niedziela, 28 września 2014

Rozdział 25 (cz.2)

Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem- piekło wiąże się z ludźmi. Może to ludzie są piekłem.

--------------------------------

NOTKA POD ROZDZIAŁEM

  
Po raz kolejny wylądowałam w tym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia co zamierzają zrobić z ciałem Cam. Lodowatym, pozbawionym życia ciałem blondynki. Umierała na moich rękach, a ja nie miałam jak jej pomóc, nie potrafiłam jej uratować. Widziałam jak z każdą sekundą ucieka z niej życie, jak nie pozostaje po niej nic oprócz martwego ciała.
Ostatnimi siłami przymknęłam jej powieki, nim dwóch facetów odciągnęło mnie od niej i nie patrząc na rany, wrzuciło do tego pokoju wprost na beton. Rana na ręce ponownie zaczęła krwawić, a moje i tak przesiąknięte krwią ciuchy, ponownie stawały się mokre. Krew oblepiała moje ciało, brudziła je, pozbawiała siły i motywacji do walki. Każda wylana kropla odbierała mi siłę.
Przesunęłam się na materac i przeniosłam ciężar ciała na lodowatą ścianę, przez moje ciało zaczęły przechodzić drgawki. Łzy łączyły mi się z krwią i zasychały na twarzy. Ubrania stawały się szorstkie, powodowały kolejne otarcia, a te kolejne rany, czyli kolejne miejsce, z którego lała się krew.
Nie miałam pojęcia ile jeszcze czasu mi zostało, oddychałam płytko. Powietrze boleśnie ocierało się o ścianki gardła i wbijało w płuca. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, obraz rozmazywał się, kończyny były ciężkie, jakby ważyły tonę. Jakikolwiek ruch nie wchodził w grę. Mogłam tylko czekać na moment mojego odejścia.
Żałowałam, że nie porozmawiałam szczerze z mamą, że nie przeprosiłam jej. Chciałam po raz ostatni ujrzeć moich bliskich i być pewna, że są bezpieczni.
Zaczęłam odpływać, gdy jedna myśl mnie przeraziła. Zaczerpnęłam powietrza i wyczyszczałam oczy.
-Emily- szepnęłam cicho, jakby bojąc wymówić te imię.
Była tu Emily, nie mogłam pozwolić by stała jej się krzywda. Musiałam ją chronić. Tylko w jaki sposób, gdy sama byłam na pograniczu śmierci? Odepchnęłam się od ściany i na czworaka spróbowałam się przedostać do drzwi. Wiele razy opadłam na ziemie, sądząc, że nie dam rady już się podnieść. W miejscu kolan, na spodniach zaczynały wychodzić plamy krwi. Przerażała mnie myśl, że nie zdążę. Ta jedna myśl przytrzymywała mnie przy życiu. Obiecałam ją chronić, przyrzekałam, że nigdy nie stanie jej się krzywda. A teraz byłam na tyle samolubna by się poddać i ją zostawić.
Nie wiedziałam jak długo zajęło mi przedostanie się do drzwi, ale kiedy to się stało, zaczęłam w nie uderzać. Możliwe, że nawet tego nie słyszeli, po moje dłonie tylko muskały powierzchnie drzwi.
-Emily!- Próbowałam krzyknąć, jednak z mojego gardła wydobył się tylko cichy, zachrypnięty pisk umierającego zwierzęcia. Spróbowałam odchrząknąć. Wyplułam ślinę wraz z krwią. Nie mogłam się poddać. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Błagam.- Emily!
Usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi. Tego nie przemyślałam. Kiedy jeden z goryli je otworzył, uderzył mnie, a ja poleciałam do tyłu, lądując na plecach. Nie byłam w stanie nawet jęknąć czy syknąć z bólu.
-Namyśliłaś się, skarbie?- zapytał z wyższością.
Prawie niewidocznie kiwnęłam głową. Czułam, że odpływałam.
-Podpiszę- wychrypiałam.- Tylko uwolnijcie Emily.
Chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć po podłodze jak szmacianą lalkę. Nie miałam siły by płakać, by protestować.
Ochraniałam głowę dłońmi, a wszystko co znajdowało się na ziemi, boleśnie wbijało mi się w skórę. Robiono ze mnie szmatę do podłogi i tak się czułam. Nic nie warta, nikomu nie potrzebna. Pozbawiona jakiegokolwiek honoru.


Tom zawiózł Paula do szpitala. Stan jego był dużo lepszy niż wygląd chłopaka. Miał postrzeloną nogę, połamane dwa żebra, liczne zadrapania i rany, ale nic poważniejszego i zagrażającego jemu życiu nie było. Jednak nikt nie odczuwał z tego radości. Może oprócz rodziców Paula, którzy kilka godzin później zostali o tym poinformowanie. Przerażone małżeństwo bało się o swoje dzieci. Wcześniej poszli na policje, by zgłosić porwanie córki, jednak jak to zazwyczaj bywa, policja była przekupiona. Obiecali, że zajmą się tą sprawą, lecz to była pusta obietnica. Po wyjściu Brownów kartka została wrzucona do niszczarki, a policjanci udali, że nigdy nic się nie wydarzyło. Mieli rodziny, nie zamierzali mieszać się w sprawy mafii i działalności Collinsów. Zbyt dobrze wiedzieli, że robienie czegokolwiek sprowadza się do jednego. Miejsca na cmentarzu.
Isabel zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Jared obwiniał się za sprowadzenie tutaj Jamesa i dziewczyny. Wmawiał sobie, że to jego wina, że gdyby postąpił inaczej to co się wydarzyło, nigdy nie miałoby miejsca. Nikt nie zaprzeczał, nikt go nie pocieszał, każdy wiedział, że to nie pomoże. Musieli działać, musieli jak najszybciej znaleźć Ann dopóki nie było za późno. O ile nie było za późno.
Juliet stała obok Maxa i pocierała dłonią jego ramię. Próbowała dodać mu otuchy i jakoś go wesprzeć. Rozejrzała się wokoło. Tom grzebał coś w samochodzie, jednak po chwili odrzucił klucz z wściekłością, a ten odbił się o ścianę i przeleciał jeszcze kilka metrów. Jared wyszukiwał jakiś informacji w swoim komputerze i brakowało mu niewiele by rozwalić bezbronne urządzenie. Przejrzał wszystkie kamery z miasta i nic. Pustka, jak gdyby nigdy tamtędy nie przejeżdżali. Nawet Paul do niczego się nie przydał, ponieważ nigdzie go nie przetrzymywali, a tylko wywieźli do pobliskiego lasu.
Jake za to spędzał czas na zewnątrz. Uzmysłowił sobie, że dla Ann nigdy nie będzie tym, kim jest dla niej Paul. Lecz pierwszy raz nie myślał o sobie, chciał tylko, żeby dziewczyna z tego wyszła. Żeby znów mógł ją zobaczyć, tylko tyle, a zarazem tak wiele.
-Max naprawdę nie masz pojęcia, gdzie może ją przetrzymywać?- spytała rudowłosa przyglądając się blondynowi. On jakby znieruchomiał. Nie wykonywał żadnych ruchów, tępo wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
-Jared- zaczął niepewnie, zachrypniętym głosem.- A jeśli...
-Stary nawet tak nie myśl!- Brunet podniósł się gwałtownie z miejsca i wydarł na całe pomieszczenie. Podszedł do Collinsa i wymierzył mu cios w twarz. Na jego twarzy można było zauważyć szok, niedowierzanie, zmieniające się w wściekłość. W porę opamiętał się i zdał sobie sprawę, że przyjaciel zrobił dobrze uderzając go.
-Wiem...
Max zaczął nerwowo rozglądać się w okół, jakby potrzebował pomocy do znalezienia słów.
-Tom!- zawołał, by zwrócić na siebie uwagę. Cały dygotał i wyglądał jakby zwariował.
-Czego?- warknął czarnoskóry nie zdając sobie sprawy o co chodzi.
-Ile twoje maszyny potrzebują, by dostać się do Fresco?
-Co za głupie pytanie.- Pokręcił głową i zastanowił się przez chwilę, a na jego twarzy wystąpił łobuzerski uśmiech.- Dwie godziny.
Oznajmił z zadowoleniem. Pokonanie tego odcinka w dwie godziny równało się z niemożliwym, jednak wszystko co niemożliwe, jest możliwe dla nich i choć normalnie pokonanie tej trasy zajmuje ponad trzy godziny i to wtedy gdy nie ma korków, nikt nie wątpił w słowa chłopaka.
Max popatrzył na Jareda.
-Pamiętasz treningi?- spytał z nadzieją w głosie.
Brunet zmarszczył czoło, ale przytaknął.
-Ojciec rok temu przepisał tamto miejsce Borysowi, bo on miał zająć się treningami.
Ruszyli do samochodów, a blondyn zaczął wszystko wyjaśniać. Po kolei i rzeczowo. Nie mieli na to zbyt wiele czasu, dlatego streszczał wszystko w taki sposób, by przyjaciel mógł go zrozumieć.
Będąc tuż przy swoim motocyklu, kazał Juliet pojechać z Jaredem, pocałował ją, a sam wsiadł na czarną maszynę. Poczuł jak adrenalina płynie w jego żyłach, gdy usłyszał ryk silnika, a ścigacz zadrżał pod nim. Nie czekając byt długo wyjechał z fabryki na jednym kole, a potem przekraczając sto osiemdziesiąt wjechał na autostradę, coraz bardziej zwiększając prędkość, aż doszedł do dwóch setek. Choć mógł wyciągnąć z maszyny dużo więcej, nie zamierzał się zabić. Jechał po swoją siostrzyczkę. Jechał ją uratować, tak jak ona ratowała go. Przez całe życie.

Posadzili mnie na krześle przed biurkiem i kazali czekać na przyjście Borysa, co dla normalnych ludzi byłoby po prostu nużące, dla mnie było niewyobrażalnym wyzwaniem zachować świadomość umysłu i móc odbierać jakiekolwiek bodźce ze środowiska.
W pewnym momencie poczułam, jak to oblał mnie lodowatą wodą. Przestraszona popatrzyłam do góry i zobaczyłam Borysa siedzącego przede mną. Wsadził mi długopis do dłoni i podsunął umowę.
-Emily- wychrypiałam.
Mężczyzna prychnął i wykonał gest przywołania. Drzwi otworzyły się i ktoś przyprowadził Emily. Ta wyglądała dużo lepiej od Cam, chociaż także miała wiele zadrapań i siniaków. Dziewczyna zauważając mnie, zaczęła do mnie biec, ale zatrzymała się w połowie, gdy dokładnie mi się przyjrzała. Przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała powstrzymać się od krzyku. W oczach pojawiły jej się łzy, a ja wiedziałam jak wyglądam w jej oczach. Jakbym już była martwa.
-Em- szepnęłam, a ta niepewnie do mnie podeszła. Przytuliła się do mnie delikatnie, jakby nie chciała sprawić mi bólu. - Będziesz bezpieczna. Wrócisz do domu.
Brunetka oderwała się ode mnie jak oparzona. Widziałam przerażenie w jej oczach.
-A ty? Co z tobą?!
Opuściłam wzrok, a potem popatrzyłam na Borysa.
-Powiedz Paulowi, że go kocham- poprosiłam.- Jemu i całej reszcie.
Chwyciłam długopis do dłoni, wiele razy wypadł mi z dłoni, ale w końcu złożyłam podpis. Teraz mogłam umrzeć.
---------------
"Jutro, kiedy zaczęła się wojna"  John Mardson
NIE zawieszam bloga. Do końca drugiej części pozostały trzy rozdziały, więc macie ostatnią okazję by napisać mi, czy chcecie być poinformowani o trzeciej części. Jak wcześniej wspominałam, nie zacznę jej pisać teraz, bo nie chcę by NIENAWIŚĆ straciła swój klimat, ale w grudniu możliwe, że znów zacznę ją pisać.
Jeszcze nie wszyscy zagłosowali w ankiecie, ale widzę, że jesteście podzieleni na kontynuacje NIENAWIŚCI i coś nowego. Chyba każdy będzie zadowolony, gdy powiem, że najpierw coś nowego, a za jakiś czas powrót do nienawiści. Mam nadzieję, że podoba Wam się taka opcja, bo już zaczęłam tworzyć bloga, na którym kolejne opowiadanie będzie umieszczane, a na BEZ TOLERANCJI odnajdziecie do niego link, a już niedługo prolog. Możliwe, że w przyszłym tygodniu.
Także, to tyle na razie.
Do napisania

niedziela, 21 września 2014

Rozdział 24 (cz.2)

Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie dosięgnie.*
---------------------------

NOWA ANKIETA Z BOKU
Wszystko ma swój koniec. Człowiek rodzi się, by żyć i żyje, by umrzeć. Więc dlaczego każdy tak bardzo boi się śmierci? Dlaczego nikt nie chce nawet o niej myśleć. Odpowiedź była bardzo prosta. Bo każdy człowiek boi się samotności, tego, że zostanie sam. Boi się także nieznanego, bo po życiu może spodziewać się wszystkiego, a po śmierci nie.
Ktoś popchnął mnie w stronę samochodu. Widziałam, jak Max próbował się wyrwać. Próbował zaradzić czemuś, co musiało się stać. Popatrzyłam mu w oczy, powstrzymując się od płaczu i pokręciłam przecząco głową. Przejechałam wzrokiem po moich bliskich, wiedząc, że to ostatni raz gdy ich widzę. Chociaż nie potrafiłam się z nimi rozstać. Nie potrafiłam znieść tego, co znajdowało się w ich oczach.
Zostałam wepchnięta na tylne siedzenie dżipa, a obok mnie znalazł się jakiś mięśniak. W dłoniach trzymał jakąś szmatkę i zaczął zbliżać się do mnie, by zasłonić mi oczy. Ostatnie co moje oczy widziały, to ból wymalowany na twarzy Paula.
Nawet nie wiedziałam, kiedy powieki opadły, a ja powędrowałam do krainy snu.
Przebudziłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Pozbawione było ono okna, a jedyną drogę ucieczki stanowiły drzwi, z którymi nie miałam szans. Ściany kiedyś musiały mieć kolor bieli, jednak brud, który na nie osiadł, spowodował, że teraz były szare. Betonowa podłoga pozbawiona była jakiegokolwiek zabezpieczenia, a półtora metra ode mnie, widniały ślady krwi. Najwyraźniej nie należały do mnie, bo czerwona substancja była wyschnięta i znajdowała się tu pewnie dużo dłużej niż ja.
Leżałam na równie brudnym co ściany, materacu, a jego sprężyny boleśnie wbijały mi się w ciało. Głowa pulsowała mi od bólu, a kończyny odmawiały jakiegokolwiek ruchu. Jedyne światło, które posiadałam, było lampą przyczepioną do sufitu, a sama ona co chwilę migała.
Spróbowałam się podnieść, lecz zrezygnowałam z tego pomysłu w tej samej chwili, gdy ból się nasilił, jeżeli w ogóle było to możliwe.
W pewnym momencie drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch facetów, którzy nie mieli nawet tyle godności, by spojrzeć mi w oczy.
Prychnęłam, lecz pożałowałam tego od razu.
Jeden z nich chwycił mnie za ramię i pociągnął do góry. Przyłożyłam pięść do ust i ugryzłam palce, ponieważ była to ta ranna ręka. Kiedy tylko stanęłam na nogi, odepchnęłam go od siebie i zatoczyłam się do tyłu, a obraz rozmył mi się. Oparłam się o ścianę i zacisnęłam zęby.
-Szef chce cię widzieć- warknął ten drugi, widocznie zirytowany moim zachowaniem.
Wpatrywałam się w niego, chcąc by na mnie spojrzał. Chciałam widzieć, jak się czuje z tym, że mnie zdradził. Że zdradził Organizatora.
-Organizator zabiłby cię za to, śmieciu- syknęłam i zawrotów głowy, okropnego bólu i nudności, sama opuściłam to pomieszczenie, a potem prowadzona przez nich, dotarłam do Borysa.
Pokój, w którym przebywał różnił się we wszystkich od tego, w którym się przebudziłam. Był to gabinet posiadający małą biblioteczkę. Obok regału z książkami znajdował się ręcznie wykonany stolik i dwie skórzane kanapy. Mężczyzna siedział za drogim biurkiem, na krześle również obitym skórą. Miał na sobie drogi, szyty na miarę garnitur, na prawym nadgarstku znajdował się srebrny zegarek. Zmarszczyłam brwi, bo czułam się jakbym miała halucynacje, a to wszystko byłoby tylko złym snem. Borys rzadko kiedy ubierał się w garnitury, zazwyczaj szkolił nowych pracowników i garnitur tylko utrudniałby mu pracę. Był pewny siebie, chłodny i umiał zawsze poradzić sobie sam. Tak łatwo dałam się oszukać, bo osoba, która znajdowała się przede mną, nie była moim mentorem. On był słaby, krył się za swoimi ludźmi, nosił drogie garnitury i zegarki, za które można byłoby wyżywić kilkadziesiąt rodzin przez miesiąc.
-Podpisz to- rozkazał otwierając jakąś teczkę. W środku był akt darowizny na rzecz mężczyzny. Nie musiałam nawet czytać, by wiedzieć, co facet chciał dostać. Wolałam umrzeć, niż to podpisać.
-Zapomnij- warknęłam i zakaszlałam, a na dłoń wyleciało kilka kropel krwi, które wytarłam w spodnie.
Wzruszył ramionami, niewzruszony moimi słowami. Spojrzał na faceta, który stał przy nim.
-Powiedzcie Leonowi, żeby przyprowadził dziewczynę- zażądał.
Zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy rudowłosy pojawił się w pomieszczeniu ciągnąc za sobą Camillę. Ta nie wyglądała zbyt dobrze. Miała wszędzie rany i zadrapania. Jej ciuchy były potargane i wisiały na niej jak szmaty. Miała worki pod oczami i przecięty łuk brwiowy. Jednak gdy mnie zobaczyła, widziałam na jej twarzy przerażenie i nie chciałam wiedzieć, jak muszę wyglądać w jej oczach.
-Poznałaś już mojego syna, prawda?- usłyszałam nutę zadowolenia w jego głosie. Wbiłam wzrok w rudego, ale ten nie zamierzał patrzeć na mnie.
-Zdrajca- prychnęłam wściekła.
W końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach pojawiły się przeprosiny. Phi. Może mam mu wybaczyć i powiedzieć, że nic się nie stało? Niedoczekanie.
-Podpisz to albo dziewczyna umrze.
-Nie rób tego!- pisnęła blondynka i po chwili upadła na kolana pod siłą ciosu. Nie mogłam nic zrobić, stałam na drugim końcu pomieszczenia i po raz kolejny musiałam patrzeć jak ktoś otrzymuje ból przez moją osobę. On zmuszał mnie, bym patrzyła na cierpienie moich bliskich, on chciał wykończyć mnie psychicznie i udawało mu się to.
Patrzyłam to na dziewczynę, a to na teczkę. I stwierdziłam, że mimo wszystko, mimo bólu jaki mi zadała, ja nadal uważam ją za przyjaciółkę. Bo nie ważne jak bardzo zrani nas bliska nam osoba, my potrafimy wybaczyć wszystko. To właśnie była miłość.
Sięgnęłam po długopis, a dłoń drżała mi tak, że kilka razy wypadł on mi z rąk.
-Nie!- po raz kolejny Cam pisnęła.
-Ucisz ją- warknął Borys do Leona, a ten uderzył ją w twarz, a po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk uderzenia.
Zacisnęłam palce na długopisie, a w głowie znalazła się myśl, jak prosto było zabić człowieka tym na pozór niewinnym narzędziem. Trzeba było go wbić tylko w odpowiednie miejsce.
-Raz- Mężczyzna wyciągnął pistolet zza paska. Patrzył na mnie wyczekująco, a lufę skierował w stronę nastolatki.- Dwa.
Dźwięk, znajomy dźwięk odbezpieczanej broni dotarł do moich uszu.
Wiedziałam, że i tak ją zabije. Zabije ją nawet, kiedy podpiszę te papiery. Popatrzyłam na przyjaciółkę, wiedząc, że myśli o tym samym. Nie usłyszałyśmy już trójki, a coś innego. Jak kula przedzierała się przez powietrze, by potem zatrzymać się w klatce piersiowej niebieskookiej.
-Nie- szepnęłam i znalazłam się obok niej tak szybko, jak tylko potrafiłam. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy, które potem zjeżdżały po policzkach. Chwyciłam dłoń dziewczyny, która z każdą chwilą robiła się coraz zimniejsza, a jej tętno zanikało.
-Powiedz...- zakrztusiła się, a potem wypluła krew z ust.- Powiedz moim rodzicom, że ich kocham.
Głaskałam ją po włosach czując niewyobrażalny ból w piersi. Miałam ochotę krzyczeć, uciec stąd jak najdalej. By tylko nie czuć tej pustki. Kołysałam się jak w mantrze, nie mogąc się uspokoić.
-Cam... Cam nie możesz mi tego zrobić!- błagałam.- Nie możesz mnie zostawić!
-Przepraszam- jej głos stawał się coraz cieńszy. Łzy płynęły mi po policzkach. Patrzyłam jak moja przyjaciółka odchodzi, a ja nie mogłam nic zrobić. Mimo bólu w ręce, zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową, by serce znów zaczęło pracować. Coraz bardziej brudziłam się od jej krwi, ale nie potrafiłam przestać, choć już dawno jej nie było. Gałki oczne wywróciły się, a ja zamiast przymknąć powieki, próbowałam przywrócić ją do świata żywych.
-Nie możesz mi tego zrobić!- możliwe, że złamałam jej kilka kości, uciskając klatkę, lecz nie mogłam przestać, bo to równałoby się z pogodzeniem, iż ona nie żyje.
-Nie zostawiaj mnie, proszę... Obiecuję, obiecuję, że się zmienię. Tylko wróć, wróć do rodziców, Cam...
Pochyliłam się nad jej martwym ciałem i schowałam twarz w jej włosach posklejanych od krwi. Ona nie mogła umrzeć. Powinna żyć.
-Obiecałeś, że zostawisz ich- krzyknęłam na Borysa z trudem. Łzy zamazywały mi obraz.- Chciałeś mnie! Mnie...
Straciłam kolejną osobę. Kolejną osobę.
----------------------
"1 moment" Buka

Do napisania.

sobota, 13 września 2014

Rozdział 23 (cz.2)

Czy kochanie ciebie powinno boleć?
Czy powinnam się czuć, tak jak się czuję?
Czy powinnam zamknąć ostatnie, otwarte drzwi?
Moje koszmary otaczają mnie*
----------------------
Gdy ciało Jamesa bezwładnie opadło na ziemie, nie wiedziałam co robię. Chciałam zabić Borysa, pragnęłam tego z całego serca, ale nie potrafiłam. Czy to było takie dziwne, że nie potrafiłam zabić zdrajcy? A jednocześnie osoby, którą uważałam za rodzinę. Jednak dla zdrajców jest tylko jedna kara. Śmierć.
Zabijając Jamesa, dałam znak, że nie zamierzamy się poddać, ale jednocześnie wydałam na nas wyrok śmierci.
Chciałam wiedzieć, chciałam wiedzieć, dlaczego ta wiedza miała tak wielką cenę i co skrywało się za tą tajemnicą. Dlaczego nie dowiedziałam się od rodziców o Alanie i czemu on zginął. Czy chciał zabić mojego brata, jak wmawiali mi rodzice, czy chciał dostać prawdy? Cała moja wiedza, wszystko co mi mówiono, mogło nie być prawdą, a wszystkie moje przypuszczenia, właśnie tylko nimi były. Nic nie było pewne.
Stałam oparta plecami o plecy Jareda i oboje ubezpieczaliśmy się. Rozejrzałam się kątem oka, by dostrzec w jakim położeniu jest reszta ekipy. Zaskakujące było to, że Jake nie uciekł, a pozostał tu i także zamierzał walczyć. Poczułam dziwny uścisk w sercu, lecz musiałam go zignorować. To pozostawiłam na później. Paul próbował się podnieść z ziemi, ale za każdym razem obrywał od faceta, który go pilnował.
Zacisnęłam mocniej palce na broni i nie wahałam się jej użyć. Wiedziałam, że choć Borys wszystkiego mnie nauczył, to dzięki tej wiedzy jeszcze żyłam i nie zamierzałam wyrzucić jej z umysłu, bo domyślałam się, że właśnie na to liczył. Że chciał, bym stała się bezbronna i poddała się, ale ja nie zamierzałam.
-Ann- szepnął cicho Jared, tak, żebym tylko ja usłyszała. Wahał się, ale nie dlatego, że zamierzał coś powiedzieć, on nie był pewny, czy byłam sobą. Ja sama tego nie byłam pewna.- Pamiętaj, umieramy dla bliskich...
Nim skończył, nim dokończył zdanie, jedno z ważniejszych, ja nie zamierzałam dodać drugiej części. Nie potrzebowałam nawet sekundy, by domyślić się o co chodzi i zamiast pozwolić, by kula zabiła mojego przyjaciela, ja odepchnęłam go, co nie było zbyt trudne, ponieważ nie tego się spodziewał. Sama jednak nie zdążyłam uciec od pocisku musnął moje ramie przecinając boleśnie skórę i na szczęście nie zatrzymując się w ciele. Jęknęłam przeciągle, gdy pistolet wypadł mi z dłoni, a drugą przycisnęłam do rany.
-Ann!- krzyknął Jared i strzelił w napastnika zanim ten oddał drugi strzał. Poruszyłam szybko głową, dając mu znak, że wszystko dobrze i skryłam się tuż za jednym z samochodów. Oddychałam jak kobieta przy porodzie, bynajmniej próbowałam i dociskałam dłoń do rany. Nie miałam czym zatamować krwawienia, a nie mogłam siedzieć tu bezczynnie, gdy co chwilę jakaś kula przecinała powietrze, a oni mnie potrzebowali.
Zmrużyłam oczy i wpatrzyłam się w jednego faceta, który stał nieopodal, a jeszcze mnie nie zauważył. Na czworaka przedostałam się na tył samochody, a później skoczyłam na niego, wytrącając mu spluwę z rąk. Był dwa razy większy ode mnie i tylko cud mógłby mi pomóc go pokonać. Spróbowałam go kopnąć z półobroty, ten okazał się mieć imponujący refleks i obronił się przed atakiem, a dodatkowo chwycił moją nogę i przekręcił ją, a ja runęłam na ziemie, przy okazji rozwalając sobie nos. Nie miałam siły się podnieść, więc tylko przeturlałam się metr dalej i dopiero wtedy chwiejnym krokiem wstałam, ocierając twarz z krwi. Lewą ręką sięgnęłam do kostki, gdzie miałam ukryty nóż.
Facet patrzył na mnie lodowatym wzrokiem, którego odwzajemniłam. W jego oczach dostrzegłam dodatkowo błysk rozbawienia, znajdował się on tylko tam przez sekundę, ale dał mi powód, by nie atakować jego, a osobę stojącą za mną. Nie pomyliłam się, przecięłam koszulkę i brzuch innego mężczyzny, a potem wbiłam go głęboko, mając nadzieję, że uszkodzę jak największą ilość organów. Po sekundzie poczułam jak mój nadgarstek zostaje unieruchomiony i mocne uderzenie w plecy, po czym po raz kolejny spotkałam się z betonowym podłożem. Ktoś przycisnął buta do moich pleców, przez co nie mogłam oddychać. Nóż wypadł mi z dłoni wprost do wroga, a ten długo nie czekając przejechał mi nim po drugiej ręce, od ramienia aż do łokcia. Choć starałam się, nie potrafiłam powstrzymać krzyku. Pociągnął mnie za włosy i odchylił głowę do tyłu, a zakrwawiony nóż przyłożył do tętnicy. Z trudem przełknęłam ślinę. Zacisnęłam zęby i modliłam się, by w oczach nie pojawiły mi się łzy.
Nie miałam już drogi ucieczki, ale nie martwiłam się o siebie, ten dzień kiedyś miał nastać. Może i nie dożyłam nawet osiemnastki, ale to nie miało znaczenia. Bałam się o moją rodzinę. Nie mogłam rozejrzeć się, by wiedzieć, czy są bezpieczni. Nie widziałam nawet Paula. Tuż przy mojej twarzy znalazła się para bardzo drogich butów i skrawek spodni od garnituru szytego na miarę.
-Podnieść ją- rozkazał Borys. Nadal mogłam wyczuć ostrze noża tuż przy skórze, kiedy szarpnięciem zmuszono mnie do wstania. Krew spływała mi po ramionach i twarzy, a w ustach miałam jej metaliczny posmak. Obraz przed oczami był odrobinę nie wyraźny, a ja ledwo utrzymywałam się na nogach. Przygryzłam dolną wargę, kiedy ręce zostały pociągnięte do tyłu, a tam związane sznurem, boleśnie wbijającym mi się w skórę.

-Ojciec wiedział, że żyjesz- zrobiłam krok w tył. Ojciec wiedział, że on żył. Ojciec wiedział, że kilka lat temu pojadę za Maxem i zabiję tamtego chłopaka.
Nagle jakby zalała mnie fala olśnienia. Nie obchodził mnie teraz psychopata, jego zrzuciłam na dalszy plan. Oni chcieli, bym zabiła Alana . Nie. To nie ja go miałam zabić. To miał zrobić Max.
Miałam mętlik w głowie. Słowa, które powiedział mi James były tylko skrawkiem prawdy. Ja sama tego wszystkiego nie rozumiałam. Dlaczego on wtedy chciał się spotkać z Maxem, skoro nie chciał go zabić.?
-Ty chciałeś go zabić- wymamrotałam pierwszy raz bojąc się własnego brata.
-Cholera jasna!- wydarł się.- Jasne, że nie. Ann, dlaczego wymyślasz takie bzdury?
-Bo nikt mi nie mówi prawdy?- zadałam retoryczne pytanie.- Bo wszystko przede mną ukrywacie? Dlaczego ojciec Lu wiedział, że mamy brata? Dlaczego szantażował ojca, chciał, by jego syn mnie zranił? Bym dostała się do Organizatora? On chciał mnie zranić, zemścić się za śmierć jedynego syna, czy chciał bym dowiedziała się prawdy? Dlaczego spotkałeś się z tym chłopakiem? On nie chciał cię zabić, prawda? On tylko chciał prawdy, tak jak ja? Czy przez prawdę, także umrę? Czy doszukując się prawdy, doszukam się jedynie śmierci? Właśnie o to chodzi? Ty wiesz wszystko, nie? Dlatego nie chcesz się ze mną spotykać. Dlatego mnie zostawiłeś, bym była bezpieczna?
Widziałam jak coś w nim pęka. Maska, którą miał, zanika. Po chwili patrzyły na mnie dobrze mi znane brązowe oczy. Takie same jak moje. Jego były pełne miłości, troski. Czułam, że w końcu do niego dotarłam. Że mój braciszek wrócił.
-Nie udało ci, się Max- po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Ból był nie do zniesienia. Już nic nie miało sensu.- On mnie szuka. Nie wiem kim jest, ale on zna prawdę. On zabił babcię, spowodował wypadek Jake'a. On chce mnie.
(…)
Naprawdę jest w świecie żywych. Tylko się ukrywa, ukrywa do dnia, w którym wszystko się ułoży. Do dnia, gdy prawda nie będzie oznaczała śmierci. Kiedy będziemy bezpieczni.


-Prawda oznacza śmierć- szepnęłam wpatrując się w oczy brata, bijące przerażeniem. On również był otoczony, ale nie bał się o siebie. Jego stan był dużo lepszy od mojego. Miał rozciętą wargę i łuk brwiowy, ale to chyba były wszystkie jego rany. Bał się o mnie, widziałam to w jego oczach.
-Pięć lat- zaczął Borys zakładając dłonie z tyłu pleców i maszerując tuż przede mną w tę i z powrotem.- Pięć lat po śmierci Alana jego rodzeństwo zniknie z powierzchni ziemi.
Zaśmiał się do siebie, jakby to był dobry żart. Zatrzymał się nagle i popatrzył mi w oczy. Nie miał na sobie okularów przeciwsłonecznych, nie miał kamiennej twarzy i nie dawał mi kazania, że źle wykonałam swoją robotę. To nie był on.
-Czy to nie żałosne, Anno?- prychnął.- Jak wiele są w stanie zrobić rodzice, dla dobra dzieci. Jak wiele brat jest w stanie oddać, by siostra była bezpieczna.
Nie zamierzałam reagować na jego zaczepki, tylko tego chciał. Pozbawić mnie honoru.
-Ale ty byłaś niewdzięczna, prawda? Musiałaś zrobić na przekór im i wchodzić w coś, co ciebie nie dotyczyło.
-A ciebie może tak?- wywróciłam oczami, choć nawet to sprawiało mi ból.
-Nie byłaś tego warta- syknął.- Nie jesteś warta niczego, no bo kim ty niby jesteś? Plamisz honor rodziny, firmy.
Wyrzucił dłonie w powietrze oburzony moim postępowaniem, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze.
Zacmokał trzykrotnie zdegustowany.
-Nie zasłużyłaś na to, by nazywać się Collins i należeć, ba posiadać ją- warknął.
Nigdy nie można być pewnym tego, co wydaje się właściwe. Bo to zazwyczaj bywa zgubne.
Poruszyłam się nieznacznie, lecz to spowodowało tylko jedno, że sznur bardziej wbił mi się w skórę. Kosmyk włosów we krwi opadł mi na twarz, nie zamierzałam wykonać czegokolwiek, by się go pozbyć.
-Pupilka mafiozy- zaczął wyliczać z obrzydzeniem.- Najpierw twoja matka, a później ty. A mówiłem Robertowi, by ją zostawił od razu po tym, jak go zdradziła.
-To ty- powiedziałam lodowatym tonem.- To ty byłeś tą osobą, która o wszystkim wiedziała. To ty kazałeś ojcu pozostawić wszystko w tajemnicy i to ty chciałeś śmierci Alana.
Prychnęłam, za co oberwałam w policzek. Nie zamierzałam przestać mówić.
-Myślałeś, że się nie dowiem, iż Max pojechał się z nim spotkać, prawda? Nagadałeś Alanowi, że Max chce go zabić. Że jemu nic się nie należy! Nie sądziłeś, że ja się tam pojawię.
-To twój największy błąd- wysyczał przez zaciśnięte zęby.- A ich, że kazali mi cię wyszkolić. Jesteś suką, zabiłaś własnego brata.
Zakpił ze mnie i próbował mnie zdenerwować. Jednak nic na mnie nie działało, ze spokojem przyjmowałam tą wiedzę, wyczekiwałam tego dnia od miesięcy i doczekałam się go. A że za chwilę miałam umrzeć... To było co innego.
Podszedł do mnie i wyszeptał do ucha.
-Dziwka śmiecia.
Zrobił to w taki sposób, by wyglądało, że tylko ja mam to usłyszeć, ale powiedział to na tyle głośno, iż usłyszeli to wszyscy. Do moich uszu dotarł dźwięk szurania, co oznaczało, że kilka osób próbowało się wyrwać. Chwycił moją głowę dwoma palcami i obrócił ją tak, bym zobaczyła Paula i Jake'a.
-Oni zginął przez ciebie, wszyscy giną przez twoją osobę. Nie jesteś tego warta, nikt cię nigdy nie będzie chciał. Jesteś śmieciem, Anno. Błędem swoich rodziców, którzy ponieśli już konsekwencje.
-Nie słuchaj go- zawołał Max, przymknęłam oczy by nie widzieć jak za to obrywa. Usłyszałam natomiast jak się zakrztusił. Najprawdopodobniej krwią.
Krew kapała na beton, a ja byłam coraz słabsza. Rany zapewne nadawały się do szycia.
-To naprawdę przykre, że jesteś aż tak zazdrosny- zaśmiałam się i również zakrztusiłam krwią. - Do niczego nie doszedłeś w życiu, Borys. Organizator miał pozycję w mieście, ba w Kalifornii lepszą od ciebie. Miał władze, pieniądze i reputacje. Mój ojciec ma więcej od ciebie i doszedł dalej niż ty, bo ty po tylu latach nie miałeś nawet własnego zastępcy.
Popatrzyłam mu pewnie w oczy.
-Ja miałam więcej od ciebie, nawet Juliet ma więcej. I już nie ważne są pieniądze, firma czy cokolwiek innego. My mamy rodzinę i nawet jeśli mnie zabijesz, nic nie zyskasz.
Po raz kolejny oberwałam w twarz, do tego stopnia mocno, że głowa obróciła mi się w bok.
-Nigdy więcej nie waż się tak do mnie mówić- wydarł się na mnie.
-Nigdy więcej nie próbuj grozić mojej rodzinie- odparłam całkowicie spokojnie, nie wzruszona jego słowami.
-Jeśli jeszcze nie zrozumiałaś, to ja jestem górą- dał jakiś znak, a potem zobaczyłam, jak jeden z facetów wymierza z broni w Paula i przestrzela mu nogę. Zaparło mi dech w piersiach i przez kilka sekund nie potrafiłam oddychać. Widziałam grymas bólu malującego się na jego twarzy, kiedy zaciskał dłonie, by nie krzyknąć. To było jak wbicie sztyletu prosto w serce, nie potrafiłam znieść widoku jego w tym stanie, bo chciałam go chronić, ale przez to stała mu się jeszcze większa krzywda.
Musiałam szybko coś wymyślić.
-Nie zależy ci na ich śmierci- stwierdziłam.- Chcesz tylko dopaść mnie, więc śmiało. Zamierz mnie, ale ich wypuść.
To nie była prośba, to był rozkaz. Ostatni rozkaz w moim życiu. Ostatnia misja, którą musiałam zakończyć. Ostatni rozdział.
-Dobra decyzja- potarł ręce, a potem na powrót spoważniał.
-Zabrać ją.

----------------
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
(…) byłbym niczym

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
(…) nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
(…) Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
-------------------
Evanescence "All That I'm Living For"
"Hymn o miłości"

Nie mam pojęcia, co mam Wam napisać. Może powinnam przeprosić za to, że dopiero teraz ukazał się nowy rozdział, ale naprawdę nie z powodu tego, że mi się nie chciało. Internet mi nawalał i dopiero wczoraj jako tako zaczął współpracować choć nie do końca, bo jedna strona otwiera mi się minimum dziesięć minut, i naprawdę nie przesadzam. A dodatkowo telefon mi się zepsuł, a tam miałam większość rzeczy na bloga, nie tyle tego co na Świat bez tolerancji oraz trzeciego, który dopiero ma powstać. I mało mnie szlak nie trafił, bo telefon mam od dziesięciu miesięcy.
Czy trzecie opowiadanie będzie na nowym blogu czy na tym? Sama jeszcze tego nie wiem, większość z Was wolałaby na nowym, natomiast ja się nadal waham, bo jeśli miałoby ono być dodawane tutaj, zmieniłabym szablon i dodała podstronę gdzie byłby linki do wszystkich rozdziałów NIENAWIŚCI i opisy obu części.
Jeżeli ktoś chciałby być poinformowany o rozpoczęciu pracy nad trzecią cześcią, to byłoby miło jakby poinformował mnie o tym w komentarzu i napisał gdzie ewentualnie mam tę wiadomość zamieścić. Trzecia część jeżeli będzie, zacznę ją dodawać za kilka miesięcy, może w grudniu? Z tym również nie jestem pewna.
Kolejny rozdział najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu.
Do napisania. 

niedziela, 7 września 2014

Opóźnienie

Na samym początku muszę przeprosić za brak posta. Udało mi się znaleźć czas tylko dla drugiego bloga, a dodatkowo internet nie chce za mną współpracować i muszę do Was pisać z telefonu. Rodział pojawia się w przyszłym tygodniu,mam nadzieję, że zrozumiecie.
Przepraszam jeszcze za pomyłkę, która wdarła się wczoraj. Oczywiście nadal piszę NIENAWIŚĆ i nie zamierzam pozostawiać jej bez zakończenia.
Jeszcze raz przepraszam.
Do napisania

Szablony