„Myślę o obietnicach, które mi składano. O kłamstwach, których słuchałem.
Nie, poprawiam się w myślach. To nie były kłamstwa.
To były obietnice, które źle zrozumiałem.”*
-----------------------
-Jak
ci się podoba nowy?- Ojciec rozparł się wygodnie na skórzanym
fotelu i odrobinę poluźnił szary krawat. Wbił we mnie spojrzenie,
które wytrzymałam bez odwracania wzroku. Przechyliłam głowę na
bok i wzruszyłam ramionami. Może wydawać się to dziwne, ale w
umyśle cały czas odtwarzałam tamtą rozmowę. Nie robiłam tego
specjalnie, wręcz przeciwnie, to wspomnienie samo ciągle do mnie
powracało chociaż minęło już kilka ładnych godzin.
Miałam
ogromną ochotę zadać tacie masę pytań na temat tego Scotta,
między innymi chciałam się dowiedzieć dlaczego zrezygnował z
służby w wojsku, miał za sobą cztery lata misji w Afganistanie i
naprawdę wydawało mi się to dziwne, że zdecydował się to ot tak
porzucić, zwłaszcza, że wyglądał na człowieka, który nie
podejmuje pochopnych decyzji i świadomie wykonuje każdy ruch.
Zastanawiające było również to, że pochodził z Florydy i jakimś
cudem dostał się w szeregi naszej firmy i to w okresie, gdzie
nikogo nowego nie przyjmowaliśmy. Borys posiadał akt własności
firmy, dopóki ja żyłam był on nieważny, jednak co chwilę mogłam
usłyszeć cenę własnej głowy. No, nie należała do
najmniejszych...
Mogłabym
o to wszystko zapytać ojca, lecz tego nie zrobię. Oprócz tego, że
odzywałam się tylko wtedy gdy musiałam, samymi pojedynczymi
słowami, to od Tamtego czasu z nikim normalnie nie rozmawiałam, no
może z wyjątkiem tego nowego... Nawet mój terapeuta chyba
zrozumiał, iż nie zamierzam z nim rozmawiać, oni jeszcze nie
przyjęli tego do świadomości...
-Nie
ma żadnych dziar, czy jak to teraz nazywają.- Rzucił mi znaczące
spojrzenie. Moja brew natomiast uniosła się ku górze. Od
dziewięciu miesięcy pod sercem noszę wyrytą datę śmierci moich
bliskich, kilka cyfr, które codziennie przypominają mi, że mam do
wykonania jeszcze jedną robotę.
Muszę
zabić Borysa, nawet jeśli ten jest na drugim krańcu świata i tak
go znajdę.
-Co
to ma do rzeczy?- mruknęłam wpatrując się w swoje dłonie.- Po co
chciałeś, bym przyszła?
Oparł
przedramiona na biurku i pochylił się w moim kierunku. Oddychał
ciężko, jakby z trudem, a na czole pojawiły mu się kropelki potu.
-Max
wyprowadza się na wschodnie wybrzeże- oznajmił przyciszonym
głosem.- Wszyscy wiemy, że jedyną osobą, która go tutaj trzyma
jesteś ty! Jednak wszyscy też powoli zdajemy sobie sprawę, że ty
już nigdy nie wrócisz. Max ma nadal nadzieję... Twoja matka nadal
modli się, żebyś wróciła...
Nie
mogłam dalej słuchać tych bzdur... Przeszli w kolejną fazę,
teraz próbowali wymusić na mnie poczucie winy, tak jakbym nie
budziła się codziennie, jakby koszmary nie prześladowały mnie na
każdym kroku, jakby zakrwawiona twarz Cam nie pojawiała mi się
przed oczami... Jakbym nie wiedziała, że to wszystko moja wina.
Wiedziałam, nikt nie musiał mnie uświadamiać.
Zacisnęłam
dłonie w pięści i spróbowałam wyciszyć głosy w umyśle.
Szepty, przerażające szepty...
Mięśnie
drżały, gotowe do ucieczki, mimo wszystko, chyba jeszcze nigdy nie
znajdowałam się w tak dobrej formie, ćwiczyłam codziennie. Na
początku była to tylko rehabilitacja, potem bieganie na bieżni,
teraz to kilka godzin w nocy, tylko tak mogłam to uciszyć, robiąc
się coraz lepsza. Moje ciało to same mięśnie i byłam z tego
cholernie dumna.
-Te
włosy...- Wskazał na moją głowę.- One...
-Tak-
wyprzedziłam jego pytanie.- Nadal będą czarne.
Pokiwał
głową z rezygnacją i odsunął się na oparcie fotela. Rozejrzał
się po pomieszczeniu, nie potrafił na mnie patrzeć...
Powoli
się podniosłam i zaczęłam zmierzać ku wyjściu, czując, że nic
tu po mnie.
-Scott
zastąpi Maxa.- Zatrzymałam się z klamką w dłoni.- Już dzisiaj
cię odbierze, na razie Max będzie wam towarzyszył.
Skinęłam
głową i otworzyłam drzwi, ale on najwyraźniej dopiero zaczął
się rozgadywać. Wywróciłabym oczami, lecz nie miałam na to siły,
więc zatrzasnęłam drzwi, obróciłam się i oparłam się o nie
plecami.
-W
sobotę idziemy na kolacje, ja, mama, Max, Juliet no i ty.- Udawał,
że sprawdza coś w notesie.- Oczywiście chcemy, byś zaprosiła
Paula.
Uniosłam
brwi, choć nie w wyrazie zaskoczenia. Paul znajdował się w
niewielkim gronie osób, które były mile widzianymi gośćmi w
naszym domu. Od tamtego czasu nasi rodzice nawet kilka razy spotkali
się na partyjkę golfa i tenisa.
Tyle,
że między mną, a Paulem nic nie było tak jak dawniej. Nie
potrafiłam na niego patrzeć i nie czuć poczucia winy oraz wstrętu
do samej siebie przez to co Borys zrobił mu i Emily. On zapewniał
mnie, że nic się nie zmieniło, specjalnie dla mnie nie wyjechał
gdzieś daleko na studia, a został w mieście. Naprawdę żałowałam,
że nie umiałam się z tego cieszyć tak, jak powinnam.
Ponownie
skinęłam głową. Oczywiście, ze go zaproszę. W końcu oficjalnie
nadal byliśmy parą i wszyscy oprócz mnie tak też uważali.
Byliśmy parą od siedemnastu miesięcy, cóż za ironia, bo ja
Opuściłam jego gabinet, musiałam pobyć sama. Obecność ludzi
mnie przytłaczała i coraz gorzej ją znosiłam.
Kiedy
wychodziłam z firmy, słońce już dawno skryło się za horyzontem.
Przed wejściem czekał na mnie czarny Hummer, a oparty o niego Max
niby od niechcenia przyglądał się każdemu, kto przechodził. Gdy
jego oczy odszukały moją osobę, przez moment, dosłownie przez
sekundę zapłonęły w nich wesołe iskierki, przykre, że to
właśnie ja je zgasiłam.
-Masz
nowego szofera- próbował obrócić tą sytuację w żart i prawie
mu się udało. Już prawie się uśmiechnęłam, a może to grymas,
jednak już prawie się udało, tyle że wtedy...
-Uważaj-
krzyknął blondyn i przycisnął mnie do drzwi samochodu, tym samym
osłaniając własnym ciałem. Sekundę później doszły do mnie
dźwięki wystrzałów, ludzie zaczęli krzyczeć i piszczeć, a
wystrzałów było coraz więcej.
-Wsiadaj
do samochodu- rozkazał brat, przez cały czas ochraniając mnie,
próbowałam wypatrzeć skąd dochodzą te dźwięki, nie mogłam.
Musiałam zamknąć oczy i wdrapać się na siedzenie, schowałam
głowę między kolanami, bujałam się w przód i w tył, błagając
w myślach by to się skończyło. Słyszałam jak Max coś krzyczy,
na początku do Scotta, a później do krótkofalówki. Mogłam
doskonale określić broń, z jakiej strzelano i które były naszej
firmy, ale nie mogłam na to patrzeć... Nie umiałam oddzielić
wspomnień od rzeczywistości. Świadomość, że ktoś dzisiaj
zostanie postrzelony, wypychała na granicę zdrowego rozsądku i
racjonalnego myślenia. Najchętniej wypadłabym z samochodu i
pozwoliła by ten, który chciał zabić Annę Collins, to zrobił.
Nagle
na plecach poczułam czyjąś dłoń, zaczęłam rozumieć, że
znajdowałam się już daleko od firmy, a strzały jakie słyszałam,
stanowiły tylko wspomnienie. Ze wstydem wytarłam płynące po
policzkach łzy, nadal siedziałam pochylona na przednim siedzeniu.
-Gdzie
Max?!- pisnęłam odskakując jak najdalej od nowego. Uderzyłam
głową w szybę z taką siłą, że aż odskoczyła, a po czaszce
rozniósł się okropny ból. Nerwowo rozejrzałam się po okolicy,
gdzie jechaliśmy.
-Spokojnie.-
Jego dłoń delikatnie głaskała moje plecy, a warga zadrżała mu,
jakby chciał powstrzymać uśmiech.- Twój brat jest bezpieczny,
jestem pewien, że już złapali gościa, który strzelał...
-Pewny?-
syknęłam i strzepnęłam męską dłoń z siebie.- Człowieku! Ty o
niczym nie masz pojęcia, pracujesz tu od...- Zerknęłam na radio.
To nie pomogło.- Od kilku godzin! Jakim prawem mnie stamtąd
wywiozłeś?! Czy wiesz, że za samowolkę mogę cię od razu
wyrzucić?! Co za palant!
Wyrzuciłam
dłonie ku górze, a później odwróciłam głową w stronę okna,
tym samym próbowałam się uspokoić.
-Nie
uważasz, że trochę pochopnie mnie oceniasz?- Pozostawał spokojny
i opanowany. Szkoda, miałam nadzieję, że wyprowadzę go z
równowagi tak jak on mnie.- Max kazał mi cię zawieźć w
bezpieczne miejsce, wykonuję swój rozkaz...
-Rozkazuję
ci, żebyś zawrócił- przerwałam mu gwałtownie.
-Trochę
dziecinne zachowanie, jak na menadżera takiego imperium, panno
Collins- zwrócił mi uwagę z odrobiną kpiny w głosie.
Odpuściłam
sobie odpowiedź i w duchu zganiłam się za takie zachowanie. To nie
było do mnie podobne. Nic już takie nie było i gubiłam się w
drobnych czynnościach. Dodatkowo już nie pamiętałam, kiedy
ostatnio tak dużo powiedziałam w jednym momencie. Uśmiechnęłam
się pod nosem.
-Przepraszam-
mruknęłam cicho.- Ja...
Mężczyzna
spojrzał na mnie, odradzając mi mówienia czegokolwiek.
-Jesteś
moją szefową...
-Wiem-
ponownie mu przerwałam, tym razem uśmiechnęłam się szeroko.
Naprawdę to zrobiłam. Uśmiechnęłam się, aż musiałam dotknąć
policzków, by się przekonać, zasłoniłam palcami usta i zaczęłam
się śmiać. O Jezu! Jak ja dawno się nie śmiałam. Po chwili
spoważniałam. Wlepiłam wzrok w uliczne latarnie.- Nie wiesz
wszystkiego o mnie...
-Po
prostu zapomnijmy o całej tej sytuacji, co?- zaproponował.
Spojrzałam
na niego z wdzięcznością i przytaknęłam. Usiadłam bokiem na
fotelu i przysunęłam kolana do klatki piersiowej.
-Tu
niedaleko jest świetne bistro, podają znakomite taco- stwierdził,
tym samym składając mi propozycję.- Może masz ochotę się tam
zatrzymać? Nikt za nami nie jedzie, a pewnie nic nie jadłaś przez
cały dzień.
Jakby
na potwierdzenie jego słów, zaburczało mi w brzuchu. Rumieniec
zawstydzenia wypłynął na moją twarz. On udał, że tego nie
słyszał.
-Uwielbiam
taco- odpowiedziałam.- I masz rację, od rana nic nie jadłam. Ale
to też przed nimi ukryjemy?
-Nie
mam pojęcia o czym mówisz- zaśmiał się i skręcił na parking.
-------------------------
"Chłopak nikt" Allen Zadoff
Wszystkie informacje odnośnie nowych rozdziałów, opowiadania i wszystkiego o czym chcielibyście się dowiedzieć, pojawi się na Facebook'u. Link do FP znajduje się w kolumnie obok :)
Do napisania