środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Chciałabym Wam wszystkim życzyć zdrowych, pełnych uśmiechu i rodzinnego ciepła świąt Bożego Narodzenia. Bo nie ważne są prezenty i czy potraw jest 12, 8 czy może 20, a osoby, z którymi spędza się ten magiczny czas.
Życzę Wam również aby Nowy Rok był dla Was pełen radosnych chwil, szalonych przygód, miłości i przyjaźni, by był lepszy niż ten który się kończy i żebyście mogli rozwijać swoje pasje, wykorzystywać każdą sekundę jak najlepiej.
Wasza Mroczna :D

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 27

Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości.
----------------
W ciemnym, przesiąkniętym wilgocią pomieszczeniu słychać było tylko jego nierówny oddech. Brak tlenu powodował, że myśli miał zamglone, coraz trudniej było mu oddychać.
Zgrzyt krzesła. Poruszył się, próbując wyplątać dłonie z sznura, który wbijał mu się w skórę przedzierając ją aż do krwi. Czuł jej zapach, zaciskał zęby nadal szarpiąc z całych sił.
Ręce miał ociężałe, nie potrafił ruszać nogami, jakby ważyły tonę. Środek usypiający przestawał działać, ale cóż z tego. Tlenu było z każdą sekundą coraz mniej.
Powoli oczy przyzwyczajały się do ciemności, widział zarys drzwi, oddalonych od niego o półtora metra. Nie było tu okien, szybu wentylacyjnego, a odór gnijącego ciała dochodził do jego nozdrzy, powodując odruchy wymiotne.
Usłyszał jakiś dźwięk na zewnątrz i zamarł na sekundę. Trzy krople krwi kapnęły na ziemię z cichym plaśnięciem, a za drzwiami rozniosło się echo przyciszonej rozmowy.
Przestał oddychać. Przeszli. Dwóch, wykonali dwadzieścia kroków nim zaczęli być niesłyszalni. Na koniec wybuchnęli śmiechem, szyderczym, bezlitosnym i on zrozumiał, że właśnie tak przez całe życie się śmiał.
Wypuścił powietrze z ust i gwałtownie powrócił do próby ucieczki. Krople potu spływały mu po czole, nie wiedział o co chodzi, przecież chwilę wcześniej stał przed tym cholernym budynkiem!
Kolejne kroki, tym razem jakby pewniejsze, bardziej stanowcze. Obliczył, że teraz musi być ich trzech, a może czterech? Nie, trzech. Na pewno trzech.
Zgrzyt zamków w drzwiach, a potem do pomieszczenia wlała się struga światła, oślepiając szatyna. Zmrużył oczy. Parsknął, gdy do środka wszedł Borys.
-Ronan- Ten zdawał się nie zauważyć kpiny.- Same z tobą kłopoty.
Jake oparł się o krzesło, a strużka krwi spłynęła mu po wnętrzu dłoni, środkowym i serdecznym palcu, a potem kapała na podłogę.
-Ciekawe jest to, że o ciebie się nie martwiła.
Zielonooki doskonale wiedział o kogo chodzi. Przygryzł język, a w ustach pojawił się mu metaliczny posmak krwi.
-Wierny jak pies.- Wyciągnął spluwę i odbezpieczył ją, wymierzając w czoło mężczyzny.- Ale mam dla ciebie propozycję.
Szatyn wywrócił oczami. W głębokim poważaniu miał jego propozycję.
-Pomożesz mi, a ta suka nawet jeśli przeżyje, zapłaci za wszystko- przyciszył głos, by na końcu zaśmiać się złowrogo.
Była to prowokacja. Jake zaczął się szarpać, chcąc rozerwać Borysa na strzępy, lecz nie miał takiej możliwości. Wykrzykiwał groźby, wulgaryzmy, coraz bardziej się nakręcając.
-Szkoda.- Wzruszył ramionami.- Bynajmniej już mi nie zaszkodzisz.
I nacisnął spust, a krew prysła dookoła. Kolejna osoba. Bo przecież na liście nie może pozostać nawet jedna osoba.

Kiedy dotarli w końcu do szpitala, Ann nie wykazywała żadnych oznak życia. Jej puls był prawie niewyczuwalny, tak samo oddech. Pielęgniarki jęknęły, a w oczach jednej z nich pojawiły się łzy, gdy zobaczyły ciało dziewczyny. Wyglądała jakby już była martwa. Szybko przewieziono ją na OIOM, lecz z braku pokrewieństwa, nie powiedzieli Leonowi nic. Nie wiedział, czy brunetka będzie operowana, co w jej stanie mogło być ryzykowane, ale jednocześnie mogło uratować jej życie, był pewien że liczą się teraz tylko sekundy, że wszystko leży w rękach lekarzy i tego jak szybko zabiorą się do pracy. On zrobił co mógł, ale i tak czuł, że to zbyt mało.
W połowie drogi przestali za nim jechać, jakby odpuścili. Najprawdopodobniej wiedzieli, że nie ma to sensu. On na ich miejscu zrobiłby to samo, zwłaszcza, że doskonale ją widział.
Kilka minut po tym jak lekarze zajęli się Collins, pod szpital zajechała karetka, wyskoczyli z niej ratownicy, a na noszach leżała nieznana mu, rudowłosa kobieta. Nie widział jej obrażeń, ale zważywszy na to, że zajęli się nią trochę wolniej niż brązowooką, możliwe, że z nią nie było aż tak źle.
Leon schował twarz w dłoniach, mógł zrobić coś wcześniej. Mógł przeciwstawić się Borysowi, jednak tego nie zrobił. Ślepo wpatrzony w swojego nauczyciela, robił to, co ten mu kazał. Tak jakby umysł został wyłączony, a on sam stał się robotem niepotrafiącym samodzielnie myśleć.


Robert Collins wraz z żoną i synem wpadli do szpitala wywołując jeszcze większe poruszenie. Nie można się było dziwić. Syn, który podobno nie żył, pojawia się w szpitalu, a jego siostra i dziewczyna walczą o życie. Nie tylko pielęgniarki były zszokowane widokiem Maxa Collinsa, na Boga, przecież chyba każdy w mieście wiedział, że nie żyje!
Tak również myślała jego matka, która była już strzępkiem nerwów i doktor musiał wstrzyknąć jej coś na uspokojenie, bo niewiadome było, czy jej serce to wszystko by zniosło.
Max dostrzegł Leona, w tym samym momencie co on jego. Blondyn poderwał się gwałtownie, gotowy do ataku, ignorował publiczność. Podbiegł do rudowłosego i zaczął go bić gołymi pięściami, a że ten się nie bronił, Collins jeszcze bardziej się nakręcał. Najprawdopodobniej by go zabił, gdyby ochrona go nie powstrzymała i nie wyprowadziła na zewnątrz. To był najgorszy dzień jego życia.

Mijały godziny, a każda z nich ciągnęła się i trwała jakby rok. Borys w zaskakująco szybkim tempie zwiał, tak samo jego ludzie. Leon siedział jak najdalej od Maxa, już opatrzony, z kubkiem kawy w dłoni, czekał na diagnozę. Nie powinien tam być, ale nie mógł zmusić się do wyjścia. Nie mógłby wytrzymać sam ze sobą. Brat Anny również zażył leki na uspokojenie, lecz w jego przypadku nawet one nie były w stanie go uspokoić. Mężczyzna miał łzy w oczach, bezsilność to za mało by określić jego stan. Kiedy dowiedział się, że Jared odszedł, już nie wytrzymał. Nic nie mówiąc podniósł się z miejsca i wyszedł, a nikt aż tak bardzo nie wybierał się na drugi świat, by go zatrzymać.
Victoria wsparta na ramieniu męża, brudziła mu koszulę, makijażem, który spływał wraz ze łzami. Dygotała, będąc przerażona myślą, że może stracić jedyną córkę. Straciła już syna, potem drugiego, choć ten na szczęście żył, a teraz miała stracić dodatkowo córkę. Żadna matka by tego nie wytrzymała.

Trzy dni później odbył się pogrzeb Jareda i Cam, a kolejnego dnia Jake'a. Na żadnym z tych pogrzebów nie było Anny. Niebieskooki z trudem udał się na pożegnanie przyjaciela, a z myślą o siostrze i o tym, że na pewno chciałaby być, poszedł również pożegnać Camillę i Jake'a.
Matka Camilli załamała się psychicznie i tuż po ceremonia państwo Baker wyjechali z Los Angeles. Z dziewczyną Jareda było wiele gorzej, bo ona podcięła sobie żyły, opuszczając ten świat w nadziei, że po śmierci znów spotka ukochanego.
Tylko Brown'owie mogli uchodzić za szczęściarzy, bo Emily bezpiecznie do nich wróciła, a Paul powoli powracał do zdrowia.

Stan Juliet był stabilny, wyszła z wypadku tylko z niewielkim uszkodzeniem ciała, w szpitalu spędziła tydzień, a potem wspierała Maxa.
Anna pozostawała w śpiączce przez ten czas, znajdowała się nadal na oddziale intensywnej terapii i można było patrzeć na nią tylko przez szybę. Collinsowie i Juliet zmieniali się co kilka godzin, by w razie gdyby dziewczyna się wybudziła, reszta szybko się o tym by dowiedziała. Lecz tak się nie stawało.
Mijały kolejne dni, a jej stan się nie zmieniał. Podpięta do różnych urządzeń, które za nią żyły, leżała w łóżku. Nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że dziewczyna umrze. A zwłaszcza Paul, który spędzał w szpitalu większą część doby. Wykłócał się z lekarzami, dopuszczał się bójek, ale wykłócił to, iż mógł siedzieć przy nieprzytomnej brunetce. Trzymał ją za zimną dłoń, głaszcząc i całując. Nie raz z oczu płynęły mu łzy.
Minął miesiąc, a potem jeszcze tydzień. Lekarze zdecydowali, że już nie ma szans by dziewczyna się wybudziła, dzisiaj mieli odpiąć wszystkie urządzenia.
Brunet siedział przy jej łóżku, wpatrywał się w nią, modląc na zmianę zaklinając Boga.
Poruszyła palcem.
Była nadzieja.

W każdym rozdziale swojego życia czegoś się uczę, z czegoś czerpię lekcje. Coś dostaję i coś zostaje mi odebrane. Czasami myślę, że już nie będzie dobrze, ale są one. Gwiazdy. Upadają, jak i ludzie. Nie widać, żeby się podnosiły, ale to robią.
Bo chcą istnieć, bo wiedzą, że jest tylko...
TU i TERAZ

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
---------
*"ZAWSZE PRZY MNIE STÓJ"  Carolyn Jess-Cooke
Rozdział nie jest taki, jaki miał być. Mogę przyznać, że jest jednym z najgorszych tej części. Wiem to, ale nie potrafiłam inaczej tego zakończyć. Nie potrafiłam zrobić WOW po którym każdy by płakał i którego każdy się spodziewał. Może jesteście zawiedzeni, może nie będziecie chcieli już więcej czytać tego co piszę, zrozumiem to.
Jeśli chcecie, wyczekujcie trzeciej części. Ja tu wrócę, nie wiem jak Wy. Ale chcę teraz podziękować wszystkim, którzy tu byli, którzy mnie wspierali i trwali ze mną na dobre i na złe. 
Dziękuje, że czytaliście rozdziały lepsze i gorsze, choć tych drugich było więcej, czasami nie dawałam z siebie wszystkiego, nie pisałam tak, jak chciałam, ale Ann była częścią mnie i nawet jeśli już nigdy nie miałabym o niej pisać, to jej osoba ze mną pozostanie.
To nie koniec, to dopiero początek.
Do napisania. 

sobota, 11 października 2014

Rozdział 26 (cz.2)

"słyszę słowa od których włos jeży się na głowie, o rany rany jestem niepokonany"
-----------------------------
Kiedy mnie wyprowadzali, Emily piszczała, krzyczała i miała w oczach łzy. Nie próbowałam jej uspokoić, pocieszyć. Nie okłamywałam, że wszystko będzie dobrze, że do niej wrócę. Nie miałam już na to siły, byłam coraz słabsza.
Chwiejnym krokiem weszłam do pokoju i poczułam uderzenie w plecy, przez co upadłam ponownie na twarz. Nie syknęłam, jęknęłam, nie wydałam żadnego dźwięku. Kiedy nie masz siły na oddech, zapominasz nawet jak wydaje się dźwięki.
Kopniakiem obrócono mnie na plecy, przymknęłam oczy. Stał nade mną i byłam pewna, że miał w dłoni rewolwer. Słyszałam jak oddycha ciężko, jakby trudno było mu mnie zabić. A to dobre.
Odbezpieczył broń, a ja wstrzymałam oddech. Uniosłam powoli powieki i wtedy rozniósł się dźwięk wystrzału.

Blondyn nerwowo zerkał na licznik prędkości, co chwilę przyspieszając i zwalniając, by być w zasięgu Juliet i Jareda. Z trudem utrzymywał panowanie nad maszyną, która jak wszystkim dobrze wiadomo, do najlżejszych nie należała i w tym momencie dużo trudniej było mu ją prowadzić.
Kropelki potu spływały mu po czole, karku i plecach, gdy powietrze boleśnie wbijało mu się w skórę. Wymijał kolejne samochody, ignorował trąbienia i niezadowolenie innych uczestników jazdy.
Czuł, że było za późno. W jego głowie była tylko myśl, że nie zdąży, że się spóźni i zawiedzie swoją siostrę.
Twierdził, że był zobowiązany do zapewnienie bezpieczeństwa młodej Collins.
Nie zorientował się, gdy powoli zaczął dochodzić do dwustu trzydziestu, a cała przestrzeń wokół niego rozmazywała się.
Juliet siedząca w samochodzie z przerażeniem patrzyła na poczynania swojego chłopaka. Widziała, jak coraz bardziej się od nich oddala, z czasem coraz trudniej było jej go dostrzec i była pewna, że nie skończy się to dobrze. Próbowała szybko coś wymyślić, by uspokoić trochę Maxa i przekonać go by zwolnić, lecz gdy tylko zbliżali się do niego na odległość kilku metrów, ten znów przyspieszał i znikał w tłumie innych pojazdów.
W pewnym momencie dosłownie kilka sekund dzieliło motocyklistę od zderzenia z minivanem i tylko jakimś cudem nie doszło do tragedii.
-Jared, kurwa mać, zrób coś!- warknęła na bruneta, który mocno zaciskał dłonie na kierownicy i powoli zaczynał tracić panowanie nad pojazdem.
-On oszalał, nie widzisz tego!- Jaredowi także zaczęły puszczać nerwy. Nie potrafił się uspokoić, zachować zimnej krwi i było to aż zaskakujące, no bo przecież, on i Max znajdowali się wiele razy w takich sytuacjach. Wiele razy były na pograniczu życia i śmierci i zawsze im się udawało. Tyle, że zawsze nie chodziło o rodzinę. A rodzina była dla nich najważniejsza.
Zaczęli się kłócić, coraz bardziej przestając zwracać uwagę na Maxa i na to co dzieje się na drodze. Nie był to dobry pomysł, żeby jechali wspólnie, ale przecież nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie.
Gdy Jared był zajęty odpowiedzeniem, dość wulgarnym słownictwem, samochód zaczął skręcać i wjechał na przeciwny pas ruchu. Pojazd poruszał się prędkością ponad stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka...
Było za późno, gdy oboje zdali sobie sprawę, z tego co się dzieje. Było za późno, gdy chłopak spróbował skręcić i wyminąć jakimś cudem pojazd. Było za późno, bo ciężarówka właśnie wbiła się w samochód, a on przekoziołkował kilka metrów...

Gdy kula przebiła bluzkę, przecięła skórę i trafiła w brzuch Anny, w pomieszczeniu oddano drugi strzał, tym razem nie przeznaczony dla niej.
Ona z trudem chwyciła się za bok, nie mając siły by jakkolwiek zatamować krwawienie. Obok niej zjawił się rudowłosy mężczyzna i pochylił się nad nią opiekuńczo. Widział, jak dziewczyna powoli gaśnie w oczach, jak w czekoladowych tęczówkach znajduje się tylko niewyobrażalny ból i znienawidził swojego ojca za wszystko, czego zrobił.
Upewniwszy się, że nikt go nie przyłapie, przeszedł do pomieszczenia, w którym przetrzymywano nastolatkę i oddał śmiertelny strzał facetowi, który kilka sekund wcześniej postrzelił brunetkę. Kilka sekund, właśnie o tyle się spóźnił i właśnie tyle mogło się przyczynić do jej śmierci.
Delikatnie wziął Collins na ręce i zdał sobie sprawę, że jest dużo chudsza niż gdy zaczął pracę jej ochroniarza. Nie miał pojęcia, kiedy ostatni raz coś jadła, ale to tylko utwierdzało go w przekonaniu, że ma mało czasu, a przecież szpital był tak daleko...
Poruszał się pustymi korytarzami, wiedząc, że niektóre z nich od dłuższego czasu w ogóle nie są używane. Przedostał się do podziemnego garażu i jak najszybciej podbiegł do samochodu, w ogóle nie czując obciążenia na rękach. A przecież brunetka nie była typem dziewczyny, które mają bzika na punkcie swojej wagi, a ona sama trenowała, by być wysportowane i silna, tyle, że teraz nie było tego w ogóle widać.
Położył ją na tylnym siedzeniu i jeszcze raz upewnił się, że jej serce bije. Pochylił się nad jej ciałem i próbował chociaż w małym stopniu zatamować krwawienia. Na jej ciele znajdowało się tyle krwi, że nie mógł określić jak bardzo jest ranna. Widział ranę po draśnięciu kulą na prawym ramieniu, kolejną na drugiej ręce od łokcia do ramienia, zadaną nożem, twarz i włosy we krwi. Wyglądała jakby jakiś bokser zrobił sobie z niej worek treningowy. Dziewczyna nie miała szans na przeżycie i coraz bardziej zaczęło do niego to docierać, ale tym samym dodawało mu to większej motywacji. Zatrzasnął drzwi, obszedł samochód i usadowił się na miejscu kierowcy, w tej samej chwili, gdy z budynku zaczęło wybiegać kilku goryli, najwyraźniej zauważyli jego kradzież.
Zaklną pod nosem i wyjechał z garażu póki jeszcze miał na to szanse.

Max spojrzał w lusterko i jego świat, który i tak był w katastrofie, teraz kompletnie się zawalił. Poczuł ogromny uścisk w klatce piersiowej, kiedy samochód zderzył się z ciężarówką i zaczął koziołkować po drodze. W jednej chwili cały jego plan, wszystkie nadzieje, że nie jest za późno, wyparowały. Był rozdarty i nie zdawał sobie sprawy, że już od kilku minut nie jedzie, a stoi na poboczu. Nie miał pojęcia co zrobić i tylko tracił czas na myślenie. Chciał zawrócić, a jednocześnie bał się, że przez to nie zdąży do Ann. Ale jeśli pojedzie po Ann, a i tak będzie za późno, a dodatkowo straci kobietę swojego życia...
Ściągnął kask i cisnął nim o asfalt ze wściekłości i bezradności. Dopiero po dłużej chwili zorientował się, że jego telefon dzwoni. Drżącymi dłońmi odebrał i przyłożył aparat do ucha spanikowany.
-Halo?- Głos nie był do niego podobny, jakbym zmutowany, stłumiony.
-Ona umiera- usłyszał w słuchawce opanowany głos Leona.- A mnie ścigają.
Collins nie umiał zrozumieć sensu słów jakie były do niego skierowane. Właśnie tracił wszystkich, grunt pod nogami mu się zawalał.
-Powiadom w końcu Collinsów!- wydarł się na niego rudowłosy.- Inaczej wszyscy umrzemy, rozumiesz?!
Rozumiał, ale nie był w stanie tego zrobić. Z trudem wybrał numer do ojca, wiele razy myląc liczby. Czas, który potrzebował Robert by odebrać, był dla niego jak wieczność. Gdy w końcu usłyszał głos ojca, nie potrafił wypowiedzieć słowa.
-Tato- zaczął.- Zawaliłem...
-Max? Max?! Co się dzieje!
-Miałem ją chronić.... Miałem ją chronić!
------------------
"Jestem Bogiem" Paktofonika

Rozdział krótki, przepraszam.
Już tylko dwa. Wy też nie umiecie w to uwierzyć?
Do napisania

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 25 (cz.2)

Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem- piekło wiąże się z ludźmi. Może to ludzie są piekłem.

--------------------------------

NOTKA POD ROZDZIAŁEM

  
Po raz kolejny wylądowałam w tym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia co zamierzają zrobić z ciałem Cam. Lodowatym, pozbawionym życia ciałem blondynki. Umierała na moich rękach, a ja nie miałam jak jej pomóc, nie potrafiłam jej uratować. Widziałam jak z każdą sekundą ucieka z niej życie, jak nie pozostaje po niej nic oprócz martwego ciała.
Ostatnimi siłami przymknęłam jej powieki, nim dwóch facetów odciągnęło mnie od niej i nie patrząc na rany, wrzuciło do tego pokoju wprost na beton. Rana na ręce ponownie zaczęła krwawić, a moje i tak przesiąknięte krwią ciuchy, ponownie stawały się mokre. Krew oblepiała moje ciało, brudziła je, pozbawiała siły i motywacji do walki. Każda wylana kropla odbierała mi siłę.
Przesunęłam się na materac i przeniosłam ciężar ciała na lodowatą ścianę, przez moje ciało zaczęły przechodzić drgawki. Łzy łączyły mi się z krwią i zasychały na twarzy. Ubrania stawały się szorstkie, powodowały kolejne otarcia, a te kolejne rany, czyli kolejne miejsce, z którego lała się krew.
Nie miałam pojęcia ile jeszcze czasu mi zostało, oddychałam płytko. Powietrze boleśnie ocierało się o ścianki gardła i wbijało w płuca. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, obraz rozmazywał się, kończyny były ciężkie, jakby ważyły tonę. Jakikolwiek ruch nie wchodził w grę. Mogłam tylko czekać na moment mojego odejścia.
Żałowałam, że nie porozmawiałam szczerze z mamą, że nie przeprosiłam jej. Chciałam po raz ostatni ujrzeć moich bliskich i być pewna, że są bezpieczni.
Zaczęłam odpływać, gdy jedna myśl mnie przeraziła. Zaczerpnęłam powietrza i wyczyszczałam oczy.
-Emily- szepnęłam cicho, jakby bojąc wymówić te imię.
Była tu Emily, nie mogłam pozwolić by stała jej się krzywda. Musiałam ją chronić. Tylko w jaki sposób, gdy sama byłam na pograniczu śmierci? Odepchnęłam się od ściany i na czworaka spróbowałam się przedostać do drzwi. Wiele razy opadłam na ziemie, sądząc, że nie dam rady już się podnieść. W miejscu kolan, na spodniach zaczynały wychodzić plamy krwi. Przerażała mnie myśl, że nie zdążę. Ta jedna myśl przytrzymywała mnie przy życiu. Obiecałam ją chronić, przyrzekałam, że nigdy nie stanie jej się krzywda. A teraz byłam na tyle samolubna by się poddać i ją zostawić.
Nie wiedziałam jak długo zajęło mi przedostanie się do drzwi, ale kiedy to się stało, zaczęłam w nie uderzać. Możliwe, że nawet tego nie słyszeli, po moje dłonie tylko muskały powierzchnie drzwi.
-Emily!- Próbowałam krzyknąć, jednak z mojego gardła wydobył się tylko cichy, zachrypnięty pisk umierającego zwierzęcia. Spróbowałam odchrząknąć. Wyplułam ślinę wraz z krwią. Nie mogłam się poddać. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Błagam.- Emily!
Usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi. Tego nie przemyślałam. Kiedy jeden z goryli je otworzył, uderzył mnie, a ja poleciałam do tyłu, lądując na plecach. Nie byłam w stanie nawet jęknąć czy syknąć z bólu.
-Namyśliłaś się, skarbie?- zapytał z wyższością.
Prawie niewidocznie kiwnęłam głową. Czułam, że odpływałam.
-Podpiszę- wychrypiałam.- Tylko uwolnijcie Emily.
Chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć po podłodze jak szmacianą lalkę. Nie miałam siły by płakać, by protestować.
Ochraniałam głowę dłońmi, a wszystko co znajdowało się na ziemi, boleśnie wbijało mi się w skórę. Robiono ze mnie szmatę do podłogi i tak się czułam. Nic nie warta, nikomu nie potrzebna. Pozbawiona jakiegokolwiek honoru.


Tom zawiózł Paula do szpitala. Stan jego był dużo lepszy niż wygląd chłopaka. Miał postrzeloną nogę, połamane dwa żebra, liczne zadrapania i rany, ale nic poważniejszego i zagrażającego jemu życiu nie było. Jednak nikt nie odczuwał z tego radości. Może oprócz rodziców Paula, którzy kilka godzin później zostali o tym poinformowanie. Przerażone małżeństwo bało się o swoje dzieci. Wcześniej poszli na policje, by zgłosić porwanie córki, jednak jak to zazwyczaj bywa, policja była przekupiona. Obiecali, że zajmą się tą sprawą, lecz to była pusta obietnica. Po wyjściu Brownów kartka została wrzucona do niszczarki, a policjanci udali, że nigdy nic się nie wydarzyło. Mieli rodziny, nie zamierzali mieszać się w sprawy mafii i działalności Collinsów. Zbyt dobrze wiedzieli, że robienie czegokolwiek sprowadza się do jednego. Miejsca na cmentarzu.
Isabel zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Jared obwiniał się za sprowadzenie tutaj Jamesa i dziewczyny. Wmawiał sobie, że to jego wina, że gdyby postąpił inaczej to co się wydarzyło, nigdy nie miałoby miejsca. Nikt nie zaprzeczał, nikt go nie pocieszał, każdy wiedział, że to nie pomoże. Musieli działać, musieli jak najszybciej znaleźć Ann dopóki nie było za późno. O ile nie było za późno.
Juliet stała obok Maxa i pocierała dłonią jego ramię. Próbowała dodać mu otuchy i jakoś go wesprzeć. Rozejrzała się wokoło. Tom grzebał coś w samochodzie, jednak po chwili odrzucił klucz z wściekłością, a ten odbił się o ścianę i przeleciał jeszcze kilka metrów. Jared wyszukiwał jakiś informacji w swoim komputerze i brakowało mu niewiele by rozwalić bezbronne urządzenie. Przejrzał wszystkie kamery z miasta i nic. Pustka, jak gdyby nigdy tamtędy nie przejeżdżali. Nawet Paul do niczego się nie przydał, ponieważ nigdzie go nie przetrzymywali, a tylko wywieźli do pobliskiego lasu.
Jake za to spędzał czas na zewnątrz. Uzmysłowił sobie, że dla Ann nigdy nie będzie tym, kim jest dla niej Paul. Lecz pierwszy raz nie myślał o sobie, chciał tylko, żeby dziewczyna z tego wyszła. Żeby znów mógł ją zobaczyć, tylko tyle, a zarazem tak wiele.
-Max naprawdę nie masz pojęcia, gdzie może ją przetrzymywać?- spytała rudowłosa przyglądając się blondynowi. On jakby znieruchomiał. Nie wykonywał żadnych ruchów, tępo wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
-Jared- zaczął niepewnie, zachrypniętym głosem.- A jeśli...
-Stary nawet tak nie myśl!- Brunet podniósł się gwałtownie z miejsca i wydarł na całe pomieszczenie. Podszedł do Collinsa i wymierzył mu cios w twarz. Na jego twarzy można było zauważyć szok, niedowierzanie, zmieniające się w wściekłość. W porę opamiętał się i zdał sobie sprawę, że przyjaciel zrobił dobrze uderzając go.
-Wiem...
Max zaczął nerwowo rozglądać się w okół, jakby potrzebował pomocy do znalezienia słów.
-Tom!- zawołał, by zwrócić na siebie uwagę. Cały dygotał i wyglądał jakby zwariował.
-Czego?- warknął czarnoskóry nie zdając sobie sprawy o co chodzi.
-Ile twoje maszyny potrzebują, by dostać się do Fresco?
-Co za głupie pytanie.- Pokręcił głową i zastanowił się przez chwilę, a na jego twarzy wystąpił łobuzerski uśmiech.- Dwie godziny.
Oznajmił z zadowoleniem. Pokonanie tego odcinka w dwie godziny równało się z niemożliwym, jednak wszystko co niemożliwe, jest możliwe dla nich i choć normalnie pokonanie tej trasy zajmuje ponad trzy godziny i to wtedy gdy nie ma korków, nikt nie wątpił w słowa chłopaka.
Max popatrzył na Jareda.
-Pamiętasz treningi?- spytał z nadzieją w głosie.
Brunet zmarszczył czoło, ale przytaknął.
-Ojciec rok temu przepisał tamto miejsce Borysowi, bo on miał zająć się treningami.
Ruszyli do samochodów, a blondyn zaczął wszystko wyjaśniać. Po kolei i rzeczowo. Nie mieli na to zbyt wiele czasu, dlatego streszczał wszystko w taki sposób, by przyjaciel mógł go zrozumieć.
Będąc tuż przy swoim motocyklu, kazał Juliet pojechać z Jaredem, pocałował ją, a sam wsiadł na czarną maszynę. Poczuł jak adrenalina płynie w jego żyłach, gdy usłyszał ryk silnika, a ścigacz zadrżał pod nim. Nie czekając byt długo wyjechał z fabryki na jednym kole, a potem przekraczając sto osiemdziesiąt wjechał na autostradę, coraz bardziej zwiększając prędkość, aż doszedł do dwóch setek. Choć mógł wyciągnąć z maszyny dużo więcej, nie zamierzał się zabić. Jechał po swoją siostrzyczkę. Jechał ją uratować, tak jak ona ratowała go. Przez całe życie.

Posadzili mnie na krześle przed biurkiem i kazali czekać na przyjście Borysa, co dla normalnych ludzi byłoby po prostu nużące, dla mnie było niewyobrażalnym wyzwaniem zachować świadomość umysłu i móc odbierać jakiekolwiek bodźce ze środowiska.
W pewnym momencie poczułam, jak to oblał mnie lodowatą wodą. Przestraszona popatrzyłam do góry i zobaczyłam Borysa siedzącego przede mną. Wsadził mi długopis do dłoni i podsunął umowę.
-Emily- wychrypiałam.
Mężczyzna prychnął i wykonał gest przywołania. Drzwi otworzyły się i ktoś przyprowadził Emily. Ta wyglądała dużo lepiej od Cam, chociaż także miała wiele zadrapań i siniaków. Dziewczyna zauważając mnie, zaczęła do mnie biec, ale zatrzymała się w połowie, gdy dokładnie mi się przyjrzała. Przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała powstrzymać się od krzyku. W oczach pojawiły jej się łzy, a ja wiedziałam jak wyglądam w jej oczach. Jakbym już była martwa.
-Em- szepnęłam, a ta niepewnie do mnie podeszła. Przytuliła się do mnie delikatnie, jakby nie chciała sprawić mi bólu. - Będziesz bezpieczna. Wrócisz do domu.
Brunetka oderwała się ode mnie jak oparzona. Widziałam przerażenie w jej oczach.
-A ty? Co z tobą?!
Opuściłam wzrok, a potem popatrzyłam na Borysa.
-Powiedz Paulowi, że go kocham- poprosiłam.- Jemu i całej reszcie.
Chwyciłam długopis do dłoni, wiele razy wypadł mi z dłoni, ale w końcu złożyłam podpis. Teraz mogłam umrzeć.
---------------
"Jutro, kiedy zaczęła się wojna"  John Mardson
NIE zawieszam bloga. Do końca drugiej części pozostały trzy rozdziały, więc macie ostatnią okazję by napisać mi, czy chcecie być poinformowani o trzeciej części. Jak wcześniej wspominałam, nie zacznę jej pisać teraz, bo nie chcę by NIENAWIŚĆ straciła swój klimat, ale w grudniu możliwe, że znów zacznę ją pisać.
Jeszcze nie wszyscy zagłosowali w ankiecie, ale widzę, że jesteście podzieleni na kontynuacje NIENAWIŚCI i coś nowego. Chyba każdy będzie zadowolony, gdy powiem, że najpierw coś nowego, a za jakiś czas powrót do nienawiści. Mam nadzieję, że podoba Wam się taka opcja, bo już zaczęłam tworzyć bloga, na którym kolejne opowiadanie będzie umieszczane, a na BEZ TOLERANCJI odnajdziecie do niego link, a już niedługo prolog. Możliwe, że w przyszłym tygodniu.
Także, to tyle na razie.
Do napisania

niedziela, 21 września 2014

Rozdział 24 (cz.2)

Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie dosięgnie.*
---------------------------

NOWA ANKIETA Z BOKU
Wszystko ma swój koniec. Człowiek rodzi się, by żyć i żyje, by umrzeć. Więc dlaczego każdy tak bardzo boi się śmierci? Dlaczego nikt nie chce nawet o niej myśleć. Odpowiedź była bardzo prosta. Bo każdy człowiek boi się samotności, tego, że zostanie sam. Boi się także nieznanego, bo po życiu może spodziewać się wszystkiego, a po śmierci nie.
Ktoś popchnął mnie w stronę samochodu. Widziałam, jak Max próbował się wyrwać. Próbował zaradzić czemuś, co musiało się stać. Popatrzyłam mu w oczy, powstrzymując się od płaczu i pokręciłam przecząco głową. Przejechałam wzrokiem po moich bliskich, wiedząc, że to ostatni raz gdy ich widzę. Chociaż nie potrafiłam się z nimi rozstać. Nie potrafiłam znieść tego, co znajdowało się w ich oczach.
Zostałam wepchnięta na tylne siedzenie dżipa, a obok mnie znalazł się jakiś mięśniak. W dłoniach trzymał jakąś szmatkę i zaczął zbliżać się do mnie, by zasłonić mi oczy. Ostatnie co moje oczy widziały, to ból wymalowany na twarzy Paula.
Nawet nie wiedziałam, kiedy powieki opadły, a ja powędrowałam do krainy snu.
Przebudziłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Pozbawione było ono okna, a jedyną drogę ucieczki stanowiły drzwi, z którymi nie miałam szans. Ściany kiedyś musiały mieć kolor bieli, jednak brud, który na nie osiadł, spowodował, że teraz były szare. Betonowa podłoga pozbawiona była jakiegokolwiek zabezpieczenia, a półtora metra ode mnie, widniały ślady krwi. Najwyraźniej nie należały do mnie, bo czerwona substancja była wyschnięta i znajdowała się tu pewnie dużo dłużej niż ja.
Leżałam na równie brudnym co ściany, materacu, a jego sprężyny boleśnie wbijały mi się w ciało. Głowa pulsowała mi od bólu, a kończyny odmawiały jakiegokolwiek ruchu. Jedyne światło, które posiadałam, było lampą przyczepioną do sufitu, a sama ona co chwilę migała.
Spróbowałam się podnieść, lecz zrezygnowałam z tego pomysłu w tej samej chwili, gdy ból się nasilił, jeżeli w ogóle było to możliwe.
W pewnym momencie drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch facetów, którzy nie mieli nawet tyle godności, by spojrzeć mi w oczy.
Prychnęłam, lecz pożałowałam tego od razu.
Jeden z nich chwycił mnie za ramię i pociągnął do góry. Przyłożyłam pięść do ust i ugryzłam palce, ponieważ była to ta ranna ręka. Kiedy tylko stanęłam na nogi, odepchnęłam go od siebie i zatoczyłam się do tyłu, a obraz rozmył mi się. Oparłam się o ścianę i zacisnęłam zęby.
-Szef chce cię widzieć- warknął ten drugi, widocznie zirytowany moim zachowaniem.
Wpatrywałam się w niego, chcąc by na mnie spojrzał. Chciałam widzieć, jak się czuje z tym, że mnie zdradził. Że zdradził Organizatora.
-Organizator zabiłby cię za to, śmieciu- syknęłam i zawrotów głowy, okropnego bólu i nudności, sama opuściłam to pomieszczenie, a potem prowadzona przez nich, dotarłam do Borysa.
Pokój, w którym przebywał różnił się we wszystkich od tego, w którym się przebudziłam. Był to gabinet posiadający małą biblioteczkę. Obok regału z książkami znajdował się ręcznie wykonany stolik i dwie skórzane kanapy. Mężczyzna siedział za drogim biurkiem, na krześle również obitym skórą. Miał na sobie drogi, szyty na miarę garnitur, na prawym nadgarstku znajdował się srebrny zegarek. Zmarszczyłam brwi, bo czułam się jakbym miała halucynacje, a to wszystko byłoby tylko złym snem. Borys rzadko kiedy ubierał się w garnitury, zazwyczaj szkolił nowych pracowników i garnitur tylko utrudniałby mu pracę. Był pewny siebie, chłodny i umiał zawsze poradzić sobie sam. Tak łatwo dałam się oszukać, bo osoba, która znajdowała się przede mną, nie była moim mentorem. On był słaby, krył się za swoimi ludźmi, nosił drogie garnitury i zegarki, za które można byłoby wyżywić kilkadziesiąt rodzin przez miesiąc.
-Podpisz to- rozkazał otwierając jakąś teczkę. W środku był akt darowizny na rzecz mężczyzny. Nie musiałam nawet czytać, by wiedzieć, co facet chciał dostać. Wolałam umrzeć, niż to podpisać.
-Zapomnij- warknęłam i zakaszlałam, a na dłoń wyleciało kilka kropel krwi, które wytarłam w spodnie.
Wzruszył ramionami, niewzruszony moimi słowami. Spojrzał na faceta, który stał przy nim.
-Powiedzcie Leonowi, żeby przyprowadził dziewczynę- zażądał.
Zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy rudowłosy pojawił się w pomieszczeniu ciągnąc za sobą Camillę. Ta nie wyglądała zbyt dobrze. Miała wszędzie rany i zadrapania. Jej ciuchy były potargane i wisiały na niej jak szmaty. Miała worki pod oczami i przecięty łuk brwiowy. Jednak gdy mnie zobaczyła, widziałam na jej twarzy przerażenie i nie chciałam wiedzieć, jak muszę wyglądać w jej oczach.
-Poznałaś już mojego syna, prawda?- usłyszałam nutę zadowolenia w jego głosie. Wbiłam wzrok w rudego, ale ten nie zamierzał patrzeć na mnie.
-Zdrajca- prychnęłam wściekła.
W końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach pojawiły się przeprosiny. Phi. Może mam mu wybaczyć i powiedzieć, że nic się nie stało? Niedoczekanie.
-Podpisz to albo dziewczyna umrze.
-Nie rób tego!- pisnęła blondynka i po chwili upadła na kolana pod siłą ciosu. Nie mogłam nic zrobić, stałam na drugim końcu pomieszczenia i po raz kolejny musiałam patrzeć jak ktoś otrzymuje ból przez moją osobę. On zmuszał mnie, bym patrzyła na cierpienie moich bliskich, on chciał wykończyć mnie psychicznie i udawało mu się to.
Patrzyłam to na dziewczynę, a to na teczkę. I stwierdziłam, że mimo wszystko, mimo bólu jaki mi zadała, ja nadal uważam ją za przyjaciółkę. Bo nie ważne jak bardzo zrani nas bliska nam osoba, my potrafimy wybaczyć wszystko. To właśnie była miłość.
Sięgnęłam po długopis, a dłoń drżała mi tak, że kilka razy wypadł on mi z rąk.
-Nie!- po raz kolejny Cam pisnęła.
-Ucisz ją- warknął Borys do Leona, a ten uderzył ją w twarz, a po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk uderzenia.
Zacisnęłam palce na długopisie, a w głowie znalazła się myśl, jak prosto było zabić człowieka tym na pozór niewinnym narzędziem. Trzeba było go wbić tylko w odpowiednie miejsce.
-Raz- Mężczyzna wyciągnął pistolet zza paska. Patrzył na mnie wyczekująco, a lufę skierował w stronę nastolatki.- Dwa.
Dźwięk, znajomy dźwięk odbezpieczanej broni dotarł do moich uszu.
Wiedziałam, że i tak ją zabije. Zabije ją nawet, kiedy podpiszę te papiery. Popatrzyłam na przyjaciółkę, wiedząc, że myśli o tym samym. Nie usłyszałyśmy już trójki, a coś innego. Jak kula przedzierała się przez powietrze, by potem zatrzymać się w klatce piersiowej niebieskookiej.
-Nie- szepnęłam i znalazłam się obok niej tak szybko, jak tylko potrafiłam. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy, które potem zjeżdżały po policzkach. Chwyciłam dłoń dziewczyny, która z każdą chwilą robiła się coraz zimniejsza, a jej tętno zanikało.
-Powiedz...- zakrztusiła się, a potem wypluła krew z ust.- Powiedz moim rodzicom, że ich kocham.
Głaskałam ją po włosach czując niewyobrażalny ból w piersi. Miałam ochotę krzyczeć, uciec stąd jak najdalej. By tylko nie czuć tej pustki. Kołysałam się jak w mantrze, nie mogąc się uspokoić.
-Cam... Cam nie możesz mi tego zrobić!- błagałam.- Nie możesz mnie zostawić!
-Przepraszam- jej głos stawał się coraz cieńszy. Łzy płynęły mi po policzkach. Patrzyłam jak moja przyjaciółka odchodzi, a ja nie mogłam nic zrobić. Mimo bólu w ręce, zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową, by serce znów zaczęło pracować. Coraz bardziej brudziłam się od jej krwi, ale nie potrafiłam przestać, choć już dawno jej nie było. Gałki oczne wywróciły się, a ja zamiast przymknąć powieki, próbowałam przywrócić ją do świata żywych.
-Nie możesz mi tego zrobić!- możliwe, że złamałam jej kilka kości, uciskając klatkę, lecz nie mogłam przestać, bo to równałoby się z pogodzeniem, iż ona nie żyje.
-Nie zostawiaj mnie, proszę... Obiecuję, obiecuję, że się zmienię. Tylko wróć, wróć do rodziców, Cam...
Pochyliłam się nad jej martwym ciałem i schowałam twarz w jej włosach posklejanych od krwi. Ona nie mogła umrzeć. Powinna żyć.
-Obiecałeś, że zostawisz ich- krzyknęłam na Borysa z trudem. Łzy zamazywały mi obraz.- Chciałeś mnie! Mnie...
Straciłam kolejną osobę. Kolejną osobę.
----------------------
"1 moment" Buka

Do napisania.

sobota, 13 września 2014

Rozdział 23 (cz.2)

Czy kochanie ciebie powinno boleć?
Czy powinnam się czuć, tak jak się czuję?
Czy powinnam zamknąć ostatnie, otwarte drzwi?
Moje koszmary otaczają mnie*
----------------------
Gdy ciało Jamesa bezwładnie opadło na ziemie, nie wiedziałam co robię. Chciałam zabić Borysa, pragnęłam tego z całego serca, ale nie potrafiłam. Czy to było takie dziwne, że nie potrafiłam zabić zdrajcy? A jednocześnie osoby, którą uważałam za rodzinę. Jednak dla zdrajców jest tylko jedna kara. Śmierć.
Zabijając Jamesa, dałam znak, że nie zamierzamy się poddać, ale jednocześnie wydałam na nas wyrok śmierci.
Chciałam wiedzieć, chciałam wiedzieć, dlaczego ta wiedza miała tak wielką cenę i co skrywało się za tą tajemnicą. Dlaczego nie dowiedziałam się od rodziców o Alanie i czemu on zginął. Czy chciał zabić mojego brata, jak wmawiali mi rodzice, czy chciał dostać prawdy? Cała moja wiedza, wszystko co mi mówiono, mogło nie być prawdą, a wszystkie moje przypuszczenia, właśnie tylko nimi były. Nic nie było pewne.
Stałam oparta plecami o plecy Jareda i oboje ubezpieczaliśmy się. Rozejrzałam się kątem oka, by dostrzec w jakim położeniu jest reszta ekipy. Zaskakujące było to, że Jake nie uciekł, a pozostał tu i także zamierzał walczyć. Poczułam dziwny uścisk w sercu, lecz musiałam go zignorować. To pozostawiłam na później. Paul próbował się podnieść z ziemi, ale za każdym razem obrywał od faceta, który go pilnował.
Zacisnęłam mocniej palce na broni i nie wahałam się jej użyć. Wiedziałam, że choć Borys wszystkiego mnie nauczył, to dzięki tej wiedzy jeszcze żyłam i nie zamierzałam wyrzucić jej z umysłu, bo domyślałam się, że właśnie na to liczył. Że chciał, bym stała się bezbronna i poddała się, ale ja nie zamierzałam.
-Ann- szepnął cicho Jared, tak, żebym tylko ja usłyszała. Wahał się, ale nie dlatego, że zamierzał coś powiedzieć, on nie był pewny, czy byłam sobą. Ja sama tego nie byłam pewna.- Pamiętaj, umieramy dla bliskich...
Nim skończył, nim dokończył zdanie, jedno z ważniejszych, ja nie zamierzałam dodać drugiej części. Nie potrzebowałam nawet sekundy, by domyślić się o co chodzi i zamiast pozwolić, by kula zabiła mojego przyjaciela, ja odepchnęłam go, co nie było zbyt trudne, ponieważ nie tego się spodziewał. Sama jednak nie zdążyłam uciec od pocisku musnął moje ramie przecinając boleśnie skórę i na szczęście nie zatrzymując się w ciele. Jęknęłam przeciągle, gdy pistolet wypadł mi z dłoni, a drugą przycisnęłam do rany.
-Ann!- krzyknął Jared i strzelił w napastnika zanim ten oddał drugi strzał. Poruszyłam szybko głową, dając mu znak, że wszystko dobrze i skryłam się tuż za jednym z samochodów. Oddychałam jak kobieta przy porodzie, bynajmniej próbowałam i dociskałam dłoń do rany. Nie miałam czym zatamować krwawienia, a nie mogłam siedzieć tu bezczynnie, gdy co chwilę jakaś kula przecinała powietrze, a oni mnie potrzebowali.
Zmrużyłam oczy i wpatrzyłam się w jednego faceta, który stał nieopodal, a jeszcze mnie nie zauważył. Na czworaka przedostałam się na tył samochody, a później skoczyłam na niego, wytrącając mu spluwę z rąk. Był dwa razy większy ode mnie i tylko cud mógłby mi pomóc go pokonać. Spróbowałam go kopnąć z półobroty, ten okazał się mieć imponujący refleks i obronił się przed atakiem, a dodatkowo chwycił moją nogę i przekręcił ją, a ja runęłam na ziemie, przy okazji rozwalając sobie nos. Nie miałam siły się podnieść, więc tylko przeturlałam się metr dalej i dopiero wtedy chwiejnym krokiem wstałam, ocierając twarz z krwi. Lewą ręką sięgnęłam do kostki, gdzie miałam ukryty nóż.
Facet patrzył na mnie lodowatym wzrokiem, którego odwzajemniłam. W jego oczach dostrzegłam dodatkowo błysk rozbawienia, znajdował się on tylko tam przez sekundę, ale dał mi powód, by nie atakować jego, a osobę stojącą za mną. Nie pomyliłam się, przecięłam koszulkę i brzuch innego mężczyzny, a potem wbiłam go głęboko, mając nadzieję, że uszkodzę jak największą ilość organów. Po sekundzie poczułam jak mój nadgarstek zostaje unieruchomiony i mocne uderzenie w plecy, po czym po raz kolejny spotkałam się z betonowym podłożem. Ktoś przycisnął buta do moich pleców, przez co nie mogłam oddychać. Nóż wypadł mi z dłoni wprost do wroga, a ten długo nie czekając przejechał mi nim po drugiej ręce, od ramienia aż do łokcia. Choć starałam się, nie potrafiłam powstrzymać krzyku. Pociągnął mnie za włosy i odchylił głowę do tyłu, a zakrwawiony nóż przyłożył do tętnicy. Z trudem przełknęłam ślinę. Zacisnęłam zęby i modliłam się, by w oczach nie pojawiły mi się łzy.
Nie miałam już drogi ucieczki, ale nie martwiłam się o siebie, ten dzień kiedyś miał nastać. Może i nie dożyłam nawet osiemnastki, ale to nie miało znaczenia. Bałam się o moją rodzinę. Nie mogłam rozejrzeć się, by wiedzieć, czy są bezpieczni. Nie widziałam nawet Paula. Tuż przy mojej twarzy znalazła się para bardzo drogich butów i skrawek spodni od garnituru szytego na miarę.
-Podnieść ją- rozkazał Borys. Nadal mogłam wyczuć ostrze noża tuż przy skórze, kiedy szarpnięciem zmuszono mnie do wstania. Krew spływała mi po ramionach i twarzy, a w ustach miałam jej metaliczny posmak. Obraz przed oczami był odrobinę nie wyraźny, a ja ledwo utrzymywałam się na nogach. Przygryzłam dolną wargę, kiedy ręce zostały pociągnięte do tyłu, a tam związane sznurem, boleśnie wbijającym mi się w skórę.

-Ojciec wiedział, że żyjesz- zrobiłam krok w tył. Ojciec wiedział, że on żył. Ojciec wiedział, że kilka lat temu pojadę za Maxem i zabiję tamtego chłopaka.
Nagle jakby zalała mnie fala olśnienia. Nie obchodził mnie teraz psychopata, jego zrzuciłam na dalszy plan. Oni chcieli, bym zabiła Alana . Nie. To nie ja go miałam zabić. To miał zrobić Max.
Miałam mętlik w głowie. Słowa, które powiedział mi James były tylko skrawkiem prawdy. Ja sama tego wszystkiego nie rozumiałam. Dlaczego on wtedy chciał się spotkać z Maxem, skoro nie chciał go zabić.?
-Ty chciałeś go zabić- wymamrotałam pierwszy raz bojąc się własnego brata.
-Cholera jasna!- wydarł się.- Jasne, że nie. Ann, dlaczego wymyślasz takie bzdury?
-Bo nikt mi nie mówi prawdy?- zadałam retoryczne pytanie.- Bo wszystko przede mną ukrywacie? Dlaczego ojciec Lu wiedział, że mamy brata? Dlaczego szantażował ojca, chciał, by jego syn mnie zranił? Bym dostała się do Organizatora? On chciał mnie zranić, zemścić się za śmierć jedynego syna, czy chciał bym dowiedziała się prawdy? Dlaczego spotkałeś się z tym chłopakiem? On nie chciał cię zabić, prawda? On tylko chciał prawdy, tak jak ja? Czy przez prawdę, także umrę? Czy doszukując się prawdy, doszukam się jedynie śmierci? Właśnie o to chodzi? Ty wiesz wszystko, nie? Dlatego nie chcesz się ze mną spotykać. Dlatego mnie zostawiłeś, bym była bezpieczna?
Widziałam jak coś w nim pęka. Maska, którą miał, zanika. Po chwili patrzyły na mnie dobrze mi znane brązowe oczy. Takie same jak moje. Jego były pełne miłości, troski. Czułam, że w końcu do niego dotarłam. Że mój braciszek wrócił.
-Nie udało ci, się Max- po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Ból był nie do zniesienia. Już nic nie miało sensu.- On mnie szuka. Nie wiem kim jest, ale on zna prawdę. On zabił babcię, spowodował wypadek Jake'a. On chce mnie.
(…)
Naprawdę jest w świecie żywych. Tylko się ukrywa, ukrywa do dnia, w którym wszystko się ułoży. Do dnia, gdy prawda nie będzie oznaczała śmierci. Kiedy będziemy bezpieczni.


-Prawda oznacza śmierć- szepnęłam wpatrując się w oczy brata, bijące przerażeniem. On również był otoczony, ale nie bał się o siebie. Jego stan był dużo lepszy od mojego. Miał rozciętą wargę i łuk brwiowy, ale to chyba były wszystkie jego rany. Bał się o mnie, widziałam to w jego oczach.
-Pięć lat- zaczął Borys zakładając dłonie z tyłu pleców i maszerując tuż przede mną w tę i z powrotem.- Pięć lat po śmierci Alana jego rodzeństwo zniknie z powierzchni ziemi.
Zaśmiał się do siebie, jakby to był dobry żart. Zatrzymał się nagle i popatrzył mi w oczy. Nie miał na sobie okularów przeciwsłonecznych, nie miał kamiennej twarzy i nie dawał mi kazania, że źle wykonałam swoją robotę. To nie był on.
-Czy to nie żałosne, Anno?- prychnął.- Jak wiele są w stanie zrobić rodzice, dla dobra dzieci. Jak wiele brat jest w stanie oddać, by siostra była bezpieczna.
Nie zamierzałam reagować na jego zaczepki, tylko tego chciał. Pozbawić mnie honoru.
-Ale ty byłaś niewdzięczna, prawda? Musiałaś zrobić na przekór im i wchodzić w coś, co ciebie nie dotyczyło.
-A ciebie może tak?- wywróciłam oczami, choć nawet to sprawiało mi ból.
-Nie byłaś tego warta- syknął.- Nie jesteś warta niczego, no bo kim ty niby jesteś? Plamisz honor rodziny, firmy.
Wyrzucił dłonie w powietrze oburzony moim postępowaniem, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze.
Zacmokał trzykrotnie zdegustowany.
-Nie zasłużyłaś na to, by nazywać się Collins i należeć, ba posiadać ją- warknął.
Nigdy nie można być pewnym tego, co wydaje się właściwe. Bo to zazwyczaj bywa zgubne.
Poruszyłam się nieznacznie, lecz to spowodowało tylko jedno, że sznur bardziej wbił mi się w skórę. Kosmyk włosów we krwi opadł mi na twarz, nie zamierzałam wykonać czegokolwiek, by się go pozbyć.
-Pupilka mafiozy- zaczął wyliczać z obrzydzeniem.- Najpierw twoja matka, a później ty. A mówiłem Robertowi, by ją zostawił od razu po tym, jak go zdradziła.
-To ty- powiedziałam lodowatym tonem.- To ty byłeś tą osobą, która o wszystkim wiedziała. To ty kazałeś ojcu pozostawić wszystko w tajemnicy i to ty chciałeś śmierci Alana.
Prychnęłam, za co oberwałam w policzek. Nie zamierzałam przestać mówić.
-Myślałeś, że się nie dowiem, iż Max pojechał się z nim spotkać, prawda? Nagadałeś Alanowi, że Max chce go zabić. Że jemu nic się nie należy! Nie sądziłeś, że ja się tam pojawię.
-To twój największy błąd- wysyczał przez zaciśnięte zęby.- A ich, że kazali mi cię wyszkolić. Jesteś suką, zabiłaś własnego brata.
Zakpił ze mnie i próbował mnie zdenerwować. Jednak nic na mnie nie działało, ze spokojem przyjmowałam tą wiedzę, wyczekiwałam tego dnia od miesięcy i doczekałam się go. A że za chwilę miałam umrzeć... To było co innego.
Podszedł do mnie i wyszeptał do ucha.
-Dziwka śmiecia.
Zrobił to w taki sposób, by wyglądało, że tylko ja mam to usłyszeć, ale powiedział to na tyle głośno, iż usłyszeli to wszyscy. Do moich uszu dotarł dźwięk szurania, co oznaczało, że kilka osób próbowało się wyrwać. Chwycił moją głowę dwoma palcami i obrócił ją tak, bym zobaczyła Paula i Jake'a.
-Oni zginął przez ciebie, wszyscy giną przez twoją osobę. Nie jesteś tego warta, nikt cię nigdy nie będzie chciał. Jesteś śmieciem, Anno. Błędem swoich rodziców, którzy ponieśli już konsekwencje.
-Nie słuchaj go- zawołał Max, przymknęłam oczy by nie widzieć jak za to obrywa. Usłyszałam natomiast jak się zakrztusił. Najprawdopodobniej krwią.
Krew kapała na beton, a ja byłam coraz słabsza. Rany zapewne nadawały się do szycia.
-To naprawdę przykre, że jesteś aż tak zazdrosny- zaśmiałam się i również zakrztusiłam krwią. - Do niczego nie doszedłeś w życiu, Borys. Organizator miał pozycję w mieście, ba w Kalifornii lepszą od ciebie. Miał władze, pieniądze i reputacje. Mój ojciec ma więcej od ciebie i doszedł dalej niż ty, bo ty po tylu latach nie miałeś nawet własnego zastępcy.
Popatrzyłam mu pewnie w oczy.
-Ja miałam więcej od ciebie, nawet Juliet ma więcej. I już nie ważne są pieniądze, firma czy cokolwiek innego. My mamy rodzinę i nawet jeśli mnie zabijesz, nic nie zyskasz.
Po raz kolejny oberwałam w twarz, do tego stopnia mocno, że głowa obróciła mi się w bok.
-Nigdy więcej nie waż się tak do mnie mówić- wydarł się na mnie.
-Nigdy więcej nie próbuj grozić mojej rodzinie- odparłam całkowicie spokojnie, nie wzruszona jego słowami.
-Jeśli jeszcze nie zrozumiałaś, to ja jestem górą- dał jakiś znak, a potem zobaczyłam, jak jeden z facetów wymierza z broni w Paula i przestrzela mu nogę. Zaparło mi dech w piersiach i przez kilka sekund nie potrafiłam oddychać. Widziałam grymas bólu malującego się na jego twarzy, kiedy zaciskał dłonie, by nie krzyknąć. To było jak wbicie sztyletu prosto w serce, nie potrafiłam znieść widoku jego w tym stanie, bo chciałam go chronić, ale przez to stała mu się jeszcze większa krzywda.
Musiałam szybko coś wymyślić.
-Nie zależy ci na ich śmierci- stwierdziłam.- Chcesz tylko dopaść mnie, więc śmiało. Zamierz mnie, ale ich wypuść.
To nie była prośba, to był rozkaz. Ostatni rozkaz w moim życiu. Ostatnia misja, którą musiałam zakończyć. Ostatni rozdział.
-Dobra decyzja- potarł ręce, a potem na powrót spoważniał.
-Zabrać ją.

----------------
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
(…) byłbym niczym

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
(…) nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
(…) Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
-------------------
Evanescence "All That I'm Living For"
"Hymn o miłości"

Nie mam pojęcia, co mam Wam napisać. Może powinnam przeprosić za to, że dopiero teraz ukazał się nowy rozdział, ale naprawdę nie z powodu tego, że mi się nie chciało. Internet mi nawalał i dopiero wczoraj jako tako zaczął współpracować choć nie do końca, bo jedna strona otwiera mi się minimum dziesięć minut, i naprawdę nie przesadzam. A dodatkowo telefon mi się zepsuł, a tam miałam większość rzeczy na bloga, nie tyle tego co na Świat bez tolerancji oraz trzeciego, który dopiero ma powstać. I mało mnie szlak nie trafił, bo telefon mam od dziesięciu miesięcy.
Czy trzecie opowiadanie będzie na nowym blogu czy na tym? Sama jeszcze tego nie wiem, większość z Was wolałaby na nowym, natomiast ja się nadal waham, bo jeśli miałoby ono być dodawane tutaj, zmieniłabym szablon i dodała podstronę gdzie byłby linki do wszystkich rozdziałów NIENAWIŚCI i opisy obu części.
Jeżeli ktoś chciałby być poinformowany o rozpoczęciu pracy nad trzecią cześcią, to byłoby miło jakby poinformował mnie o tym w komentarzu i napisał gdzie ewentualnie mam tę wiadomość zamieścić. Trzecia część jeżeli będzie, zacznę ją dodawać za kilka miesięcy, może w grudniu? Z tym również nie jestem pewna.
Kolejny rozdział najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu.
Do napisania. 

niedziela, 7 września 2014

Opóźnienie

Na samym początku muszę przeprosić za brak posta. Udało mi się znaleźć czas tylko dla drugiego bloga, a dodatkowo internet nie chce za mną współpracować i muszę do Was pisać z telefonu. Rodział pojawia się w przyszłym tygodniu,mam nadzieję, że zrozumiecie.
Przepraszam jeszcze za pomyłkę, która wdarła się wczoraj. Oczywiście nadal piszę NIENAWIŚĆ i nie zamierzam pozostawiać jej bez zakończenia.
Jeszcze raz przepraszam.
Do napisania

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 22 (cz.2)

Zabierz mnie tam, gdzie kończy się walka
zmyj truciznę z mojej skóry
pokaż mi, jak być kompletnym*


-----------------------------------------
Patrzył na mnie przez chwilę, a w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk. Kąciki ust delikatnie mu zadrżały. Nie interesowało mnie zdanie Maxa ani Jareda. Dawną Ann na pewno by interesowało, na pewno uzgodniłaby z nimi to, ale ja już nią nie byłam. Ona była przy Paulu, ona należała do niego.
Ja do niego należałam, ale to nie miało znaczenia. Musiałam jakoś zakończyć ten rozdział, musiałam naprawdę pokazać, że jestem snem. Jestem kimś, o kim się zapomina tuż po przebudzeniu. Jest uczucie, że powinno się pamiętać, ale po kilku godzinach, nawet o tym uczuciu się zapomina.
Możliwe, że w tym momencie wykorzystałam Jake. Ale on chyba o tym wiedział, znając go, nawet gdybym zaprzeczyła, zostałby. Nie pytał czy jestem pewna, czy naprawdę tego chcę i dobrze, bo te pytania należały do Paula. Jego spojrzenia, ton jaki odnosił się do mojej osoby, całkowicie różniły się od stylu Jake'a. On nie znał słowa „nie”. Byli jak ogień i woda, całkowicie inni. A każda z moich stron należała do innego.
Stanęłam na palcach i musnęłam ustami, wargi mężczyzny. Nie obchodziło mnie to, czy ktoś na nas patrzy. Czy przez to Max nie będzie chciał zabić go jeszcze bardziej. Nie zrobi tego, bo wie, że to mnie by zabolało.
On przyciągnął mnie do siebie i gwałtownie wbił swoje usta w moje wargi, nie pozwalając oddalić się nawet na minimetr. Pamiętałam, kiedy ostatni raz mnie pocałował, wtedy też został pobity przez mojego brata, a kilka dni później właśnie straciłam blondyna.
Wiedziałam, że długo czekał na ten pocałunek. Ale dla mnie nie znaczył tyle, ile dla niego. Nie potrafiłam się zmusić, by nie myśleć o brunecie, choć usilnie próbowałam wyrzuć go z swojej głowy. Dlatego, kiedy odsunęłam się od niego, byłam pewna, że to wyczuł.
-Chcesz tu mnie, czy jego?- warknął do mojego ucha tak cicho, bym tylko ja to usłyszała i opuścił halę.
Stałam chwilę w osłupieniu, tak samo jak pozostali. Nie czekając na ich reakcje, podążyłam za szatynem by go zatrzymać. On był moją jedyną nadzieją. Tylko on mógł sprawić, że zapomnę o Paulu.
Nie zapomnisz o nim nigdy.
Uciszyłam swoje myśli, musiałam zapomnieć. Dla bezpieczeństwa, dla lepszej przyszłości. I tu nie chodziło o mnie, tu chodziło o niego.
Nagle czyjaś dłoń chwyciła moją rękę i zatrzymała mnie. Obróciłam się w stronę brata i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Tego chciałeś, prawda?! Żebym przez Jake'a zaczęła myśleć o Paulu?!
-Ann...- próbował mnie uspokoić, ale to tylko bardziej mnie zdenerwowało.
-Nie udało ci się, Paul nie ma dla mnie żadnego znaczenia- krzyknęłam, by ukryć drżenie kłamstwa.- Wybrałam Jake i musisz się z tym pogodzić.
Wyrwałam rękę z jego uścisku i odeszłam, a za mną zapanowała głucha cisza.
Powietrze na zewnątrz było świeże i przyjemne, a dodatkowo po kilku oddechach uspokoiło mnie. Czas nieubłaganie biegł i coraz mniej go pozostawało, a dodatkowo co chwilę dochodziły nowe problemy.
Stał oparty o drzewo, jakby niczym się nie przejmował, a w dłoni miał zapalonego papierosa, z którego wydobywał się szary dym.
Podeszłam do niego i założyłam dłonie na klatce piersiowej.
-Wiedziałem, że przyjdziesz- mruknął i zaciągnął się nikotyną.
Prychnęłam pod nosem.
-Specjalnie to zrobiłeś- udałam, że to mnie zdenerwowało, choć chciałam się zaśmiać.
-Nie.- Popatrzył mi prosto w oczy i widziałam w nich, że był urażony.- Jesteś moja, zawsze byłaś i nie interesuje mnie jakiś gówniarz.
Mówił całkowicie poważnie. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem, ale wiedziałam, że on tylko czekał na moment, w którym na to pozwolę.
-Jednak nie będę znosił tego, że całując mnie, myślisz o nim- wyznał, a mnie to zaskoczyło. Takie niby banale zdanie, ale nie pasowało ono do niego. Czy on także zmienił się przez te kilka miesięcy? A może już wcześniej był inny, tylko ja na to nie zwracałam uwagi?
-Nie musisz- odparłam chłodno.- Paul już nic dla mnie nie znaczy.
Zielonooki podszedł do mnie.
-Lepiej, żeby tak było.

Nigdzie nie było śladu Jamesa i Isabell, ale nawet to i lepiej, chyba każdy wiedział, że sprowadzenie ich tutaj było największym błędem Jareda. Miałam nadzieję, że jest tego świadomy. Choć w stanie, w którym teraz był, wątpiłam, by cokolwiek do niego docierało, bo gapił się na motocykl Maxa jakby był ze złota, albo stałaby przed nim jakaś naga laska.
-Więc- zaczął, choć nadal gapił się na ścigacz, zauważyłam, że blondynowi zaczyna to nie pasować.- Jak jedziemy?
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie, jakby to wszystko zależało ode mnie, z czego byłam bardzo zadowolona, oczywiście nie dałam po sobie tego poznać. Przejechałam wzrokiem po wszystkich zebranych i wzruszyłam ramionami.
-Jadę sama, wy róbcie co chcecie.
Jedyne co było ważne to, to żeby odbić dziewczyny. Potem się nie liczyło, potem nie istniało.
-Nie ma opcji.- Blondyn gwałtownie podniósł się z miejsca, jakby chcąc mnie powstrzymać. Wiedziałam, że będzie próbował kogoś mi wcisnąć, ale ja nie zamierzałam na to się zgodzić. Może i powinnam, pewnie potrzebowałam kogoś, kto w razie czegoś zasiądzie za kierownicą, ale musiałam jechać sama, bo gdybym zginęła to tylko ja.
-Powiedziałam. Jadę sama- podkreśliłam wszystkie wyrazy i dodałam ton, którego mój brat tak bardzo nie znosił.
Toczyliśmy walkę na spojrzenia, ten który pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Widziałam, jak zaczyna się poddawać, już prawię wygrałam, kiedy ryk silników zwrócił uwagę wszystkich. Na ich twarzach widziałam zszokowanie.
-Jared!- krzyknęłam próbując przekrzyczeć ryk silników.- Broń.
Nie było już szans na ucieczkę, nie mieliśmy już szans by ich zaskoczyć, bo to oni zaskoczyli nas. Trzymając broń w dłoniach, udaliśmy, że się ich nie spodziewamy. Musieliśmy grać, bo czas został nam odebrany, a z nim szansa na uratowanie dziewczyn.
Stałam tyłem do wejścia i dopiero kiedy samochody wjechały do fabryki, niby od niechcenie obróciłam się w tamtą stronę. Zostaliśmy zdradzeni.
Były same mercedesy i jeden samochód terenowy. Zmarszczyłam brwi, bo tylko jedna znana mi osoba jeździła tą marką samochodową. Jednak to nie mogło być możliwe, nie ta osoba.
Z pojazdów wysiedli sami mężczyźni i zaczęli nas okrążać.
-Nie wiecie, że się puka?- spytał Jared przybliżając się do mnie.
-Trochę kultury, by nie szkodziło- mruknęła Juliet podnosząc się z miejsca.
Robili wszystko by zyskać na czasie, by mieć chociaż kilka minut. Oni nie celowali do nas, ale mieli przy sobie broń, stojący obok mnie Max wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenia. To była nasza broń. Naszej firmy.
-Ruda- zawołał brunet.- Oni chyba angielskiego nie rozumieją.
W innych okolicznościach zapewne wybuchnąłby śmiechem, ale nie teraz. Wyczuwałam w jego głosie lekkie poddenerwowanie, ale on robił wszystko by to zamaskować. Byliśmy otoczeni, każdy od każdego oddalony o kilka kroków. Nie mieliśmy zbyt dużo pola do manewru, a przede wszystkim było nas za mało. Ale nawet wtedy, kiedy serce biło mi dwa racy mocniej, krew zaczynała huczeć w uszach, nie zamierzałam się poddać. Wszystko co było teraz ważne, to się nie poddać. Przysięgałam, że będę walczyć do końca i zamierzałam tą obietnicę dotrzymać.
Wpatrywałam się obojętnym wzrokiem w dwa ostatnie samochody. Największą uwagę skupiłam na terenówce, z której jeden łysol wyciągał jakiegoś chłopaka. Ten szarpał się, a w pewnym momencie facet uderzył go z pięści w brzuch, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Chłopak schylił się, ale nadal nie mogłam dostrzec kim on jest, ponieważ stał tyłem i usilnie chował swoją twarz i wszystko co mogłoby zdradzić jego tożsamość.
Powinnam patrzeć na drugi samochód. Powinnam, ale tego nie zrobiłam, a teraz było za późno. Za późno, by nie zobaczyć kim jest chłopak.
Łysol rzucił go kawałek od moich stóp. Nie liczyło się to, że przyniosło to ze sobą wspomnienia, bo ten sam facet rzucił kiedyś tak Jakiem, to się nie liczyło. Chodziło o coś innego. On spróbował podnieść się z ziemi, a gdy jego wzrok natrafił na moją osobę, zdusiłam w sobie krzyk, bo oto u moich stóp leżał...
-Paul...
-Miłość jest dla słabych, nieprawdaż.
Czułam, że moi ludzie, moja rodzina przysuwa się do mnie, choć w rzeczywistości nie ruszyli się nawet o krok. Ale czułam ich obecność, wiedziałam, że chcieli wymazać ten obraz z mojej pamięci, ale nie mogli. Mogli tylko stać i być przy mnie. Walczyć u mego boku.
Max poruszył się nerwowo i ruszył, by mnie zasłonić, ale nie pozwoliłam mu na to, bo było za późno. Nie musiałam widzieć Go, żeby wiedzieć, kto nas zdradził. Kolejny cios prosto w serce. Nie wiedziałam, że bliskie osoby, rodzina, mogą cię zdradzić i to w taki sposób. Tak bardzo okrutny sposób, niszcząc cię psychicznie i zabierając bliskich. Moje ciało drżało z nienawiści, tak to właśnie to uczucie zaczęło mną panować. Zaciskałam dłoń na miejscu, w którym znajdował się mój pistolet. Mogłam się rozpłakać, tak jak kiedyś. Mogłam zasypać go pytaniami, dlaczego to zrobił, ale nie potrafiłam. Nie mogłam zrobić im tego, bo oni wierzyli we mnie.
Mężczyzna ruszył w moją stronę, a obok mnie rozniósł się odgłos odbezpieczanej broni. Nawet nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, że to moi.
-Nie ruszaj się- warknął Jared wymierzając do niego z karabinu. Jednak on nie przejął się tym widokiem.
W tym samym momencie ponownie usłyszałam dźwięk broni, oni mieli jej więcej. Kolejny dowód, że jest nas mniej i możliwe, że jesteśmy słabsi.
-Max, miło cię znowu widzieć- Zaśmiał się, ale nadal patrzył na mnie. Nie wydawał się zbytnio zaskoczony widokiem mojego brata, więc już wcześniej ktoś musiał poinformować go.
Nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie ruszyło. Mogłam się założyć, że na twarzy miałam taki sam wyraz, jak wtedy, kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam.
-Odłóż broń, Anno- patrzył mi prosto w oczy z wyraźnym rozbawieniem, lecz dostrzegałam w nich małe zaskoczenie, moją postawą. I dobrze, niech się boi. Ma się bać, to on wszystkiego mnie nauczył, ale nie wiedział, że dając mi wiedzę, daje mi też możliwość by poznać jego słabości. Tak jak on moje.
-Borys- wyplułam te słowo, jakby były największą obelgą. Ktoś wciągnął powietrze. Jednak nie odwróciłam wzroku. Jeśli bym to zrobiła, ujrzałabym twarz Paula, który był pobity. Ten widok by mnie złamał, pragnęłam tylko podbiec do niego i wtulić się w jego ciało, wdychając znajomy zapach. Cóż za ironia, bo to właśnie dla jego bezpieczeństwa go zostawiłam, a kilka godzin wcześniej obiecałam innemu, że nic nie poczuję na jego widok. Jednak było to kłamstwo. Bo z nim były wszystkie moje uczucia.
I teraz nie ważne było to, że osoba, którą uważałam za drugiego ojca, zdradziła mnie. Teraz będę musiał wybierać. Między rodziną, a Paulem, choć jeszcze kilka godzin wcześniej zaliczyłam ich do jednej grupy. Jednak znajdowałam się pośrodku, między Jakiem, a brunetem. Między Lilith, a Anną. Między tym, czy uczucia mają istnieć, czy też nie. Między miłością, a bezpieczeństwem.
Wybrałam.
-Ty sukinsynu!- Wiedząc o konsekwencjach swojego czynu pociągnęłam za spust i trafiłam między oczy Jamesa, stojącego za Borysem. Ten upadł na kolana, a w jego twarzy wyprysła krew brudząc go i podłogę obok niego. Wziął ostatni oddech, jego gałki oczne wywrócił się i zmarł. Dopiero teraz miało rozpętać się piekło.
 --------------------------------
Linkin Park "Casstle of glass"
Nie podoba mi się ten rozdział, ogólnie miał on kompletnie inaczej wyglądać. Ale cóż, opinię pozostawiam Wam.
Za kilka dni szkoła, rozdziały najprawdopodobniej będą nadal dwa razy w tygodniu, tak jak to było w roku szkolnym. 
Zastanawiam się i także pytam Was o zdanie. Nowe opowiadanie chcielibyście, żebym umieszczała tutaj, czy żebym utworzyła nowego bloga?
Czekam na Wasze odpowiedzi.
Do napisania.

Szablony