piątek, 30 maja 2014

Rozdział 4 (część 2)

Wszystko co mam, co dał mi świat
Noszę  sobie by kiedyś Ci dać
Choć mówią że, nie mamy szans
Ciągle wierzę że jeszcze jest czas (...)
Oddam Ci więcej niż będziesz chciał
Jeszcze razem będziemy się śmiać
Z tego co  było, z grzechów i kłamstw (...)
Warto spróbować, pomimo ran
Nie pozwolę Ci więcej się bać
Zacząć od nowa chcesz ty i ja
Tylko proszę nie zostawiaj mnie tak*

-----------------------

DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY TO CZYTAJĄ



Jake...
Cała reszta...
Powinnaś odejść...
Popełniłaś największy błąd...
Zaufałaś
Pokochałaś
Zapomniałaś
Zostałaś

Jeszcze tylko przez kilka sekund stałam w tym samym miejscu. Każdy dźwięk dochodził do mnie z opóźnieniem. Nie rozumiałam poszczególnych słów, nie reagowałam na otoczenie. Nie poczułam kiedy komórka wypadła mi z rąk i uderzyła o podłogę.
Nie zauważałam nawet ojca, który chyba pierwszy raz się o mnie martwił. Patrzyłam na niego, ale tak jakbym go nie widziała. 
Pierwszy raz nie trzęsłam się ze strachu, nie wpadłam w panikę. Byłam tylko nieobecna. Tak, tak można było określić mój stan.
Zrobiłam kilka kroków w tył, sięgnęłam po kluczyki z samochodu i wybiegłam z domu, po drodze wymijając kogoś. 
Słyszałam za sobą, jak ktoś woła moje imię. Ale to do mnie nie docierało. Mnie już tu nie było. Jedyne co było ważne, to Jake. Musiałam wiedzieć co z nim, a potem... A potem zapewnię bezpieczeństwo moim bliskim. 
Nim wsiadłam do samochodu, poczułam czyjąś rękę na przedramieniu. Odruchowo obróciłam się i stanęłam na przeciwko Paula. W jego oczach widziałam zaniepokojenie i troskę, która nie była mi potrzebna. Bynajmniej tak sobie wmawiałam. 
-Co się stało?- Patrzył na mnie pytająco.
-Już nie musisz wiedzieć- odparłam dziwnie opanowanym głosem.- To nie twój świat.
Zmarszczył brwi.
-Jake mnie potrzebuje- dodałam po chwili. 
Wyrwałam się z jego uścisku i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik i ostatni raz patrząc na chłopaka odjechałam. Teraz nie mogłam o nim myśleć. Później, jutro, kiedyś. Najlepiej nigdy.
Jadąc zrozumiałam, że nawet nie wiem, w którym szpitalu znajduje się Ronan. Chciałam sięgnąć po telefon do kieszeni, jednak ona była pusta. W myślach przywaliłam sobie.
-Nie wiem kim jesteś- mruknęłam do siebie.- Ale gdy się dowiem...
W głowie przypomniałam sobie miejsce, w którym doszło do wypadku. W obrębie tego miejsca był tylko jeden szpital i miałam nadzieję, że tam właśnie znajdę mężczyznę.
Przed oczami widziałam nasze ostatnie spotkanie. Jego oczy, które były szczęśliwe. Śmiech i to co dla mnie zrobił. Pomógł mi. Odsunął się w cień i pozwolił dalej żyć. 
Nie musiałam mu pomóc, wiem, że tego nie oczekiwał, a nawet pewnie nie chciał. Ale ja sama tego potrzebowałam i chciałam to zrobić. Tak naprawdę nie miał nikogo oprócz mnie... a ja nie miałam nikogo oprócz niego.
Paul był przy mnie, gdy go potrzebowałam, ale nie robiłby tego, gdyby nie jego układ z Maxem. Kochałam go, ale nie było to dobre. Nie mogłam pozwolić by coś mu się stało.
Będąc już w szpitalu podeszłam do pielęgniarki, która siedziała przy komputerze, a jednocześnie zapisywała coś w papierach.
-Dzień dobry.- Przywitała mnie wymuszonym uśmiechem, jakby musiała siedzieć tu za karę.
Kobieta była była niewiele starsza ode mnie. Pewnie dopiero zaczynała tutaj pracę. Blond włosy związane były w wysokiego koka. Ubrana była w klasyczny strój pielęgniarek, choć mogłabym stwierdzić, że był chyba trochę za krótki.
-Chciałabym się dowiedzieć kto zajmuje się Jake'm Ronanem i w której sali przebywa- stwierdziłam pewnym głosem, który nie znosił sprzeciwu.
-Kim pani jest?- tak teraz się zacznie.
Teraz miałam dwie opcje. Albo kłamać, że jestem jego siostrą, żoną lub cokolwiek, albo po prostu powiedzieć prawdę.
-Anna Collins, w tej chwili chcę wiedzieć, w której sali leży ten pacjent, rozumiesz?!- powiedziałam to stanowczo zbyt głośno, więc kilka osób odwróciło się. Mówiłam też jednocześnie wystarczająco groźnym tonem by w oczach kobiety zobaczyć lekki strach.
-Proszę się uspokoić, bo będę musiała wezwać ochronę- ostrzegła próbując mnie przestraszyć.
Zaśmiałam się z dużą dozą kpiny.
-Mówisz o tych dwóch emerytach, którzy nie wiedzą jak wygląda prawdziwa praca ochroniarza?- spytałam retorycznie- Jestem córką Roberta Collinsa i albo w tej chwili powiesz mi, gdzie leży Ronan, albo od razu możesz szukać nowej pracy.
-Co się tutaj dzieje?- podszedł do nas starszy mężczyzna, jeśli pamięć mnie nie myliła, był to ordynator.
-Ta pani nie chcę się uspokoić- kobieta posłała mi złośliwy uśmiech.
Mężczyzna spojrzał na mnie zainteresowany. 
-Jak się pani nazywa i o co chodzi?
-Anna Collins- zauważyłam jak mężczyzna znieruchomiał na chwilę.- Chciałabym się dowiedzieć gdzie leży mój przyjaciel, a pani nie chcę mi wyjawić tego.
Kiwnął głową wyraźnie będąc myślami gdzieś indziej. Powiedział coś pielęgniarce, a ta z niezadowoloną miną zaczęła szperać w komputerze.
-Jake Ronan jest w tej chwili operowany, będzie mogła pani się więcej dowiedzieć po operacji- mruknęła jeszcze nazwisko lekarza i wróciła do swoich spraw.
Wywróciłam oczami i ruszyłam pod salę operacyjną. Usiadłam na jednym z krzeseł i wzięłam głęboki oddech. Dopiero teraz zaczęło to wszystko do mnie docierać.
Po kilku godzinach siedzenia, chodzenia wreszcie ktoś wyszedł z sali. Był to na oko trzydziestoparoletni blondyn. Miał na sobie niebieski strój i w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi.
-Przepraszam- zawołałam za nim.
Facet obrócił się w moją stronę.
-Tak, o co chodzi?
-Chciałabym się dowiedzieć co z Jake'm Ronanem i kiedy będę mogła go zobaczyć- wyjaśniłam.
-Pan Ronan właśnie przeszedł operację. Stracił bardzo dużo krwi i jak na razie jest w śpiączce- oznajmił.- W czasie wypadku doszło także do wstrząśnienia mózgu, pacjent ma pęknięte dwa żebra oraz złamaną prawą rękę. Do tego rozległa rana na brzuchu, liczne zadrapania. Jednak pani chłopak miał dużo szczęścia, że przeżył i nie jest w takim stanie jak drugi mężczyzna. 
-Kiedy... będę mogła go zobaczyć- wydusiłam z siebie czując jak moje całe ciało zaczyna drżeć.
-Dzisiaj to niemożliwe, proszę przyjść jutro może wtedy.- Mężczyzna dotknął mojego ramienia.- Proszę być dobrej myśli.
-Nie może mnie jednak pan zapewnić, że jego stan się nie pogorszy, prawda?
Pokręcił przecząco głową. Musiałam usiąść, bo nie byłam pewna czy ustoję na nogach. Lekarz odszedł, a ja zostałam sama. Zakryłam twarz dłońmi, nie mogłam być pewna czy doktor czegoś jeszcze mi nie powiedział. Jake mógł mieć o wiele więcej obrażeń. Modliłam się tylko by z tego wyszedł. 
Po jakimś czasie ktoś podał mi plastikowy kubek. Podniosłam wzrok. Paul stał przede mną i wyciągał w moim kierunku ten właśnie kubek.
-Twój ojciec poprosił mnie, bym przyjechał do ciebie i zabrał  cię do domu- stwierdził zajmując miejsce obok mnie.
-Teraz będziesz pracował z moim ojcem?- spytałam oskarżycielskim tonem nie biorąc od niego napoju.
-Rozmawialiśmy już o tym - westchnął.- Co z nim?
Prychnęłam pod nosem.
-Dobrze wiem, że chciałbyś jak cała reszta- warknęłam.- By z tego nie wyszedł.
Przejechałam dłonią po włosach i poczułam jak po policzkach spływają mi łzy. 
-Dlaczego? Powiedz mi, co on wam do cholery zrobił, że każdy go znienawidził?- spojrzałam mu w oczy.- On mi pomógł, a każdy go uważa za potwora.  Nie ma nikogo oprócz mnie.
Nie odpowiedział mi. 
-Wiesz, kto za tym stoi?- zapytał po jakimś czasie. 
-To nie James- wyprzedziłam jego kolejne pytanie.- Nie wiem, ale chyba wiem, kto może wiedzieć.
-Kto?- zainteresował się.
-Max i Juliet- stwierdziłam pewnie.- Muszę ich odnaleźć.


Na pewnym biurku leżał notes. W nim nazwiska poukładane w nielogicznej kolejności. Nielogicznej dla wszystkich prócz jednej osoby. 
Lista nazwisk nie liczyła zbyt dużo osób. A może wręcz przeciwnie, było na niej ich za dużo. Każda z tych osób coś znaczyła. Była dla kogoś ważna. Niektórzy mieli rodziny, inni tylko partnera lub partnerkę, a jeszcze inni grono przyjaciół. Byli tam ludzi z pracą, zwykli uczniowie. Po prostu zwykli ludzie. Niektórzy nawet się nie znali. Jednak coś ich łączyło. A raczej ktoś.
Długopis zawisł w powietrzu i osoba zrobiła znaczek przy jednym z nazwisk. To była jej kolejna ofiara. To była kolejna osoba, której miało się coś stać.

-----------------
*Justyna Steczkowska "Wracam do domu"

W tym rozdziale bardziej chciałabym byście wgłębili się w cytat przed notatką. Sam rozdział może nie jest najlepszy, ale mam nadzieję, że wam się podoba. Dodałam dzisiaj ten rozdział, ponieważ jutro nie będzie mnie w ogóle w domu i nie miałabym możliwości dodać czegokolwiek.
Chciałabym byście byli bardziej aktywni. Jeśli wam się coś nie podoba, to piszcie. 
Jeśli macie jakieś pytania to tu ---------> ASK 
Czekam na wasze opinię.
Do napisania 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 3 (część 2)

Poszukuję dobra
Lecz ono mnie unika
Smucę się w duszy
Bo wydaje się, że zło
Kocha moje towarzystwo*

----------------------



DLA MOJEJ BFF
TWÓJ POZIOM WIEDZY Z MATMY...
OCH... LEPIEJ NIE KOŃCZYĆ :P



RETROSPEKCJA



Czarne Ferrari zaparkowało w opuszczonej części Nowego Yorku. Wszędzie były domy widmo z powybijanymi oknami. Silnik został zgaszony, a jego kierowca oparł głowę o zagłówek. Westchnął ciężko. Miał za sobą prawie trzydzieści godzin bez sny, tylko cudem jeszcze umiał prowadzić pojazd. Korki, w których stał też robiły swoje. Jednak nic nie działało na niego tak, jak informacje które miał za chwilę otrzymać od jednego z swoich informatorów.
Już wcześniej dostawał pewne sygnały od ludzi, że coś się kroi. Z tego powodu postanowił wykorzystać jednego gówniarza i swojego przyjaciela do pilnowania siostry. Czułby się lepiej, gdyby sam to zrobił, jednak mieszkał na drugim końcu państwa, a więc było to niemożliwe. 
Dobrze wiedział, co teraz jego siostra musi przeżywać z młodym Brownem, lecz chciał dla niej jak najlepiej, a młody był mu coś winien. Niezbyt bardzo wierzył w możliwości nastolatka, ale musiał komuś zaufać. A że padło na niego...
Był pewien, że przez to jego siostra nie będzie niczego podejrzewać. Oczywiście uważał ją za osobę inteligentną, ale sam musiał przyznać, że czasami młoda Collins po prostu traciła rozum i albo udawała, albo na prawdę na jakiś czas stawała się tępą idiotką.
Po chwili drzwi od strony pasażera otworzyły się i do auta wsiadł czarnoskóry mężczyzna. Kiwnął głową w stronę swojego "szefa" i rozejrzał się po wnętrzu.
-Długo kazałeś czekać- stwierdził kierowca patrząc w przednią szybę.
-Pracować dla ciebie to sama przyjemność- wyznał ironicznie, a potem dodał poważnie.- To nie moja wina, że młoda cały czas pakuje się w kłopoty.
-Może i nie twoja- przyznał.- Ale to ty masz wiedzieć kto tym kłopotem jest.
Pasażer podał mu dwa zdjęcia.
-James Hall i Lucas...- nie zdążył dokończyć.
-Wiem kim są ci gówniarze- warknął zirytowany.- Kogo jeszcze kryjesz?! Oni sami by nie wpadli na takie coś.
Informator kiwnął posłusznie głową. Był świadomy jednego. Jedyne co było gorsze od Maxa Collinsa i ogólnie rodziny Collins, to wkurwieni Collinsowie.
Podał mu kolejne zdjęcie, a z ust blondyna wydobyła się wiązanka przekleństw. Dwa lata mieli spokój, teraz znów wrócił. 
-Co od niej chce?- spytał dziwnie opanowanym głosem.
-Max, ja wiem i ty wiesz czego on od niej chce- przypomniał.- Cała trójka chce się zemścić i każdy z nich ma powód. 
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie trzeba było dokańczać. Każdy z nich wiedział o co chodzi. Nikt jednak nie odważył się by powiedzieć to w obecności dwudziestoparolatka. Mimo, że jego rodzice tak bardzo próbowali ukryć prawdę, on się dowiedział. 
-Nie pozwolę by ten gnój ją skrzywdził, prędzej sam go zabiję niż zbliży się do Ann- zapewnił.
-Przemyśl to dokładnie- zaproponował.- Jeśli ona się dowie, nigdy ci nie wybaczy, a może przejść na ich stronę.
-Wymyślę coś.
Rzucił w czarnoskórego forsą, a gdy ten wysiadł, odjechał z piskiem opon. Wybrał numer do przyjaciela i bez powitania stwierdził:
-Wracam do Los Angeles, młoda ma nic nie wiedzieć.
-Jasne... szefie.

KONIEC RETROSPEKCJI

-To dlaczego w tym cholernym liście napisałeś, że nie wiesz kto mnie śledził?!- brunetka wybuchnęła i zaczęła nerwowo przechodzić od jednej ściany do drugiej.
Max powiedział jej prawdę, oczywiście pomijając kilka rzeczy, w tym śmierć ojca Jamesa i jeszcze... no ten... jeden bardzo istotny szczegół.
Nie odpowiedział na zadane mu pytanie.
-Jeszcze nie miałeś kogo wziąć, tylko jego.- Wskazała dłonią Paula, a ten zmarszczył brwi.
Dziewczyna dowiedziała się jak powstawał plan i jak jej brat powoli, małymi kroczkami wcielał go w życie. 
-Mogłeś od razu schować mnie w klatce pod czujnym okiem kamer i ochroniarzy- powiedziała sarkastycznie pierwszy raz będąc tak wściekła na blondyna.
-Chciał to zrobić- Jared spróbował rozluźnić atmosferę.- Ale nie znalazł odpowiedniego miejsca gdzie mógłby cię przetrzymywać.
Brązowooka spiorunowała go wzrokiem, a potem zauważyła, że jej przyszła szwagierka robi to samo.
Niebieskooki podniósł obie dłonie w obronnym geście i poderwał się z kanapy.
-To może opuszczę wasz dom nim nastanie kłótnia małżeńsko- rodzinna i pójdę się zabawić- mruknął i wyszedł z domu nim ktokolwiek zauważył.
-Zabije go kiedyś- warknęła Juliet.
Jednak do Ann nie docierało nic. Wszystko co dzisiaj się dowiedziała, nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Czuła tylko potworny ból. 
-Może jeszcze mi powiesz, że Jake'a też w to wmieszałeś, co?- zapytała oskarżycielsko. 
Tylko cudem udawało jej się nie popłakać. Gdyby paliła pewnie teraz zaczynałaby drugą paczkę... albo trzecią. Lecz nie wpadła w ten ohydny nałóg i chyba właśnie w tej chwili tego żałowała. Ale było coś co mogło jej pomóc, jednak z tym musiała poczekać do wieczora, gdy zrobi się chłodniej i słońce nie będzie tak piec. Myślała o bieganiu. Miała nieodpartą ochotę biegania.
-Dowiedziałaś się wszystkiego co wiem- skłamał, ale zrobił to tak perfekcyjnie, że żadne z trójki o tym się nie dowiedziało.- Teraz chcę wiedzieć. Czy to ty ostrzegłaś Jamesa?
Nastolatka nie patrzyła na niego. Czuła się zdradzona i postanowiła to okazać. 
-Nie zrobiłam nic, co uważałabym, że byłoby złe- odpowiedziała.
Max westchnął ciężko i spojrzał pytająco na swoją dziewczynę. Ta nie odzywała się. Wzruszyła ramionami i przyglądała się Annie.
Mężczyzna podniósł się z miejsca i podszedł do siostry. Zatrzymał ją i pocałował w czoło. To był moment ich pożegnania. 
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Postanowiła, że choć raz zachowa się dorośle i nie pokaże jak bardzo słaba jest.
-Zostań- poprosiła cicho.
-Każdy myśli, że nie żyje- wyjaśnił.- Będzie lepiej dla twojego dobra, jeśli wszyscy nadal będą tak sądzić.
Dziewczyna wtuliła się w silne ramiona swojego brata i zaczęła cicho szlochać. Nie umiała dopuścić do siebie myśli, że znów go traci. Nie chciała by odszedł, ale sama za niedługo będzie musiała to zrobić.
-Jak to mówił Borys- zaczął Collins.- Sny zawsze odchodzą.
-Niektóre stają się rzeczywistością- upierała się.
-Nie tym razem, skarbie.
Ostatni raz pocałował ją w czoło i odsunął się. Ruszył w kierunku drzwi, a jego śladem poszła rudowłosa. Przy drzwiach ostatni raz się odwróciła. Wtedy Ann zobaczyła w jej oczach ulgę wymieszaną z spokojem. 
-Kiedyś dowiesz się prawdy- oznajmiła tonem jakby mówiła do małego dziecka.- Nie teraz, kiedyś gdy będziesz gotowa.
Potem jej twarz znów przybrała kamienny wyraz i po chwili opuściła dom Collinsów. 
Ann stała na środku pomieszczenia i czuła ogromną pustkę w sercu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ludzie na których jej zależało albo sami odeszli, albo ona odtrąciła ich. 
-Wszystko będzie dobrze- usłyszała za sobą ściszony głos osiemnastolatka.
Pokręciła przecząco głową.
-Nic nie będzie dobrze- zaprzeczyła.- A moja przyszłość najbardziej.

Rodzice nie zgodzili się na mój wyjazd na święta. Egoiści. Sami ich nie obchodzili, ale mnie nie pozwolili pojechać do babci. Te dni spędziłam sama w swoim pokoju. Jared i reszta myśleli, że jednak wyjechałam, więc mogłam pobyć sama w spokoju. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Max wiedział o wszystkim od początku. Nie tego spodziewałam się po własnym bracie. Zawsze mówiliśmy sobie wszystko, a teraz? Szkoda gadać.
Postanowiłam nie wyjeżdżać z Los Angeles. Może kiedyś, nie teraz.

Powoli wrzucałam ostatnie rzeczy do walizki. Uśmiechnęłam się na samą myśl dwóch tygodni wolności. Ferie zimowe były nawet fajne, może oprócz tego, że klimat Kalifornii w styczniu niektórym ludziom nie kojarzył się z zimą.
Taką osobą była moja babcia, która mieszkając w Kanadzie miała, jej zdaniem, prawdziwą zimę. Z śniegiem i mrozem minus trzydzieści stopni.
Na samą myśl o zimnie, przeszedł przez moje ciało nie przyjemny dreszcz. Jednak od razu pocieszyłam się myślą, że gdy tylko zmarznę, napiję się kubka gorącej czekolady i zjem kawałek pysznego ciasta od babci. Co jak co, ale staruszka piec umiała jak nikt inny.
Jednak prawdziwym powodem mojego wyjazdu było oderwanie się od rzeczywistości. Ostatnio zbyt wiele rzeczy mnie przytłacza i zbyt wiele rzeczy jest jeszcze nie wyjaśnionych.
Rodzice unikają jakichkolwiek rozmów z moją osobą, cały czas mnie zbywają i tylko jakimś cudem wytrzymuje psychicznie z nimi. Aż dziwne, że dzisiaj tata jest w domu.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego ojca. Pierwszy raz widziałam, żeby był czymś zmartwiony. Patrzył na mnie niepewnie, i może mi się zdawało, ale bał się coś mi powiedzieć.
-Co chcesz?- westchnęłam wrzucając do torby kolejny ciepły sweter.
-Ann powinnaś to zobaczyć- stwierdził cicho i wskazał bym poszła na dół.
Po jego wyjściu stałam jeszcze chwilę w pokoju twierdząc, że to co chce mi pokazać na pewno nie ucieknie.
Dodałam jeszcze do walizki ostatnie kosmetyki i siłując się z torbą, zapięłam ją.
Odetchnęłam zwycięsko i przeczesałam palcami ciemne pasma włosów. Rozejrzałam się po pokoju i dopiero wtedy go opuściłam. Zbiegłam po schodach i ruszyłam w kierunku salonu.
Włączona była jakaś stacja informacyjna, zapewne regionalna, bo przecież nie pokazywaliby jakiegoś zwykłego wypadku w dużej stacji.
Mruknęłam zirytowana, że nie potrzebnie mnie ojciec wołał, gdy zobaczyłam coś co mnie zamurowało.
-Wypadek, który miał miejsce na drodze wlotowej do Los Angeles, był najprawdopodobniej wynikiem kolejnej wojny gagów, jednak te informacje nie są potwierdzone- oznajmił dziennikarz.- W wypadku zginęło dwadzieścia jeden osób i tylko dwie przeżyły. Jedną z "szczęśliwców" był dwudziestosiedmioletni Jake Ronan, który trafił w ciężkim stanie do najbliższego szpitala. Jak się dowiadujemy, najbliższe dwadzieścia cztery godziny będą decydujące.
Jake... Mój Jake... Mój przyjaciel... Po prostu Mój.
Załamana wpatrywałam się w ekran telewizora, który od pięciu minut nadawał coś zupełnie innego.
-Ann!- usłyszałam podniesiony głos ojca.
Spojrzałam na niego będąc myślami gdzieś indziej.
-Telefon...
Dopiero po chwili wyczułam wibracje w przedniej kieszeni spodni. Wyciągnęłam komórkę i automatycznie odebrałam.
-Dziękuję, że pozbyłaś się kilku moich wrogów- usłyszałam nieznajomy głos.- Teraz już nikt mi nie przeszkodzi, by w końcu cię dopaść. Jake Ronan to tylko początek. Każdy z twoich bliskich poniesie konsekwencje twoich czynów, Anno. Nikt nie jest bezpieczny, a to dlatego, że nie odeszłaś. Zostałaś i to był twój największy błąd....
 
--------------------
 * Rihanna "Unfaithul"
Wiem, mógłby być lepszy. Przepraszam, ale mam nadzieję, że i tak skomentujcie go. 
Jeśli macie jakieś pytania odnośnie opowiadania, bohaterów itp. Lub po prostu chcecie o coś mnie zapytać, to zapraszam tutaj ------->ASK
No to...
Do napisania
 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
 

piątek, 23 maja 2014

Rozdział 2 (część 2)

I znów nie ufasz mi
Nic nie jestem wart
I nie wierzysz w żadne moje słowo*
--------------
Nikt nie pytał mnie o zdanie, w jakiej drużynie mam być. Myślałam, że panuję nad swoim życiem, jednak ktoś inny ma mój los w swoich rękach. Nie wiem do czego do doprowadzi, ale wiem, że powinnam się tego bać. I boję się. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko było prostsze. A teraz? Już nawet nie mogę wierzyć faktom, bo one też mogą okazać się kolejnym kłamstwem. 
Spojrzałam w niebo. Za niedługo świt, a ja nadal stoję w tym samym miejscu co pół godziny temu. Nie płaczę, czuję tylko zaschnięte łzy na policzkach i okropny ból w sercu. Spoglądam w niebo i nie widzę gwiazd. Niebo jest bezchmurne, ale światła miasta nie dopuszczają ich widoku. Bez nich czuję się jeszcze bardziej samotna.
Zacisnęłam dłonie w pięści i wpuściłam powietrze, które nieumyślnie trzymałam w płucach. Przeniosłam wzrok na chłopaka. 
Paul siedział na schodkach i wpatrywał się w ziemie. Nic nie mówi, ja zresztą też. Nie mam pojęcia co jeszcze tu robię, powinnam już dawno siedzieć w domu i jak najprędzej zapomnieć o poprzednim dniu i tej nocy. 
Obróciłam się na pięcie i powoli wyszłam z posesji Brownów. On mnie nie zatrzymał, nadal siedział tam w tej samej pozycji. Odchodząc usłyszałam tylko ciche westchnienie, które mogło być wytworem mojej wyobraźni.
Popatrzyłam na motocykl i stwierdziłam, że nie powinnam nim teraz jechać. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i trzymałam ją chwilę w dłoni. Nie miałam do kogo zadzwonić. Przycisnęłam telefon do wargi i spróbowałam coś wymyślić. 
Po dwóch minutach westchnęłam ciężko. Jedyną opcją było pójście pieszo. Wróciłam pod furtkę, chciałam przekazać Paulowi, że przyjadę po południu po motocykl, ale już go nie było.
-Pięknie- mruknęłam.- Po prostu pięknie.
Rozejrzałam się w okół i ruszyłam w stronę domu. Po chwili usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Kątem oka sprawdziłam kto za mną idzie. 
-Gdzie idziesz?- spytałam cicho nie zatrzymując się.
Nie dostałam odpowiedzi. Byłam świadoma, że mógł nie usłyszeć pytania, lub po prostu mógł mnie zignorować. 
Ulice Los Angeles w nocy były szczególnie niebezpieczne, zwłaszcza te biedniejsze. Codziennie można było usłyszeć strzelaninę. Była to sprawka gangów, lub nas. Jednak nigdy nie bałam się chodzić po nocy może dlatego, że mieszkałam w jednej z bogatych dzielnic, a może dlatego, że tak naprawdę nigdy nie bałam się śmierć. Bałam się samotności, ale nie śmierci. 
-Kiedy wyjeżdżasz?- usłyszałam nagle.
Podniosłam wzrok na bruneta. Wyrównał ze mną kroku. Nie patrzył na mnie, patrzył prosto przed siebie, ale nie na mnie.
Właśnie, co z wyjazdem? Było pewne, że na święta jadę do babci, ale co dalej? Nie chciałam dalej żyć w tym świecie, ale chyba to jeszcze nie czas na odejście. Nie teraz, gdy dowiedziałam się, że Max żyje i nie teraz, bo jeszcze nie dowiedziałam się prawdy.
-Miałam jutro lecieć do Kanady- wzruszyłam ramionami.- Na święta, a dopiero po nich miałam się wyprowadzić. Teraz nie wiem.
Znów zapanowała między nami cisza. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
-Nie powiedziałem jej, że wyjeżdżasz- znów przerwał ciszę. 
-Powinieneś- odparłam chłodniej niż chciałam.
-Ty chcesz wyjechać, więc ty jej to powiedz.
-Będzie lepiej jeśli mnie już nie zobaczy- ponownie wzruszyłam ramionami.
-Dla kogo?- spytał z wyrzutem.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam dalej ciągnąć tej bezsensownej rozmowy. Bo po co? By sprawdzić kto wygra? To on wszedł do mojego życia bez zaproszenia, nie prosiłam go o to. Od początku mówiłam, żeby trzymał się ode mnie z daleka. Gdyby posłuchał mnie, oboje mielibyśmy lepiej. A teraz cierpimy. 
-Już dawno przestałam być jej ochroną, nie muszę się spowiadać, że wyjeżdżam, kiedy i gdzie- warknęłam i kopnęłam kamień, który leżał na mojej drodze. A po chwili dodałam.- Tak naprawdę, nigdy nią nie byłam. I szczerze nigdy nie chciałam być.
-Ona ci nic nie zrobiła.
Podchodziliśmy pod mój dom. Spojrzałam na niego. Przyglądał mi się.
-Właśnie- kiwnęłam głową.- Wam też nie, a posłużyliście się nią, byś mógł się do mnie zbliżyć. 
-Znasz tylko nic nieznaczące rzeczy, a obwiniasz wszystkich w okół- nieznacznie podniósł ton.
Prychnęłam pod nosem.
-To nie moja wina, że wszyscy mnie okłamują- syknęłam.
Chciałam odejść, ale mnie zatrzymał. 
Pokręciłam głową.
-Tym razem już nie dam się nabrać na twoje gierki.
Wyrwałam swoją rękę i mimo iż chciałam z nim zostać, otworzyłam drzwi. Wchodząc zawahałam się. 
-Daj mi ostatnią szanse- poprosił.
Przymknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Weszłam do środka i zatrzasnęłam drzwi. 

Przed drzwiami stał Jared, który najwyraźniej się denerwował. Juliet objęła wzrokiem całą jego osobę i zastanowiła się, dlaczego chłopak tak panikuje. 
-Max tu jest- mruknął przez zaciśnięte zęby.
Oczy kobiety rozszerzyły się na sekundę, ale po chwili znów były charakterystycznie przymrużone. Wywróciła oczami i rozglądając się dokładnie, opuściła pokój. Kiwnęła głową w stronę chłopaka i ruszyła w kierunku schodów. Już miała wpaść na dwóch ochroniarzy, gdy w ostatniej chwili wycofała się i schowała za ścianą. Podniosła prawą brew. 
Jared dał jej znak, że ma wejść do pomieszczenia, które jej wskazał. Pokój na szczęście był pusty. Jared po wejściu zamknął go na klucz, a w tym samym czasie rudowłosa otworzyła okno i wychyliła się przez nie.
-Jak skoczysz w tych butach, to będzie cud jeśli tylko będziesz jeździć na wózku- mruknął brunet.
-Zamknij się- syknęła zielonooka i zaczęła ściągać szpilki.
Otworzyła szerzej okno i wyszła przez nie na parapet, a potem zeskoczyła. Padając na ziemię, poczuła ból w kostce przez co przewróciła się. 
Jared zaśmiał się pod nosem i powtórzył jej wyczyn, jednak z innym zakończeniem, ponieważ jemu nic się nie stało. 
Juliet cicho przeklinała pod nosem i spojrzała znacząco na towarzysza. 
-Może byś tak łaskawie mi pomógł niż nas znajdą, hm?- oznajmiła dorzucając do tego jeszcze parę wyzwisk.
Podszedł do niej i jednym zgrabnym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię. Mimo, że teraz zmywali się z miejsca zbrodni, on nie umiał powstrzymać się od uśmiechu na twarzy. Nie przepadał za dziewczyną swojego przyjaciela, a każdy jej błąd liczył jako swój sukces. 

Kiedy się obudziłam, miałam nadzieję, że wczorajsza doba była tylko snem. Wyczołgałam się spod pierzyny i podreptałam do łazienki. 
Nie chciałam schodzić na dół, mając przeczucie, że coś tam na mnie czeka. Dlatego przeciągałam moment pojawienia się na parterze do granic możliwości.
Na dole był Max. Przestraszyłam się, że ktoś mógł go zobaczyć. Nie wiedziałam, czy rodzice wiedzą, że żyje, jednak nie chciałam ryzykować. 
Blondyn siedział w towarzystwie Juliet, której lewa noga była obandażowana, Jareda i Paula. Ten ostatni siedział na fotelu, zamyślony i pewnie nie był zadowolony, że tutaj jest.
-Rodzice też wiedzieli- bardziej stwierdziłam niż spytałam.
-Nie- zaprzeczył blondyn.- Usiądź.
Przesunęłam wzrokiem po całej czwórce jednak nie zrobiłam nawet kroku. Założyłam dłonie na klatce piersiowej.
-Czy to ty ostrzegłaś Jamesa?- Jared patrzył na mnie zdenerwowanym wzrokiem.
Przygryzłam dolną wargę.
-Dlaczego ty żyjesz?- zignorowałam bruneta i wbiłam wzrok w brata.- Widziałam twoją śmierć, nie powinieneś żyć.
-Mamy piętnaście minut, naprawdę chcesz przeznaczyć je na takie pytania?- patrzył na mnie sceptycznie.
Nie widziałam w nim mojego brata. Teraz wydawał się taki obcy, inny.
Westchnęłam ciężko. Miałam milony pytań, a zarazem nie umiałam wymyślić żadnego by zacząć. W końcu zdecydowałam. 
-Albo powiesz mi całą prawdę, albo od razu wyjdź i zapomnij, że miałeś siostrę.
Te słowa samą mnie bolały, ale on nie dał mi innego wyjścia.
-Dobra- wypuścił powietrze.- Powiem ci wszystko co chcesz wiedzieć. A potem zniknę.
Jak to zniknie?!
 --------------------
*Bracia- "Nad przepaścią"

Co sądzicie o tym rozdziale? Czekam na wasze komentarze
Do napisania

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 1 (część 2)

Wiesz jakie jest najgorsze uczucie, które mogę sobie wyobrazić? Nie ufać osobie, którą się kocha najbardziej na świecie.*
---------------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Pamiętam dzień, w którym on zginął tak dokładnie, jakby stało się to pół godziny temu. Jakby czas, który minął w ogóle nie istniał. Choć tyle razy słyszałam wystrzał z pistoletu, ten był inny. Bolał tak, jakbym to ja dostała. A może nawet bardziej?
Codziennie pragnęłam cofnąć czas i znaleźć się na jego miejscu. Nie byłam dość silna by coś sobie zrobić. Lub na odwrót nie zrobiłam nic, bo byłam zbyt silna. Tak naprawdę nie zrobiłam nic, by dowiedzieć się prawdy. Użalałam się nad sobą jak pięciolatek, który zgubił zabawkę. Byłam takim dzieckiem, zagubionym, samotnym w tłumie. 
Widziałam jak leży w trumnie, jak jest nieżywy. Jak mogłam dać się tak oszukać? Jakim cudem udało im się to zrobić?
Jedno pytanie, które było w mojej głowie. Dlaczego od razu stwierdziłam, że im? Ponieważ czułam, że wszyscy o tym wiedzieli oprócz mnie.
To chyba jedyne do czego doszłam. 
Stałam przed nim z bronią w dłoniach. Gotowa w każdej chwili pociągnąć za spust. 
To nie mógł być on, on nie żył. Widziałam jak umiera, widziałam jego pogrzeb. 
Byłaś zbyt blisko, by dostrzec prawdę.
On wyciągnął mi broń z dłoni i pociągnął za sobą. Nie chciałam za nim iść. Byłby to dowód, że zwariowałam. Sama przyznałabym, że jestem chora psychicznie, bo widzę swojego zmarłego brata. 
Bałam się. 
Chciałabym naprawdę być chora, jeśli to jedyny sposób by widzieć Maxa, to mogę być chora. 

Juliet stanęła przed siwiejącym mężczyzną, ubranym w jedynym ze swoich bardzo drogich garniturów. Na twarzy miał oznaki starzenia w postaci zmarszczek.
Mimo wszystko kobieta musiała przyznać, że facet nie wyglądał jak większość mężczyzn w jego wieku, którzy mają piwny brzuszek i okropnie się pocą. Nie, Organizator na pewno nie był taki. 
Był przystojny, dbał o siebie, miał kasę, ale najważniejsze był skurwysynem, który zabił rodziców rudowłosej. 
Lista osób tracących życie przez niego była bardzo długa. On sam pewnie nawet nie pamiętał kogo skazał na śmierć. Mógł zrobić to nawet ze zwykłym przechodnim, który go zdenerwował samym byciem.
Mężczyzna od zawsze był przeciwieństwem Roberta Collinsa, był jego największym wrogiem. Robert był tym dobrym, on tym złym. Jednak było coś co ich łączyło. Nie coś a raczej ktoś, najlepiej by rzec, że dwie osoby płci żeńskiej. 
Tak, Victoria i Anna Collins. 
Juliet znała prawdę, jednak nie zamierzała nikomu o niej powiedzieć. Sądziła, że to nie jej sprawa. Ona przyjechała tu, by wyrównać rachunki i zająć się wszystkim do puki jej chłopak nie wróci. Potem chciała zniknąć, tak szybko jak się pojawiła. Najlepiej jeszcze szybciej.
Odkąd skończyła osiemnaście lat, zaczęła mordercze treningi w oczekiwaniu na ten właśnie dzień. Gdy zmierzy się z człowiekiem, o ile tak go można nazwać, który odebrał jej rodzinę. 
Nie szukała tutaj czegokolwiek innego. Nie chciała przyjaźni, znajomych. Miała swoje mieszkanie w Nowym Yorku, Maxa i irytującą sąsiadkę, która co niedzielę przynosiła jej ciasto. 
Pierwszy raz odkąd znalazła się w Los Angeles, zatęskniła za domem. To dawało jeszcze większą motywację by jak najszybciej to zakończyć.
-Pamiętasz mnie- nie było to pytaniem, raczej stwierdzeniem oczywistych faktów. Nie planowała owijać w bawełnę, bo to jej nie wychodziło. Nie liczyła na sensowną odpowiedź, dlaczego postanowił skreślić jej rodziców z listy żyjących na świecie osób. Nie liczyła na nic, oprócz tego, że po jej wyjściu, Organizator nie będzie żył. 
Mężczyzna podniósł prawą brew, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Powstrzymywał się, by się nie śmiać. 
-Pewnie chcesz dowiedzieć się dlaczego twoi rodzice zginęli, co?
Pokręciła przecząco głową.
-A może spytać, czemu Max spoczywa na cmentarzu?- jego kpiący ton jej nie ruszał.
Teraz to ona musiała uważać by się nie uśmiechnąć. Gdyby to zrobiła, od razu dowiedziałby się, że blondyn żyje i, jak miała nadzieję, ma się dobrze.
-Przyszłam by poczuć się lepiej i zacząć od nowa- uśmiechnęła się jak zwykle bez radości.- Ale jedna osoba mi w tym przeszkadza.
Wyciągnęła pistolet i pociągnęła za spust by zadać śmiertelny strzał. Trafiła idealnie w miejsce między brwiami. Minutę później Organizator był martwą lalką pokrytą lepką cieczą.
Po chwili do zielonookiej doszedł odgłos drugiego wystrzału. Teraz był ostatni moment by się ewakuować. 
Ostatni moment by przeżyć.
Właśnie otwierała drzwi, gdy przed nimi stanął mężczyzna.
Pytanie jest jedno. Czy po raz pierwszy w swoim życiu popełniła błąd?

Byłam w miejscu, w którym zostawiliśmy z Jardem nasze pojazdy. Znajdowałam się tu sama, no może oprócz moich omamów, które uparcie twierdziły, że są prawdziwe. A raczej, że jest prawdziwy, bo Bogu dzięki, nie widziałam go podwójnie. 
Minęło dziesięć minut, a po Juliet i Jaredzie nie ma ani śladu. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby ich złapali. To oznaczałoby tylko jedno, że już nie żyją. 
-Wsiadaj na ten cholerny motocykl i jedź do domu- próbowały zmusić mnie omamy.
-Nie jesteś prawdziwy!- wydarłam się.- Ty nie żyjesz.
Postać spróbowała do mnie podejść, ale odsunęłam się wysuwając ręce w górę. 
-Nie podchodź do mnie- sapnęłam przerażona.
W oczach miałam łzy. Cały ból, który gromadził się od śmierci/nie śmierci Maxa właśnie teraz dał o sobie znać. Wcześniej nawet dłonie całe we krwi mnie nie bolały, bo tamten ból je zagłuszał. Myślałam wtedy, że nie ma większego bólu.   Teraz wiedziałam, jak bardzo się myliłam. 
-Ja żyję, mała- powiedział cicho, jakby sam w to nie wierzył.- A teraz musisz uciec.
-Cały czas to robię- warknęłam bezsiły.- Cały czas uciekam przed życiem. Dodatkowo zostawiłeś mnie w chwili, gdy najbardziej cię potrzebowałam.
Mówiłam, musiałam to z siebie wyrzuć, nawet jeśli miało się potem okazać, że jednak jestem chora.
-Zawsze mogłam tylko na ciebie liczyć- wyznałam.- A ty sprawiłeś, że zostałam sama, w dodatku każdy kłamał, bo ty tak chciałeś. Zmusiłeś Paula, by się mną zajmował, by udawał, że jest moim przyjacielem. Kazałeś Juliet zajmować się mną, jakbym była małym dzieckiem. Rodzice mnie znienawidzi, chcieli bym to ja zmarła. Podniosłam się z tego, a ty wróciłeś. 
-Bo niektóre sny wracają, mała. I nikt nie ma na to wpływu- odparł, jakby zawiedziony. 
-Nie jestem o to zła- oznajmiłam szczerze.- Kocham cię, braciszku najbardziej na świecie, ale boję się, że znów odejdziesz, a ja tego nie wytrzymam. 
Podeszłam do niego i przytuliłam się. Tego potrzebowałam, za tym tęskniłam.

-Paul wiedział, że żyjesz?- spytałam po jakimś czasie rozglądając się uważnie.
Cisza.
Obróciłam się w stronę brata, by być pewna, że nadal tam stoi. Podniosłam prawą brew i spojrzałam na niego wyczekująco.
Kiwnęłam głową znając odpowiedź. Nim chłopak zareagował, włożyłam kask i wsiadłam na motocykl, który należał do niego.
-Nie jedź do niego- rozkazał.- Jedź do domu.
Nie słuchając go, odpaliłam silnik i słysząc przyjemny ryk silnika, zatraciłam się w jeździe. Byłam przepełniona bólem, wściekłością, a przede wszystkim byłam zawiedziona. Myślałam, że coś dla niego znaczę, a on znów mnie okłamał.
Jakaś część mnie miała nadzieję, że brunet mi zaprzeczy. Powie, że nie miał o tym pojęcia.
Zatrzymałam się pod jego domem. Ściągnęłam kask i wyciągnęłam komórkę. Wybrałam jego numer i czekałam aż odbierze. A gdy to zrobił, kazałam mu zejść i mi otworzyć.
Wpuścił mnie na posesję, a potem otwierając drzwi, stanął przede mną. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła, czy zawiedziona.
-Powiedz, że to nieprawda- błagałam.
Ciemnooki miał na sobie tylko dresowe spodnie, a jego wygląd pokazywał, że przerwałam mu w spaniu.
-Ann- powiedział cicho jakby nie słysząc moich słów.
-Proszę, powiedz, że nie wiedziałeś.
-O czym?- spytał zdezorientowany. Ale przecież mógł udawać.
-O tym, że Max żyje.
Odwrócił wzrok, a ja stałam cała roztrzęsiona. Już nie musiał mówić.
Idiotka.
 -Super- stwierdziłam sarkastycznie.- Powinieneś zostać aktorem. Kolejny raz mnie okłamałeś, nie powiedziałeś mi prawdy, czy jak tam wolisz to nazwać.
Chłopak chwycił mnie za nadgarstki.
-Nie chciałem cię okłamywać- patrzył mi prosto w oczy, ale ja mu nie ufałam.- Wiele razy chciałem ci to powiedzieć, ale nie mogłem.
Kłamie. Jak każdy. Kłamie jak Paul Brown. Czekaj, to on nim jest.
-Zakochałam się w tobie, wiesz?
Co ty noc wyznań masz?
-Cholera! Nienawidzę siebie za to- łzy płynęły po moich policzkach.- Myślałam, że się zmieniłeś. Nawet po tym co mi zrobiłeś, nadal wierzyłam, że się zmieniłeś... że naprawdę zależy Ci na mnie...
Wzruszyłam ramionami.
-Tyle, że ja chyba naprawdę jestem tępą idiotką. To co wierzyłam, było nieprawdą. Oszukałeś mnie. Tyle razy to robiłeś, a ja za każdym razem znów zaczynałam ci ufać. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że nie chciałam stracić jedynej osoby, która przy mnie została. Tylko ty byłeś przy mnie, a ja chyba za bardzo bałam się samotności.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku ścigacza. Byłam wykończona, ale jakoś musiałam wrócić do domu. Najwyżej po drodze zginę. Może było by lepiej.
Nagle chłopak przytulił mnie od tyłu, tym samym nie dając możliwości bym poszła dalej.
-Nie zostawiaj mnie- szepnął.
-Nie mogę zostać- odparłam.
-Nie możesz odejść.
Dobrze wiedzieliśmy, że nie chodzi o chwilę obecną. Oboje wiedzieliśmy, że chodzi o coś więcej.
-Kocham cię- wyznał.
-A co jeśli kłamiesz?- spytałam.
-Nie wierzysz w to- stwierdził pewnym głosem.
-Skąd ta pewność?
Obrócił mnie w swoją stronę i spojrzał mi w oczy
-Bo wierzę w to, co kocham. Ty robisz to samo.

---------------------
*C. Clare "Miasto kości"

No to mamy pierwszy rozdział drugiej części. Co sądzicie o tym rozdziale? Czekam na wasze opinię.
A tak w innym temacie, czytał może ktoś "Morze Spokoju"? Jejku, chciałabym pisać jak ta kobieta.
Polecam książkę.
Do napisania.

piątek, 16 maja 2014

Cz. 2 Prolog

Niektóre sny stają się koszmarami, które nawiedzają nas każdej nocy.
Prześladują nas, a to co było bliskie i dawało bezpieczeństwo, jest czymś od czego uciekamy.

Niektóre sny stają się rzeczywistością,
Ja się nią stałam i to był mój największy błąd...

-----------------

Powoli wrzucałam ostatnie rzeczy do walizki. Uśmiechnęłam się na samą myśl dwóch tygodni wolności. Ferie zimowe były nawet fajne, może oprócz tego, że klimat Kalifornii w styczniu niektórym ludziom nie kojarzył się z zimą.
Taką osobą była moja babcia, która mieszkając w Kanadzie miała, jej zdaniem, prawdziwą zimę. Z śniegiem i mrozem minus trzydzieści stopni.
Na samą myśl o zimnie, przeszedł przez moje ciało nie przyjemny dreszcz. Jednak od razu pocieszyłam się myślą, że gdy tylko zmarznę, napiję się kubka gorącej czekolady i zjem kawałek pysznego ciasta od babci. Co jak co, ale staruszka piec umiała jak nikt inny.
Jednak prawdziwym powodem mojego wyjazdu było oderwanie się od rzeczywistości. Ostatnio zbyt wiele rzeczy mnie przytłacza i zbyt wiele rzeczy jest jeszcze nie wyjaśnionych.
Rodzice unikają jakichkolwiek rozmów z moją osobą, cały czas mnie zbywają i tylko jakimś cudem wytrzymuje psychicznie z nimi.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego ojca. Pierwszy raz widziałam, żeby był czymś zmartwiony. Patrzył na mnie niepewnie, i może mi się zdawało, ale bał się coś mi powiedzieć.
-Co chcesz?- westchnęłam wrzucając do torby kolejny ciepły sweter.
-Ann powinnaś to zobaczyć- stwierdził cicho i wskazał bym poszła na dół.
Po jego wyjściu stałam jeszcze chwilę w pokoju twierdząc, że to co chce mi pokazać na pewno nie ucieknie.
Dodałam jeszcze do walizki ostatnie kosmetyki i siłując się z torbą, zapięłam ją.
Odetchnęłam zwycięsko i przeczesałam palcami ciemne pasma włosów. Rozejrzałam się po pokoju i dopiero wtedy go opuściłam. Zbiegłam po schodach i ruszyłam w kierunku salonu.
Włączona była jakaś stacja informacyjna, zapewne regionalna, bo przecież nie pokazywaliby jakiegoś zwykłego wypadku w dużej stacji.
Mruknęłam zirytowana, że nie potrzebnie mnie ojciec wołał, gdy zobaczyłam coś co mnie zamurowało.
-Wypadek, który miał miejsce na drodze wlotowej do Los Angeles, był najprawdopodobniej wynikiem kolejnej wojny gagów, jednak te informacje nie są potwierdzone- oznajmił dziennikarz.- W wypadku zginęło dwadzieścia jeden osób i tylko dwie przeżyły. Jedną z "szczęśliwców" był dwudziestosiedmioletni Jake Ronan, który trafił w ciężkim stanie do najbliższego szpitala. Jak się dowiadujemy, najbliższe dwadzieścia cztery godziny będą decydujące.
Jake... Mój Jake... Mój przyjaciel... Po prostu Mój.
Załamana wpatrywałam się w ekran telewizora, który od pięciu minut nadawał coś zupełnie innego.
-Ann!- usłyszałam podniesiony głos ojca.
Spojrzałam na niego będąc myślami gdzieś indziej.
-Telefon...
Dopiero po chwili wyczułam wibracje w przedniej kieszeni spodni. Wyciągnęłam komórkę i automatycznie odebrałam.
-Dziękuję, że pozbyłaś się kilku moich wrogów- usłyszałam nieznajomy głos.- Teraz już nikt mi nie przeszkodzi, by w końcu cię dopaść. Jake Ronan to tylko początek. Każdy z twoich bliskich poniesie konsekwencje twoich czynów, Anno. Nikt nie jest bezpieczny, a to dlatego, że nie odeszłaś. Zostałaś i to był twój największy błąd....

-----------------------
 Prolog może krótki, ale chciałam was wprowadzić w drugą część opowiadania.
Do szybkiego napisania prologu zmotywowała mnie liczba komentarzy pod ostatnim postem. Mam nadzieję, że pod tym będzie równie dużo.
Sami widzicie, im bardziej aktywni jesteście, tym częściej dodaje rozdziały.
Pierwszy rozdział będzie możliwe w środę, ale mogę napisać wcześniej, to oczywiście od was zależy.
No to czekam na wasze opinię.
Do napisania.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 31

Dziś wiem, życie cudem jest
Co chcę, mogę z niego mieć*
--------------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
! Notka pod rozdziałem !

Kilka dni później...
-My wejdziemy tyłem- wskazał Jared na planie budynku.- Ruda już tam będzie i da nam znak, kiedy mamy wejść.
Spróbowałam przypomnieć sobie rozmieszczenie wszystkich pomieszczeń w realu. Ostatni raz byłam tam dwa lata temu i oczywiście Organizator mógł coś pozmieniać, ale chciałam chociaż w jakimś stopniu wiedzieć, że dobrze idę.
-Tutaj zawsze ktoś stoi- oznajmiłam pokazując miejsce, w którym powinien być główny korytarz.
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, a potem przeniósł wzrok na Juliet, która jak gdyby nigdy nic, siedziała sobie spokojnie i popijała kolejny kieliszek wina. Czasami zastanawiałam się, jak Max z nią wytrzymywał.
Pokręciłam głową i powróciłam do rzeczywistości.
-Ale wiem- ciągnęłam jednocześnie przygryzając dolną wargę.- Jak można się ich pozbyć.
Przyjaciel podniósł prawą brew w pytającym geście. Wskazałam na kobietę.
-Wiesz...- zaczęłam mówiąc głośniej.- Organizator lubi rude.
Podkreśliłam ostatnie słowo. Niedoszła szwagierka spojrzała na mnie morderczym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
-Nie pójdę do łóżka z jakimś staruchem- postanowiła widocznie obrzydzona. 
Odsunęłam od siebie butelkę wina, którą Jared znów do niej przysunął. Był wyraźnie rozbawiony.
-Ruda- zaśmiał się.- Nie masz innego wyjścia, dlatego radzę wypij trochę. Będzie ci lepiej.
Na ostatnich słowach niebieskooki nie umiał się powstrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem. 
Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam się, by tego nie zauważyła. 
-Jeszcze raz- wysyczała przez zęby.- Powiesz na mnie Ruda, to obiecuję, że....
Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w kierunku kuchni. Nie chciałam słyszeć jak Juliet przysięga, że pozbawi mojego przyjaciela męskości, bo zazwyczaj ubierała to jeszcze w stertę przekleństw i punktami mówiła, co zrobi po kolei. 
Wywróciłam oczami i wyciągnęłam z lodówki wodę. Dzisiejszej nocy miał zakończyć się mój koszmar. Wszystko było przygotowane. Juliet miała zająć się Organizatorem, ja Lucasem, a Jared Jamesem i osobami, które chciałby nam przeszkodzić.
Trzymając komórkę w dłoni westchnęłam ciężko. Jeśli to zrobię, on może mnie wydać, a jeśli tego nie zrobię, będę się obwiniać całe życie za jego śmierć. Tak James, był sukinsynem, ale to przez moich rodziców taki się stał. To oni wydali wyrok na jego ojca i czułam, że jeśli on umrze, nigdy nie dowiem cię całej prawdy. 
Wybrałam numer Jamesa i zadzwoniłam do niego. Po dwóch sygnałach odebrał.
-Czego?- warknął.
Zacisnęłam powieki i policzyłam do pięciu.
-Obiecuję, że jeśli mnie wydasz, znajdę cię i zabije. Choćbyś był na drugim krańcu świata.
Po drugiej stronie nastała głucha cisza, jednak po chwili blondyn się odezwał.
-Zawsze jesteś taka nie ufna w stosunku do ludzi?- spytał retorycznie.
-Przed drugą masz zniknąć z klubu- wysyczałam.- Nikt nie ma wiedzieć, że ciebie tam nie ma, rozumiesz?
-Jest pytanie. Co chcesz w zamian?
-Prawdy- odpowiedziałam krótko i rozłączyłam się.
Oparłam się o blat mebli i wzięłam głęboki oddech.
-Obym tego nie żałowała- szepnęłam.
-Idę się przejść- krzyknęłam kierując się w stronę drzwi.- Mam nadzieję, że dom będzie stał, gdy wrócę.
Nie czekając na ich odpowiedź, założyłam buty i wyszłam z domu. Była to ostatnia okazja by spotkać się z Emily, potem miałam już na zawsze zniknąć z jej życia. Poczułam ukłucie w sercu na myśl, że już nigdy więcej nie spotkam się z siostrą Paula.
Postanowiłam, że gdy tylko będzie po wszystkim, wyjadę na święta do babci, a potem zamieszkam w Nowym Yorku. Z dala od rodziców i ich kłamstw. Jeżeli nie wyjaśnią mi wszystkiego, mogą uznać mnie za zmarłą. W końcu sami chcieli bym to ja była na miejscu Maxa w tamtym dniu.
Po chwili zorientowałam się, że po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, którą jak najszybciej starłam. Oni nie byli warci moich łez.
Drzwi otworzył mi Paul, który najwyraźniej gdzieś wychodził. 
-Hej, co tu robisz?- spytał zaskoczony.
Odwróciłam wzrok. Było to dużo trudniejsze niż myślałam. Jeszcze kilka dni temu wierzyłam, że się uda. Że damy sobie szanse i będzie dobrze. Było to kłamstwem. Od początku wiedziałam, że to nie ma przyszłości. 
Ja miałam wyjechać, a on tutaj zostać. Pochodziliśmy z dwóch innych światów. W moim on znalazł się przez przypadek, ja nawet przez moment nie miałam normalnego życia. Pożegnania są trudne. Myślałam, że pożegnanie z Maxem bolało mnie najbardziej. Jednak to był całkowicie inny rodzaj bólu, tam już nigdy miałam go nie spotkać, gdyż już nie żył. Teraz miałam już nigdy nie spotkać Paula, miałam codziennie budzić się z myślą, że on gdzieś tam żyje i z nadzieją, że jest szczęśliwy. Bezpieczny, bo nie jest przy mnie. Ludzie, którzy byli przy mnie, nigdy nie byli bezpieczni. Przeze mnie każdemu z nich coś się stało.

  "Przy pożegnaniu naj­gor­sze jest patrzeć w oczy osoby, którą kochasz i zdawać sobie sprawę, że widzisz je ostatni raz".

-Paul- głos mi się załamał.- Przepraszam.
Brunet zmarszczył brwi.
-Ann, o co chodzi?- chłopak chwycił mnie za dłoń i pociągnął do środka.
 Przytuliłam się do niego, a z oczu zaczęły płynąć mi łzy. Po chwili odsunęłam się od niego.
-Proszę- szepnęłam.- Pożegnaj ode mnie Em. I zapomnij, że istniałam.
Chciałam odejść, ale mnie zatrzymał.
-Ty chyba nie myślisz, że dam ci odejść- podniósł ton.
-Na to właśnie liczę- wyznałam nie patrząc na niego.
Czarnooki podniósł moją twarz.
-Ann, do cholery jasnej, kocham cię, rozumiesz?- patrzył mi w oczy.- Nie pozwolę ci odejść. Nie teraz.
Gdy nie zareagowałam, puścił mnie i odsunął się. Doskonale wiedziałam, że go zraniłam, ale jak inaczej mogłam postąpić?
Zraniłam człowieka, który dla mnie się zmienił, był przy mnie zawsze i który mnie kochał. Taką jaką byłam.
Nie zasługiwałam na niego.
-Zostań- poprosił.- Dla mnie.
-Przepraszam, że Max wpakował cię w to wszystko.
Obróciłam się i wyszłam.

Nie zdawałam sobie sprawy, że jest tyle odmiennych sposobów na to, żeby powiedzieć „żegnaj”.**


Przed pierwszą w nocy po cichu zeszłam do garażu i zapaliłam światło.  Ścigacz Maxa stał w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Rodzice chcieli go wyrzucić, jednak nie pozwoliłam im na to. Obiecałam, że zajmę się motocyklem i miałam zamiar spełnić obietnicę.
Trzymałam kask w dłoniach i stałam przed maszyną. Wzięłam głęboki oddech. 
-Będzie dobrze- mruknęłam i sprawdziłam czy wszystko mam. Założyłam kask i wsiadłam na motocykl. 
Nim się zorientowałam, jechałam przez miasto ponad dwieście na godzinę. 
Będąc coraz bliżej celu, zaczęłam zwalniać. Po niedługim czasie zaparkowałam obok Jareda i przywitałam go lekkim uśmiech. 
Czekaliśmy na znak od Juliet. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że trochę potrwa nim Organizator zaprosi ją na górę. 
Dwadzieścia trzy minuty po drugiej ruszyliśmy w kierunku tylnego wejścia do klubu.
-Wiesz, że jeśli się nie uda, to nasza ostatnia noc- ostrzegł przyjaciel.
-To zróbmy tak, by była to najlepsza noc naszego życia- odpowiedziałam "bawiąc się" przy zamku. 
-Jasne szefowo- mrugnął do mnie i puścił mnie przodem.
Wszędzie rozbrzmiewała muzyka. Łatwo było poznać kto wygrał dzisiejszy wyścig. Zwycięzcy zazwyczaj najwięcej pili i próbowali robić własne show. Próbować zawsze można...
Mimo iż w środku było ciemno, od razu rozpoznałam ochroniarzy Organizatora. Jak zwykle ubrani w garnitury z łysą głową przemierzali cały klub. To był dowód, że Juliet dobrze się spisała, a jej ofiara jest już na górze.
-Idź na górę- rozkazał Jared.- Ja zajmę się resztą.
Kiwnęłam głową. Wyciągnęłam pistolet i odbezpieczyłam go.


Lucas i James znajdowali się w jednym z gabinetów, w którym zazwyczaj przebywali. Młodszy z "bliźniaków" gdy tylko dostrzegł, iż zbliża się druga, poinformował kuzyna, że idzie na dół. 
Ten zajęty swoimi sprawami nawet nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie Jamesa. Zbyt bardzo był pochłonięty swoją pracą. Chciał zrobić "prezent" na święta Collinsom. Nienawiść rządziła nim na tyle, że przestał jasno myśleć. Zaczął tracić czujność i może dlatego nie dostrzegł, że popełnił błąd. Pozwolił Annie dojść do siebie i to spowodowało, że nie był tak silnym przeciwnikiem jak wcześniej. 
Pół godziny później ktoś otworzył drzwi. Blondyn kompletnie zignorował swojego gościa i nawet nie obdarował go spojrzeniem.
Brunetka patrzyła na niego z politowaniem. Odchrząknęła, a wtedy młody mężczyzna spojrzał na nią. I oboje nie byli pewni tego, co uważali za idealne jeszcze przed sekundą.

Patrzyłam na człowieka, który zniszczył całe moje życie i nie potrafiłam tego zrobić. Nie potrafiłam go zabić. 
-Zniszczyłeś całe moje życie- powiedziałam.- Chcę wiedzieć dlaczego.
-Zabiłaś mojego przyjaciela suko- zaśmiał się bez grama radości.- Mając trzynaście lat zabiłaś mojego przyjaciela, a swojego brata.
-Co ty pierdolisz?- syknęłam.- Max był moim jedynym bratem. A tamtego faceta wynajął twój ojciec.
Podniósł prawą brew do góry.
-Kto ci to powiedział, hm?- uśmiechnął się szyderczo.- Może twoi rodzice, którzy okłamują cię od dnia urodzin?
Kłamał. Od zawsze kłamał. Byłam stuprocentowo pewna, że wszystko co mówił było kłamstwem. Zamknęłam oczy jednak nie umiałam pociągnąć za spust.
Po chwili usłyszałam dźwięk wystrzału. Obróciłam się i zamarłam. Przede mną stał...
-Max....

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

------------------
* De Su- " Życie cudem jest"
**Maggie Stiefvater "Trylogia Drżenie: Niepokój"

Więc druga część będzie, ale jest jeden warunek. Musicie być bardziej aktywni. Naprawdę nie wiele czasu zajmuje napisanie zwykłej buźki, lub kropki. Nie chcę bawić się w 10kom = nowy rozdział, bo to jest idiotyczne i mam nadzieję, że nie potrzebne. 
Wiem zabijecie mnie za tą akcje z Paulem. 
Jak podoba wam się zakończenie pierwszej części? Czekam na wasze opinie. 
Jeśli macie jakieś pytania, to pytajcie. 
Do napisania

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 30

Nie wiem, czy wiesz kim jesteś, 
Do puki tego nie stracisz*
-------------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Notka pod rozdziałem


Dwadzieścia minut później byłam już na dole. Rozejrzałam się szukając mojego gościa, jednak nigdzie go nie widziałam. Westchnęłam i skierowałam się w stronę kuchni, a potem lodówki.
-Siadaj- podskoczyłam przestraszona.
Zamknęłam lodówkę i spojrzałam zaskoczona na Paula. Wskazał, bym usiadła przy stole na którym było naszykowane śniadanie. 
Zmarszczyłam brwi i ponownie otworzyłam lodówkę by wyciągnąć sok.
-Bez śniadanie nie wypuszczę cię z domu- ostrzegł.
Chciałam się zaśmiać, ale widok jego ponurej miny jakoś mi to uniemożliwił. 
Wywróciłam oczami i usiadłam na krześle.
-A ty?- założyłam ręce na klatce piersiowej.
Westchnął ciężko.
-Już jadłem- obrócił się i ruszył do salonu.
Patrzyłam zdezorientowana na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał brunet. 
-Nie ma to jak co pięciominutowa zmiana nastroju- stwierdziłam odsuwając od siebie talerz.
Wzięłam tylko do dłoni herbatę i pomału zaczęłam ją pić. 
Zastanawiało mnie o co chodzi Paulowi. Przecież dwadzieścia minut temu było wszystko w porządku.
Pokręciłam głową i odstawiłam już pusty kubek do zmywarki.
-Nigdy nie zrozumiem facetów- mruknęłam.- Zachowują się gorzej niż kobiety w ciąży.
Opuściłam kuchnie i poszłam w kierunku drzwi. Ubrałam buty i czekałam aż chłopak do mnie dołączy. 
Ta... czekać sobie mogę aż do śmierci.
Po raz kolejny tego dnia wywróciłam oczami i weszłam do salonu. 
Paul siedział i patrzył w wyłączony telewizor. Usiadłam obok niego.
-Nie wiem jak ty- zaczęłam.- Ale ja tam nic nie widzę.
-Wiem- powiedział cicho.- Lecz co to za różnica? Bynajmniej gdy patrzysz na to, widzisz telewizor. Gdy patrzysz na mnie, widzisz człowieka, który jest nikim.
Poderwał się z kanapy i wyszedł z domu. Siedziałam kilka sekund nie rozumiejąc o co chodzi. 
Kiedy wybiegłam z domu, brunet miał zamiar wsiąść do samochodu.
-Powiesz mi o co chodzi?- spytałam.
-O nic- otworzył drzwi samochodu.- Powiedziałem tylko to, czego ty nie umiesz.
Spojrzał na mnie z wyrzutem i wsiadł do samochodu. 
Czy on już do końca oszalał? A może ja o czymś nie wiem?
Nie czekając długo, zajęłam miejsce pasażera i spojrzałam wściekła na chłopaka.
-Jesteś kompletnym idiotą!- warknęłam.- Ale do cholery nigdy nawet nie pomyślałam, że jesteś nikim. Nigdy.
Paul nie patrzył na mnie.
-Spójrz na mnie- zażądałam. A gdy to zrobił dodałam trochę ciszej.- Rozumiesz? Idiota, który nie wiem dlaczego, jest dla mnie ważny. Kompletny idiota.
Otworzyłam drzwi i zamierzałam wysiąść, jednak Paul chwycił mój nadgarstek.
-Przepraszam- szepnął.- Zostań.
Patrzyłam mu w oczy i nie wiedziałam co mam zrobić. Przejechałam dłonią po włosach i spojrzałam na otwarte drzwi. Gdybym wysiadła, ponownie bym uciekła. Ostatnio cały czas uciekam.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o fotel. Przymknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić. 
Chłopak odpalił silnik i wyjechał z mojej ulicy, a potem chwycił moją dłoń. Spojrzałam na nasze splecione palce i oparłam głowę o chłodną szybę.
-Kiedyś zwariuje przez ciebie- mruknęłam, a chłopak mocniej ścisnął moją dłoń.
Dlaczego zostałam, a nie znów uciekłam? Odpowiedz była przerażająco prosta. Zależało mi na tym idiocie. Możliwe, że bardziej niż bym chciała. Było nawet pewne, że bardziej niż rozsądek mi na to pozwalał. Pytanie było tylko jedno. Czy ponownie nie zostanę oszukana i czy to nie następne kłamstwo.
Nie chciałam być ponownie zraniona, ale w końcu musiałam komuś zaufać.
Niedługo później byliśmy już pod szkołą. Jednak nikt z nas nie śpieszył się do wysiadania. 
Ciemnooki wpatrywał się w przednią szybę i widocznie nad czymś myślał. 
-Wyjdziemy i znów będziemy udawać, że się nie znamy- bardziej stwierdziłam niż spytałam.
Spojrzał na mnie i pokręcił przecząco głową.
-Nie- odpowiedział krótko.
Kiwnęłam głową. Opuściliśmy samochodu i brunet podszedł do mnie. Chwycił moją dłoń i uśmiechnął się delikatnie.
Ruszyliśmy w kierunku szkoły, a ja czułam na sobie wzrok większości osób, w tym Sary i całej reszty.
-Nie zwracaj na nich uwagi- szepnął mi do ucha.
-To twoja paczka- przypomniałam.
-Była- odparł pewnie.- Teraz chcę ci coś udowodnić i zrobię to.
Ponownie uśmiechnął się do mnie.
Czy ludzie mogą aż tak się zmienić? Tego nie wiem, ale chciałam zaryzykować. Odwzajemniłam uśmiech i spróbowałam zignorować ciekawskie spojrzenia.
Kiedy wróciłam do domu, nie zdążyłam nawet dojść do pokoju, bo już ktoś zadzwonił do drzwi. 
Zaśmiałam się myśląc, że zostawiłam coś w samochodzie Paula. Otworzyłam drzwi i zamarłam. Chciałam je zamknąć, jednak blondyn był szybszy i bez zaproszenia wszedł do środka. 
Zrobiłam kilka kroków w tył. Spojrzałam w stronę schodów. Skoro James przyszedł, Lu musiał też tu być.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Cz...Czego chcesz?- spytałam oddalając się od niego.
-Musimy- zrobił pauzę.- Pogadać.
Do jasnej cholery, gdzie są wszyscy gdy ich potrzebuję? 
-Powiedz...- zaczęłam.- James, powiedz mi co ci zrobiłam. 
-Kurwa ty nic nie zrobiłaś!- wydarł się.- O to w tym chodzi!
Nie wiem czy byłam bardziej zszokowana czy przerażona. 
-To... o co ci chodzi? Czemu pomagasz Lucasowi?
-Bo twoi rodzice zamordowali mi ojca- te słowa dotarły do mnie z opóźnieniem.
Oddech ugrzązł mi w gardle. Nie, to było nie możliwe. No bo po co wydawaliby wyrok na starego Hall'a? 
Zaśmiał się bez grama radości
-No tak, córeczka o niczym nie wie.
-Przecież to nie możliwe- próbowałam bronić rodziców, lecz po co? Czy kiedykolwiek oni zrobili coś dla mnie? 
-Mam do ciebie interes- stwierdził patrząc prosto mi w oczy.- Ty pomożesz mi, a ja tobie.
Czemu ostatnio wszyscy mają do mnie jakieś sprawy? No do cholery, mam siedemnaście lat, a nie dwadzieścia siedem. 
-Czego chcesz?- mój głos lekko się uspokoił.
Przed oczami miałam pobitą Camillę i siebie gdy James mnie zaatakował. To wszystko była jego robota, a teraz miałam z nim pracować. 
-Pomożesz mi uciec, a ja postaram się opóźnić dzień, w którym szef chce cię zabić.
Co?
-Dzięki- warknęłam.- Poradzę sobie sama. 
Spojrzał na mnie niedowierzająco. 
-Jak wolisz- wzruszył ramionami.- Czekam do końca tygodnia.
-Skąd mogę wiedzieć, że nie kłamiesz?- spytałam po chwili.- Pracujesz dla Organizatora, ja cię mogę ostrzec, a ty...? A ty możesz mnie wydać.
-Twój stary zabił mi ojca, jaki miałbym interes by ci pomóc?
-Twój szef zabił mi brata, czemu mam ci pomóc?- założyłam dłonie na klatce piersiowej.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, a mnie ogarnął lęk. 
Będąc już w swoim pokoju położyłam się na łóżko i przymknęłam oczy. Jeśli to co mówił było prawdą, moi rodzice zabili niewinnego człowieka. Tylko pytanie jest jedno. Dlaczego?
Nie chciałam o tym myśleć. Leżałam i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Kiedy się obudziłam na dworze było ciemno. Zegarek wskazywał, że jest przed północą. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się. Zeskoczyłam z łóżka i zeszłam na dół.
Wszędzie było ciemno, co oznaczało, że rodziców jeszcze nie ma. Nie chciałam być sama w domu,a jeszcze bardziej nie chciałam być sama gdy rodzice wrócą.
Wróciłam na górę, umyłam się i położyłam do łóżka. Jednak nie umiałam zasnąć i przewracałam się z boku na bok.
W końcu nie wytrzymałam i sięgnęłam po komórkę. Wybrałam numer i zaczekałam aż osoba odbierze.
-Halo?- usłyszałam zaspany głos bruneta.
-Obudziłam cię?- spytałam niewinnie.
-Nie, skądże- zaprzeczył.- Oglądam film, chętna?
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Jeśli przyjdziesz... to czemu nie?
Pół godziny później pod domem zjawił się Paul. Widząc jego potargane włosy i zaspane oczy nie umiałam powstrzymać się od śmiechu.
-Oglądałeś filmy, ta?- wpuściłam go do środka.
-Mniej więcej- odparł idąc za mną po schodach.
-Twoich rodziców nie ma- bardziej stwierdził niż zapytał.
-Powiedz mi- poprosiłam zamykając za nami drzwi.- Ile razy widziałeś by byli w domu?
Wzruszył ramionami.
-Tak myślałam. A tak w ogóle to jutro idziemy na wagary.
Podniósł brew wyraźnie zainteresowany. Wziął mojego laptopa i zajął miejsce na łóżku.
-Nie poznaję cię- wyznał włączając urządzenie.
Przygryzłam dolną wargę i położyłam się obok niego. Włączył film, a potem objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i poczułam się dużo lepiej, a przede wszystkim bezpieczniej. Podniosłam wzrok na chłopaka i zauważyłam, że mi się przygląda. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie, a potem powróciłam wzrokiem do ekranu.
-Co się stało?- spytał po jakimś czasie.
Spojrzałam na niego.
-Co się miało stać?
-Ty mi powiedz- patrzył mi w oczy.
 -Boję się- wyznałam.- Po prostu się boje. 
Brunet przyciągnął mnie do siebie mocniej i pocałował w czoło.
-Jestem przy tobie- szepnął.
Przymknęłam oczy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo tego potrzebuje- odszepnęłam.

---------------------------
*Taylor Swift-  "I knew you were trouble"

Z boku jest ankieta, gdyby ktoś nie zauważył. 
Więc długo zastanawiałam się nad drugą częścią opowiadania. Możliwe, że mam nawet pomysł, ale wszystko zależy od was czy chcecie kontynuacji.
Następny rozdział będzie ostatnim lub przed ostatnim rozdziałem.
Czekam do końca przyszłego tygodnia na wasze głosy.
Jeśli jeszcze ktoś nie wie, to na nowym blogu jest prolog. Zapraszam do przeczytania go i dodania opinii.
No to chyba wszystko. Czekam na komentarze.
Do napisania.







środa, 7 maja 2014

Rozdział 29

Pragnął wrócić tam, gdzie się rodzi dusza
Gdzie zostawił tą, najważniejszą rzecz....*
---------------


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Siedziałam na fotelu i przeglądałam strony internetowe jednocześnie popijając gorącą czekoladę, gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Kątem oka sprawdziłam kto to.
-Jak się pracuje dla Anny Collins?- spytałam uśmiechając się pod nosem.
Juliet mruknęła coś pod nosem i rzuciła się na moje łóżko. Westchnęłam cicho i wzięłam łyk napoju. 
-Myślisz...- zaczęłam niepewnie. - Że do świąt się wyrobimy?
Zielonooka spojrzała na mnie jak na idiotkę.
-Tak tylko pytam- wzruszyłam ramionami.- Nie wiedziałam, że tak długo chcesz to ciągnąć.
Ruda znów mruknęła coś pod nosem i gwałtownym ruchem wstała z łóżka. Usiadła na przeciwko mnie.
-Oczywiste jest, że zrobimy to przed świętami- powiedziała obojętnym tonem.
Odetchnęłam z ulgą i zerknęłam na kalendarz.
-Mamy mało czasu- odezwałam się po chwili.
Teraz to ona wzruszyła ramionami, a po chwili ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałyśmy w tamtym kierunku. Wyraźnie z czegoś zadowolony Jared wszedł do pomieszczenia. Byłam świadoma, że Jared zna Juliet, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo za sobą nie przepadają. Oboje mierzyli się lodowatym spojrzeniem.
-Jak tam?- przeniósł wzrok na mnie.
Uśmiechnęłam się do niego na znak, że jest dobrze. Chłopak rzucił coś zielonookiej.
-Nie musisz dziękować- mruknął.
-Nawet nie zamierzałam- z ust Juliet wydobyło się warknięcie.- Monic Meyer. Wspaniale.
Ostatnie słowo ociekało sarkazmem. Przyglądałam się tej dwójce i zorientowałam się, że dziewczyna trzyma w dłoni fałszywe dokumenty.
-Chcesz się dostać do Organizatora, czy nie?- mężczyzna był wyraźnie zirytowany.
-To ty o wszystkim wiesz?- nie kryłam zaskoczenia.
Uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
-Jesteśmy w jednej drużynie, nie?- przypomniał.- Co ty wiesz, wiem o tym ja...
-Ale to o czym ty wiesz, nie koniecznie ja też- westchnęłam.
-Mądra dziewczynka- rzuciłam w niego małą poduszeczką, ale ten zrobił niestety unik.
Wzięłam do rąk kubek z moją czekoladą i pomału pijąc, zastanawiałam się, o czym jeszcze nie wiem. Aż bałam się myśleć co ta dwójka ludzi, która zresztą nie przepada za sobą, wymyśliła i jakie tego będą skutki. Naprawdę, zaczynam się bać.
Umieściłam wzrok na Juliet, która wpatrywała się w dowód osobisty. Chyba poczuła, że ją obserwuje, bo spojrzała na mnie.
-Za niedługo będziemy wolne- szepnęła i pierwszy raz zobaczyłam, że jej naprawdę na czymś zależy.
Kiwnęłam głową.
Będziemy wolne. Od wspomnień, przeszłości i ludzi, którzy chcieli, a raczej nadal chcą, zniszczyć nam życie.
Jedyne czego pragnęłam, to mieć to już za sobą. Rano obudzić się i wiedzieć, że to koniec. Jednak byłam pełna obaw, że nie dam rady. Że zawiodę siebie, Juliet i resztę ludzi, a przede wszystkim, że zawiodę, już niebędącego z nami, Maxa. Świadomość, iż zawsze we mnie wierzył, dawała jakąś motywację. Motywację by dać z siebie wszystko. Wszystko i jeszcze trochę.
W nocy obudził mnie dzwoniący telefon. Bałam się, że Lu znów zaczął do mnie wydzwaniać, jednak widząc, że to Paul odetchnęłam z ulgą. Czekaj... Czemu Paul dzwonił do mnie w środku nocy?
Westchnęłam ciężko i przyłożyłam komórkę do ucha.
-Będę u ciebie za dwadzieścia minut- rzucił od razu po odebraniu.
-Co?- mój wzrok padł na leżący nieopodal zegarek.
Czy mi się zdawało, czy ta cyfra z przodu to trzy?
Usłyszałam śmiech chłopaka.
-Mogę być za pięć... jeśli tak bardzo chcesz?- bawiło go to.
-Paul?!- syknęłam.- Wiem, że z tobą jest nie najlepiej... Ale czy ty do reszty zwariowałeś? Jest trzecia w nocy!
-Ann, wiem która jest godzina- odparł spokojnie.- Też posiadam zegarek.
-No co ty nie powiesz- powiedziałam wygrzebując swoje zwłoki spod pierzyny.
Kierując się w stronę szafy potknęłam się o coś i upadłam.
-Jeśli nie chcesz się ze mną spotkać to po prostu powiedz- oświadczył słysząc mój upadek.- Nie musisz popełniać samobójstwa.
-Sądzę, że tylko samobójstwo byłoby dobrą wymówką- mruknęłam podnosząc się z ziemi.- Inaczej i tak do ciebie by nie dotarło...
-Będę za chwilę.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę- zakończyłam z ironią. 
Rzuciłam komórkę  na łóżko i zaczęłam szukać ciuchów. Potem poszłam do łazienki.
-Głupek- powiedziałam cicho i poczułam jak kąciki ust delikatnie unoszą się ku górze.- Kompletny idiota.
Niedługo później pod dom podjechał samochód Paula. Po cichu zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz. Podbiegłam do auta i wsiadłam do środka.
-Spać nie umiesz?- spytałam na powitanie.
Na potwierdzenie kiwnął głową. Wywróciłam oczami.
-Jak ja nie umiem spać, to nie wydzwaniam do ciebie- szepnęłam.
Przymknęłam oczy i oparłam głowę o szybę. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam. Czułam tylko jak ktoś próbuje mnie obudzić. Otworzyłam powieki i zobaczyłam uśmiechniętego Paula. Wysiadłam pocierając dłonią zaspane oczy. Rozejrzałam się w około i wzięłam głęboki oddech by nie wybuchnąć.
-Do jasnej cholery, po co przyjechaliśmy na plażę?- a jednak, nie udało się...
-Kiedy ostatni raz byłaś nad oceanem?- ciemnooki przyglądał mi się uważnie.
Odwróciłam wzrok przypominając sobie ten dzień. Na plaży byłam ostatni raz z Maxem. Marzyłam wtedy by nic nas nie rozdzieliło i nic nie rozdzieliło... oprócz śmierci. 
-Jakiś czas temu- odpowiedziałam dużo ciszej i spokojniej. Zacisnęłam zęby by się nie rozpłakać.
Chłopak chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę plaży. Niepewnym krokiem ruszyłam za nim.
Spacerowaliśmy w ciszy, która nikomu nie przeszkadzała. Ocean był spokojny i tylko delikatne fale wpływały na brzeg. 
-Kiedyś wierzyłam, że spadające gwiazdy spełniają marzenia- wyznałam.
Paul spojrzał na mnie zaciekawiony. Przeniosłam wzrok na ocean.
-Chciałabym powrócić do tamtych chwil i nadal w to wierzyć- dodałam.
Teraz myślałam o spadającej gwieździe, jak o człowieku. Kimś kto upada, i mimo że jest w tłumie, tak naprawdę jest sam. Identycznie sam jak sama ja byłam podczas upadku. A może nawet jeszcze bardziej. 
Jedyne co różniło nas od gwiazd to możliwość podniesienia się i stania silniejszym. To właśnie dwa lata temu zrozumiałam, a z każdym upadkiem rozumiem to bardziej. Choć każdy upadek boli bardziej od poprzedniego, człowiek dzięki temu staje się silniejszy.
-Dlaczego tego nie zrobisz?- usłyszałam głos chłopaka.
Wzruszyłam ramionami.
-Bo dorosłam- odparłam krótko. 
Znów zapanowała cisza. Paul widocznie nad czymś rozmyślał, a ja nie chciałam mu przeszkadzać. 
Nagle poczułam, że tracę grunt pod nogami. Czy każdy chłopak musi mi to robić?
-Paul nie zrobisz tego?- bardziej spytałam niż zażądałam.
Brunet wchodził właśnie do wody.
-O co się założymy?- uśmiechnął się łobuzersko.
-Będę mokra- jęknęłam, a po chwili wpadłam do chłodnej wody.
Spojrzałam groźnie na Paula i udając obrażoną zaczęłam wychodzić z wody. 
-Ann- zawołał za mną.- No, nie obrażaj się. Dobra, przepraszam.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i nadal szłam mokra po piasku. Odwróciłam się do niego i wystawiłam język.
-Co...?- w jego głosie było słychać zaskoczenie.
Po chwili ruszył w moim kierunku, a ja zaczęłam uciekać.
-I tak cię dogonię- stwierdził.
-Nie wiedziałam, że aż takim marzycielem jesteś- odkrzyknęła, choć dobrze wiedziałam, że to zrobi.
-Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz- stwierdził łapiąc mnie od tyłu.
Po jakimś czasie, gdy już byłam mokra do suchej nitki, zaczęliśmy wracać do samochodu. Spojrzałam na chłopaka, który był praktycznie suchy, bo ani razu nie udało mi się go przewrócić. 
-Kiedyś pożałujesz tego- zagroziłam.
-Już nie umiem doczekać się kary - zaśmiał się otwierając przede mną drzwi samochodu.
Wsiadłam do środka i włączyłam ogrzewanie.
-Zimno?- w jego głosie wyczułam ironię.
-Skądże- westchnęłam sarkastycznie.- Czuję się jak na pustyni.
-A to ciekawe...
Podniosłam prawą brew czekając aż dokończy.
-Bo przecież na pustyni brakuje wody, nie?- spojrzał na mnie znacząco.- A ty jesteś cała mokra.
-Nie lubię cię- odwróciłam się w kierunku szyby jak obrażone dziecko.
-Wow, robimy postępy.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie. Wywrócił oczami i sięgnął po coś na tylne siedzenie. Po chwili na moich kolanach wylądowała jego bluza. 
-Dzięki- uśmiechnęłam się i okryłam bluzą chłopaka. 
-Nie ma sprawy- odwzajemnił uśmiech.
-Wiem- mruknęłam.- W końcu to twoja wina, że mi zimno.
Paul teatralnie wywrócił oczami i ruszyliśmy. Wtulona w bluzę bruneta nawet nie wiem, kiedy znów zasnęłam.
Obudziłam się godzinę później, gdy budzik postanowił, że muszę wstać. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Miałam na sobie męską koszulkę i gdyby nie fakt, że byłam bardzo nie wyspana, mogłabym przypuszczać, iż to wszystko było tylko snem, bo kiedyś często spałam w ciuchach Maxa. Kolejnym dowodem wskazującym, że to jednak prawda była bluza Paula leżąca na krześle.
Wstałam z łóżka i nagle ogarnęła mnie panika. Jakim cudem miałam na sobie bluzkę bruneta?
-Zabiję go- westchnęłam.- Obiecuję, że kiedyś go zabiję.
-Kogo zabijesz?- podskoczyłam wystraszona.
Obróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam w nich uśmiechniętego chłopaka. Założyłam dłonie na klatce piersiowej i podniosłam wyżej głowę.
-Czy ty mnie rozbierałeś?- czy tylko dla mnie te pytanie było głupie? Oczywiste było, że przecież się nie przyzna.
-A chciałabyś?- spytał ruszając znacząco brwiami.
-Nie zrobiłeś tego- zamarłam.- No... powiedz, że tego nie zrobiłeś.
-Nie zrobiłem tego- powtórzył opierając się o ścianę.
Spojrzałam na niego podejrzliwe.
-Mówisz prawdę?
Ciemnooki przygryzł dolną wargę i pokręcił przecząco głową. Odwróciłam od niego wzrok i wzięłam głęboki oddech. To nie może być prawda...
Spojrzałam zawstydzona na Paula, który jak zwykle przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 
-Nie patrz tak na mnie- szepnęłam.
Podniósł prawą brew.
-Dlaczego?
Podeszłam do niego i zadarłam głowę do góry.
-Bo tego nie lubię.
Chłopak zaśmiał się cicho. Wzruszył ramionami.
-Mnie też podobno nie lubisz- pochylił się w moim kierunku i pocałował mnie w czoło.- Czekam na dole.

--------------------
*Farba- "Zagubiony książę"

Jak podoba wam się rozdział? Kurde, jak tak piszę nowe rozdziały, to zastanawiam się jak potem wytrzymam bez tych bohaterów. Samej mi trochę szkoda, że za niedługo już koniec. W końcu to moje pierwsze opowiadanie, które piszę tak długo i które zamieściłam na blogu. 
Czekam na wasze opinię.
Do napisania.

Szablony