piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 11 (2)

Czy sekret wciąż sekretem jest, gdy nikogo nie obchodzi,
gdy wiedza, którą o mnie masz,
w żaden sposób nie zaszkodzi
temu, jak żyjesz – i czujesz – i jak oddychasz,
gdy to, co we mnie jest, spotykasz…
*
--------------------
Siedziałam przy stole i wpatrywałam się tempo w kran, z którego od kilku minut kapała woda. W normalnym wypadku podniosłabym się i zakręciła go, ale dzisiaj nie chciało mi się, a przede wszystkim nie przeszkadzało mi to. Byłam tak zamyślona, że nawet nie słyszałam irytującego dźwięku, którym było uderzanie kropel wody o powierzchnię zlewozmywaka.
Byłam szczęśliwa. Tak po prostu, jakby to była najbardziej naturalna rzecz w moim życiu. A przecież jeszcze nie tak dawno pożegnałam kolejną osobę, jednak to w tej chwili nie miało najmniejszego znaczenia.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że szczerzę się do tego kranu jak głupia. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, jednak dopiero po chwili wstałam by otworzyć. Miałam nadzieję, że to Leon otworzy, ale widocznie był zbyt zajęty.
Spróbowałam przestać się tak szeroko uśmiechać i otworzyłam drzwi, a mój uśmiech mimowolnie jeszcze bardziej się poszerzył.
-Hej- Otworzyłam szerzej drzwi by Paul mógł wejść.
Chłopak przywitał mnie całusem w usta i jakby kogoś szukając rozejrzał się po domu. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam za brunetem nic z tego nie rozumiejąc. Mieliśmy poniedziałkowy poranek i za chwilę Leon miał mnie odwieźć do szkoły, a potem siedzieć pod nią kilka godzin.
Mój chłopak, nadal nie umiałam się przyzwyczaić do takiego określenia, odwrócił się niespodziewanie i już wiedziałam, że coś knuł. Uśmiechnął się łobuzersko i już miał coś powiedzieć, gdy ujrzał coś, bądź kogoś, za moim plecami.
-Idź do mojego samochodu- szepnął mi do ucha kierując się w stronę Leona.
-Ale on się nigdy nie zgodzi- zawołałam za nim.
Nie mając więcej możliwość wzięłam torbę i ruszyłam w kierunku drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Leon, a za nim Paul.
Zrezygnowana westchnęłam ciężko i stanęłam na ostatnim schodku nie wierząc w to co widzę.
Stali przy samochodzie ochroniarza i widocznie się z czegoś śmiali. Naprawdę. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałam, a tym bardziej nie słyszałam, by rudzielec się śmiał.
Brown zauważył mnie i machnął ręką, żebym do nich podeszła. Kiedy to zrobiłam, wsiadłam do auta chłopaka i kilka minut później wyjeżdżaliśmy z mojej ulicy.
-Jak ty to zrobiłeś?- Nadal nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Ten facet nie znał słowa kompromis, a gdy chciałam mu wytłumaczyć na czym on polega, po prostu mnie zbywał i kazał wsiadać na tylne siedzenie.
-Ma się ten talent, mała- Posłał mi ten pełen pewności siebie uśmiech i powrócił do drogi.
-Chyba raczej szczęście- mruknęłam jak zwykle się z nim drocząc i nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne.
-Kobieto- westchnął teatralnie.- Jak ty możesz tak we mnie nie wierzyć?
-Oczywiście, że w ciebie wierzę, tylko wiesz... - przerwałam znacząco.
-Głupi ma szczęście- dokończył za mnie.
-Ty to powiedziałeś- zaprzeczyłam.
Paul chwycił moją dłoń i ścisnął ją lekko. Nim się zorientowałam, byliśmy już na parkingu przed szkołą. Jęknęłam cicho, co natychmiast zwróciło uwagę chłopaka.
-Co jest?- spytał przyglądać mi się uważnie.
-Nie możemy zrobić sobie wagarów?- Spróbowałam go przekonać robiąc minę rodem z jednej bajki Disneya.
Zamyślił się na chwilę jakby przetwarzał słowa, które powiedziałam i które całkowicie zaskoczyły samą mnie. Jeszcze rano nawet ten pomysł nie przyszedł mi do głowy, może dlatego, iż byłam pewna, że nie mam ani grama szans by się udał, a teraz byłam gotowa pójść na wagary.
-Bardzo chętnie, ale jest jeden problem.- Wskazał głową samochód, który właśnie parkował kilka miejsc dalej od nas.
Wywróciłam oczami. Brunet pocałował mnie w czoło i wysiadł.
-No mała, idziemy- stwierdził uśmiechając się szeroko.
Niechętnie opuściłam pojazd i założyłam torbę na ramię. Paul podszedł do mnie i objął w pasie.
-Nie mów do mnie mała- warknęłam cicho.
-Uwielbiam jak się złościsz, mała- odparł i ruszyliśmy do wejścia szkoły jednocześnie wzbudzając zainteresowanie otoczenia.
-Nie lubię cię- burknęłam, jednak i tak nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Spojrzał na mnie niedowierzająco. Tak, wiedziałam, nie uwierzył mi. Sama sobie bym nie uwierzyła. Jakie dziwne to było, jeszcze kilka tygodni temu umiałam to powiedzieć z pokerowym wyrazem twarzy, a teraz nawet uśmiechu nie umiałam powstrzymać.
Nie mogłam zrozumieć, jak to wszystko mogła zmienić jedna moja decyzja. Jedyna chwila, która spowodowała, że teraz nie byliśmy tylko przyjaciółmi. Gdyby nie to, dzisiaj byłby taki sam dzień jak cztery, pięć dni temu. Teraz niby też było tak samo, a jednak lepiej.
-Nie umiesz kłamać- zaśmiał się.
-Właśnie, że umiem- Podeszliśmy do mojej szafki.- I nawet nie będziesz wiedział, kiedy to wykorzystam.
W tamtej chwili nie sądziłam, że kiedykolwiek tą obietnicę spełnię. Nie sądziłam, że będzie to coś więcej niż głupi żart. Jak bardzo się myliłam.
-Pomarzyć możesz- Puścił mi oczko i oddalił się w stronę gdzie miał lekcje.
Popołudniu wybrałam się do kawiarni, gdzie kilka miesięcy temu spotkałam się z Jakiem. Tym razem to nie on miał na mnie tam czekać, a raczej Jared z którym musiałam poważnie porozmawiać. Oczywiście nie obyło się bez obecności Leona i miałam ochotę zadzwonić do Paula by jakoś go przekonał, lecz w ostatniej chwili zrezygnowałam. Nie byłam aż tak zdesperowana by posuwać się do takich kroków. A poza tym nie mogłam dawać brunetowi zbyt wielu powodów do satysfakcji. Gdybym do niego zadzwoniła, musiałabym przyznać, że ma niesamowity urok osobisty, który jakimś cudem działa na mojego ochroniarza. Czyżbym miała zacząć być zazdrosna?
Przygryzałam wargę by powstrzymać śmiech i otworzyłam drzwi lokalu. Od razu uderzył we mnie zapach świeżo zmielonej kawy i gorącej czekolady, która była chyba tutaj najlepsza w całym mieście.
Rozejrzałam się po wnętrzu i zobaczywszy Jareda skierowałam się w jego stronę. Wpatrywał się w filiżankę jednak ja wiedziałam, że niewidocznie obserwuje wszystkich ludzi.
Usiadłam naprzeciwko niego i postukałam w stolik by w końcu zwrócił na mnie uwagę.
-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi- zaczęłam chłodno.
Nigdy nie pomyślałabym, że niebieskooki ot tak zerwie ze mną kontakt. I to w chwili gdy potrzebowałam kogoś by ze mną był. Wiem, że też zawiniłam. Kiedy dowiedziałam się, że Max żyje, na jakiś czas odcięłam się od ludzi. W święta także chciałabym pozostać sama, ale no przepraszam bardzo, to było ponad miesiąc temu.
-Jesteśmy, Ann- odpowiedział po kilku minutach i przetarł dłonią oczy.
Odsunęłam od siebie dumę i przyjrzałam mu się dokładnie. Chciałam dowiedzieć się co u niego, co się stało, że przestał odbierać moje telefony. Choć przyszłam tutaj z zamiarem dowiedzenia się czegoś o Max'ie, teraz nie miało to znaczenia. Jared był moim przyjacielem, znaliśmy się nie od miesiąca, a od kilku lat. Max mu ufał, a jeszcze do niedawna, ja ufałam wszystkim, którzy zasłużyli na jego zaufanie. Dotarło do mnie, że to się zmieniło, że już nie ufam tak własnemu bratu jak kiedyś. Nie widzę już w nim tego wzoru, przestał być moim autorytetem. Wiem, że robił to dla mnie, ale mógł coś zrobić, dać mi jakiś znak. Nawet teraz, gdy teoretycznie wszystko się uspokoiło, nie odezwał się do mnie ani słowem.
-Twój ojciec chce mnie zwolnić- wyrzucił.- Ba, on to już zrobił. Wyrzucił mnie na zbity pysk. Bo twierdzi, że to ja jestem zdrajcą, że to ja wynoszę tajemnice firmy.
Zaskoczona znieruchomiałam. Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
-Kiedy?
-Po wypadku tego skur...
Odchrząknęłam, a on nie dokończył.
-Ale...- zaczęłam bojąc się odpowiedzi.- To nie ty, prawda? Proszę, powiedz, że to nie ty.
Spojrzał na mnie widocznie dotknięty moimi słowami.
-Ann. Co bym z tego miał, hm? Obiecałem Maxowi, że będę przy tobie. Jednak mam zakaz zbliżania się do ciebie.
-Masz kontakt z Maxem?- spytałam zmieniając temat. Czułam, że gdybyśmy dalej rozmawiali o tamtym, ja wyjawiłabym mu wszystko, co dotychczas się dowiedziałam, a nie chciałam tego zrobić. Mimo wszystko Jared swoim zachowaniem spowodował, że moja ufność względem jego osoby trochę osłabła, a ja sama stałam się bardziej czujna. Każdy mógł być moim wrogiem, nawet przyjaciel.
Pokręcił przecząco głową. Tym razem mu nie uwierzyłam. Musiał się kontaktować chociaż z Juliet. To było pewne, a ja zamierzałam wydobyć z niego te informacje. Czy tego chciał czy nie.
-Ale wiem kto może ci pomóc- dodał, a potem podrapał się po szyi.- Tyle, że miejsce w którym się spotkacie raczej nie pasują do dziewczyn. No chyba, że jesteś homo.
-Kto i gdzie- warknęłam zaczynając się irytować.
-Mark Howl- parsknął śmiechem.- Właściciel klubu ze striptizem.
Zacisnęłam palce na krańcu stoliku i zamknęłam oczy. No zajebiście. Jak nie organizator nielegalnych wyścigów, to właściciel klubu ze striptizem, ja to normalnie mam szczęście.
-Żartujesz?- spytałam przez zaciśnięte zęby.
Pokręcił głową.
-Daj mi adres- mruknęłam, a chłopak podał mi już gotową karteczkę. Podniosłam się.- Załatwię twoją sprawę. W środę wrócisz do pracy.
-Nie masz takiej władzy- zaprzeczył zrezygnowany.
Fakt, nie miałam takiej władzy. Ale zawsze mogłam spróbować przekonać ojca do tego. Nie zamierzałam pozostawić Jareda na lodzie, on nie zostawił mnie kiedyś. Teraz moja kolej by oddać dług.
-Jeszcze nie tak dawno myślałam, że widząc czyjąś śmierć nie mogę się mylić.- Wzruszyłam ramionami.- Okazało się, że właśnie tak było. Wszystko jest możliwe.
-Dzięki- powiedział cicho.
-Jeszcze nic nie zrobiłam- pożegnałam się i opuściłam kawiarnię.
Leon czekał na mnie w samochodzie, więc poprosiłam go by zawiózł mnie do firmy. Może już nie dostawałam zleceń, ale nadal byłam częścią tamtego miejsca i nawet ojciec nie mógł mnie tego pozbawić. Przede wszystkim on. Bo to nie on wprowadził mnie do tego świata i choć znalazłam się w nim przez głupotę matki i swoje nieposłuszeństwo, jedyną osobą, która mogła mnie stąd wyrzuć był Max. A on. On już nie żył. Bynajmniej tak powinnam myśleć. Nie dał mi wyboru, choć wiedział jakie będą tego skutki.
Kiedy znaleźliśmy się pod budynkiem firmy, szybko wysiadłam i weszłam do budynku Nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi ruszyłam do windy. Mogli myśleć, że zaczęłam się czuć ważniejsza od innych. Tak nie było, nawet sekretarki uważałam za ważne osoby, bo nie pracowały jak inne osoby na takim stanowisku w innych firmach. Byliśmy rodziną, ale nawet w rodzinie są zdrajcy.
Bez pukania weszłam do gabinetu ojca, który właśnie rozmawiał przez telefon. Widząc mnie szybko zakończył rozmowę i już chciał coś powiedzieć, gdy mu przerwałam.
-Musimy porozmawiać.
-W pełni się z tobą zgadzam, Anno- kiwnął głową i wskazał krzesło.

------------------------
*Trylogia Drżenie "Niepokój"
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli mi się uda, kolejny rozdział ukarze się w niedzielę.
Mam nadzieję, że będziecie aktywni. Wiem, że wam się nie chce komentować, ale dla mnie każdy komentarz jest dodatkową dawką weny, każe mi usiąść i pisać.
Czekam na wasze opinię.
Do napisania

9 komentarzy:

  1. Super :)) czekam na następny :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Łał. To już 11 rozdział drugiej części Nienawiści. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko mija to opowiadanie. Wracając do rozdziału, to super, że Ann jest teraz z Paulem. Zastanawiam się nad rozmową Ann z ojcem. Pozdrawiam i czekam na 12 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. szybko leci , roździał świetny z niecierpliwością czekam do niedzieli i jest szansa że dzisiaj pojawi się jeszcze 7 rozdział na twoim drugim blogu /Weraa^^;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś tak patrze, że od jakiegoś czasu Ann się zmienia i nie mówię, że są to zmiany na gorsze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. A kiedy pojawi się kooejny rozdział w ,,Świat bez tolerancji``

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny ;) czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow *.* megaa :* czekam na 12 i na 7 /Nikki;*!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny :)
    Ciekawe o czym ojciec chce porozmawiać z Ann?
    Już nie mogę się doczekać następnej części.
    Buziaki ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  9. super... pisz dalej :D

    OdpowiedzUsuń

Szablony