sobota, 11 października 2014

Rozdział 26 (cz.2)

"słyszę słowa od których włos jeży się na głowie, o rany rany jestem niepokonany"
-----------------------------
Kiedy mnie wyprowadzali, Emily piszczała, krzyczała i miała w oczach łzy. Nie próbowałam jej uspokoić, pocieszyć. Nie okłamywałam, że wszystko będzie dobrze, że do niej wrócę. Nie miałam już na to siły, byłam coraz słabsza.
Chwiejnym krokiem weszłam do pokoju i poczułam uderzenie w plecy, przez co upadłam ponownie na twarz. Nie syknęłam, jęknęłam, nie wydałam żadnego dźwięku. Kiedy nie masz siły na oddech, zapominasz nawet jak wydaje się dźwięki.
Kopniakiem obrócono mnie na plecy, przymknęłam oczy. Stał nade mną i byłam pewna, że miał w dłoni rewolwer. Słyszałam jak oddycha ciężko, jakby trudno było mu mnie zabić. A to dobre.
Odbezpieczył broń, a ja wstrzymałam oddech. Uniosłam powoli powieki i wtedy rozniósł się dźwięk wystrzału.

Blondyn nerwowo zerkał na licznik prędkości, co chwilę przyspieszając i zwalniając, by być w zasięgu Juliet i Jareda. Z trudem utrzymywał panowanie nad maszyną, która jak wszystkim dobrze wiadomo, do najlżejszych nie należała i w tym momencie dużo trudniej było mu ją prowadzić.
Kropelki potu spływały mu po czole, karku i plecach, gdy powietrze boleśnie wbijało mu się w skórę. Wymijał kolejne samochody, ignorował trąbienia i niezadowolenie innych uczestników jazdy.
Czuł, że było za późno. W jego głowie była tylko myśl, że nie zdąży, że się spóźni i zawiedzie swoją siostrę.
Twierdził, że był zobowiązany do zapewnienie bezpieczeństwa młodej Collins.
Nie zorientował się, gdy powoli zaczął dochodzić do dwustu trzydziestu, a cała przestrzeń wokół niego rozmazywała się.
Juliet siedząca w samochodzie z przerażeniem patrzyła na poczynania swojego chłopaka. Widziała, jak coraz bardziej się od nich oddala, z czasem coraz trudniej było jej go dostrzec i była pewna, że nie skończy się to dobrze. Próbowała szybko coś wymyślić, by uspokoić trochę Maxa i przekonać go by zwolnić, lecz gdy tylko zbliżali się do niego na odległość kilku metrów, ten znów przyspieszał i znikał w tłumie innych pojazdów.
W pewnym momencie dosłownie kilka sekund dzieliło motocyklistę od zderzenia z minivanem i tylko jakimś cudem nie doszło do tragedii.
-Jared, kurwa mać, zrób coś!- warknęła na bruneta, który mocno zaciskał dłonie na kierownicy i powoli zaczynał tracić panowanie nad pojazdem.
-On oszalał, nie widzisz tego!- Jaredowi także zaczęły puszczać nerwy. Nie potrafił się uspokoić, zachować zimnej krwi i było to aż zaskakujące, no bo przecież, on i Max znajdowali się wiele razy w takich sytuacjach. Wiele razy były na pograniczu życia i śmierci i zawsze im się udawało. Tyle, że zawsze nie chodziło o rodzinę. A rodzina była dla nich najważniejsza.
Zaczęli się kłócić, coraz bardziej przestając zwracać uwagę na Maxa i na to co dzieje się na drodze. Nie był to dobry pomysł, żeby jechali wspólnie, ale przecież nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie.
Gdy Jared był zajęty odpowiedzeniem, dość wulgarnym słownictwem, samochód zaczął skręcać i wjechał na przeciwny pas ruchu. Pojazd poruszał się prędkością ponad stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka...
Było za późno, gdy oboje zdali sobie sprawę, z tego co się dzieje. Było za późno, gdy chłopak spróbował skręcić i wyminąć jakimś cudem pojazd. Było za późno, bo ciężarówka właśnie wbiła się w samochód, a on przekoziołkował kilka metrów...

Gdy kula przebiła bluzkę, przecięła skórę i trafiła w brzuch Anny, w pomieszczeniu oddano drugi strzał, tym razem nie przeznaczony dla niej.
Ona z trudem chwyciła się za bok, nie mając siły by jakkolwiek zatamować krwawienie. Obok niej zjawił się rudowłosy mężczyzna i pochylił się nad nią opiekuńczo. Widział, jak dziewczyna powoli gaśnie w oczach, jak w czekoladowych tęczówkach znajduje się tylko niewyobrażalny ból i znienawidził swojego ojca za wszystko, czego zrobił.
Upewniwszy się, że nikt go nie przyłapie, przeszedł do pomieszczenia, w którym przetrzymywano nastolatkę i oddał śmiertelny strzał facetowi, który kilka sekund wcześniej postrzelił brunetkę. Kilka sekund, właśnie o tyle się spóźnił i właśnie tyle mogło się przyczynić do jej śmierci.
Delikatnie wziął Collins na ręce i zdał sobie sprawę, że jest dużo chudsza niż gdy zaczął pracę jej ochroniarza. Nie miał pojęcia, kiedy ostatni raz coś jadła, ale to tylko utwierdzało go w przekonaniu, że ma mało czasu, a przecież szpital był tak daleko...
Poruszał się pustymi korytarzami, wiedząc, że niektóre z nich od dłuższego czasu w ogóle nie są używane. Przedostał się do podziemnego garażu i jak najszybciej podbiegł do samochodu, w ogóle nie czując obciążenia na rękach. A przecież brunetka nie była typem dziewczyny, które mają bzika na punkcie swojej wagi, a ona sama trenowała, by być wysportowane i silna, tyle, że teraz nie było tego w ogóle widać.
Położył ją na tylnym siedzeniu i jeszcze raz upewnił się, że jej serce bije. Pochylił się nad jej ciałem i próbował chociaż w małym stopniu zatamować krwawienia. Na jej ciele znajdowało się tyle krwi, że nie mógł określić jak bardzo jest ranna. Widział ranę po draśnięciu kulą na prawym ramieniu, kolejną na drugiej ręce od łokcia do ramienia, zadaną nożem, twarz i włosy we krwi. Wyglądała jakby jakiś bokser zrobił sobie z niej worek treningowy. Dziewczyna nie miała szans na przeżycie i coraz bardziej zaczęło do niego to docierać, ale tym samym dodawało mu to większej motywacji. Zatrzasnął drzwi, obszedł samochód i usadowił się na miejscu kierowcy, w tej samej chwili, gdy z budynku zaczęło wybiegać kilku goryli, najwyraźniej zauważyli jego kradzież.
Zaklną pod nosem i wyjechał z garażu póki jeszcze miał na to szanse.

Max spojrzał w lusterko i jego świat, który i tak był w katastrofie, teraz kompletnie się zawalił. Poczuł ogromny uścisk w klatce piersiowej, kiedy samochód zderzył się z ciężarówką i zaczął koziołkować po drodze. W jednej chwili cały jego plan, wszystkie nadzieje, że nie jest za późno, wyparowały. Był rozdarty i nie zdawał sobie sprawy, że już od kilku minut nie jedzie, a stoi na poboczu. Nie miał pojęcia co zrobić i tylko tracił czas na myślenie. Chciał zawrócić, a jednocześnie bał się, że przez to nie zdąży do Ann. Ale jeśli pojedzie po Ann, a i tak będzie za późno, a dodatkowo straci kobietę swojego życia...
Ściągnął kask i cisnął nim o asfalt ze wściekłości i bezradności. Dopiero po dłużej chwili zorientował się, że jego telefon dzwoni. Drżącymi dłońmi odebrał i przyłożył aparat do ucha spanikowany.
-Halo?- Głos nie był do niego podobny, jakbym zmutowany, stłumiony.
-Ona umiera- usłyszał w słuchawce opanowany głos Leona.- A mnie ścigają.
Collins nie umiał zrozumieć sensu słów jakie były do niego skierowane. Właśnie tracił wszystkich, grunt pod nogami mu się zawalał.
-Powiadom w końcu Collinsów!- wydarł się na niego rudowłosy.- Inaczej wszyscy umrzemy, rozumiesz?!
Rozumiał, ale nie był w stanie tego zrobić. Z trudem wybrał numer do ojca, wiele razy myląc liczby. Czas, który potrzebował Robert by odebrać, był dla niego jak wieczność. Gdy w końcu usłyszał głos ojca, nie potrafił wypowiedzieć słowa.
-Tato- zaczął.- Zawaliłem...
-Max? Max?! Co się dzieje!
-Miałem ją chronić.... Miałem ją chronić!
------------------
"Jestem Bogiem" Paktofonika

Rozdział krótki, przepraszam.
Już tylko dwa. Wy też nie umiecie w to uwierzyć?
Do napisania

Szablony