Miałam tu być już dawno, lecz pewne sprawy nie pozwalały mi na to, żeby do Was wrócić i nie jestem pewna, czy pozwolą mi zostać na dłużej. Niestety nie mogę się z Wami nimi podzielić, nie jestem w stanie, mam nadzieję, że to uszanujecie, ostatnie miesiące były dla mnie naprawdę trudne, a kolejne nie zapowiadają się lepiej, chociaż na to wpływa już inny powód.
Ale nie chcąc Was zanudzać moim życiem prywatnym,przychodzę do Was z radosną nowiną, sama w nią uwierzyć nie potrafię, 28 stycznia wybije rok, kiedy to opublikowałam pierwszy rozdział na tym blogu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że był kiepski, a ja sama bardzo rozwinęłam się w tym czasie, pragnę nadal się rozwijać i stawać coraz lepsza. Mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy i dla Was, i dla mnie, a jednocześnie dla wszystkich moich opowiadań, które zamierzałam pisać, a nie mogę kontynuować.
Dodatkowo dzisiaj mam niespodziankę w postaci krótkiego prologu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Do napisania.
-------------------------------------------------------
Jak najciszej proszę mów, ja wiem już wszystko
Porozumienie bez słów, mnie wystarczy bliskość*
Porozumienie bez słów, mnie wystarczy bliskość*
Na ciemnym, bezchmurnym
niebie księżyc wyraźnie odznaczał się swoim srebrnym blaskiem, a
towarzyszące mu gwiazdy były praktycznie niewidoczne przez
oświetlone miasto. Na ulicy zapanowała cisza, przerywana od czasu
do czasu miauczeniem kota lub szczęknięciem psa. Kilka lam
oświetlało okolice i rzucało cienie na pogrążone w mroku domu,
których mieszkańcy najprawdopodobniej spali lub w ogóle się tam
nie znajdowali. We wszystkich domach panowały egipskie ciemności,
no może poza jedynym. Tym, którego szukał i którego znalazł.
Przed posiadłością, w
niewielkich odległościach stały dwa czarne Rand Rovery, w każdym
z nich znajdował się chociaż jeden człowiek, a w samym ogrodzie
co chwilę ktoś przechodził niepostrzeżenie. Jeżeli nie miał za
sobą dobrego szkolenia i kilku lat spędzonych na misjach w
Afganistanie na pewno ich by nie dostrzegł. Jednak to nie stanowiło
dla niego żadnego problemu.
W oknie na piętrze
pojawił się cień postaci, zorientował się, iż to mężczyzna po
budowie ciała i po sposobie w jakim się poruszał. Chwilę potem
światło zgasło, a nieznana mu osoba podeszła do okna. Wiedział w
jakim celu to zrobiła, obserwował ich już od kilku dni, a
przygotowywał się do tego od ponad dwóch miesięcy. Lecz wiedział,
że to nie ten moment, miał jeszcze czas i dawał czas im. Musiał
być pewien, że ona wróci do zdrowia, do sprawności przed tym
wszystkim. Tylko w takim stanie była mu potrzebna, tylko w takim
stanie on był potrzebny jej, choć ona jeszcze o tym nie wiedziała.
Nieśpiesznie obrócił
się o sto osiemdziesiąt stopni. Zerknął ostatni raz na tamten
dom, w jego oczach nie znajdował się złowrogi błysk, a na usta
nie wypłynął żaden uśmiech zadowolenia. Pokręcił głową nie
ciesząc się z osiągniętego celu.
-Znalazłem cię- mruknął
do siebie robiąc krok na przód.- A ty mi pomożesz.
13 miesięcy później
Przyłożyłam
czoło do zimniej szyby, przez którą było widać panoramę miasta.
Mój ciepły oddech osiadł na szybie sprawiając, iż stała się
zamglona. Odsunęłam za ucho kosmyk włosów, zupełnie czarnych,
miały teraz taki sam kolor jak Jego. Wspomnienia związane z Jakiem
znów do mnie powróciły, a ja nie potrafiąc powstrzymać bólu,
zacisnęłam powieki. Choć minął ponad rok, myślałam o nich
każdego dnia, każdej nocy, w każdej minucie mojego życia
uświadamiałam sobie, że ich już nie ma, a ja nadal żyję, nie
powinnam. Nie, nie żyłam. Ja egzystowałam, moje serce biło, płuca
nabierały powietrza, a ciało się poruszało, lecz w środku już
nic nie było, tylko pustka. Taka sama pustka, jak kiedyś w moim
domu, taka sama pustka jak w domu Cam.
Dopiero
po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Przypomniałam sobie, gdzie
się znajdowałam i czym miałam się zajmować. Obróciłam się w
tamtą stronę, przywołując na twarz wyraz zobojętnienia. W
wejściu stała Natalie z kilkoma teczkami w dłoniach i niepewnym
uśmiechem. Wszyscy byli niepewni, delikatni, cierpliwi, nie
oczekiwałam tego, nie chciałam tego. Nienawidziłam ich za to, że
obchodzą się ze mną jak z jajkiem.
-Panno
Collins- przywitała mnie.- Ma pani gościa, szef go przysłał i
kazał przypomnieć o pani wizycie kontrolnej.
Skinęłam
głową. To też się zmieniło, ojciec zaczął przyjmować moje
sprawy jako najważniejsze. Sam doskonale wiedział, że na to było
za późno.
-Niech
wejdzie- odparłam i skierowałam się w stronę biurka, by zająć
należne mi miejsce.
Kobieta
ułożyła teczki tuż przede mną i upewniwszy się, że nie chcę
nic do picia, ewakuowała się czym prędzej. Nie musiałam długo
czekać, by poznać mojego gościa. Słyszałam jak wchodził do
środka, jak przemierzał dzielącą odległość, widziałam cień,
który rzucił, gdy stanął przede mną i czekając aż na niego
spojrzę. Uniosłam głowę, szare oczy wpatrywały się we mnie
przenikliwie bez jakiegokolwiek strachu czy niepewności. Nie bał
się mnie, nie litował. Patrzył na mnie z pewnością i godnością,
znając swoją wartość. Po raz pierwszy od dawna ktoś właśnie
tak na mnie patrzył. Zauważył moje blizny i dostrzegłam błysk
podziwu w szarych tęczówkach.
Zerknęłam
na jego teczkę, a potem znów na niego.
-Witam-
odezwałam się tonem, którego tak dawno nie używałam.- Nazywam
się Anna Collins, a pan, jak przypuszczam, to Scott Johson?
Uśmiechnął
się. Nieznacznie. Prawie w ogóle, ale dostrzegłam to.
-Jak
najbardziej- potwierdził.- Choć śmiem stwierdzić, iż dopiero
przed sekundą się o tym dowiedziałaś, nieprawdaż?
Dobry
był. Rzuciłam mu spojrzenie z ukosa. Bardzo dobry.
-Uznam,
że nie słyszałam tej uwagi- odparłam i wskazałam, żeby usiadł.-
Ale sądzę, że nic by się nie stało, gdybyś zapomniał o tym, co
teraz będę robić.
I jak
gdyby nigdy nic, zaczęłam czytać o nim, całe jego życie
znajdowało się w moich rękach, w tych teczkach i teraz je
poznawałam.
Choć
jego samego miałam poznawać dużo dłużej.
---------------
Pokahontaz- Nastroje