować i właśnie tego chciał. Był też świadomy, że nie przyjdzie sama, nie wiedział kogo weźmie do pomocy skoro jej brat nie żył, a przyjaciel miał zakaz zbliżania się do niej, ale dla niego nie było to ważne. Wiedział, że i tak nikt go nie powstrzyma. Chciał tylko zwabić brunetkę do siebie i tam dokończyć to, czego chciał. Każdą osobę, którą zamordował, miał tylko zwabić Collins do niego. Dwie dziewczyny, które za chwilę miałby być zaprowadzone do furgonetki, nie miały być zakończeniem. Zamierzał zabić jeszcze inne osoby, bardzo ważne dla niej osoby, o ile nie najważniejsze.
-------------------------
Maggie  Stiefvater Trylogia "Drżenie"

Już dawno nie było rozdziału z perspektywy Ann, więc stwierdziłam, że dzisiaj będzie dobry moment by pokazać, co dziewczyna tak naprawdę czuje, a nie to co pokazuje innym. Jeśli ktoś będzie chciał zamordować mnie za ten rozdział, to z góry przepraszam.
Czekam na Wasze KOMENTARZE i opinie.
Do napisania.
PS. Wszystkie fragmenty pisane pochyłym drukiem są fragmentami z pierwszej części opowiadania i są takie same jak tam, nie dodałam do nich żadnych dodatkowych opisów i nic nie zmieniałam.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 20 (cz.2)

podnosimy się, upadamy
gubimy i znów szukamy
odchodzimy wciąż, powracamy
po drodze tam, gdzie zmierzamy

------------------------

Notka pod rozdziałem

-Ona się z nią bawi- mruknął Jared wcinając popcorn i wpatrując się w dwa samochody, które co chwilę pojawiały się w innej kamerze. Wiedział, że to co robi Anna jest tylko zabawą, nie daje z siebie wszystkiego, bo sama wiedziała, że jej przeciwniczka nie jest tego warta.
Pokręcił głową i wziął spory łyk napoju energetycznego, a później wsadził sobie do ust dużą garść popcornu.
Juliet spojrzała na niego z niemałym obrzydzeniem, jednak jakiekolwiek uwagi zachowała dla własnej osoby. Wiedziała, że do niego nic nie dotrze, nawet to, że jest obrzydliwy.
Westchnęła ciężko i zajęła miejsce po drugiej stronie stołu, a swoje nogi ułożyła właśnie na tym meblu. W dłoniach trzymała jakieś czasopismo, które w ogóle jej nie interesowało. Przechodziła przez kolejne strony, kompletnie nie wiedząc, co było na poprzedniej. Wolała robić to, niż wpatrywać się w z otwartymi ustami w blondyna po drugiej stronie. Nie było to w jej stylu, więc wolała udawać, że gazeta, którą czyta, jest naprawdę. Ale naprawdę ciekawa i interesująca.
Od tamtej „rozmowy” nie zamienili chyba ani jednego słowa ze sobą. Może i miną tylko jeden dzień, ale znajdowali się w tym samym budynku i co chwilę się widzieli. Rudowłosej pasowało to, że nie rozmawiali. Chociaż z drugiej strony... Właśnie z drugiej strony...
Podniosła na chwilę wzrok i spoglądnęła na blondyna, a potem szybko, jakby nie chcąc zostać przyłapaną, powróciła do wywiadu z jakąś aktorką, której w ogóle nie kojarzyła.
Max był jakby zamyślony. Płynął po swoich myślach jak po oceanie i szukał zaginionego lądu, a w tym przypadku rozwiązania wszystkich problemów lub chociaż tych, które najbardziej mu ciążyły. Jednak życie nie było łatwe i nie zamierzało mu dawać wszystkich odpowiedzi jak na tacy. Kazało mu myśleć i pracować, chociaż sam wiedział, że nawet to często nie skutkuje, a on nadal stoi w martwym punkcie. Lecz nie poddawał się, walczył do samego końca, by potem wiedzieć, że zrobiło się wszystko, co można było. By potem nie musieć „gdybać”.
Szukał rozwiązania, wiele pomysłów przychodziło mu do głowy, ale zanim zaczął je bardziej analizować, odrzucał je od razu, bo wiedział, że one nie wypalą.
-Powinna spotkać się z Paulem- wypalił nagle pierw mówiąc, a potem myśląc. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wypowiedział te słowa na głos i od razu rozejrzał się, czy czasem nikt nie był świadkiem jego bezsensownego gadania. Jednak naprawdę, życie jest niesprawiedliwe. Bo o to w tym momencie dwie pary oczu wpatrywały się w niego, jak w największego idiotę tego świata.
-Nie może- zaprzeczył stanowczo Jared odsuwając od siebie miskę z przekąskami.
-Ucieknie- dodała Juliet kiwając głową. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że ona i brunet się z sobą zgodzili i zaczęli myśleć podobnie, a dodatkowo, to naprawdę niewiarygodne. Nawet to pokazywali.
Spojrzeli na siebie, wiedząc o co chodzi.
Ann mimo wszystko nie mogła spotkać się z Paulem. Każdy zdrowo myślący człowiek wiedział o tym. Ann teraz nie była sobą i ludzie z jej normalnego życia nie potrafili do niej dotrzeć. A Paul. A Paul był największą częścią normalności Ann. To właśnie przy nim dziewczyna stawała się zwykłą nastolatką i chociaż przez chwilę mogła czuć, że ma normalne problemy tak jak każdy. Pojawienie się bruneta nic by tu nie wskórało, ponieważ prawdziwa Ann była teraz dokładnie ukryta w środku tej nowej. Tej mroczniejszej wersji, nazywanej przez innych Lilith.
Można było spodziewać się tego, że brunetka kiedy tylko zobaczy chłopaka, ucieknie. A oni nie mogli na to pozwolić, kiedy była tutaj, była i bezpieczna, a zarazem Max mógł przyglądać się, czy jeszcze wszystko z nią w porządku i czy czasem jakiś durny pomysł nie przyjdzie jej do głowy.
Blondyn potarł czoło wyraźnie sfrustrowany istniejącą sytuacją i faktem, że nie potrafił nic sensownego wymyślić. Podniósł się gwałtownie z miejsca i uderzył pięścią w stół, powodując, iż miska oraz puszka podskoczyły, a odrobina napoju rozlała się po blacie.
-To co mamy zrobić?- spytał bardziej siebie niż pozostałą dwójkę. Zaczął chodzić nerwowo w tę i z powrotem, jakby to mogło jakkolwiek mu pomóc.
Spacerował tak od kilkunastu minut, do chwili aż usłyszał ryk silników, których samochody zbliżały się do linii mety. Za niedługo pojawi się tu Ann i cała reszta, a on nadal nic nie wymyślił. Było to do niego bardzo niepodobne, bo przecież jeszcze pół roku temu wymyślił praktycznie kilka kolejnych miesięcy swojego jak i Anny życia. A teraz? Teraz czuł się jak wrak człowieka.
Wiedział, że jutrzejszego poranka to się nie zakończy, ich wróg na pewno ucieknie, a oni będą musieli go dopaść. Ale był przekonany, że nic się nie uda, jeśli nikt nie będzie umiał porozmawiać z Ann. Rozumiał jej zmianę i możliwe, że ją tolerował. Był pewien, że będąc taką, dziewczynie łatwiej będzie to wszystko zrobić, jednak ona musiał z kimś porozmawiać, a on nie miał pojęcia kim mogłaby być ta osoba.
Jared zmarszczył brwi i już nie spoglądał na monitor. Doskonale wiedział, kto wygrał i jakoś ten fakt zbyt bardzo go nie zdziwił. Od początku był świadomy, że chyba nie było jeszcze takiej osoby, która wygrałaby z brunetką. Była w tym temacie nie do pokonania.
Myślał nad tym samym co Max i możliwe, że Juliet. Tyle, że on był w pewnych momentach życia Ann, w których Max niestety nie brał udziału, przez swoją nieobecność w Los Angeles i wszystkiego dowiadywał się właśnie od bruneta.
Niebieskooki jako jedyny chyba zdobył inny trop. Jego myśli powędrowały w całkowicie innym, bardziej mrocznym kierunku. Wpadł na coś, na co pozostała dwójka nigdy w życiu by nie wpadła. Był praktycznie pewien, że nawet przez myśl im to nie przeszło, a przecież było to tak bardzo oczywiste, że aż bolesne! Rozważał wszystkie za i przeciw. Oczywiście wad tego pomysłu było o wiele, wiele więcej niż zalet. Tak samo jak z osobą, o której myślał. Ale musieli coś wymyślić. Musieli chwytać się każdej myśli, każdego pomysłu, który mógł im pomóc. Ten wydawał się najrozsądniejszy.
-Nie może rozmawiać z Paulem- zaczął powoli, jeszcze raz zastanawiając się nad tym, co ma do powiedzenia.- Bo znając ją, zapewne go zostawiła i teraz jego obecność nic tu nie pomoże. W innym przypadku może, ale...
-Jared streszczaj się- warknęła Juliet wbijając w niego swój lodowaty wzrok. Wyciągnęła z paczki papierosa, przy czym wydarła się na siebie w myślach, odpaliła go i zaczęła rozkoszować się smakiem nikotyny.
Collins wpatrywał się w przyjaciela, jakby chciał usłyszeć o czym myśli. Roznosiło go od środka. Nie miał pojęcia, co dokładnie to było. Ale te „coś” nie pozwalało mu spokojnie usiedzieć na miejscu. Musiał dowiedzieć się o co chodzi w tym i tylko tym momencie. Nie za chwilę, potem. Teraz i tylko teraz, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć. Dla wszystkich.
-Na serio tylko ja na to wpadłem?- Mimo wszystko chłopak był zaskoczony tym faktem. Miał małą nadzieję, że ktokolwiek oprócz niego też wpadnie na to co on. Jednak tak nie było. Kiedy minął szok, rozwalił się na krześle ciesząc tą chwilą, jakby była jego najlepszą w życiu. Bo oto w tej chwili czuł się jak jakiś bóg. Nawet przez myśl mu przeszło, że na Olimpie robią dla niego miejsce, jak dla boga za bystrość i spostrzegawczość. Zaśmiał się sam do siebie na tę o to wizję, siebie jako greckiego boga. Po chwili jednak spoważniał. Przejechał wzrokiem po parze i mimowolnie znów zaczął się śmiać. Ponownie spoważniał i odchrząknął.
-A kto kilka lat temu zajmował się naszą małą dziewczynką?
-Nie mówisz chyba poważnie?!- Podniesiony głos blondyna rozniósł się echem po pomieszczenie. Wystartował do przyjaciela, jednak zanim zdążył obić mu twarz i coś połamać, na jego ramieniu spoczęła para delikatnych dłoni. Mężczyznę od razu ogarnął dziwny spokój, nie, nie dziwny, dobry spokój. Tak bardzo znajomy, że aż przestraszył się, że mógł go kiedykolwiek zapomnieć. Przeniósł wzrok lekko na dół i zobaczył obok siebie rudowłosą dziewczynę, która patrzyła na niego ostrzegawczym wzrokiem.
Wypuścił głośno powietrze i podniósł dłoń, by dotknąć policzka dwudziestoparolatki, lecz nim zdążył to zrobić, ta odsunęła się na bezpieczną odległość i prawie niezauważalnie pokręciła głową.
-Proszę.- Jego słowa uformowały się w to słowo, jednak nie wydobył się z nich żadne dźwięk. Collins całkowicie zapomniał o widowni, w postaci Jareda i o temacie, o którym przed chwilą rozmawiali. Kilka miesięcy temu, nic nie mogło go tak rozproszyć, jednak teraz tylko chwila i całkowicie zapominał o tym, co zamierzał zrobić lub o czym myślał.
Teraz dla niego liczyła się tylko rudowłosa piękność i pragnienie, by poświęciła mu chociaż kilka minut rozmowy. Zaklinał wszystkie bóstwa, błagając o te kilka minut, nie, nie. Nie było w tym gronie Jareda. Przykro mi, nie ta bajka. Sprawdźcie w innej.
Przymknął oczy nie chcą po raz kolejny widzieć odmowy, w jej oczach. Nie lubił pokazywać swoich uczuć, a to właśnie oczy zdradzały najwięcej.
Spuścił głowę i już miał dopuścić, kiedy delikatne palce złączyły się z jego. Otworzył powieki kompletnie zszokowany, ale po chwili ogarnął się i na jego twarzy wystąpiło opanowanie.
-Pięć minut- powiedziała cicho i zaczęła się oddalać w tylko sobie znanym kierunku, kompletnie ignorując to, czy mężczyzna będzie wiedział, jak ją znaleźć.
Przejechał dłonią po włosach pociągając za końcówki, jakby upewniając się, że nie jest to sen.
-Max to jedyne wyjście.- Z rozmyśleń wybudził go głos przyjaciela, który od początku przyglądał się tej krótkiej scence. Biedak pewnie myślał, że to właśnie do niego Max się modlił. Tak, te życia naprawdę jest niesprawiedliwe.
-Tylko nie obiecuję, że nic mu nie zrobię- odparł po dłuższej chwili.- Kiedy tylko go widzę, mam ochotę go zamordować i tylko ze względu na Ann jeszcze tego nie zrobiłem.
Niebieskooki zaśmiał się pod nosem.
-Stary, dobrze cię rozumiem. Ten gość też działa mi na nerwy, ale wątpię by ktokolwiek inny mógł do niej dotrzeć.- powiedział z niemałym żalem.- Wtedy...
-Wtedy tylko jego słuchała- dokończył za niego, doskonale o tym wiedząc.- Miejmy nadzieję, że chociaż raz nie sprowadzi na nią większych kłopotów. Ile mamy czasu? Zdążymy go odszukać?
W tym samym momencie spojrzeli na godzinę w zegarku, który znajdował się na monitorze laptopu. Było tuż przed północą.
-O dziesiątej mają pojawić się na wylotowej- oznajmił Jared.- Mamy dziesięć godzin, nie wiadomo gdzie ten śmieć się ukrył.
-Musimy go odszukać.
Spojrzeli na siebie dodając w tej wymianie, nie wypowiedziane słowa. Przekazali sobie wszystkie potrzebne informacje, których nie mogli wypowiedzieć na głos.
-Niech tylko modli się, żebym go nie zabił- mruknął blondyn pod nosem.
-Idę po samochody, a ty pogadaj ze swoją panienką.- Chłopak po przyjacielsku walnął Collinsa w ramię i ruszył w stronę wyjścia. Szedł pewnym krokiem, w myślach jeszcze raz wszystko analizując.
Brązowooki stał jeszcze chwilę w miejscu. Miał jakieś dziwne przeczucie, że coś się stanie. I to nie dobrego. Nienawidził takich sytuacji, bo zawsze się z tym czuł jak idiota, a dodatkowo dlatego, że te przeczucia zawsze się sprawdzały. Nie chciał wiedzieć, co teraz może się stać.
Odrzucił od siebie wszystkie dręczące go myśli i ruszył w kierunku, gdzie jakiś czas temu zniknęła rudowłosa. Szedł powoli, jakby niepewny swoich kroków. Kiedy ją zobaczył, przystał na chwilę. Stała do niego tyłem i wpatrywała się w gwiazdy.
Podszedł do niej i spontanicznie objął ją od tyłu, ciesząc się tym, że dziewczyna się nie odsunęła. Wciągnął powietrze i rozkoszował się zapachem zielonookiej. Już tak dawno nie mógł mieć tak po prostu ją w swoich ramionach i szczerze, tęsknił za tym uczuciem.
-Niunia...- zaczął, jednak nie dane było mu skończyć.
Odsunęła się od niego i obróciła w jego stronę by spojrzeć mu w oczy. Pierwszy raz od dawna nie ukrywała przez chwilę swoich uczuć i mężczyzna w tej chwili mógł wszystko z nich wyczytać.
-Nie chcę by nasza historia zakończyła się tak, jak Anny i Paula- wypowiedziała te słowa szybko i niepewnie. Nie żałowała tych słów, ale też nie była zadowolona, że je wypowiedziała.
-Ja też nie- szepnął cicho w odpowiedzi.
Na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, a jej oczy już nie zdradzały żadnych targających nią uczuć. Niektórzy powiedzieliby, że jest bardzo zmienna, jednak ona bardzo rzadko pozawalała komukolwiek zajrzeć w głąb siebie. A takie momenty bywały też krótkie.
-Nie zniszcz samochodu- zagroziła udając znudzenie. W tych słowach była prośba, żeby uważał na siebie i blondyn ją zrozumiał.
-Nie zniszczę- obiecał. Przyciągnął ją do siebie i zachłannie wbił się w jej usta.
Było to małe światełko w tunelu. Malutka nadzieja, że kiedyś wszystko będzie dobrze, że jeśli się postarają, wszystko powróci do normy.
Odsunęła się do niego niby oburzona i uderzyła go w tors. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
-Kto ci powiedział, że wybaczyłam ci, Blondynasie?- mruknęła zadziornie z założonymi rękami.
Zaśmiał się szczerym śmiechem i mimo oporów dziewczyny, przyciągnął ją ponownie do siebie.
-Ja wiem już wszystko...
-------------------------
*Mrozu "Nic do stracenia"
Szczerze? Nie mam pojęcia ile będzie jeszcze rozdziałów. Jakiś czas temu powiedziałam, że może dziesięć, czyli powinnam zakończyć gdzieś za trzy rozdziały, a to nie jest możliwe, ponieważ tego wszystkiego jest za dużo, by dać to tylko w trzech rozdziałach. Naprawdę nie mogę powiedzieć ile jeszcze będzie rozdziałów, a to też zależy od zakończenia, ponieważ mam dwie opcje i nadal nie jestem pewna, która będzie lepsza, bo obie zadecydują o tym, czy będzie w przyszłości będzie kontynuacja czy jej nie będzie. Jedno jest pewne, do końca sierpnia opowiadanie będzie nadal pisane.
Opowiadanie czyta około trzydziestu osób, to o dwadzieścia osób mniej niż jeszcze w kwietniu i to mnie trochę martwi. Bardzo proszę, jeśli Wam się coś nie podoba, to piszcie o tym, bo naprawdę trudno zadowolić czytelnika nie znając jego opinii. Więc piszcie uwagi, propozycje i Wasze pomysły. To naprawdę dla Was chwila, a dzięki temu ja potrafię pisać dalej, bo każdy komentarz daje mi niesamowitą porcję weny.
W tym momencie chciałabym podziękować Landynce. Twój wczorajszy komentarz, spowodował, że wstałam z łóżka, włączyłam kompa i zaczęłam pracę nad tym rozdziałem. Mam nadzieję, że przyszły rozdział Cię, tak jak resztę czytelników zadowoli, bo powróci pewna postać. 
Chyba każdy domyśla się kto to taki :D 
Pozdrawiam wszystkich czytelników, ale dzisiaj najbardziej tych, którzy byli w tym mniejszym Teamie tego bardziej złego chłopaka ;)
Naprawdę czekam na Wasze opnię.
Do napisania

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 19 (cz.2)

Czasem każdy dzień przynosi lęk
Dzięki tobie wszystko traci sens*
Zapraszam na Wattpad
Ankieta z boku
Ten rozdział jak i poprzedni pisany przy utworze "Lithium" zespołu Evanscence
Komentujcie, bo zbliżamy się do końca.

Siedziała na krześle, a jej nogi ułożone były na stoliku, stojącym naprzeciwko niej. Całkowicie skupiona na wykonywanej czynności, wydawała się, że nie słucha, nie jest czujna. Było wręcz przeciwnie, była jeszcze bardziej skupiona niż zwykle. Czyściła i tak już czysty do perfekcji nóż, uważając przy tym, żeby się nie skaleczyć. Było on ostro zakończony, a po obu bokach miał ząbki, powodujące większy ból u ofiary i siejące więcej zniszczeń w jej organizmie.
Jej ulubiony pistolet był bezpiecznie schowany w pochwie tuż przy jej biodrze, tak że w każdej chwili miała swobodny dostęp do niego.
Po chwili usłyszała kroki, których dźwięk roznosił się echem po całym pomieszczeniu. Podniosła do góry prawą brew, ale była to jej jedyna reakcja na to zdarzenie.
Zgrzyt przesuwanego krzesła zirytował ją do tego stopnia, iż podniosła wzrok, a po chwili wyrzuciła broń przed siebie, by po chwili ostrze wbiło się w trzecie krzesło, stojące kilka metrów przed nią. Mebel pod siłą pocisku odsunął się kawałek i zachwiał, po czym spadł na podłogę z cichym dźwiękiem.
-Nie musisz rozwalać krzesła.- Doszedł do niej spokojny głos jej brata. Nawet na niego nie zerknęła, tylko wpatrywała się w przestrzeń przed sobą z tym wzrokiem. Zaczęła stukać palcami o stolik w nic nieznaczącym rytmie.
-Spierdalaj.- Nie warknęła, nie syknęła. Nawet nie podniosła głosu, ani go nie przyciszyła, jednak moc z jaką to powiedziała, prawie zrzuciła chłopaka z krzesła. Jeszcze wcześniej siedział luźno na krześle oparty dłońmi o jego oparcie, a teraz był wyprostowany, a jego usta utworzyły się w literę „o”. Kiedy zorientował się, zamknął usta i zmarszczył brwi. Anna nigdy nie zwracała się do niego takim tonem, możliwe, że do wszystkich, ale nie do niego. Nigdy nie do niego.
-Mała, powiedz mi co się stało?- szepnął przysuwając się do niej bliżej. Może mu się zdawało, może nie, ale gdy wypowiedział słowo „mała”, przez chwilę na twarzy dziewczyny zagościło jakieś uczucie. Jednak trwało ono tam za krótko, by mógł stwierdzić jakie to było, a przede wszystkim, czy w ogóle się pojawiło.
-Nie będę z tobą rozmawiać.- Wstała gwałtownie z krzesła, powodując, że przewróciło się ono do tyłu i ruszyła w kierunku wyjścia. Po chwili poczuła silną dłoń ściskającą jej przedramię. Zatrzymała się na chwilę i Max poczuł częściową ulgę i nadzieję, że dziewczyna jednak z nim porozmawia, jednak to co zrobiła, zaskoczyło go bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Bo oto jego własna siostra wymierzała w jego stronę z pistoletu.
-Puść. Mnie.
Blondyn posłusznie opuścił swoją dłoń, bardziej z szoku jaki przeżył w tamtym momencie niż strachu. Wpatrywał się w czekoladowe tęczówki swojej siostry, jakby próbując odszukać w nich odpowiedzi na dręczące go pytania. Jakby w nich miał znaleźć powód zachowania dziewczyny.
-Chcemy ci pomóc- westchnął ciężko robiąc krok w tył.
Prychnęła z pogardą.
-Ja chcę ci pomóc- poprawił się szybko, jakby w tym właśnie był problem.
-Ty?- Jedno słowo, a było w nim tyle ironii, której Max nie słyszał w głosie siostry przez całe życie.- Za późno.
Nie oczekując odpowiedzi opuściła pomieszczenie, trzaskając przy tym drzwiami, które kilka razy odbiły się od framugi nim się zamknęły za brunetką.
Stał zszokowany i chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział co zrobić. Usiadł na swoim poprzednim miejscu i schował twarz w dłoniach. Nerwowo kołysał się w przód i w tył, zastanawiając się przy tym co mógłby zrobić. Tyle, że miał kompletną pustkę w głowie. Wiedział, że było za późno. Wiedział i to najbardziej go niszczyło. W jego życiu było już za późno na wszystko. Czuł, że całe życie zaczyna mu się walić, a raczej już się zwaliło. Nic nie było tak, jak miało być. I wtedy zrozumiał dokładnie to, co czuła jego młodsza siostrzyczka. Tą bezradność, poczucie, że nic nie możesz zrobić mimo szczerych chęci.
-Kurwa mać- warknął pod nosem i już nie wytrzymując także opuścił pomieszczenie, on jednak powrócił do głównej hali, gdzie znajdowały się samochody i ich wszystkie rzeczy. Jared pochylony nad laptopem podniósł prawą brew, wyraźnie zaciekawiony zachowaniem przyjaciela. Juliet wpatrując się w ekran, który pokazywał obraz monitoringu z głównych ulic w LA, nie zwróciła w ogóle uwagi na swojego byłego. Tom grzebał coś w nowym samochodzie, nie dawno skradzionym, a jak on to nazywał, pożyczonym, przez jego osobę i najwyraźniej zamieniał części na lepsze. On nawet nie zauważył przybycia blondyna. Co innego, gdy wchodziła jego młodsza siostra. Wtedy czarnoskóry wyczuwał ją w tej samej chwili, w której przekroczyła próg fabryki. Jakiś szósty zmysł, czy coś chyba. A może to ona miała jakąś aurę? Cholera wie.
Jamesa i Isabell nie było, jednak nikt zbyt bardzo nie przejął się ich nieobecnością. Możliwe, że białowłosa trenowała w obecności Hall'a, ale mogli robić też zupełnie coś innego, bardziej intymnego.
-Macie coś?- Max spojrzał przez ramię najpierw Jaredowi, a potem rudej.
-A ty?
Tym pytaniem Jared wybił blondyna z tropu, a na jego twarzy pojawiło się niezrozumienie. Ju wywróciła oczami, obracając się na krześle i w tej chwili jej twarz była na wysokości brzucha blondyna. Mimowolnie wstrzymała na chwilę oddech, by jak najszybciej się oddalić.
-Kobiety- mruknął brunet i napił się energetyka. - Za cholerę ich nie rozumiem.
Pokręcił głową i dalej wyszukiwał potrzebnych mu informacji. Jednak było to jak szukanie igły w stogu siana. Mimo, że facet teoretycznie był na wyciągnięciu ręki, to wiadome było, że miał ludzi od czarnej roboty. Oni nie mieli nic na niego, ale to nie było ważne. Nie zamierzali posłać go za kraty, a na cmentarz. Jednak Jared dobrze wiedział, że jeśli zabiją faceta, o ile im się to uda, za wcześnie, to nigdy nie dowiedzą się, gdzie przebywają jego zakładnicy.
-Mam coś!- Jak na komendę cała trójka obróciła się w stronę wejścia, by spojrzeć na wchodzącego do środka blondyna, a tuż za nim Isabell.
Odkąd dziewczyna stanęła przed Ann, wydawała się jakaś cichsza, spokojniejsza, a dodatkowo mniej śmiała. Przez jej ciało przechodziły ciarki, na samą myśl o tym, że będzie musiała zmierzyć się z brunetką na torze. Najprawdopodobniej wolałaby umrzeć.
-Czego się cieszysz, Hall?- warknął Collins lekko zirytowanym zachowaniem młodszego z „bliźniaków”.
-Wiem- zaczął tajemniczym tonem.- Kiedy będą je przewozić. A będą.
Max i Jared wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a potem ich wzrok utkwił w Tomie. Ten stał oparty o samochód z zadowolonym uśmiechem na ustach.
-Fury gotowe.- Wzruszył ramionami, jakby nagle stracił część pewności siebie przez te wszystkie spojrzenia na jego osobę.
-Kiedy?- Max powrócił wzrokiem do Jamesa.
-Jutro z samego rana- odparł, a potem skinął w stronę szarookiej.- Ona jedzie z nami.
Oburzony Max podniósł się z miejsca z zaciśniętymi dłońmi w pięści i zrobił kilka kroków w stronę blondyna.
-Twoja lalka w to nie wchodzi.
-Niech pokaże jak jeździ.- Znów znikąd pojawiła się postać Anny, tym samym przestraszając białowłosą.
Przez głowę Isabell przeszła myśl, czy Ann naprawdę jest człowiekiem. Nie umiała pojąć jak ktoś taki potrafi tak cicho się poruszać i zachowywać w taki sposób, jak brunetka.
-Będzie wyścig?- Oczy Toma zaświeciły się złowrogo, jednak praktycznie nikt nie zwrócił na niego uwagi.
-Masz pół godziny- rzuciła w stronę szarookiej.- Spóźnisz się minutę, a osobiście cię stąd wypierdolę przy okazji po strzelając ci pewne części ciała.
I tak samo cicho jak się pojawiła, tak samo zniknęła. Wszyscy zgromadzeni zamrugali kilkakrotnie powiekami, jakby chcieli się upewnić, że ta sytuacja miała miejsce i nie była tylko halucynacją.
-Mówiłeś coś kiedyś, że to nie twoja siostra przynosi kłopoty, a tamten śmieć?- Jared zwrócił się do Maxa zaczepnie.
-Zamknij ryj- mruknął blondyn i przeczesał palcami włosy. Było coraz gorzej. A on dobrze to wiedział.

Paul od kilku godzin chodził po swoim pokoju, a w dłoni zgniatał list pozostawiony przez jego dziewczynę. A może raczej byłą. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Po prostu nie potrafił uwierzyć, że nie zauważył zmiany w zachowaniu brunetki. Może coś dostrzegł, ale był pewien, że to przez ten telefon. I była to prawda.

To chyba pożegnanie. To na pewno pożegnanie. Wybacz, ale nie umiem ich pisać.

Z jego gardła wydobyło się warknięcie, kiedy przeczytał trzecie zdanie. Wybacz. Był wściekły. Nie umiał zrozumieć toku myślenia dziewczyny. Żegna się z nim i prosi o wybaczenie. Ale nie takie zwykłe. Ona prosi, by wybaczył jej błędy w pisaniu tego listu.

Nie jestem pewna czy kiedykolwiek wrócę, ale przyrzekam Ci, że uratuję Emily. Uratuję ją, choćbym sama miała zginąć. Wiem, że brzmi to melodramatycznie, ale nie umiem opisać to w innych słowach.
On chce mnie. Od początku chodziło mu o mnie. Nie mogę pozwolić, by kolejne osoby, które kocham, odeszły przeze mnie. On zabije wszystkich. Mogę znieść śmierć wszystkich, ale wiem, że jeśli go nie znajdę, on dopadnie Ciebie. A Twojej straty bym nie przeżyła. Jesteś dla mnie zbyt ważny i dlatego Cię przepraszam, bo wiem, że tymi słowami sprawiam Ci większy ból.
Przepraszam.
Przepraszam, że pozwoliłam byś coś do mnie poczuł.
Przepraszam, że sama cię pokochałam.
Przepraszam, że dałam Ci złudną nadzieję, wspólnie spędzonej przyszłości.
Przepraszam, że pozwoliłam, by miłość nas zmieniła, by dała nadzieję.
Przepraszam, że Twoja rodzina jest przez to w niebezpieczeństwie.
Przepraszam, że to piszę.
Przepraszam, bo myślałam, że to Ty wszedłeś w moje życie bez pozwolenia, a był odwrotnie.
W końcu przepraszam za to, że jestem. Beze mnie byłoby Ci łatwiej. Teraz tak będzie. Nie zasługuję na Ciebie.
Nigdy nie mogłeś być mój, ale ja Twoja tak.
Kocham Cię, Paul
Na zawsze, Twoja Ann

PS. Nie pozwoliłeś mi odejść. Nie tym razem. To moje „ja” odeszło i jestem pewna, że nie poznałbyś teraz osoby, którą jestem. Bo teraz jestem...

Lilith
------------------
*Gosia Andrzejewicz "Pozwól żyć"
Do napisania

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 18 (cz.2)

Coś się we mnie zmieniło
Od dzisiaj mówię „dość”
Nie chcę trzymać się zasad
Które wymyślił ktoś*

Drugi rozdział już na Wattpad!
Zachęcam do czytania i komentowania.
PS. Z boku jest ankieta, proszę o wzięcie w niej udziału, ponieważ chciałbym wiedzieć ile osób tu jest.


Siedziały w małym pomieszczeniu mającym dwa metry na trzy. Drzwi miały tyle zamków, jakby nie więziły dwóch nastolatek, a skrywały za sobą kilka miliardów dolarów. Małe okienko na jednej z ścian można było otworzyć, by zaczerpnąć świeżego powietrza, ale było tak małe, że jedynie ręka mogła przez nie przejść, a nawet nie to, ponieważ tuż za oknem widniały kraty, jakby było to więzienie.
Żadna z nich nie płakała. Żadna też nie ruszyła jedzenia, leżącego na metalowej tacy. Nie były to jakieś śmieci, a normalne jedzenie, przypominające śniadanie w normalnych amerykańskich rodzinach. Jedyne co wzięły do ust, to woda, a to i tak po dokładnym jej sprawdzeniu.
Siedziały na podłodze i obie wpatrywały się w wyznaczone sobie punkty na ścianie. Były kompletnie pogrążone w swoich myślach i tak naprawdę tylko one wiedziały o czym myślały.
-Myślisz, że nas zabiją?- uciążliwą ciszę przerwała drobna brunetka, a jej głos był bliski płaczu. Nie skończyła nawet czternastu lat, a możliwe było, że nie dożyje kolejnego tygodnia. Nie znała osoby, która ją porwała. Ba. Ona nawet jej, bądź ich, nie widziała na oczy. Zastanawiała się, dlaczego ktoś ją porwał i czy jej rodzice już o tym wiedzą.
Muszą wiedzieć, oni na pewno coś zrobią- pocieszała się w myślach. To była jej ostatnia nadzieja, że ktoś jej, a także dziewczynie z którą tu przebywa, pomoże.
Blondynka zerknęła w stronę Emily i zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią, którą znała dokładnie. Jednak nie była pewna, czy powinna ją mówić, czy raczej skłamać. Przypomniała sobie te wszystkie chwile, kiedy James ją bił i poniżał. Kiedy groził jej i zastraszał. Gdy ostatnim razem go widziała, dostrzegła w jego oczach, coś czego tak dawno nie widziała. Dawnego Jamesa, blondyna kochającego ją.
Przemyślała swoje życie, gotowa na śmierć i stwierdziła, jak wiele rzeczy jeszcze nie zrobiła. Pragnęła pogodzić się z Ann, ale teraz tak naprawdę poważnie, bez świadków. Spróbować odbudować przyjaźń. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, ale chciała naprawić swoje błędy. A teraz? Teraz miała zginąć z ręki człowieka, którego jak sądziła, nawet nie znała. A może znała? W głowie miała mętlik. Będąc z Jamesem widywała się z naprawdę nieciekawymi typami, ale sama sądziła, że właśnie ci nieciekawi są najbardziej bezpieczni. Najgorsi są ci, którzy w oczach ludzi są dobrymi i pomagającymi ludźmi, a tak naprawdę nie mają serca i zrobią wszystko, by dostać to, czego chcą.
-Potrzebują nas.- Jej głos był również słaby, ale mocniejszy od młodszej dziewczyny. Mówiła to z taką pewnością, jakby to wiedziała. Jakby była tego pewna.- Inaczej już dawno by nas zabili.
Można było wyczuć dystans pomiędzy dziewczynami. Obie niezbyt bardzo się znały, a słyszały o drugiej tylko od kogoś. Cam znała Emily jako siostrę Browna i kiedyś podopieczną Ann. A ta druga znała ją z opowieści Anny i ogólnie z znajomości wszystkich nazwisk ludzi, którzy byli bliżej jej brata.
Brunetka po raz kolejny chciała o coś zapytać, ale zanim cokolwiek padło z jej ust, obie usłyszały charakterystyczny dźwięk przekręcanego zamka i zobaczyły, jak drzwi zostają otwarte, a w nich staje łysy mężczyzna.
Miał na sobie czarny garnitur, a pod spodem koszulę w idealnej bieli. Garnitur mógł wydawać się na drogi, co w rzeczywistości było prawdą, ponieważ jego były szef chciał, by ludzie którzy go reprezentują, wyglądali porządnie.
Camilla zmarszczyła brwi, jakby próbując rozpoznać mężczyznę przed sobą.
-Wstawać- wydał komendę głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Blondynka przyłożyła dłoń do ust, próbując nie krzyknąć bo oto właśnie już wiedziała, kto był odpowiedzialny za ich porwanie, a raczej kto dostał takie polecenie.
-Ludzie Organizatora- ledwo poruszyła ustami i wykonała polecenie. Wiedziała, że sam on nie żyje, ale przypuszczała, że ktoś inny zajął jego miejsce. Czuła, że całe jej ciało się trzęsie. Jednak nie ze strachu o własną osobę, teraz bała się o Ann, bo wiedziała, że to ona ma największe kłopoty. A one dwie mają ją tylko tu ściągnąć.

Wszyscy zebrali się tuż przy samochodach. Oczywiście James stał jak najdalej Maxa, który w każdej chwili mógł wyskoczyć i zaatakować blondyna. Że go nienawidził, to małe niedopowiedzenie. Stał oparty o swój samochód i choć powinien słuchać słów przyjaciela, był myślami całkowicie gdzieś indziej. Co chwilę zaciskał i rozluźniał dłonie, a w jego głowie co jakiś czas pojawiał się obraz Jamesa z złamanym nosem i możliwe, że jego nie żyjącego „bliźniaka” nienawidził bardziej, to i tak miał mu ochotę przyłożyć. Za to wszystko co zrobił jego siostrzyczce, za to że zwiał, zanim Max zdążył się z nim policzyć. Jednak nie mógł tego zrobić, nie potrafił, ponieważ wiedział, co jego ojciec mu zrobił. Wiedział, że Robert Collins odebrał ojca Jamesowi. Powinien zabić ojca Lucasa, ale tego nie zrobił. Pozbawił ojca tego drugiego, by pokazać kto tu tak naprawdę rządzi i że z Collinsami się nie zadziera. Nie za dobrze mu to wyszło, bo dwa lata później jego dzieci miały na głowie nie tylko rozwścieczonych bliźniaków, którzy sami nic nie znaczyli, ale jednego z największych mafiozów w całej Kalifornii. Ot co zrobił.
Oprócz Jamesa pojawiła się też nikomu, oprócz Jaredowi i Jamesowi, nieznana, wysoka dziewczyna o białych włosach i szarych oczach. Wyglądała na góra osiemnaście lat, a tak naprawdę miała dwadzieścia jeden, choć wielu ludzi nie chciało w to uwierzyć dopóki nie pokazywała im dowodu osobistego. Było to zarazem jej przekleństwo jak i atut, ponieważ nikt nie brał jej na poważnie, a to dawało jej większy zasięg możliwości. Jeśli ktoś musiał się czegoś dowiedzieć nie wzbudzając przy tym podejrzeń, ona była taką osobą.
Od samego początku było widoczne, że rudowłosa i białowłosa nie będą za sobą przepadać. Dlatego tak samo jak James i Max, one również były oddzielone jak największą powierzchnią. Blondi była pomiędzy Jaredem a Jamesem, za to Juliet znalazła sobie miejsce między swoim byłym chłopakiem, a czarnoskórym, którego imię brzmiało Tom. I choć nie uśmiechało jej się przebywanie tak blisko Maxa, zwłaszcza po ostatniej rozmowie, to i tak wolała siedzieć tam i pilnować tego co jej, niż być chociaż o pół metra bliżej Isabell, bo tak nazywała się blondyna.
-Kim ona jest i co tutaj robi, Jared?- W końcu ktoś zadał to pytanie, a tą dobroduszną osobą okazał się Max, tak samo niezadowolony z wizyty białowłosej, jak Ju. - To nie przedszkole ani plac zabaw, zabierz to dziecko, proszę cię, jak najszybciej stąd.
Wywrócił oczami ironizując słowo „proszę cię”, tak naprawdę był to rozkaz, wydany bardziej luźnym tonem. Nie dość, że musiał znosić obecność Jamesa, to dodatkowo, jak przypuszczał, jego panienki.
-Jest starsza od Ann- zaprzeczył Jared robiąc krok w stronę przyjaciela.- I jest dobra.
-Niby w czym?- prychnęła Juliet zakładając dłonie na piersi i rzuciła znaczące spojrzenie Maxowi, który skinął lekko głową.
-Umiem dobrze jeździć- odezwała się osoba odpowiadająca za to całe zamieszanie. Jej szare oczy wpatrywały się z nieskrywaną niechęcią w Juliet, która i tak nic sobie z tego nie robiła.
-Dobrze nie wystarczy.- Max dzisiaj był naprawdę drugim wcieleniem siebie i nie zamierzał tak łatwo popuścić dziewczynie.
-Motocykl czy samochód?- zadał pytanie Tom, jako jedyny nie pokazując niechęci do dziewczyny. Możliwe, że jej nie miał. A możliwe, że po prostu ukrywał ją za maską obojętności.
-Samochód.- Rzuciła spojrzenie w stronę Jamesa, którego usta przybrały zadowolony uśmiech z domieszką kpiny.
-No to sobie dziewczynko poigrałaś- zacmokała zielonooka przyglądając się swoim paznokciom, jak gdyby nigdy nic.
Nawet Jared musiał zgodzić się z tymi słowami, bo kto jak kto, ale on doskonale znał osobę, jeżdżącą najlepiej z nich wszystkich właśnie samochodem. Gdyby Isy wybrała motocykl, najprawdopodobniej musiała by się zmierzyć z Maxem, a tak musiała z...
-Blondi, jedna, mała zasada- odezwał się Max ostro.- Nigdy nie rzucaj wyzwania jej w wyścigach.
Nagle wzrok wszystkich przeniósł się na część tego dużego pomieszczenia, które było zaciemnione i przez chwilę nie było kompletnie widać kto tam tak właściwie stoi. Wyszła z cienia trzymając w dłoni pistolet, a palce jej drugiej dłoni muskały jego lufę. Miała na sobie ciemne bojówki, czarną bokserkę i motocyklowe buty, a jej włosy były związane w wysokiego kucyka. Na biodrach miała zapięty pas z pochwą na pistolet, a wokół prawego nadgarstka związana była czarna bandamka. Twarz miała opanowaną, ale ironiczny uśmiech pod nosem wskazywał kłopoty.
Nagle blondynka pobladła na twarzy, o ile to było możliwe, bo skórę miała równie jasną co włosy, a sama ona zrobiła odruchowo krok w tył. Tom wciągnął głośno powietrze, jakby nie wierząc własnym oczom. Jared uśmiechnął się szeroko, a James spiął się. Nawet Juliet zareagowała, ponieważ uśmiechnęła się pod nosem. Za to Max pozostał niewzruszony. Jako jedyny chyba zauważył pojawienie się swojej młodszej siostry, chociaż każdy powinien być czujny.
Brunetka podniosła głowę i spojrzała każdemu w oczy po kolei. Jej oczy były dziwnie puste, jakby pozbawione wszelkich uczuć, co bardzo zaniepokoiło Jareda i Maxa, bo znali to spojrzenie. Wiedzieli, kiedy takim zaszczycała ludzi. Kiedy była pod opieką Organizatora.
-Lilith- Isabell przyłożyła dłoń do ust, jakby te słowo było zakazane. Jakby nie można było go wymawiać, bo przynosiło nieszczęście.
Ann nawet nie drgnęła, słysząc przydomek, którego nikt nie użył od ponad dwóch lat. To był dawny rozdział w jej życiu. Tamta ona już nie istniała, chociaż patrząc w oczy brunetki można było mieć co do tego wątpliwości.
-Kim jesteś, że ośmielasz się tak do mnie mówić?!- spytała tak obojętnym, a przy tym lodowatym głosem, że nawet Max poczuł ciarki na ciele. Nie poznawał swojej siostry, nie wiedział co się stało, ale był pewien, że to coś poważnego. Chciał ją przytulić i szepnąć, że wszystko będzie dobrze, jednak był świadom, że tym czynem tylko pogorszyłby sytuację.
-J... Ja...Nie..chciałam..ja...- Była w tak wielkim szoku, iż nie potrafiła skleić poprawnie jednego, prostego zdania.
-Och, zamknij się- warknęła do niej Juliet wywracając oczami i sięgając po swój kubek kawy, a jednocześnie odpalając papierosa.
Collins zrobiła kilka kroków na przód i stanęła tuż przed blondynką. Patrzyła jej prosto w oczy wyczekując odpowiedzi.
-Pytałam, kim jesteś?!- Znów ten ton, przyprawiający o gęsią skórkę. To nie była Ann. To było jej mroczne wcielenie. To była jej zła strona. To było coś, co zawsze jej towarzyszyło, ale siedziało w cieniu. Teraz, teraz postanowiło się wydostać i wszyscy, którzy znali dziewczynę, dobrze to wiedzieli.
Białowłosa opuściła wzrok, jakby nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Czuła respekt do młodszej dziewczyny i choć wszyscy ci ludzie mogli w każdej chwili ją zabić, to właśnie młodej Collins najbardziej się obawiała. Widziała w niej, że ma coś z szatana. Słyszała, ilu ludzi straciło życie w okresie, kiedy była blisko Organizatora i uważała, że brunetka była dużo groźniejsza, niż już nieżyjący mężczyzna.
-Zostaw ją, Ann- westchnął Jared. Ale w jego westchnięciu był niepokój. Można było rzec, że była to prośba.
Collins zmierzyła wzrokiem Isabell i na chwilę przeniosła wzrok na przyjaciela. Potem odwróciła się i wyszła wyjściem awaryjnym. Dopiero wtedy białowłosa wypuściła powietrze i podniosła wzrok. Nigdy wcześniej nie spotkała Lilith, ale stojąc tak przy niej, czuła bijająca z niej moc i już nie potrafiła się śmiać z ludzi, którzy kiedyś się jej bali. Nie potrafiła.
-------------------
"Defying Gravity" z musicalu Wicked
Po prostu, czekam na Wasze opinię i zapraszam na Wattpad.
wattpad.com/user/TaMroczna
Do napisania!

sobota, 9 sierpnia 2014

40 000 wyświetleń!!!

Ojeju. Naprawdę sama w to nie umiem uwierzyć, ale przeszło już 40000 tysięcy wyświetleń na blogu, z czego bardzo, ale to bardzo się cieszę. Wiem, że taki wynik jest trudny do osiągnięcia i z tego powodu jeszcze bardziej dziękuje tym, którzy pojawili się na moim blogu. A najbardziej tym, którzy pozostali na dłużej i nadal ze mną są, choć wiem, że to nie łatwe, bo często piszę za przeproszeniem takie gówna, że... Ach lepiej nie kończyć.
Więc jeszcze raz wszystkim serdecznie dziękuję. 
Minęło już ponad pół roku odkąd ten blog istnieje, a ja nie wiem kiedy ten czas tak szybko uciekł. Jeszcze pamiętam kiedy pisałam pierwsze rozdziały, pojawiały się pierwsze komentarze, a teraz już druga część praktycznie dobiega końca, a razem z nią najprawdopodobniej i koniec nienawiści.
Ale koniec pracy nad nienawiścią nie oznacza końca mojego pisania. Nie zamierzam tak łatwo odejść z blogosfery. Nadal będę pisać Świat bez tolerancji, a po zakończeniu nienawiści pojawi się nowe opowiadanie, które mam nadzieję, przypadnie Wam do gustu. 
Dodatkowo będziecie mogli znaleźć mnie na Wattpad, gdzie będą publikowane nowe wersje Nienawiści, więc mimo, że na tym blogu Nienawiść się skończy, nadal będzie można czytać ją w nowszej, mam nadzieję, że lepszej wersji. A jeśli skończę poprawiać drugą część, może pojawi się prequel? Zobaczymy co czas pokaże.
Jeszcze raz dziękuje wszystkim, gdyby nie wy już dawno bym się poddała i darowała sobie to pisanie. Dzięki Wam mogę rozwijać swoje hobby, wiedząc, że ktoś to czyta i ktoś czeka na ciąg dalszy.
Do napisania
Wasza Mroczna 

czwartek, 7 sierpnia 2014

ZWIASTUN DO DRUGIEJ CZĘŚCI

No, to oprócz tego, że na Wattpad jest nowsza wersja pierwszego rozdziału, pierwszej części, to mam także dla Was zwiastun do drugiej części. Wątpiłam, że kiedykolwiek on powstanie, ale poznałam wspaniałą osóbkę, która zajmuje się robieniem zwiastunów.

Zwiastunik <3 

Rozdział 17 (cz.2)

Gdybym powiedział ci czym byłem, 
czy odwróciłbyś się ode mnie?
Jeśli nawet wydawałbym się niebezpiecznym
czy bałbyś się?
Odnoszę takie wrażenie, bo
wszystko czego dotknę jest za mało ciemne
Czy ten problem tkwi we mnie?
-----------------

Nowsza wersja pierwszego rozdziału, pierwszej serii już na wattpad!
Link pod notką.


W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, gdy chce porzucić zabawy i się ustatkować. Mieć dom z ogrodem, wziąć ślub, mieć dzieci... Nie wiadomo jakby człowiek się starał, w pewnym momencie zawsze przyjdzie taka potrzeba. Bez wyjątków.
Możliwe, że o tym w tej chwili właśnie myślała Juliet. Stała oparta o maskę swojego samochodu i trzymając w dłoni kubek kawy, wpatrywała się w swoje buty, jakby były najciekawszą rzeczą w całym tym miejscu. Nie były i Ju dobrze o tym wiedziała. Nie chciała już takiego życia, chciała mieć męża, który będzie rano budził ją pocałunkiem i który będzie ją kochał taką jaka jest, bez względu na to, że czasami, a raczej praktycznie zawsze, nie potrafi mówić o swoich uczuciach i nie pozwala zbliżyć się innemu człowiekowi do siebie.
Pragnęła czegoś, co jej zostało odebrane. Ciepłego domu, ale teraz zamiast krzątającej się po kuchni mamy, marzyła o dzieciach. Jednak ona nie miała nic. Nie miała męża, ba teraz to nawet nie miała partnera, nie miała małego domu z ogrodem, a tym bardziej nie miała dzieci. I wolała ich nigdy nie mieć, bo nie chciała, by musiały przechodzić przez taki los jak ona lub rodzeństwo Collinsów.
Odpaliła któregoś z kolei papierosa i przyłożyła go do ust, zaciągając się dymem.
Nie wyobrażała sobie, że w pewnym momencie mogłaby umrzeć, zostawiając na świecie małe dzieci. Zbyt bardzo znała uroki mieszkania w sierocińcu. Ludzie, którzy powinni wspierać, byli oschli i nie raz się zdarzyło, że jako dziecko Ju oberwała od wychowawcy, bo temu nie spodobała się najmniejsza rzecz. Również współlokatorki nie darzyły jej sympatią, a że była najmłodsza z dziewczyn, tamte utrudniały jej życie jak tylko mogły. Nie raz w swoim łóżku zastawała dżdżownice, a w butach nie odnalazła pastę do zębów. Jednak nie mogła się skarżyć, to nie było w jej naturze. Stawała prosto, naprzeciwko prześladowców i pokazywała, że to ona jest górą, że upór i chęć wygranej nie stanowi tylko części trudnego charakteru, a charakteru rudowłosej. W okresie największego buntu często dochodziło do bójek z jej udziałem. Dyrektor domu dziecka załamywał ręce na poczynania młodego rudzielca i nie raz ostrzegał, że przez swoje zachowanie może trafić w końcu do poprawczaka, o ile nie więzienia. Lecz zielonooka nigdy nie przejmowała się jego słowami, czuła, że musi trenować, że musi walczyć, by w chwili, gdy stanie oko w oko z mordercą jej rodziców, nie uciec jak płochliwa dziewczynka tam gdzie pieprz rośnie, a stanąć do walki. I stanęła. A była z tego dumna.
-Niunia, możemy pogadać?- Jej rozmyślenia przerwał głos Maxa, który trzymał w ręce dwa kubki kawy. Z jednego właśnie napił się kawy, a drugi podał Deutch. Kobieta poczuła lekki dreszcz, przechodzący przez jej ciało, w chwili gdy przez przypadek palce blondyna musnęły jej dłoń.
-Nie mamy o czym rozmawiać- odparła spokojnym, ale niepozbawionym uczuć głosem.- I ty o tym dobrze wiesz, Max.
Collins wpatrywał się w nią jak w ósmy cud świata. Uwielbiał jej duże, kocie oczy, w których zawsze panował chłód, pulchne usta zazwyczaj pomalowane szminką, białą cerę, długie, zgrabne nogi i rude włosy, podkreślające trudny charakter tej młodej kobiety. Patrzył w jej oczy, pragnąc przekazać jak bardzo cierpi po tym rozstaniu, choć sam uważał, że ich rozstanie nie było prawdą. On musiał się ukryć, nie mógł pokazywać się w towarzystwie dwudziestoparolatki, lecz nigdy nie zrezygnował z ich związku. Był pewien, że to ona jest kobietą jego życia. To z nią chciał wziąć ślub i mieć dzieci. I choć minęły trzy miesiące od ich ostatniego spotkania, jego uczucia się nie wypaliły. Kochał ją tak samo mocno, jak na początku znajomości, a może i nawet bardziej. Pragnął zapewnić jej bezpieczeństwo, pokazać cały świat i dać jej to, czego nie miała. Rodzinę.
-Niunia, proszę- szepnął cicho podchodząc do niej bliżej.- Kiedy to wszystko się skończy...
Ju zerwała się z miejsca i odeszła na kilka kroków wrzucając przy tym dłonie w powietrze.
-Nie, Max- zaprzeczyła.- To się nigdy nie skończy, zawsze będzie ktoś, kto znajdzie coś na waszą rodzinę. Teraz dzieje się to wszystko przez twoich rodziców, bo ukrywali fakt, że matka miała drugiego syna! Max, on zginął, bo chciał się dowiedzieć, dlaczego matka go porzuciła! Jak ty byś się czuł, na jego miejscu?! No, do cholery, jak? Wiesz jak to jest nie mieć rodziców? Pragnąć się dowiedzieć, dlaczego ich nie ma przy tobie? Nie wiesz, Max. Nie wiesz.
Brązowooki podszedł do niej i schował jej dłonie w swoich. Nie wiedział jak to jest. Jednak był pewien, że rudzielec mówił prawdę. To miało się nigdy nie skończyć. Przez całe życie miały się za nimi ciągnąć kłopoty przez głupotę ich rodziców. Lecz sądził, że każdą przeszkodzę można pokonać jeśli ma się przy sobie bliskich. Jeszcze pół roku w to nie wierzył, jak zwykle ochrzaniłby Ann za takie myślenie, ale to właśnie jego siostra i rudowłosa, mu to udowodniły. Jego siostra nie była może optymistką, ale wierzyła w niego, wierzyła w siłę rodzeństwa.
-Proszę- szepnął.- Nie zostawiaj mnie.
Wyrwała się mu i spojrzała na niego lodowato. Zabolał go fakt, że ukrywała przed nim uczucia.
-To ty mnie zostawiłeś, Collins- rzuciła odchodząc pewnym krokiem.- Pamiętaj o tym.
Przyglądał się jej do momentu, w którym zniknęła za drzwiami, będącymi kiedyś wyjściem ewakuacyjnym.
-Ej ludzie!- Otrzeźwił go krzyk Jareda.- Mam dwie sprawy.
Obrócił się w stronę bruneta i można było przysiądź, że przez chwilę jego źrenice rozszerzyły się w zdziwieniu, bo oto do tej fabryki tuż obok Jareda wjechały trzy samochody. Widział zadowolenie na twarzy przyjaciela, on też uśmiechnął się. Do chwili gdy nie zobaczył pewnej osoby. Jamesa.

Wychodząc z łazienki zauważyłam, że Paul stał przy oknie. Podeszłam do niego, by sprawdzić co aż tak ciekawego znajdowało się na pustej ulicy w środku nocy. Właśnie, była pusta. Podniosłam głowę, by spojrzeć na twarz chłopaka. Ten objął mnie jednym ramieniem i przyciągnął do siebie bliżej, a potem złożył krótki pocałunek na moich ustach.
-Kocham cię, Ann- szepnął patrząc mi prosto w oczy. Kochałam jego, tą barwę ciemnej czekolady, ten błysk w oku, który zmieniał się w zależności od sytuacji. Raz był to błysk szczęścia, innym razem bardziej łobuzerski, pożądania. Jednak nie mogłam zapominać też o tych chwilach, kiedy w jego oczach nie dostrzegałam nawet cienia nadziei i panował w nich tylko smutek i ból. A czasem nawet złość i rozczarowanie. Wiedziałam, że od jutrzejszego dnia ludzie będą widzieć tylko te „złe” emocje. A to wszystko znowu przeze mnie. Po raz kolejny go zranię, może niektórzy powiedzieli mi, że on też mnie ranił. Były takie momenty, ale nie myślałam o nich, życie było zbyt krótkie by o nich myśleć, kochałam Paula, a on mnie i to było najważniejsze. Bynajmniej do tej pory. Bo teraz musiałam zostawić osobę, którą kochałam najmocniej. Mężczyznę, z którym chciałam dzielić przyszłość do końca życia. Wiedziałam, że on był tym jedynym, że już nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo jak jego, że już nigdy nie pokocham nikogo w ogóle. O ile to przeżyję.
-Tak bardzo cię kocham- odszepnęłam wtulając się w jego ciało. Nie znałam lepszego miejsca od jego ramion, bezpieczniejszego. Jednak nie mogłam pozwolić by coś mu się stało. Musiałam go chronić.
To było takie dziwne, bo jeszcze we wrześniu uważałam, że go nienawidzę, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Gdyby tak było, byłoby o wiele prościej. Nie czułabym tego potwornego bólu w klatce piersiowej na samą myśl o rozstaniu. Tyle, że nigdy nie poznałabym jak to jest być naprawdę kochaną, jak to jest zasypiać przy ukochanym mężczyźnie z poczuciem bezpieczeństwa.
-Cokolwiek się stanie będziemy razem- nadal szeptał, a ja tak bardzo pragnęłam by te słowa były prawdą. -Nie pozwolę ci odejść. Nigdy.
Po tej deklaracji czułam się jeszcze gorzej. Jednak nie mogłam pozwolić sobie na płacz, nie mogłam się teraz rozkleić, bo to wzbudziłoby uwagę bruneta. On miał zasnąć spokojny i obudzić się w pustym łóżku, a na poduszce miał znaleźć list. Jego obietnica miała się spełnić. Nie zamierzałam odejść, zamierzałam tylko uratować jego siostrę. Trzymałam się nadziei, że przeżyję. A jeśli nadal będę żyć, że on mi to wybaczy.
-Wiem- jedyne słowo jakie mogłam powiedzieć. Bo wiedziałam.
Kiedy byłam pewna, że chłopak śpi, wysunęłam się z jego ramion, które za nic nie chciały mnie wypuścić. Brunet mruknął coś pod nosem, na szczęście dalej spał. Po cichu wyciągnęłam torbę spod łóżka, dałam ją tam, gdy ciemnooki brał prysznic. Poszłam na chwilę do łazienki by się przebrać, a kiedy byłam gotowa z trudem położyłam list na poduszce, na której jeszcze pół godziny wcześniej leżałam. Stojąc przy drzwiach, zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na niego. Przygryzłam wargę aż poczułam metaliczny posmak krwi w ustach. Wyszłam, zamykając cicho pokój.
Będąc już na dworze dałam upust emocją i pozwoliłam, by łzy swobodnie spływały mi po policzku.
-Ann- szepnęłam.- Robisz to dla niego. On zrozumie.
Wsiadłam do samochodu i odjechałam spod domu. Jak na zrządzenie losu, w radio właśnie zaczęła lecieć nowa piosenka, jednego z zespołu, mówiąca o tym, że wokalista ma w środku swojego potwora i pyta się, czy bliska mu osoba, z nim zostanie mimo tego. Teraz się czułam tak, jakbym sama była potworem.
-------------
Imagine Dragons "Monster"
No to jestem. Rozdział miał być wcześniej, ale nie miałam na niego weny. Mam nadzieję, że Wam się podoba, chociaż patrząc na ilość ostatnich komentarzy, zaczynam w to wątpić. Mam nadzieję, że pod tym postem będziecie aktywniejsi.
Tutaj jest link do wattpada i proszę każdą osobę, posiadającą konto na nim o komentarz z opinią. To naprawdę ważne.
wattpad.com/user/TaMroczna
Do napisania!
 

Szablony