--------------------------------
NOTKA POD ROZDZIAŁEM
Po
raz kolejny wylądowałam w tym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia
co zamierzają zrobić z ciałem Cam. Lodowatym, pozbawionym życia
ciałem blondynki. Umierała na moich rękach, a ja nie miałam jak
jej pomóc, nie potrafiłam jej uratować. Widziałam jak z każdą
sekundą ucieka z niej życie, jak nie pozostaje po niej nic oprócz
martwego ciała.
Ostatnimi
siłami przymknęłam jej powieki, nim dwóch facetów odciągnęło
mnie od niej i nie patrząc na rany, wrzuciło do tego pokoju wprost
na beton. Rana na ręce ponownie zaczęła krwawić, a moje i tak
przesiąknięte krwią ciuchy, ponownie stawały się mokre. Krew
oblepiała moje ciało, brudziła je, pozbawiała siły i motywacji
do walki. Każda wylana kropla odbierała mi siłę.
Przesunęłam
się na materac i przeniosłam ciężar ciała na lodowatą ścianę,
przez moje ciało zaczęły przechodzić drgawki. Łzy łączyły mi
się z krwią i zasychały na twarzy. Ubrania stawały się
szorstkie, powodowały kolejne otarcia, a te kolejne rany, czyli
kolejne miejsce, z którego lała się krew.
Nie
miałam pojęcia ile jeszcze czasu mi zostało, oddychałam płytko.
Powietrze boleśnie ocierało się o ścianki gardła i wbijało w
płuca. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, obraz rozmazywał
się, kończyny były ciężkie, jakby ważyły tonę. Jakikolwiek
ruch nie wchodził w grę. Mogłam tylko czekać na moment mojego
odejścia.
Żałowałam,
że nie porozmawiałam szczerze z mamą, że nie przeprosiłam jej.
Chciałam po raz ostatni ujrzeć moich bliskich i być pewna, że są
bezpieczni.
Zaczęłam
odpływać, gdy jedna myśl mnie przeraziła. Zaczerpnęłam
powietrza i wyczyszczałam oczy.
-Emily-
szepnęłam cicho, jakby bojąc wymówić te imię.
Była
tu Emily, nie mogłam pozwolić by stała jej się krzywda. Musiałam
ją chronić. Tylko w jaki sposób, gdy sama byłam na pograniczu
śmierci? Odepchnęłam się od ściany i na czworaka spróbowałam
się przedostać do drzwi. Wiele razy opadłam na ziemie, sądząc,
że nie dam rady już się podnieść. W miejscu kolan, na spodniach
zaczynały wychodzić plamy krwi. Przerażała mnie myśl, że nie
zdążę. Ta jedna myśl przytrzymywała mnie przy życiu. Obiecałam
ją chronić, przyrzekałam, że nigdy nie stanie jej się krzywda. A
teraz byłam na tyle samolubna by się poddać i ją zostawić.
Nie
wiedziałam jak długo zajęło mi przedostanie się do drzwi, ale
kiedy to się stało, zaczęłam w nie uderzać. Możliwe, że nawet
tego nie słyszeli, po moje dłonie tylko muskały powierzchnie
drzwi.
-Emily!-
Próbowałam krzyknąć, jednak z mojego gardła wydobył się tylko
cichy, zachrypnięty pisk umierającego zwierzęcia. Spróbowałam
odchrząknąć. Wyplułam ślinę wraz z krwią. Nie mogłam się
poddać. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Błagam.- Emily!
Usłyszałam
zgrzyt otwieranych drzwi. Tego nie przemyślałam. Kiedy jeden z
goryli je otworzył, uderzył mnie, a ja poleciałam do tyłu,
lądując na plecach. Nie byłam w stanie nawet jęknąć czy syknąć
z bólu.
-Namyśliłaś
się, skarbie?- zapytał z wyższością.
Prawie
niewidocznie kiwnęłam głową. Czułam, że odpływałam.
-Podpiszę-
wychrypiałam.- Tylko uwolnijcie Emily.
Chwycił
mnie za ramię i zaczął ciągnąć po podłodze jak szmacianą
lalkę. Nie miałam siły by płakać, by protestować.
Ochraniałam
głowę dłońmi, a wszystko co znajdowało się na ziemi, boleśnie
wbijało mi się w skórę. Robiono ze mnie szmatę do podłogi i tak
się czułam. Nic nie warta, nikomu nie potrzebna. Pozbawiona
jakiegokolwiek honoru.
Tom
zawiózł Paula do szpitala. Stan jego był dużo lepszy niż wygląd
chłopaka. Miał postrzeloną nogę, połamane dwa żebra, liczne
zadrapania i rany, ale nic poważniejszego i zagrażającego jemu
życiu nie było. Jednak nikt nie odczuwał z tego radości. Może
oprócz rodziców Paula, którzy kilka godzin później zostali o tym
poinformowanie. Przerażone małżeństwo bało się o swoje dzieci.
Wcześniej poszli na policje, by zgłosić porwanie córki, jednak
jak to zazwyczaj bywa, policja była przekupiona. Obiecali, że zajmą
się tą sprawą, lecz to była pusta obietnica. Po wyjściu Brownów
kartka została wrzucona do niszczarki, a policjanci udali, że nigdy
nic się nie wydarzyło. Mieli rodziny, nie zamierzali mieszać się
w sprawy mafii i działalności Collinsów. Zbyt dobrze wiedzieli, że
robienie czegokolwiek sprowadza się do jednego. Miejsca na
cmentarzu.
Isabel
zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Jared obwiniał się za
sprowadzenie tutaj Jamesa i dziewczyny. Wmawiał sobie, że to jego
wina, że gdyby postąpił inaczej to co się wydarzyło, nigdy nie
miałoby miejsca. Nikt nie zaprzeczał, nikt go nie pocieszał, każdy
wiedział, że to nie pomoże. Musieli działać, musieli jak
najszybciej znaleźć Ann dopóki nie było za późno. O ile nie
było za późno.
Juliet
stała obok Maxa i pocierała dłonią jego ramię. Próbowała dodać
mu otuchy i jakoś go wesprzeć. Rozejrzała się wokoło. Tom
grzebał coś w samochodzie, jednak po chwili odrzucił klucz z
wściekłością, a ten odbił się o ścianę i przeleciał jeszcze
kilka metrów. Jared wyszukiwał jakiś informacji w swoim komputerze
i brakowało mu niewiele by rozwalić bezbronne urządzenie.
Przejrzał wszystkie kamery z miasta i nic. Pustka, jak gdyby nigdy
tamtędy nie przejeżdżali. Nawet Paul do niczego się nie przydał,
ponieważ nigdzie go nie przetrzymywali, a tylko wywieźli do
pobliskiego lasu.
Jake
za to spędzał czas na zewnątrz. Uzmysłowił sobie, że dla Ann
nigdy nie będzie tym, kim jest dla niej Paul. Lecz pierwszy raz nie
myślał o sobie, chciał tylko, żeby dziewczyna z tego wyszła.
Żeby znów mógł ją zobaczyć, tylko tyle, a zarazem tak wiele.
-Max
naprawdę nie masz pojęcia, gdzie może ją przetrzymywać?- spytała
rudowłosa przyglądając się blondynowi. On jakby znieruchomiał.
Nie wykonywał żadnych ruchów, tępo wpatrywał się w przestrzeń
przed sobą i wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
-Jared-
zaczął niepewnie, zachrypniętym głosem.- A jeśli...
-Stary
nawet tak nie myśl!- Brunet podniósł się gwałtownie z miejsca i
wydarł na całe pomieszczenie. Podszedł do Collinsa i wymierzył mu
cios w twarz. Na jego twarzy można było zauważyć szok,
niedowierzanie, zmieniające się w wściekłość. W porę opamiętał
się i zdał sobie sprawę, że przyjaciel zrobił dobrze uderzając
go.
-Wiem...
Max
zaczął nerwowo rozglądać się w okół, jakby potrzebował pomocy
do znalezienia słów.
-Tom!-
zawołał, by zwrócić na siebie uwagę. Cały dygotał i wyglądał
jakby zwariował.
-Czego?-
warknął czarnoskóry nie zdając sobie sprawy o co chodzi.
-Ile
twoje maszyny potrzebują, by dostać się do Fresco?
-Co
za głupie pytanie.- Pokręcił głową i zastanowił się przez
chwilę, a na jego twarzy wystąpił łobuzerski uśmiech.- Dwie
godziny.
Oznajmił
z zadowoleniem. Pokonanie tego odcinka w dwie godziny równało się
z niemożliwym, jednak wszystko co niemożliwe, jest możliwe dla
nich i choć normalnie pokonanie tej trasy zajmuje ponad trzy godziny
i to wtedy gdy nie ma korków, nikt nie wątpił w słowa chłopaka.
Max
popatrzył na Jareda.
-Pamiętasz
treningi?- spytał z nadzieją w głosie.
Brunet
zmarszczył czoło, ale przytaknął.
-Ojciec
rok temu przepisał tamto miejsce Borysowi, bo on miał zająć się
treningami.
Ruszyli
do samochodów, a blondyn zaczął wszystko wyjaśniać. Po kolei i
rzeczowo. Nie mieli na to zbyt wiele czasu, dlatego streszczał
wszystko w taki sposób, by przyjaciel mógł go zrozumieć.
Będąc
tuż przy swoim motocyklu, kazał Juliet pojechać z Jaredem,
pocałował ją, a sam wsiadł na czarną maszynę. Poczuł jak
adrenalina płynie w jego żyłach, gdy usłyszał ryk silnika, a
ścigacz zadrżał pod nim. Nie czekając byt długo wyjechał z
fabryki na jednym kole, a potem przekraczając sto osiemdziesiąt
wjechał na autostradę, coraz bardziej zwiększając prędkość, aż
doszedł do dwóch setek. Choć mógł wyciągnąć z maszyny dużo
więcej, nie zamierzał się zabić. Jechał po swoją siostrzyczkę.
Jechał ją uratować, tak jak ona ratowała go. Przez całe życie.
Posadzili
mnie na krześle przed biurkiem i kazali czekać na przyjście
Borysa, co dla normalnych ludzi byłoby po prostu nużące, dla mnie
było niewyobrażalnym wyzwaniem zachować świadomość umysłu i
móc odbierać jakiekolwiek bodźce ze środowiska.
W
pewnym momencie poczułam, jak to oblał mnie lodowatą wodą.
Przestraszona popatrzyłam do góry i zobaczyłam Borysa siedzącego
przede mną. Wsadził mi długopis do dłoni i podsunął umowę.
-Emily-
wychrypiałam.
Mężczyzna
prychnął i wykonał gest przywołania. Drzwi otworzyły się i ktoś
przyprowadził Emily. Ta wyglądała dużo lepiej od Cam, chociaż
także miała wiele zadrapań i siniaków. Dziewczyna zauważając
mnie, zaczęła do mnie biec, ale zatrzymała się w połowie, gdy
dokładnie mi się przyjrzała. Przyłożyła dłoń do ust, jakby
chciała powstrzymać się od krzyku. W oczach pojawiły jej się
łzy, a ja wiedziałam jak wyglądam w jej oczach. Jakbym już była
martwa.
-Em-
szepnęłam, a ta niepewnie do mnie podeszła. Przytuliła się do
mnie delikatnie, jakby nie chciała sprawić mi bólu. - Będziesz
bezpieczna. Wrócisz do domu.
Brunetka
oderwała się ode mnie jak oparzona. Widziałam przerażenie w jej
oczach.
-A
ty? Co z tobą?!
Opuściłam
wzrok, a potem popatrzyłam na Borysa.
-Powiedz
Paulowi, że go kocham- poprosiłam.- Jemu i całej reszcie.
Chwyciłam
długopis do dłoni, wiele razy wypadł mi z dłoni, ale w końcu
złożyłam podpis. Teraz mogłam umrzeć.
---------------
"Jutro, kiedy zaczęła się wojna" John Mardson
NIE zawieszam bloga. Do końca drugiej części pozostały trzy rozdziały, więc macie ostatnią okazję by napisać mi, czy chcecie być poinformowani o trzeciej części. Jak wcześniej wspominałam, nie zacznę jej pisać teraz, bo nie chcę by NIENAWIŚĆ straciła swój klimat, ale w grudniu możliwe, że znów zacznę ją pisać.
Jeszcze nie wszyscy zagłosowali w ankiecie, ale widzę, że jesteście podzieleni na kontynuacje NIENAWIŚCI i coś nowego. Chyba każdy będzie zadowolony, gdy powiem, że najpierw coś nowego, a za jakiś czas powrót do nienawiści. Mam nadzieję, że podoba Wam się taka opcja, bo już zaczęłam tworzyć bloga, na którym kolejne opowiadanie będzie umieszczane, a na BEZ TOLERANCJI odnajdziecie do niego link, a już niedługo prolog. Możliwe, że w przyszłym tygodniu.
Także, to tyle na razie.
Do napisania