wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 3 (część 2)

Poszukuję dobra
Lecz ono mnie unika
Smucę się w duszy
Bo wydaje się, że zło
Kocha moje towarzystwo*

----------------------



DLA MOJEJ BFF
TWÓJ POZIOM WIEDZY Z MATMY...
OCH... LEPIEJ NIE KOŃCZYĆ :P



RETROSPEKCJA



Czarne Ferrari zaparkowało w opuszczonej części Nowego Yorku. Wszędzie były domy widmo z powybijanymi oknami. Silnik został zgaszony, a jego kierowca oparł głowę o zagłówek. Westchnął ciężko. Miał za sobą prawie trzydzieści godzin bez sny, tylko cudem jeszcze umiał prowadzić pojazd. Korki, w których stał też robiły swoje. Jednak nic nie działało na niego tak, jak informacje które miał za chwilę otrzymać od jednego z swoich informatorów.
Już wcześniej dostawał pewne sygnały od ludzi, że coś się kroi. Z tego powodu postanowił wykorzystać jednego gówniarza i swojego przyjaciela do pilnowania siostry. Czułby się lepiej, gdyby sam to zrobił, jednak mieszkał na drugim końcu państwa, a więc było to niemożliwe. 
Dobrze wiedział, co teraz jego siostra musi przeżywać z młodym Brownem, lecz chciał dla niej jak najlepiej, a młody był mu coś winien. Niezbyt bardzo wierzył w możliwości nastolatka, ale musiał komuś zaufać. A że padło na niego...
Był pewien, że przez to jego siostra nie będzie niczego podejrzewać. Oczywiście uważał ją za osobę inteligentną, ale sam musiał przyznać, że czasami młoda Collins po prostu traciła rozum i albo udawała, albo na prawdę na jakiś czas stawała się tępą idiotką.
Po chwili drzwi od strony pasażera otworzyły się i do auta wsiadł czarnoskóry mężczyzna. Kiwnął głową w stronę swojego "szefa" i rozejrzał się po wnętrzu.
-Długo kazałeś czekać- stwierdził kierowca patrząc w przednią szybę.
-Pracować dla ciebie to sama przyjemność- wyznał ironicznie, a potem dodał poważnie.- To nie moja wina, że młoda cały czas pakuje się w kłopoty.
-Może i nie twoja- przyznał.- Ale to ty masz wiedzieć kto tym kłopotem jest.
Pasażer podał mu dwa zdjęcia.
-James Hall i Lucas...- nie zdążył dokończyć.
-Wiem kim są ci gówniarze- warknął zirytowany.- Kogo jeszcze kryjesz?! Oni sami by nie wpadli na takie coś.
Informator kiwnął posłusznie głową. Był świadomy jednego. Jedyne co było gorsze od Maxa Collinsa i ogólnie rodziny Collins, to wkurwieni Collinsowie.
Podał mu kolejne zdjęcie, a z ust blondyna wydobyła się wiązanka przekleństw. Dwa lata mieli spokój, teraz znów wrócił. 
-Co od niej chce?- spytał dziwnie opanowanym głosem.
-Max, ja wiem i ty wiesz czego on od niej chce- przypomniał.- Cała trójka chce się zemścić i każdy z nich ma powód. 
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie trzeba było dokańczać. Każdy z nich wiedział o co chodzi. Nikt jednak nie odważył się by powiedzieć to w obecności dwudziestoparolatka. Mimo, że jego rodzice tak bardzo próbowali ukryć prawdę, on się dowiedział. 
-Nie pozwolę by ten gnój ją skrzywdził, prędzej sam go zabiję niż zbliży się do Ann- zapewnił.
-Przemyśl to dokładnie- zaproponował.- Jeśli ona się dowie, nigdy ci nie wybaczy, a może przejść na ich stronę.
-Wymyślę coś.
Rzucił w czarnoskórego forsą, a gdy ten wysiadł, odjechał z piskiem opon. Wybrał numer do przyjaciela i bez powitania stwierdził:
-Wracam do Los Angeles, młoda ma nic nie wiedzieć.
-Jasne... szefie.

KONIEC RETROSPEKCJI

-To dlaczego w tym cholernym liście napisałeś, że nie wiesz kto mnie śledził?!- brunetka wybuchnęła i zaczęła nerwowo przechodzić od jednej ściany do drugiej.
Max powiedział jej prawdę, oczywiście pomijając kilka rzeczy, w tym śmierć ojca Jamesa i jeszcze... no ten... jeden bardzo istotny szczegół.
Nie odpowiedział na zadane mu pytanie.
-Jeszcze nie miałeś kogo wziąć, tylko jego.- Wskazała dłonią Paula, a ten zmarszczył brwi.
Dziewczyna dowiedziała się jak powstawał plan i jak jej brat powoli, małymi kroczkami wcielał go w życie. 
-Mogłeś od razu schować mnie w klatce pod czujnym okiem kamer i ochroniarzy- powiedziała sarkastycznie pierwszy raz będąc tak wściekła na blondyna.
-Chciał to zrobić- Jared spróbował rozluźnić atmosferę.- Ale nie znalazł odpowiedniego miejsca gdzie mógłby cię przetrzymywać.
Brązowooka spiorunowała go wzrokiem, a potem zauważyła, że jej przyszła szwagierka robi to samo.
Niebieskooki podniósł obie dłonie w obronnym geście i poderwał się z kanapy.
-To może opuszczę wasz dom nim nastanie kłótnia małżeńsko- rodzinna i pójdę się zabawić- mruknął i wyszedł z domu nim ktokolwiek zauważył.
-Zabije go kiedyś- warknęła Juliet.
Jednak do Ann nie docierało nic. Wszystko co dzisiaj się dowiedziała, nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Czuła tylko potworny ból. 
-Może jeszcze mi powiesz, że Jake'a też w to wmieszałeś, co?- zapytała oskarżycielsko. 
Tylko cudem udawało jej się nie popłakać. Gdyby paliła pewnie teraz zaczynałaby drugą paczkę... albo trzecią. Lecz nie wpadła w ten ohydny nałóg i chyba właśnie w tej chwili tego żałowała. Ale było coś co mogło jej pomóc, jednak z tym musiała poczekać do wieczora, gdy zrobi się chłodniej i słońce nie będzie tak piec. Myślała o bieganiu. Miała nieodpartą ochotę biegania.
-Dowiedziałaś się wszystkiego co wiem- skłamał, ale zrobił to tak perfekcyjnie, że żadne z trójki o tym się nie dowiedziało.- Teraz chcę wiedzieć. Czy to ty ostrzegłaś Jamesa?
Nastolatka nie patrzyła na niego. Czuła się zdradzona i postanowiła to okazać. 
-Nie zrobiłam nic, co uważałabym, że byłoby złe- odpowiedziała.
Max westchnął ciężko i spojrzał pytająco na swoją dziewczynę. Ta nie odzywała się. Wzruszyła ramionami i przyglądała się Annie.
Mężczyzna podniósł się z miejsca i podszedł do siostry. Zatrzymał ją i pocałował w czoło. To był moment ich pożegnania. 
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Postanowiła, że choć raz zachowa się dorośle i nie pokaże jak bardzo słaba jest.
-Zostań- poprosiła cicho.
-Każdy myśli, że nie żyje- wyjaśnił.- Będzie lepiej dla twojego dobra, jeśli wszyscy nadal będą tak sądzić.
Dziewczyna wtuliła się w silne ramiona swojego brata i zaczęła cicho szlochać. Nie umiała dopuścić do siebie myśli, że znów go traci. Nie chciała by odszedł, ale sama za niedługo będzie musiała to zrobić.
-Jak to mówił Borys- zaczął Collins.- Sny zawsze odchodzą.
-Niektóre stają się rzeczywistością- upierała się.
-Nie tym razem, skarbie.
Ostatni raz pocałował ją w czoło i odsunął się. Ruszył w kierunku drzwi, a jego śladem poszła rudowłosa. Przy drzwiach ostatni raz się odwróciła. Wtedy Ann zobaczyła w jej oczach ulgę wymieszaną z spokojem. 
-Kiedyś dowiesz się prawdy- oznajmiła tonem jakby mówiła do małego dziecka.- Nie teraz, kiedyś gdy będziesz gotowa.
Potem jej twarz znów przybrała kamienny wyraz i po chwili opuściła dom Collinsów. 
Ann stała na środku pomieszczenia i czuła ogromną pustkę w sercu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ludzie na których jej zależało albo sami odeszli, albo ona odtrąciła ich. 
-Wszystko będzie dobrze- usłyszała za sobą ściszony głos osiemnastolatka.
Pokręciła przecząco głową.
-Nic nie będzie dobrze- zaprzeczyła.- A moja przyszłość najbardziej.

Rodzice nie zgodzili się na mój wyjazd na święta. Egoiści. Sami ich nie obchodzili, ale mnie nie pozwolili pojechać do babci. Te dni spędziłam sama w swoim pokoju. Jared i reszta myśleli, że jednak wyjechałam, więc mogłam pobyć sama w spokoju. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Max wiedział o wszystkim od początku. Nie tego spodziewałam się po własnym bracie. Zawsze mówiliśmy sobie wszystko, a teraz? Szkoda gadać.
Postanowiłam nie wyjeżdżać z Los Angeles. Może kiedyś, nie teraz.

Powoli wrzucałam ostatnie rzeczy do walizki. Uśmiechnęłam się na samą myśl dwóch tygodni wolności. Ferie zimowe były nawet fajne, może oprócz tego, że klimat Kalifornii w styczniu niektórym ludziom nie kojarzył się z zimą.
Taką osobą była moja babcia, która mieszkając w Kanadzie miała, jej zdaniem, prawdziwą zimę. Z śniegiem i mrozem minus trzydzieści stopni.
Na samą myśl o zimnie, przeszedł przez moje ciało nie przyjemny dreszcz. Jednak od razu pocieszyłam się myślą, że gdy tylko zmarznę, napiję się kubka gorącej czekolady i zjem kawałek pysznego ciasta od babci. Co jak co, ale staruszka piec umiała jak nikt inny.
Jednak prawdziwym powodem mojego wyjazdu było oderwanie się od rzeczywistości. Ostatnio zbyt wiele rzeczy mnie przytłacza i zbyt wiele rzeczy jest jeszcze nie wyjaśnionych.
Rodzice unikają jakichkolwiek rozmów z moją osobą, cały czas mnie zbywają i tylko jakimś cudem wytrzymuje psychicznie z nimi. Aż dziwne, że dzisiaj tata jest w domu.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego ojca. Pierwszy raz widziałam, żeby był czymś zmartwiony. Patrzył na mnie niepewnie, i może mi się zdawało, ale bał się coś mi powiedzieć.
-Co chcesz?- westchnęłam wrzucając do torby kolejny ciepły sweter.
-Ann powinnaś to zobaczyć- stwierdził cicho i wskazał bym poszła na dół.
Po jego wyjściu stałam jeszcze chwilę w pokoju twierdząc, że to co chce mi pokazać na pewno nie ucieknie.
Dodałam jeszcze do walizki ostatnie kosmetyki i siłując się z torbą, zapięłam ją.
Odetchnęłam zwycięsko i przeczesałam palcami ciemne pasma włosów. Rozejrzałam się po pokoju i dopiero wtedy go opuściłam. Zbiegłam po schodach i ruszyłam w kierunku salonu.
Włączona była jakaś stacja informacyjna, zapewne regionalna, bo przecież nie pokazywaliby jakiegoś zwykłego wypadku w dużej stacji.
Mruknęłam zirytowana, że nie potrzebnie mnie ojciec wołał, gdy zobaczyłam coś co mnie zamurowało.
-Wypadek, który miał miejsce na drodze wlotowej do Los Angeles, był najprawdopodobniej wynikiem kolejnej wojny gagów, jednak te informacje nie są potwierdzone- oznajmił dziennikarz.- W wypadku zginęło dwadzieścia jeden osób i tylko dwie przeżyły. Jedną z "szczęśliwców" był dwudziestosiedmioletni Jake Ronan, który trafił w ciężkim stanie do najbliższego szpitala. Jak się dowiadujemy, najbliższe dwadzieścia cztery godziny będą decydujące.
Jake... Mój Jake... Mój przyjaciel... Po prostu Mój.
Załamana wpatrywałam się w ekran telewizora, który od pięciu minut nadawał coś zupełnie innego.
-Ann!- usłyszałam podniesiony głos ojca.
Spojrzałam na niego będąc myślami gdzieś indziej.
-Telefon...
Dopiero po chwili wyczułam wibracje w przedniej kieszeni spodni. Wyciągnęłam komórkę i automatycznie odebrałam.
-Dziękuję, że pozbyłaś się kilku moich wrogów- usłyszałam nieznajomy głos.- Teraz już nikt mi nie przeszkodzi, by w końcu cię dopaść. Jake Ronan to tylko początek. Każdy z twoich bliskich poniesie konsekwencje twoich czynów, Anno. Nikt nie jest bezpieczny, a to dlatego, że nie odeszłaś. Zostałaś i to był twój największy błąd....
 
--------------------
 * Rihanna "Unfaithul"
Wiem, mógłby być lepszy. Przepraszam, ale mam nadzieję, że i tak skomentujcie go. 
Jeśli macie jakieś pytania odnośnie opowiadania, bohaterów itp. Lub po prostu chcecie o coś mnie zapytać, to zapraszam tutaj ------->ASK
No to...
Do napisania
 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
 

5 komentarzy:

  1. Uważam, że jest bardzo dobry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze Ci wyszedł :)
    już nie mogę się doczekać następnej części.
    Pozdrawiam ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo *.*
    Luar ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świetny <3
    I czekam niecierpliwie na kolejny rozdział,bo to jak ty piszesz to zapiera wdech w piersiach z rozdziału na rozdział jest tak niesamowicie,że aż brak mi słów...
    Ps.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Szablony