sobota, 25 kwietnia 2015

Koniec

Ostatnio przeczytałam komentarz jednej z Was i doszłam do wniosku, że ma ta osoba rację. Nie powinnam zaczynać trzeciej części. Był to błąd i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wszystko dawało mi znaki, by tego nie robić. Może to nawet dobrze, że komputer mi się zepsuł. Może jeśli tak by się nie stało, tylko zepsułabym to opowiadanie. Ann i Paul już chyba na zawsze pozostaną ze mną i możliwe, że ta trzecia część by ich zniszczyła. Choć robię to z przykrością, tak chyba będzie lepiej. Żegnam się z Ann i Paulem, pozwalam im żyć swoim życiem i mam nadzieję, że to mi wybaczycie.
Jeśli interesuje Was to, czy powrócę do pisania lub macie jakieś inne pytania, zapraszam na FP, gdzie w miarę dostępu do internetu postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Wasza Mroczna


środa, 4 lutego 2015

Rozdział 1

„Myślę o obietnicach, które mi składano. O kłamstwach, których słuchałem.
Nie, poprawiam się w myślach. To nie były kłamstwa.
To były obietnice, które źle zrozumiałem.”*

-----------------------
-Jak ci się podoba nowy?- Ojciec rozparł się wygodnie na skórzanym fotelu i odrobinę poluźnił szary krawat. Wbił we mnie spojrzenie, które wytrzymałam bez odwracania wzroku. Przechyliłam głowę na bok i wzruszyłam ramionami. Może wydawać się to dziwne, ale w umyśle cały czas odtwarzałam tamtą rozmowę. Nie robiłam tego specjalnie, wręcz przeciwnie, to wspomnienie samo ciągle do mnie powracało chociaż minęło już kilka ładnych godzin.
Miałam ogromną ochotę zadać tacie masę pytań na temat tego Scotta, między innymi chciałam się dowiedzieć dlaczego zrezygnował z służby w wojsku, miał za sobą cztery lata misji w Afganistanie i naprawdę wydawało mi się to dziwne, że zdecydował się to ot tak porzucić, zwłaszcza, że wyglądał na człowieka, który nie podejmuje pochopnych decyzji i świadomie wykonuje każdy ruch. Zastanawiające było również to, że pochodził z Florydy i jakimś cudem dostał się w szeregi naszej firmy i to w okresie, gdzie nikogo nowego nie przyjmowaliśmy. Borys posiadał akt własności firmy, dopóki ja żyłam był on nieważny, jednak co chwilę mogłam usłyszeć cenę własnej głowy. No, nie należała do najmniejszych...
Mogłabym o to wszystko zapytać ojca, lecz tego nie zrobię. Oprócz tego, że odzywałam się tylko wtedy gdy musiałam, samymi pojedynczymi słowami, to od Tamtego czasu z nikim normalnie nie rozmawiałam, no może z wyjątkiem tego nowego... Nawet mój terapeuta chyba zrozumiał, iż nie zamierzam z nim rozmawiać, oni jeszcze nie przyjęli tego do świadomości...
-Nie ma żadnych dziar, czy jak to teraz nazywają.- Rzucił mi znaczące spojrzenie. Moja brew natomiast uniosła się ku górze. Od dziewięciu miesięcy pod sercem noszę wyrytą datę śmierci moich bliskich, kilka cyfr, które codziennie przypominają mi, że mam do wykonania jeszcze jedną robotę.
Muszę zabić Borysa, nawet jeśli ten jest na drugim krańcu świata i tak go znajdę.
-Co to ma do rzeczy?- mruknęłam wpatrując się w swoje dłonie.- Po co chciałeś, bym przyszła?
Oparł przedramiona na biurku i pochylił się w moim kierunku. Oddychał ciężko, jakby z trudem, a na czole pojawiły mu się kropelki potu.
-Max wyprowadza się na wschodnie wybrzeże- oznajmił przyciszonym głosem.- Wszyscy wiemy, że jedyną osobą, która go tutaj trzyma jesteś ty! Jednak wszyscy też powoli zdajemy sobie sprawę, że ty już nigdy nie wrócisz. Max ma nadal nadzieję... Twoja matka nadal modli się, żebyś wróciła...
Nie mogłam dalej słuchać tych bzdur... Przeszli w kolejną fazę, teraz próbowali wymusić na mnie poczucie winy, tak jakbym nie budziła się codziennie, jakby koszmary nie prześladowały mnie na każdym kroku, jakby zakrwawiona twarz Cam nie pojawiała mi się przed oczami... Jakbym nie wiedziała, że to wszystko moja wina. Wiedziałam, nikt nie musiał mnie uświadamiać.
Zacisnęłam dłonie w pięści i spróbowałam wyciszyć głosy w umyśle. Szepty, przerażające szepty...
Mięśnie drżały, gotowe do ucieczki, mimo wszystko, chyba jeszcze nigdy nie znajdowałam się w tak dobrej formie, ćwiczyłam codziennie. Na początku była to tylko rehabilitacja, potem bieganie na bieżni, teraz to kilka godzin w nocy, tylko tak mogłam to uciszyć, robiąc się coraz lepsza. Moje ciało to same mięśnie i byłam z tego cholernie dumna.
-Te włosy...- Wskazał na moją głowę.- One...
-Tak- wyprzedziłam jego pytanie.- Nadal będą czarne.
Pokiwał głową z rezygnacją i odsunął się na oparcie fotela. Rozejrzał się po pomieszczeniu, nie potrafił na mnie patrzeć...
Powoli się podniosłam i zaczęłam zmierzać ku wyjściu, czując, że nic tu po mnie.
-Scott zastąpi Maxa.- Zatrzymałam się z klamką w dłoni.- Już dzisiaj cię odbierze, na razie Max będzie wam towarzyszył.
Skinęłam głową i otworzyłam drzwi, ale on najwyraźniej dopiero zaczął się rozgadywać. Wywróciłabym oczami, lecz nie miałam na to siły, więc zatrzasnęłam drzwi, obróciłam się i oparłam się o nie plecami.
-W sobotę idziemy na kolacje, ja, mama, Max, Juliet no i ty.- Udawał, że sprawdza coś w notesie.- Oczywiście chcemy, byś zaprosiła Paula.
Uniosłam brwi, choć nie w wyrazie zaskoczenia. Paul znajdował się w niewielkim gronie osób, które były mile widzianymi gośćmi w naszym domu. Od tamtego czasu nasi rodzice nawet kilka razy spotkali się na partyjkę golfa i tenisa.
Tyle, że między mną, a Paulem nic nie było tak jak dawniej. Nie potrafiłam na niego patrzeć i nie czuć poczucia winy oraz wstrętu do samej siebie przez to co Borys zrobił mu i Emily. On zapewniał mnie, że nic się nie zmieniło, specjalnie dla mnie nie wyjechał gdzieś daleko na studia, a został w mieście. Naprawdę żałowałam, że nie umiałam się z tego cieszyć tak, jak powinnam.
Ponownie skinęłam głową. Oczywiście, ze go zaproszę. W końcu oficjalnie nadal byliśmy parą i wszyscy oprócz mnie tak też uważali. Byliśmy parą od siedemnastu miesięcy, cóż za ironia, bo ja Opuściłam jego gabinet, musiałam pobyć sama. Obecność ludzi mnie przytłaczała i coraz gorzej ją znosiłam.

Kiedy wychodziłam z firmy, słońce już dawno skryło się za horyzontem. Przed wejściem czekał na mnie czarny Hummer, a oparty o niego Max niby od niechcenia przyglądał się każdemu, kto przechodził. Gdy jego oczy odszukały moją osobę, przez moment, dosłownie przez sekundę zapłonęły w nich wesołe iskierki, przykre, że to właśnie ja je zgasiłam.
-Masz nowego szofera- próbował obrócić tą sytuację w żart i prawie mu się udało. Już prawie się uśmiechnęłam, a może to grymas, jednak już prawie się udało, tyle że wtedy...
-Uważaj- krzyknął blondyn i przycisnął mnie do drzwi samochodu, tym samym osłaniając własnym ciałem. Sekundę później doszły do mnie dźwięki wystrzałów, ludzie zaczęli krzyczeć i piszczeć, a wystrzałów było coraz więcej.
-Wsiadaj do samochodu- rozkazał brat, przez cały czas ochraniając mnie, próbowałam wypatrzeć skąd dochodzą te dźwięki, nie mogłam. Musiałam zamknąć oczy i wdrapać się na siedzenie, schowałam głowę między kolanami, bujałam się w przód i w tył, błagając w myślach by to się skończyło. Słyszałam jak Max coś krzyczy, na początku do Scotta, a później do krótkofalówki. Mogłam doskonale określić broń, z jakiej strzelano i które były naszej firmy, ale nie mogłam na to patrzeć... Nie umiałam oddzielić wspomnień od rzeczywistości. Świadomość, że ktoś dzisiaj zostanie postrzelony, wypychała na granicę zdrowego rozsądku i racjonalnego myślenia. Najchętniej wypadłabym z samochodu i pozwoliła by ten, który chciał zabić Annę Collins, to zrobił.
Nagle na plecach poczułam czyjąś dłoń, zaczęłam rozumieć, że znajdowałam się już daleko od firmy, a strzały jakie słyszałam, stanowiły tylko wspomnienie. Ze wstydem wytarłam płynące po policzkach łzy, nadal siedziałam pochylona na przednim siedzeniu.
-Gdzie Max?!- pisnęłam odskakując jak najdalej od nowego. Uderzyłam głową w szybę z taką siłą, że aż odskoczyła, a po czaszce rozniósł się okropny ból. Nerwowo rozejrzałam się po okolicy, gdzie jechaliśmy.
-Spokojnie.- Jego dłoń delikatnie głaskała moje plecy, a warga zadrżała mu, jakby chciał powstrzymać uśmiech.- Twój brat jest bezpieczny, jestem pewien, że już złapali gościa, który strzelał...
-Pewny?- syknęłam i strzepnęłam męską dłoń z siebie.- Człowieku! Ty o niczym nie masz pojęcia, pracujesz tu od...- Zerknęłam na radio. To nie pomogło.- Od kilku godzin! Jakim prawem mnie stamtąd wywiozłeś?! Czy wiesz, że za samowolkę mogę cię od razu wyrzucić?! Co za palant!
Wyrzuciłam dłonie ku górze, a później odwróciłam głową w stronę okna, tym samym próbowałam się uspokoić.
-Nie uważasz, że trochę pochopnie mnie oceniasz?- Pozostawał spokojny i opanowany. Szkoda, miałam nadzieję, że wyprowadzę go z równowagi tak jak on mnie.- Max kazał mi cię zawieźć w bezpieczne miejsce, wykonuję swój rozkaz...
-Rozkazuję ci, żebyś zawrócił- przerwałam mu gwałtownie.
-Trochę dziecinne zachowanie, jak na menadżera takiego imperium, panno Collins- zwrócił mi uwagę z odrobiną kpiny w głosie.
Odpuściłam sobie odpowiedź i w duchu zganiłam się za takie zachowanie. To nie było do mnie podobne. Nic już takie nie było i gubiłam się w drobnych czynnościach. Dodatkowo już nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak dużo powiedziałam w jednym momencie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Przepraszam- mruknęłam cicho.- Ja...
Mężczyzna spojrzał na mnie, odradzając mi mówienia czegokolwiek.
-Jesteś moją szefową...
-Wiem- ponownie mu przerwałam, tym razem uśmiechnęłam się szeroko. Naprawdę to zrobiłam. Uśmiechnęłam się, aż musiałam dotknąć policzków, by się przekonać, zasłoniłam palcami usta i zaczęłam się śmiać. O Jezu! Jak ja dawno się nie śmiałam. Po chwili spoważniałam. Wlepiłam wzrok w uliczne latarnie.- Nie wiesz wszystkiego o mnie...
-Po prostu zapomnijmy o całej tej sytuacji, co?- zaproponował.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością i przytaknęłam. Usiadłam bokiem na fotelu i przysunęłam kolana do klatki piersiowej.
-Tu niedaleko jest świetne bistro, podają znakomite taco- stwierdził, tym samym składając mi propozycję.- Może masz ochotę się tam zatrzymać? Nikt za nami nie jedzie, a pewnie nic nie jadłaś przez cały dzień.
Jakby na potwierdzenie jego słów, zaburczało mi w brzuchu. Rumieniec zawstydzenia wypłynął na moją twarz. On udał, że tego nie słyszał.
-Uwielbiam taco- odpowiedziałam.- I masz rację, od rana nic nie jadłam. Ale to też przed nimi ukryjemy?
-Nie mam pojęcia o czym mówisz- zaśmiał się i skręcił na parking.
-------------------------
"Chłopak nikt" Allen Zadoff
Wszystkie informacje odnośnie nowych rozdziałów, opowiadania i wszystkiego o czym chcielibyście się dowiedzieć, pojawi się na Facebook'u. Link do FP znajduje się w kolumnie obok :)
Do napisania

piątek, 23 stycznia 2015

URODZINY & PROLOG

Miałam tu być już dawno, lecz pewne sprawy nie pozwalały mi na to, żeby do Was wrócić i nie jestem pewna, czy pozwolą mi zostać na dłużej. Niestety nie mogę się z Wami nimi podzielić, nie jestem w stanie, mam nadzieję, że to uszanujecie, ostatnie miesiące były dla mnie naprawdę trudne, a kolejne nie zapowiadają się lepiej, chociaż na to wpływa już inny powód.
Ale nie chcąc Was zanudzać moim życiem prywatnym,przychodzę do Was z radosną nowiną, sama w nią uwierzyć nie potrafię, 28 stycznia wybije rok, kiedy to opublikowałam pierwszy rozdział na tym blogu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że był kiepski, a ja sama bardzo rozwinęłam się w tym czasie, pragnę nadal się rozwijać i stawać coraz lepsza. Mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy i dla Was, i dla mnie, a jednocześnie dla wszystkich moich opowiadań, które zamierzałam pisać, a nie mogę kontynuować.
Dodatkowo dzisiaj mam niespodziankę w postaci krótkiego prologu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Do napisania.
-------------------------------------------------------
Jak najciszej proszę mów, ja wiem już wszystko
Porozumienie bez słów, mnie wystarczy bliskość*

Na ciemnym, bezchmurnym niebie księżyc wyraźnie odznaczał się swoim srebrnym blaskiem, a towarzyszące mu gwiazdy były praktycznie niewidoczne przez oświetlone miasto. Na ulicy zapanowała cisza, przerywana od czasu do czasu miauczeniem kota lub szczęknięciem psa. Kilka lam oświetlało okolice i rzucało cienie na pogrążone w mroku domu, których mieszkańcy najprawdopodobniej spali lub w ogóle się tam nie znajdowali. We wszystkich domach panowały egipskie ciemności, no może poza jedynym. Tym, którego szukał i którego znalazł.
Przed posiadłością, w niewielkich odległościach stały dwa czarne Rand Rovery, w każdym z nich znajdował się chociaż jeden człowiek, a w samym ogrodzie co chwilę ktoś przechodził niepostrzeżenie. Jeżeli nie miał za sobą dobrego szkolenia i kilku lat spędzonych na misjach w Afganistanie na pewno ich by nie dostrzegł. Jednak to nie stanowiło dla niego żadnego problemu.
W oknie na piętrze pojawił się cień postaci, zorientował się, iż to mężczyzna po budowie ciała i po sposobie w jakim się poruszał. Chwilę potem światło zgasło, a nieznana mu osoba podeszła do okna. Wiedział w jakim celu to zrobiła, obserwował ich już od kilku dni, a przygotowywał się do tego od ponad dwóch miesięcy. Lecz wiedział, że to nie ten moment, miał jeszcze czas i dawał czas im. Musiał być pewien, że ona wróci do zdrowia, do sprawności przed tym wszystkim. Tylko w takim stanie była mu potrzebna, tylko w takim stanie on był potrzebny jej, choć ona jeszcze o tym nie wiedziała.
Nieśpiesznie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zerknął ostatni raz na tamten dom, w jego oczach nie znajdował się złowrogi błysk, a na usta nie wypłynął żaden uśmiech zadowolenia. Pokręcił głową nie ciesząc się z osiągniętego celu.
-Znalazłem cię- mruknął do siebie robiąc krok na przód.- A ty mi pomożesz.

13 miesięcy później
Przyłożyłam czoło do zimniej szyby, przez którą było widać panoramę miasta. Mój ciepły oddech osiadł na szybie sprawiając, iż stała się zamglona. Odsunęłam za ucho kosmyk włosów, zupełnie czarnych, miały teraz taki sam kolor jak Jego. Wspomnienia związane z Jakiem znów do mnie powróciły, a ja nie potrafiąc powstrzymać bólu, zacisnęłam powieki. Choć minął ponad rok, myślałam o nich każdego dnia, każdej nocy, w każdej minucie mojego życia uświadamiałam sobie, że ich już nie ma, a ja nadal żyję, nie powinnam. Nie, nie żyłam. Ja egzystowałam, moje serce biło, płuca nabierały powietrza, a ciało się poruszało, lecz w środku już nic nie było, tylko pustka. Taka sama pustka, jak kiedyś w moim domu, taka sama pustka jak w domu Cam.
Dopiero po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Przypomniałam sobie, gdzie się znajdowałam i czym miałam się zajmować. Obróciłam się w tamtą stronę, przywołując na twarz wyraz zobojętnienia. W wejściu stała Natalie z kilkoma teczkami w dłoniach i niepewnym uśmiechem. Wszyscy byli niepewni, delikatni, cierpliwi, nie oczekiwałam tego, nie chciałam tego. Nienawidziłam ich za to, że obchodzą się ze mną jak z jajkiem.
-Panno Collins- przywitała mnie.- Ma pani gościa, szef go przysłał i kazał przypomnieć o pani wizycie kontrolnej.
Skinęłam głową. To też się zmieniło, ojciec zaczął przyjmować moje sprawy jako najważniejsze. Sam doskonale wiedział, że na to było za późno.
-Niech wejdzie- odparłam i skierowałam się w stronę biurka, by zająć należne mi miejsce.
Kobieta ułożyła teczki tuż przede mną i upewniwszy się, że nie chcę nic do picia, ewakuowała się czym prędzej. Nie musiałam długo czekać, by poznać mojego gościa. Słyszałam jak wchodził do środka, jak przemierzał dzielącą odległość, widziałam cień, który rzucił, gdy stanął przede mną i czekając aż na niego spojrzę. Uniosłam głowę, szare oczy wpatrywały się we mnie przenikliwie bez jakiegokolwiek strachu czy niepewności. Nie bał się mnie, nie litował. Patrzył na mnie z pewnością i godnością, znając swoją wartość. Po raz pierwszy od dawna ktoś właśnie tak na mnie patrzył. Zauważył moje blizny i dostrzegłam błysk podziwu w szarych tęczówkach.
Zerknęłam na jego teczkę, a potem znów na niego.
-Witam- odezwałam się tonem, którego tak dawno nie używałam.- Nazywam się Anna Collins, a pan, jak przypuszczam, to Scott Johson?
Uśmiechnął się. Nieznacznie. Prawie w ogóle, ale dostrzegłam to.
-Jak najbardziej- potwierdził.- Choć śmiem stwierdzić, iż dopiero przed sekundą się o tym dowiedziałaś, nieprawdaż?
Dobry był. Rzuciłam mu spojrzenie z ukosa. Bardzo dobry.
-Uznam, że nie słyszałam tej uwagi- odparłam i wskazałam, żeby usiadł.- Ale sądzę, że nic by się nie stało, gdybyś zapomniał o tym, co teraz będę robić.
I jak gdyby nigdy nic, zaczęłam czytać o nim, całe jego życie znajdowało się w moich rękach, w tych teczkach i teraz je poznawałam.
Choć jego samego miałam poznawać dużo dłużej.
---------------
Pokahontaz- Nastroje

Szablony