środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 27

Zamknij na chwilę oczy,
nie myśl o tym
czy boisz się czy nie
na chwilę zostawmy w tyle
Rozczarowań gniew*
-----------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Stałam w osłupieniu i dopiero po chwili dotarło do mnie co chłopak powiedział. Spojrzałam na niego niedowierzająco, próbując jednocześnie przybrać pozę obojętnej.
-Mówiłam, że nie chcę cię już nigdy widzieć- powiedziałam to zbyt cicho, by te słowa wzięte były za prawdę.
Paul wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami, czekając co zrobię dalej.
Odwróciłam wzrok i jedne co wpadało mi do głowy, to ucieczka. Zamknięcie mu drzwi przed nosem i zapomnienie słów, które przed chwilą mi powiedział. 
Przymknęłam powieki i wzięłam kilka głębszych wdechów.
-To... nie... ma znaczenia- skłamałam.- Mnie nie interesują twoje uczucia, które i tak pewnie nie są prawdziwe. 
Chciałam zamknąć drzwi, ale mi to uniemożliwił. 
-Spójrz na mnie- zażądał.
Powoli podniosłam wzrok na niego. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
-Wyjeżdżam- dalej brnęłam w kłamstwa.- Jadę do Jake.
Chociaż twarz miał opanowaną, w jego oczach dostrzegłam oznaki bólu. Na początku chciałam, by poczuł to samo co ja, gdy dowiedziałam się, że wszystko było kłamstwem. Jednak teraz nie przyniosło to żadnej ulgi. Nie poczułam się lepiej, kiedy to powiedziałam. A wręcz odwrotnie, było mi o wiele gorzej.
-Nie wierzę- stwierdził.- Kłamiesz.
Zacisnęłam dłoń na drzwiach. Miałam nadzieję, że nie rozpłaczę się przy nim. Musiałam być twarda, choć z każdą sekundą było mi trudniej stać przed nim. Po tym wszystkim co mi zrobił powinnam czuć do niego jeszcze większą nienawiść, dlaczego więc tak nie było? Dlaczego musiałam się powstrzymywać od uwierzenia w jego słowa? Dlaczego zaczynałam mu wierzyć, choć pewnie znów mnie okłamuje?
Pokręciłam przecząco głową.
-Proszę- szepnęłam.- Odejdź. I zapomnij o mnie.
Zanim straciłam resztki sił, zamknęłam drzwi. Gdybym stała tam jeszcze chwilę, rzuciłabym mu się w ramiona. 
Usiadłam na zimnej podłodze i zakryłam twarz dłońmi. 
Paul dobijał się do moich drzwi jeszcze przez godzinę. Potem, chyba pierwszy raz, zrobił to o co prosiłam, po prostu odszedł.


-Jeszcze jedną kolejkę- mruknął pijany brunet przy barze. 
Barman spojrzał na niego tyko krzywym wzrokiem i tak jak zechciał, nalał mu alkoholu do kieliszka. Paul uśmiechnął się do niego blado i wlał piekącą ciecz do gardła. 
Zastanawiał się jakim cudem, mógł zakochać się w Ann. Było to dla niego nie do wytłumaczenia, w szczególności, że jeszcze nigdy się nie zakochał. Jednak gdy powiedział prawdę Ann, a ta go wyrzuciła, zrozumiał, co stracił. Dopiero wtedy doszło do niego to, że już nie robił tych rzeczy z rozkazu Maxa, robił to dla Ann, a przede wszystkim dla siebie. Z potrzeby częstszego kontaktu z siedemnastolatką. 
Po chwili obok niego usiadł Jared i z politowaniem spojrzał na osiemnastolatka. Zaśmiał się pod nosem i postukał kilka razy w bar. Dopiero wtedy chłopak na niego spojrzał.
-Zachowujesz się jak ciota- mruknął do niego niebieskooki.
Ten tylko wzruszył ramionami i zamówił następną kolejkę, której i tak nie dostał. Jared dał do zrozumienia barmanowi, że ma już go nie obsługiwać. 
-Czego chcesz?- warknął zirytowany Paul.
-Spierdoliłeś kilka miesięcy roboty w jeden dzień, teraz się upijasz. Kurwa, Max z wiekiem zaczyna być coraz głupszy. Do roboty bierze gówniarzy i do tego idiotów- westchnął mężczyzna.
Dobrze wiedział, że mógłby  być ze swoją dziewczyną i miło spędzić czas, ale jedyne co było teraz jego atrakcją to, zajmowanie się pijanym gówniarzem. 
-Odpierdol się- syknął jego rozmówca i powoli zszedł z krzesła. 
-O Ann trzeba zawalczyć- oznajmił Jared, a Paul się zatrzymał.- Jeśli myślisz, że z nią pójdzie tak samo jak z resztą dziewczyn, to możesz już sobie odpuścić.
-Dobrze wiem jak ona jest- brązowooki zacisnął dłonie w pięści.
Mężczyzna spojrzał na niego sarkastycznie. 
-Jeśli będziesz wiedział co czuła do Lucasa, potem do Jake'a i co się z nią stało potem, możesz powiedzieć, że wiesz jaka ona jest. Teraz nie wierz o niej nic.
Chłopak zamyślił się na chwilę wiedząc, że znajomy ma rację. Oczywiście nie zamierzał mu jej przyznać. 
-Widziałem ją wtedy- ciągnął mężczyzna.- Jeśli chcesz ją odzyskać, przestań ją okłamywać.
Paul nie komentując tego, opuścił bar. Nie zamierzał odpuścić. Pierwszy raz w życiu musiał o coś zawalczyć i postanowił o to walczyć do końca. 

 
Następnego dnia nie było Camilli w szkole. Jamesa również, ale jego ostatnio często nie było. Wiedziałam, że większość czasu spędza u Organizatora lub z śledzącym mnie Lucasem. 
Na lekcjach zamiast uważać, zastanawiałam się jak przy czujnym oku Lu, mam spełnić swoją część planu. Dobrze wiedziałam, że blondyn śledzi mnie, a jednocześnie jakby w każdej chwili był przy Organizatorze. Musiałam jakoś sprawić by ani Lucasa, ani Jamesa nie było przy mężczyźnie. Tylko wtedy Juliet mogłaby dostać się do niego. Byłam pewna, że "bliźniacy" wiedzą już kim jest rudowłosa, ale to nie oznaczało, że ich szef był świadomy jej obecności. 
Paula również nie było w szkole. Nie wiedziałam czy mam się z tego powodu cieszyć czy bać. Od wczorajszego wieczoru targały mną różne uczucia, zazwyczaj jedne były przeciwieństwem tych drugich. 
Podsłuchując plotki nie słyszałam by ten zerwał z Sarą. Gdyby to zrobił, cała szkoła znów o tym by gadała. 
Westchnęłam ciężko i w tym samym momencie dzwonek oznajmił koniec zajęć. Zamknęłam podręcznik i powolnym krokiem udałam się do mojej szafki, gdzie zostawiłam książki, a potem opuściłam teren szkoły. Wsiadłam do mojego samochodu i pojechałam do miejsca, do którego nie powinnam się zbliżać. Pojechałam pod szkołę Emily.
Będąc już na miejscu, zaparkowałam na drugiej stronie ulicy i zgasiłam silnik. Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam, która jest godzina. Chwilę potem z budynku w towarzystwie znajomych wyszła znajoma postać. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wspólnych podróży z Em. 
Dla jej bezpieczeństwa wolałam nie opuszczać samochodu. Widziałam jak wsiada do samochodu jednego z naszych pracowników i odjeżdża z nim. 
Była bezpieczna, a to chyba najważniejsze, co nie?
Dwie minuty później dostałam sms.
"Widziałam cię, proszę, przyjedź do nas"
Wzięłam głęboki wdech i zaczekałam chwilę, a potem jej odpisałam.
"Przykro mi, nie mogę."
Schowałam komórkę i odjechałam.


Juliet właśnie przekroczyła próg firmy Collinsów i ruszyła w kierunku jednej z wind. Nacisnęła numer piętra na którym mieścił się gabinet Roberta i zaczekała aż zamkną się drzwi. Ręką przejechała po swoich idealnie ułożonych włosach, a sekundę później wysiadła z windy. 
Kątem oka spojrzała na sekretarkę, która siedziała za biurkiem. Kobieta, która była przed trzydziestką właśnie rozmawiała przez telefon i tylko skinęła głową w stronę rudowłosej, dając tym samym zgodę, iż może wejść do gabinetu.
Juliet nie pukając, weszła do pomieszczenia. Mężczyzna chodził po pokoju z komórką przy uchu, głos miał poddenerwowany. Widząc dziewczynę zakończył szybko rozmowę i usiadł na swoim miejscu.
-Ładnie tu- mruknęła zielonooka przemieszczając się po gabinecie.- Ciekawe ile tajemnic kryje ten pokój. 
-Chyba się zgubiłaś- stwierdził oschle.- Ann przydzieliła ci miejsce dwa piętra niżej.
-Dzisiaj wzięłam sobie wolne- odparła lekko.
-Czego chcesz? Tu się pracuje.
-Och... Naprawdę?- udała głupią. A potem dodała z nadmiarem słodkości.- Dzisiaj rano jeden z twoich nie miłych pracowników nie chciał mi udostępnić broni, mogę wiedzieć dlaczego?
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wziął łyk już zimnej kawy.
-Ponieważ sekretarki nie mają dostępu do broni. 
Zdenerwowana dziewczyna uderzyła w oparcie krzesła. 
-Collins masz mi dać dostęp do amunicji!- zażądała. 
-Może od razu przepiszę na ciebie firmę?- spytał sarkastycznie mężczyzna.- Przepraszam cię Juliet, ale mam dużo pracy. Nie jesteś moim pracownikiem, wszystko ustalaj z Ann.
Ruda wywróciła oczami. Ruszyła w kierunku drzwi, a w ostatniej chwili obróciła się.
-Tak w ogóle to zapisz sobie w swoim kalendarzyku, że zbliżają się święta. Może byś trochę czasu spędził z swoją córką? Tak bezinteresownie, wiesz?
Kobieta wyszła z gabinetu i mruknęła coś pod nosem. Po chwili jednak uśmiechnęła się do siebie. Dostęp do broni dostała już dawno. Było to bardzo zaskakujące, wiedzieć, że Robert Collins traci panowanie nad swoją firmą, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Upadał na dno, z którego miał się już nie podnieść. Ale przecież... nikt nie kazał mu tak grać, prawda?


Wysiadłam z samochodu i usłyszałam dźwięk komórki. Odebrałam nie patrząc na numer. 
-Widziałam cię- usłyszałam głos Emily.- Paul powiedział dzisiaj, że się wyprowadzasz.
Westchnęłam ciężko.
-To nie ma znaczenia- odpowiedziałam otwierając drzwi od domu.
-Chciałabym ostatni raz się z tobą spotkać, proszę- jęknęła.
Nie umiałam jej odmówić. Obróciłam się na pięcie.
-Będę za chwilę- mruknęłam rozłączając się.
Po jakimś czasie zaparkowałam pod domem Brownów. Modliłam się w duchu by tylko nie było Paula w domu. 
Uderzyłam dłonią w kierownicę. Teraz wszyscy będą myśleli, że wyjeżdżam. Jeszcze tego mi brakowało.
Wysiadając trzasnęłam drzwiami.
-Auć- syknęłam zdając sobie z tego sprawę.
Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. 
Jak to zwykle z moim szczęściem bywa, drzwi otworzył mi nie kto inny niż Paul. Nudne się to robi, nieprawdaż?
Przeniosłam wzrok na moje buty, które nagle stały się bardzo ciekawym obiektem. 
-Cześć- szepnęłam.- Przyjechałam do Emily.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, więc niepewnie podniosłam wzrok. Paul patrzył na mnie jednocześnie przygryzając dolną wargę. 
-Mogę wejść?- spytałam.
Cisza.
Ponownie spojrzałam na bruneta. 
-Jeśli coś mi obiecasz- oznajmił.
Podniosłam prawą brew w pytającym geście. 
-Daj mi ostatnią szanse- powiedział patrząc w moje oczy.
Cofnęłam się o krok. Założyłam dłonie na klatce piersiowej i spojrzałam na niego pewniej.
-Zapracuj na tą szanse- poprosiłam.- Pokaż, że nie jesteś taki, jak wszyscy o tobie mówią. Pokaż, że nie jesteś obrzydliwym kłamcą, który chciał mnie tylko wykorzystać.
Podeszłam do niego bliżej.
-Udowodnij, że ci na mnie zależy- szepnęłam. 

----------------
* Grzegorz Hyży & TABB -"Na chwilę"

 Dobra.... opowiadanie czyta czterdzieści dwie osoby, komentuje sześć, góra osiem. Spoko... Nie żebym miała jakieś ale... skądże.
Wiem, że też czasami daje klapę, ale moglibyście pozostawić po sobie chociaż kropkę, nie? Rozumiem, że wam się nie chce, ale dla was to jest minuta. 
Tak w ogóle, co sądzicie o tym rozdziale? Czekam na wasze opinię.
Postaram się dodać w tym tygodniu kolejny rozdział. W sobotę lub niedzielę.
No to chyba tyle.
Udanej majówki.
Do napisania.








niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 26

Ten płomień w nas od zawsze przecież się tlił
Od zawsze przecież w nas był
Dodawał nam wielu sił.*

---------------------------


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Dedykuję ten rozdział mojemu kuzynowi, który jest najlepszym kuzynem na świecie.
Dzięki, że jesteś :)



Rodzice patrzyli na siebie zdenerwowani. Widziałam, że decydują, kto ma coś powiedzieć. 
Wywróciłam oczami.
-Mamo, tato to Juliet- mruknęłam.- Będzie moją nową sekretarką.
-Że co?!- po pomieszczeniu rozniósł się podniesiony głos ojca.
Westchnęłam ciężko i jednocześnie spojrzałam na Juliet, która stała oparta o framugę drzwi, a na jej twarzy był  uśmiech. Przeniosłam wzrok na matkę, widocznie była zaskoczona. 
-No to co usłyszałeś- warknęła ruda podchodząc do mnie.- Od jutra pracuję dla twojej córki. W końcu trzeba zająć się jej życiem zawodowym.
-Możesz nam to wyjaśnić?- matka usiadła na jednym z krzeseł.
Cała trójka wpatrywała się we mnie. Nagle wszystko co było tak proste minutę temu, teraz wydawało się nie do zrealizowania. Wpatrywałam się tempo w ścianę i zastanawiałam się co mam powiedzieć. Jedyne co wiedziałam to, to że rodzice znali Juliet, ale z jakiegoś powodu nie chcieli, bym o tym wiedziała. 
-Juliet to...- zaczęłam, ale zielonooka mi przerwała.
-Nie musisz nic im wyjaśniać, to oni powinni wyjaśnić coś tobie.
Założyła dłonie na klatce piersiowej i pewnym wzrokiem patrzyła na moich rodziców. 
-Ta...- mruknęłam po chwili ciszy.- Jak zwykle ja o niczym nie wiem.
Poczekałam jeszcze chwilę, a gdy nikt się nie odezwał, wyszłam z kuchni, a potem z domu. 


-Jeśli coś jej powiesz...- mężczyzna uderzył dłonią w stół.
-To co mi zrobisz?- spytała dziewczyna rozsiadając się w fotelu.
-Nie wiem co kombinujesz...- ponownie nie zdążył dokończyć.
-Żeby kombinować musiałabym mieć na nazwisko Collins, no a niestety przez was nie zdążyłam- Juliet nie zamierzała zdradzić, że Max żyje. Wiedziała, że gdyby ta informacja dotarła do starszych Collinsów, Organizator także by się tego dowiedział. Była pewna, że w ich firmie były przecieki, a ona chciała wiedzieć kto sprzedaje firmę. 
-Co chcesz od Anny?- spytała roztrzęsiona Vicotoria.
Dwudziestoparolatka zaśmiała się pod nosem.
-Ja? Ja od niej niczego nie chcę. Jestem osobą, która ma jej tylko pomóc.
-Nikt nie prosił cię o pomoc- mężczyzna nerwowo chodził po pomieszczeniu.
-Nie?- podniosła prawą brew do góry i uśmiechnęła się ironicznie.
-Max nie byłby taki głupi, by los naszej córki powierzyć tobie- Robert podkreślił słowo "naszej" grubą, niewidzialną kreską.
-Chyba nie muszę przypominać ile razy przez was, wasza córka by zginęła, prawda?
-To rodzinne sprawy- wtrąciła się matka Anny. 
-Nie możecie jej zabronić, zatrudnienia sekretarki.
-Oczywiście, że możemy. Jest niepełnoletnia, a my jesteśmy jej rodzicami- oburzył się Collins.
-Chyba zapomnieliście o tym, że kilka miesięcy temu skończyła siedemnaście lat, a jakiś czas temu zginął jej brat- rudowłosa wiedziała bardzo dużo i umiała to wykorzystać.
-Co to ma do tej sprawy?- na twarzy Collinsa pojawiło się zaniepokojenie.
-Anna po śmierci Maxa jest właścicielem waszej firmy, a więc może robić co tylko zechce- dziewczyna nalała sobie wina i wzięła jego łyk. 
-Firma należy do nas- zaprzeczyła Victoria, widocznie nie wiedząc o wszystkim co robił jej mąż.
-Och, Victorio, czyżbyś nie wiedziała co zrobił twój mąż na początku tego roku?- dziewczyna udała troskę.
Starsza kobieta spojrzała niepewnie na swojego męża, chcąc by wszystko jej wyjaśnił. Ale co tu było do wyjaśnienia?  Mężczyzna kazał zabić człowieka nie tego co trzeba. A może specjalnie kazał zabić nie tego bliźniaka, by bardziej odegrać się na ojcu Lucasa i na nim samym? Mimo wszystko mężczyzna kochał swoją jedyną córkę i choć tego nie okazywał, przede wszystkim tego nie umiał, dziewczyna była dla niego bardzo ważna i nie umiał patrzeć jak co chwilę wpada w kłopoty i coraz bardziej idzie na dno. 
To co zrobił po śmierci swojego syna było impulsem. Pokładał w synu wszystkie nadzieje, to on miał zająć jego miejsce. Tak naprawdę już je zajmował, a starszy Collins tylko go zastępował. Po śmierci blondyna ogarnęła go panika, że młoda brunetka nie da rady prowadzić tak trudnych interesów i żyć w tym brudnym świecie. Dobrze wiedział, jak wrażliwa była jego córka i jak bardzo umiała ulec ludziom, gdy ci chcieli ją wykorzystać. Jednak wiedział też o niej tylko tyle, co Max mu powiedział. Mężczyzna nie wiedział jak silna jest jego córka, jak bardzo się zmieniła przez te dwa lata, nadal sądził, że jest taka sama jak kiedyś. Nie wiedział, że już pozbierała się po Lucasie, po próbie gwałtu, że całkowicie odcięła się od Organizatora i jego interesów, swoją niewiedzę usprawiedliwiał brakiem czasu, pracą, prawda jednak była inna. Był zwykłym tchórzem, który w razie kłopotów zasłaniał się swoimi pracownikami i niestety dziećmi. 
-Tak myślałam- westchnęła rudowłosa.
Powoli wstała z fotela i ruszyła w kierunku wyjścia.
-Lepiej się postaraj, bo inaczej Ann o wszystkim się dowie- oznajmiła.- A chyba nie chcesz, by w wieku siedemnastu lat przejęła twoje miejsce i dowiedziała się o twoich brudnych interesach?
Wyszła nie czekając na odpowiedź. Uśmiechnęła się sama do siebie. Była dumna, że mimo iż jest zwykłą dziewczyną z domu dziecka, tak dobrze radzi sobie w życiu. Teraz tylko czekała na dzień, gdy w końcu wyrówna rachunki z jej największym wrogiem.

Stanęłam przed domem blondynki i zastanawiałam się co ja robię. To ona mnie zdradziła, okłamywała i robiła jeszcze inne rzeczy, a ja  teraz stoję pod jej domem i chcę z nią rozmawiać. Szczyt głupoty.
Wywróciłam oczami i zapukałam do drzwi. Po minucie stanęła mi starsza wersja Camilli. Kobieta patrzyła na mnie zaskoczona i dopiero po chwili się odezwała.
-Anna? Co tu robisz? Wiesz która jest godzina?- blondynka spojrzała na swój złoty zegarek, który wisiał na prawej dłoni.
-Dobry wieczór, jest Camilla?- spojrzałam na nią niepewnie.- Muszę z nią porozmawiać.
Kobieta kiwnęła głową zamyślona. Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła mnie do środka.
-Jest u siebie- oznajmiła zamyślonym głosem.
Zmarszczyłam brwi. Powoli ruszyłam w kierunku pokoju Cam. Oczywiście nie czekając na zaproszenie weszłam do środka. Dziewczyna siedziała tyłem do drzwi i miała na uszach słuchawki, więc nie słyszała gdy weszłam. Stanęłam w miejscu i przyjrzałam się blondynce. Włosy miała związany w luźny kok, na sobie zwykłe spodnie od dresu i bokserkę. Tak bardzo teraz przypominała dawną Cam, że miałam ochotę podejść do niej i zacząć normalnie rozmowę, kompletnie zapominając o tych tygodniach. 
Odchrząknęłam głośniej mając nadzieję, że mnie usłyszy. Dziewczyna obróciła się od razu. Była tak samo zaskoczona jak jej matka, a ja zdziwiona patrzyłam na jej twarz, na której miała kilka zadrapań i podbite oko. Dopiero teraz zauważyłam, że jej ręce wyglądają podobnie.
-Co...- przełknęła głośno ślinę.- Co ty tu robisz?
Momentalnie w jej oczach pojawiły się łzy. Widziałam jak jej ciało zaczyna się trząść, tak jakby się mnie bała. Zmrużyłam oczy zastanawiając się o co chodzi. Rozejrzałam się w około, a później znów spojrzałam na blondynkę. 
-Proszę...- jęknęła.- Nie zabijaj mnie.
Zrobiłam krok w tył i podrapałam się w głowę. Ja miałam ją zabić?
-Mówisz to do mnie?- ponownie rozejrzałam się. Byłam pewna, że to kolejna sztuczka Jamesa, który najprawdopodobniej gdzieś tutaj jest. Jednak nie dawały mi spokoju jej siniaki. 
-On mi... kazał to wszystko robić...- łkała.- Na początku mówił, że jeśli go kocham to przestanę się do ciebie odzywać... Ale potem.... Ann ja nie chciałam.... Naprawdę....
Wpatrywałam się w nią i nie wiedziałam co mam zrobić. 
-Mogłaś mi powiedzieć- zaskoczył mnie mój lodowaty ton.
-Mówił, że mnie zabije, gdy to zrobię...
Prychnęłam.
-To nie mój interes- mruknęłam.- A tak w ogóle...
Wyciągnęłam mój pistolet i pociągnęłam za spust jednocześnie rozbijając szybę na drobny mak. Nie miły dźwięk rozniósł się po całym domu, a dziewczyna skuliła się na krześle.
-To nie zabijam śmieci. Mam od tego ludzi.- zaśmiałam się szyderczo i powoli opuściłam pokój blondynki.
Jej matka spojrzała na mnie przestraszona, a gdy posłałam jej taki sam uśmiech jak Cam, uciekła do kuchni i więcej się nie pokazała.
Wyszłam z ich domu i odetchnęłam z ulgą. Czy było mi lepiej? Możliwe, ale cichy głosik mówił mi, że Camilla tym razem nie kłamała. Jednak po tym co mi zrobiła, nie zamierzałam jej tego wybaczyć. Nawet gdybym chciała to zrobić, teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie, a zegar tykał, niemiłosiernie odliczając czas do końca tej zabawy.
W drodze powrotnej wstąpiłam jeszcze do firmy, by upewnić się, że Juliet będzie miała pełny dostęp do wszystkich papierów. Wiedziałam, że to trochę lekko myślne dawać takie uprawnienia osobie, którą się zna tak krótko. Jednak skoro mój brat jej zaufał, to czemu ja bym tego nie miała zrobić? W końcu w większe gówno nie wpadnę. Chyba...
Gdy wróciłam do domu, moi rodzice już spali, chociaż nie było aż tak późno. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą drugą. 
Nie spiesząc się ruszyłam w kierunku kuchni i wyciągnęłam z lodówki sok pomarańczowy. Potem podeszłam do szafki i wzięłam szklankę, do której nalałam zimnego napoju. Oparłam się o blat mebli i powoli zaczęłam pić. 
Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zaskoczona poszłam otworzyć i moim oczom ukazał się wielki miś, który był ode mnie wiele wyższy. Nie wiedziałam, że otworzyłam zaskoczona usta do puki nie zobaczyłam, kto go przyniósł. W ręku trzymał bukiet czerwonych róż. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział coś, co kompletnie mnie zaskoczyło.
-Kocham cię, Ann- wyznał.- Po prostu cię kocham.

----------------
*Kaen "kartka z pamiętnika"

Uch..... Co to się porobiło. Wierzycie Camilli? Jak myślicie, jakie jeszcze tajemnice ukrywają państwo Collins? Co ogólnie sądzicie o tym rozdziale?
Czekam na wasze opinię. Kolejny rozdział w przyszłym tygodniu. Postaram się, żeby znów były dwa. 
Do napisania.

sobota, 26 kwietnia 2014

Zapowiedź

Nie dodaję prologu, ale taką małą zapowiedź nowego bloga. :D



Na tej drodze bywa ślisko,
W jednej chwili tracisz wszystko,
Wszystko, co masz,
Tracisz: godność, instynkt i twarz.*

Ona miała wszystko, czego tylko można chcieć...
On nie miał nic...
Ta trzecia była przeciwieństwem ich oboje.
Jednak coś ich połączyło...
Coś co dla niej było obce,
A ich prześladowało
Troje nastolatków...
Trzy historie...
Trzy zupełnie różne światy, które się spotkały...
I odmieniły ich życie


Czy spotkałeś się z brakiem tolerancji?
Naomi to dziewczyna z dobrego domu, która zawsze dostaje to czego chce. Jednak wszystko co dobre, zawsze się kończy. Przez jedno wydarzenie trafia na kilku miesięczny odwyk. W tym czasie jej rodzice rozstają się, a dziewczyna po powrocie musi zamieszkać z matką i jej nową rodziną. Wściekła nawet nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje z jej ojcem i jak bardzo upada na dno.
Co się stanie gdy pozna tajemnice swojej nowej siostry?
Zachowa to dla siebie, czy zniszczy jej życie?
Na jej drodze pojawi się też On.
Tajemniczy, niebezpieczny. Podobno uzależniony od seksu...
Czy nastolatka się zmieni i doceni to co ma? Co się stanie gdy prawda o jej nałogu wyjdzie na jaw?
Każdy z tej trójki ma tajemnicę, o której nie chce mówić nikomu.
Jedno jest pewne. Tą trójkę połączy brak akceptacji...

----------------
Taki mały wstęp do historii Naomi, Nathana i Kate. Powoli zaczynam tworzyć bloga, więc za niedługo dodam do niego link.
Kolejny rozdział "nienawiści" dodam jutro.
Do napisania.

środa, 23 kwietnia 2014

OGŁOSZENIE

Kolejny rozdział zostanie dodany w weekend,  ponieważ nadal mnie nie ma w domu. Dla wynagrodzenia wam tego,  również w weekend powinien się  pojawić prolog mojego nowego opowiadania.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to.
Do napisania.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 25

Nic, naprawdę nic, nie pomoże....

-----------------------------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Notka pod rozdziałem :)


Zaśmiałam się pod nosem. Tak, idealny plan. Gratulacje.
Spojrzałam na moją niedoszłą szwagierkę i ponownie się zaśmiałam. Na jej twarzy zauważyłam zirytowanie. Chciałam się jej spytać czy kiedykolwiek się uśmiecha, ale odrzuciłam ten pomysł. Sama mam tzw. doła, a to że właśnie się śmieje jest chyba oznaką tego, iż jest już ze mną gorzej.
-Mogę wiedzieć z czego ty się śmiejesz?!- ruda nerwowo stukała swoim obcasem o podłogę. Jej ręce były założone na klatce piersiowej, a niesforny kosmyk włosów wpadał jej do oczu.
Od razu spoważniałam. Poprawiłam się na łóżku i spojrzałam na nią sceptycznie.
-Ty chcesz sama zabić Organizatora?- upewniłam się.
Nawet w myślach te słowa brzmiały idiotycznie. Dobrze wiedziałam, że facet nigdzie nie chodzi bez ochrony. No, prawie nigdzie, ale to inna historia.
-Dopiero to powiedziałam- mruknęła siadając w fotelu.
-Wiesz, może jestem młodsza i może trochę głupsza, ale nawet ja wiem, że ten pomysł nie ma przyszłości- wyznałam.
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem i wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów. Nie chciało mi się już jej tłumaczyć, że u mnie się nie pali.
Wywróciłam oczami.
-Nie chcesz odpłacić się mu?- spytała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.- To niedaleko jego klubu prawie cię zgwałcono, a jak wiem, to dodatkowo twój były prowadzi z nim interesy.
Spojrzałam na nią zaskoczona, a ona tylko ukazała rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
Nadal bolały mnie miejsca, w które oberwałam od Jamesa. Wiedziałam, że jeśli nie zacznę pracować z zielonooką, to długo i tak nie pożyję. Albo oni mnie zabiją, albo sama popełnię samobójstwo.
Westchnęłam ciężko.
-Wiem jak możesz dostać się do Organizatora- stwierdziłam obojętnie.
-No widzisz, a mówiłaś, że ten pomysł nie ma przyszłości- dziewczyna uśmiechnęła się bez grama radości. Jej oczy nadal pozostawały obojętne.

Lucas, jako że nie opuszczał Ann chociaż na chwilę, od razu zauważył jej nowego gościa. Wcześniej jeden z ludzi Organizatora wspominał, że państwo Collins mieli gościa. Chłopak był pewny, że to ta sama osoba, która teraz zajmuje czas jego byłej. Zastanawiał się tylko, kim jest rudowłosa dziewczyna. Jednak długo nie zajmował się zgadywankami, których jak zresztą nie znosił, ponieważ chwilę po przyjeździe pod dom brunetki, zadzwonił James z prośbą spotkania.
Z lekko irytacją chłopak odpalił sinik i wyjechał z ulicy, na której mieściła się posiadłość jego wrogów. Po niespełna dwudziestu minutach pojawił się pod starymi, opuszczonymi magazynami w biedniejszej części miasta. Jego kuzyn już tam na niego czekał, a jednocześnie popijał jakiś napój energetyczny.
-Czego chciałeś- warknął starszy chłopak.
-Spokojnie, Lucas- z ust Jamesa wydobył się roześmiany głos.
Niebieskooki wywrócił oczy widząc stan kuzyna, który najwidoczniej był pod wpływem. Zacisnął dłonie w pięści i czekał aż jego rozmówca zacznie mówić. Jednak temu drugiemu nie spieszyło się do wyjawienia powodu ich spotkania.
-Dowiedziałem się trochę informacji o nowej osobie w Los Angeles- w końcu naćpany chłopak zaczął mówić.
-I...?- pośpieszył go Lu.
-Nazywa się Juliet Deutch, ma dwadzieścia dwa lata, wychowała się w domu dziecka w Nowym Yorku- mruknął James.
-Coś jeszcze o niej wiesz?
Chłopak wzruszył ramionami.
-Podobno jej rodziców zabił Organizator, ale to nic pewnego. Pytałem się, ale każdy zbywał mnie, żebym się nie wtrącał w interesy szefa.
-Dobra. Pierwszy raz na coś się przydałeś- westchnął Lucas.- Weź zmniejsz dawkę.
Chłopak zmierzył go wzorkiem po raz ostatni i ruszył w kierunku swojego samochodu. Sam też lubił coś zapalić albo wciągnąć, ale nigdy nie doprowadzał się do takiego stanu jak jego młodszy kuzyn. Czasami dziwił się, że z nim się zadaje, ale później stwierdzał, iż lepiej z nim, niż z kimś kto może go wydać.
-Ćpun- mruknął pod nosem i wsiadł do samochodu. Po chwili został po nim tylko unoszący się w powietrzu kurz.


Po godzinie Juliet opuściła dom Anny jednocześnie jak zwykle paląc papierosa. Gdy oddaliła się od jej domu, wybrała numer do Jareda i czekała aż ten łaskawie odbierze.
Chwilę wcześniej ustaliła z Ann plan zabicia Organizatora, tyle że musiały też coś wymyślić na temat "bliźniaków" i oczywiście całej reszty. Juliet dobrze wiedziała, że będzie jej potrzebny też plan b, o którym, rzecz jasna, Ann miała nie wiedzieć. Była przekonana, że brunetka i tak niczego się nie domyśli. Zastanawiała się jak ktoś taki jak siostra Maxa, może wykonywać tak odpowiedzialny zawód. Jedyne co ją mile zaskoczyło to, to że brunetka jak na razie nie wykonuje swojej pracy. Z drugiej jednak strony ruda mogłaby wtedy wejść bez przeszkód do firmy. Na szczęście miała jeszcze rodziców Ann, którzy widocznie nie chcieli się przyznać do błędu jaki popełnili jakiś czas temu.
-Halo?- dziewczyna usłyszała głos bruneta.
-Za dziesięć minut tam gdzie zawsze, zabierz ze sobą sługę Maxa- powiedziała oschle i nim chłopak zdążył coś powiedzieć, ta już chowała telefon.
Po piętnastu minutach Juliet weszła do pobliskiego baru, gdzie już czekali na nią dwaj bruneci. Dziewczyna dosiadła się do ich stolika jednocześnie zamawiając, tu o dziwo, tylko zwykłą, gazowaną wodę.
Dwudziestoparolatka przyglądała się uważnie Paulowi, który udawał, że wszystko jest w porządku.
Tak naprawdę sam miał już dość tej sytuacji.  Żałował, że dał się w to wszystko wciągnąć. Jednak czasu nie mógł cofnąć.
-Żyje?- spytała kobieta młodszego bruneta.
Chłopak spojrzał jej głęboko w oczy i niepewnie przytaknął głową. Sam nie mógłby w to uwierzyć, gdyby nie wiedział o wszystkim od początku.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Świadomość, że jej ukochana osoba nadal żyje powodowała, że jeszcze bardziej była chętna do zabicia Organizatora. Domyślała się, że jeśli wszystko to zakończy, jej ukochany do niej wróci, a ona będzie mogła żyć w spokoju.
-Gdzie jest?- kolejne pytanie padło z jej ust.
Paul wzruszył tylko ramionami.
-Wyjechał, powiedział tylko, że Ann ma o niczym nie wiedzieć.
Dziewczyna pierwszy raz spojrzała na Jareda.
-Dobra, teraz powiedz jak wy to zrobiliście- wpatrywała się w niego.- Podobno Ann widziała jego śmierć.
-Bo to prawda- przyznał chłopak popijając colę.- Widziała śmierć... zagraną śmierć.

Wspomnienie

-Halo?- Max odebrał swój telefon, który od dziesięciu minut trzymał w oczekiwaniu w dłoni. 
-Właśnie wyszedłem z waszego domu- oznajmił spokojnie Paul.- Jared ma się pojawić za piętnaście minut, a tamci za dwadzieścia. Ann wybiegnie z domu za jakiejś pięć.
Blondyn słuchał uważnie każdego słowa chłopaka. Był świadomy tego, że jeśli coś się nie uda, będzie to ostatni raz gdy zobaczy swoją młodszą siostrę. 
Mężczyzna mruknął tylko do telefonu, że zrozumiał i rozłączył się.
Wytarł dłonie w jednorazowe ręczniki i powoli wyszedł z garażu. Zobaczył Ann siedzącą na schodach i ruszył w jej kierunku. Usiadł obok niej i zaczął rozmowę. Było mu ciężko słuchać jak jego siostra nie daje sobie rady. W tamtej chwili najchętniej odwołałby całą akcje i razem z brunetką gdzieś uciekł. Jednak ich wrogowie już byli w drodze do domu Collinsów. 
Zaczął pocieszać siostrę, a gdy ta postanowiła pójść się przejść, niewidocznie odetchnął z ulgą. Brunetka ruszyła, a chwilę później Max wyszedł na chodnik. Widział oddalającą się siostrę, a gdy ta przyłożyła telefon do ucha, powiedział cicho "przepraszam".
Teraz tylko musiał czekać aż dostanie kulką w samą klatkę piersiową, na której miał kamizelkę i parę torebek z sztuczną krwią.
Po chwili zobaczył nadjeżdżający samochód, a sekundę później stracił przytomność upadając na chodnik.

Koniec wspomnienia



 Wieczorem, gdy siedziałam przy biurku i spoglądałam w okno, zastanawiałam się jakby to było, gdybym wyszła z domu kilka minut później. Gdybym wtedy to ja dostała, a nie Max. On pewnie na moim miejscu teraz poradziłby sobie dużo lepiej. A bynajmniej rodzice by mu pomogli.
Spojrzałam na pustą walizkę, która stała w kącie pokoju. Gdyby wtedy Paul mi nie powiedział prawdy, teraz siedziałabym w Nowym Yorku, w mieszkaniu, które wynajęłaby moja babcia. Popijałabym ciepłą, gorącą czekoladę w towarzystwie wiecznie pijącego kawę Jake'a.
A co jeśli to wszystko co powiedział Paul było kłamstwem? Skoro przez tyle tygodni potrafił mnie okłamywać, czy teraz mogłam mieć pewność, ze mówi prawdę? A może wszystko wymyślił?
Pokręciłam głową kompletnie wykończona tym wszystkim.
Powoli wstałam z krzesła i wyszłam z pokoju udając się na dół. Zdziwiłam się widokiem rodziców, którzy jak gdyby nigdy nic siedzieli w salonie i rozmawiali. Wiedziałam, że dzisiaj wrócili, ale byłam pewna, że jak zwykle będą do późna w pracy. Z resztą wywnioskowałam to po zostawionych w holu walizkach.
Udając, że ich nie widzę, poszłam do kuchni by przygotować sobie kolację. Po kilku minutach poczułam czyjąś obecność w pomieszczeniu. Odwróciłam się i zobaczyłam rodziców, którzy dziwnie mi się przyglądali.
-O co chodzi?- mruknęłam.
-Jak było dzisiaj w szkole?- spytała matka uśmiechając się przyjaźnie.
Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam im się niedowierzająco. Może byłam głupia, ale swoich rodziców trochę znałam i wiedziałam kiedy coś ode mnie chcą, a raczej chcą się upewnić, że czegoś nie wiem.
-Nawet dobrze- przytaknęłam głową zaczynając grać.- A wy? Jak tam sprawy biznesowe?
Zauważyłam, że stali się jeszcze bardziej spięci. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-A... dobrze- matka zaśmiała się aktorsko.- Może poznałaś kogoś? Jakąś nową koleżankę, albo chłopaka.
O... tu was mam.
-Nie- westchnęłam ciężko. A po chwili dodałam radośnie.- Ale mam dla was niespodziankę.
Patrzyli na mnie zaskoczeni czekając aż dokończę.
-Będziemy mieli gościa na kolacji- na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Po chwili za nimi zobaczyłam rudowłosą wspólniczkę.
-Witam, jestem Juliet Deutch. My się nie znamy, prawda?- usłyszałam nutkę ironii w jej głosie.
Mina moich rodziców była niewyobrażalnie satysfakcjonująca. Teraz byłam pewna, że dziewczyna mojego nieżyjącego brata wie coś, co moi rodzice najchętniej nigdy by mi nie powiedzieli. Nie mogłam się doczekać aż dowiem się co to takiego.

-----------------------
Hey- "Moja i twoja nadzieja"

Mam kilka ważnych spraw do ogłoszenia. Po pierwsze chciałabym was przeprosić, że w tamtym tygodniu był tylko jeden rozdział, który w ogóle mi się nie podobał. Po drugie w tym tygodniu też niestety jest to jedyny rozdział ze względu na święta, a także to, że wyjeżdżam i nie będę miała możliwości dodania czegoś jeszcze. Po trzecie zbliżamy się niestety do końca "nienawiści". Do trzydziestki powinnam dobić + epilog.
Dobra koniec smutnych wiadomości. Za niedługo zabieram się do pisania kolejnego opowiadania, które mam nadzieję będziecie czytać. Kiedy już założę nowego bloga i opublikuję prolog, oczywiście poinformuję was.
A teraz chciałabym wam życzyć rodzinnych, wesołych świąt Wielkanocnych, smacznego jajka i mokrego Lanego Poniedziałku.
PS. Tam z boku jest ankieta. Prosiłabym byście wzięli w niej udział.
PS.2 Mam nadzieję, że do czasu aż dodam kolejny rozdział będzie tu przynajmniej piętnaście komentarzy.
Do napisania.
 

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 24

W myślach swych szukają szczęścia...*
------------

-Pracowałem dla twojego brata.
Spojrzałam na niego, a po moim ciele przeszedł nie przyjemny dreszcz. Jak to pracował dla Maxa?
-Powiedz, że żartowałeś- zażądałam wpatrując się w chłopaka.
Pokręcił przecząco głową.
-Dlaczego...?- szepnęłam.
Oparłam się o ścianę. Znów dałam się oszukać. Czy byłam aż tak głupia?
-Wszystko było zaplanowane- wyznał chłopak.- Nawet ochranianie Emily. Musiałem częściej cię spotykać, a jak inaczej można było to zrobić? Każdą rzecz jaką robiłem, była kłamstwem. Każdy dzień był zaplanowany od początku do końca. Robiłem rzeczy wymyślone przez twojego brata. Tak naprawdę nigdy nie chciałem mieć z tobą czegoś wspólnego.
Mimo wszystko zabolały mnie te słowa. Fakt, na początku nienawidziłam Paula, jednak z czasem zaczęłam się do niego przekonywać. Może nie okazywałam tego, ale uważałam bruneta za przyjaciela.
-A zakład?- spytałam.
-To akurat był mój plan. Musiałem jakoś wytłumaczyć się, dlaczego zacząłem się koło ciebie kręcić.
-Wynoś się- powiedziałam cicho.
-Co?- spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie słyszałeś?!- podniosłam ton.- Wypierdalaj! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?!
Chłopak chciał do mnie podejść, ale zrezygnował. Mruknął coś pod nosem i opuścił mój pokój.
Będąc już sama, zsunęłam się po ścianie w dół.
-Czy do cholery, nie mogę żyć normalnie?!

Zdenerwowany Paul opuścił dom Anny i wsiadł do swojego samochodu, jednocześnie wybierając numer do Jareda. Odpalił silnik i w tym samym momencie Jared odebrał.
-Ona chce wyjechać- wyrzucił bez przywitania.
-Nie bój się- mruknął znudzony Jared.- Już wiele razy próbowała i nigdy tego nie zrobiła.
-Wie o wszystkim.
Przez kilka sekund po drugiej stronie panowała cisza.
-Kurwa, jak to o wszystkim wie?- warknął.
Brunet westchnął ciężko.
-Powiedziałem jej o wszystkim.
-Wiedziałem, że Max nie powinien wybierać ciebie- syknął rozmówca. Po chwili dodał spokojniej.- Dobra załatwię to.
-Jasne.
Chłopak rozłączył się i wrzucił telefon na siedzenie pasażera.
-Max będzie wściekły- mruknął do siebie.- Będzie wściekły.


Na lotnisku wylądował właśnie samolot, który przyleciał z Nowego Yorku. Po jakimś czasie z budynku wyszła wysoka, rudowłosa dziewczyna o zielonych oczach. Na jej twarzy było pełno piegów, które dodawały jej zadziornego wyglądu i przede wszystkim nie powodowały, że wyglądała brzydziej.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i poczęstowała się jednym. Przyłożyła papierosa do ust i zaciągnęła się nikotyną. Wypuszczając dym westchnęła ciężko. Nienawidziła siebie za to, że pali, ale to ostatnio był jej jedyny sposób by się zrelaksować. Była zdenerwowana faktem, że Max zostawił jej wszystko na głowie. W tym pilnowanie jakiejś smarkuli, której mimo, że nie znała, już ją irytowała.
-Polubisz ją- powtórzyła sarkastycznie po swoim chłopaku.
Wyrzuciła resztkę papierosa na chodnik i przydepnęła swoim butem. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnej taksówki, ale w tym samym momencie zauważyła wysiadającego z samochodu Jareda. Nie spiesząc się ruszyła w jego kierunku.
-Nie wierzę, że Max zostawił nam ciebie w spadku- mruknął niezadowolony chłopak.
Rudowłosa tylko przewróciła oczami i zajęła miejsce pasażera.
-Widać, że niezbyt tęsknisz za chłopakiem- stwierdził brunet z wyczuwalnym jadem.
-Jak wiem, to ty tylko pracowałeś dla Maxa, więc do cholery weź się zamknij- warknęła.
Jared już chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Ruda miała rację, był nikim. Dostawał zawsze najgorsze zlecenia i był chłopcem na posyłki. Nawet Paul miał więcej praw niż on. A już nie mówiąc o zielonookiej.
-O wiele lepiej- westchnęła dziewczyna.
-Gdzie cię zawieźć?- spytał.
-Do hotelu. Muszę się przyszykować na spotkanie z szwagierką- dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie.
Już sobie wyobrażała jak będzie musiała niańczyć siedemnastolatkę. Zastanawiała się, po co na to wszystko się zgodziła. Po chwili jednak już wiedziała. Zrobiła to, bo zależało jej na blondynie, który podobno nie żyje. Podobno, bo dobrze wiedziała, że w tym świecie nic nie jest pewne. Jednak nie tylko po to tutaj przyleciała. Pragnęła zemsty, tak jak każdy w tym mieście. Jedynym powodem jaki mógłby spowodować, że dziewczyna polubi Annę, to nienawiść do Organizatora. To przez niego większość swojego życia spędziła w domu dziecka. Teraz, gdy ma dwadzieścia dwa lata, nadarzyła się okazja by przypomnieć o swoim istnieniu.

Następnego dnia do domu wrócili państwo Collins. Byli zaskoczeni widokiem Juliet, która jak gdyby nigdy nic siedziała na kanapie w salonie i właśnie popijała wino.
-Dzień dobry, jak miło państwa widzieć- przywitała się przesłodzonym głosem wpatrując się w dwójkę ludzi morderczym wzrokiem.
-Juliet- westchnął Robert.- Co tu robisz?
Rudowłosa dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i odstawiła kieliszek na stół. Wstała z sofy i podeszła do Victorii.
-Jakoś kilka tygodni temu byliście dla nas milsi, gdy kazaliście Maxowi wracać do Los Angeles- warknęła dziewczyna. - Ciekawe czy wasza córeczka, wie, że byliście u nas.
Zdenerwowany mężczyzna chwycił zielonooką za nadgarstek.
-Nic jej nie powiesz- wysyczał.
Dziewczyna podniosła prawą brew.
-Bo co? Powinna wiedzieć, że jej rodzice chcieli jej śmierci.
Robert uderzył ją w twarz.
-To kłamstwo! Jest dla nas tak samo ważna, jak ważny był Max.
-Max nie żyje. Tak był dla was ważny? Pozwoliliście Ann robić co chciała, gdy miała piętnaście lat i teraz widać tego skutki.
-Kim ty niby jesteś, by nas osądzać?- spytała Victoria.
-Kimś kto znał Maxa dużo lepiej od was.
Dziewczyna sięgnęła po swoją kurtkę i wyszła z domów Collinsów. Wychodząc sięgnęła po paczkę papierosów i nim opuściła ich posiadłość, rozkoszowała się smakiem nikotyny.

Gdy skończyłam lekcje, przy moim samochodzie stała jakaś ruda, wysoka dziewczyna. Zaniepokojona powoli podeszłam do niej.
-Szukasz kogoś?- spytałam próbując być uprzejma.
-Tak- mruknęła obojętnie.- Ciebie.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią pytająco.
-Nie wiem kim jesteś- wyznałam.
-Nie musisz- zapaliła papierosa.- Wystarczy, że ja znam ciebie. Mam dla ciebie propozycję.
-Pomyliłaś adres- wyminęłam ją i otworzyłam drzwiczki od samochodu.
-Nie sądzę- upierała się zatrzaskując mi drzwi.- Posłuchaj mnie uważnie.
Spojrzałam na nią zirytowana.
-Cały świat nie kręci się w okół ciebie- tłumaczyła jak małemu dziecku.- To, że Max miał bzika na twoim punkcie, nie oznacza, że każdy będzie się nad tobą litował. Weź się ogarnij i dokładnie mnie posłuchaj.
Wywróciłam oczami.
-Nic o mnie nie wiesz, więc odwal się i wracaj skąd przyszłaś- warknęłam.
-Gdy kiedyś spotkam Maxa, to zamorduje go- mruknęła.
-Nie wiem skąd znasz Maxa, ale chyba nie jesteś dobrze informowana. Max nie żyje.
Nie była zbyt zdziwiona tą informacją, raczej zauważyłam jakby się cieszyła, że to powiedziałam. Zauważyłam, że uśmiecha się ironicznie.
-Ja pomogę tobie, a ty pomożesz mi, co ty na to?- spytała.
-I że niby ciebie mój brat, wybrał na swoją przyszłą żonę- pokręciłam głową.
-No chyba masz trochę mózgu, już myślałam, że będę musiała ci dwie godziny tłumaczyć kim jestem- obeszła samochód i zajęła miejsce pasażera.
 Podniosłam oczy ku górze.
-Całe życie z wariatami- mruknęłam pod nosem i wsiadłam do samochodu.

-Skąd znasz Maxa?- spytałam gdy byłyśmy już w moim domu.
-Poznaliśmy się w Nowym Yorku w klubie- wzruszyła ramionami.
-Co chcesz ode mnie?
-Ja? Ja od ciebie nic nie chcę- zaśmiała się.
-To po co tutaj jesteś?
-Mówił ci ktoś, że jesteś upierdliwa? Wiesz co to jest cisza?
Wywróciłam oczami.
"Polubisz ją".
Usiadłam na moim łóżku i nerwowo zaczęłam rozglądać się po pokoju.
-Chcesz się zemścić?- zadała pytanie pijąc wino mojego ojca.
Zamyśliłam się na chwilę. Czy chciałam się zemścić? Odpowiedz była prosta. Oczywiście, że tak. Tylko, jak ja sama mogłabym to zrobić. Podniosłam wzrok na dziewczynę powoli zaczynając rozumieć o co jej chodzi.
-Pomożesz mi?- wpatrywałam się w nią.
-Bingo młoda- zaśmiała się bez grama radości.- Jest jednak coś, co ja chcę.
Czekałam aż dokończy.
-To ja chcę zabić Organizatora- wyznała poważnym tonem.

---------------------------------
*"Czarny chleb, czarna kawa"

Wiem jestem do dupy. Rozdział jest krótki, z opóźnieniem i ogólnie do kitu. Przepraszam. Jestem chora i mam problemy osobiste. Naprawdę się starałam by dodać wczoraj ten rozdział, ale nie umiałam napisać nawet jednego słowa. Dzisiaj jest ze mną trochę lepiej

czwartek, 3 kwietnia 2014

Rozdział 23

Miałaś nie płakać, miałaś być twarda
Co z tobą jest?!*
----------------


 CZYTASZ = KOMENTUJESZ


-Lucas- szepnęłam.
Zrobiłam krok w tyłu i pokręciłam przecząco głową. Do moich oczu napłynęły łzy. Cholerne łzy. A obiecałam sobie, że już nigdy nie będę przez niego płakać.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Tak, skarbie?- zaśmiał się szyderczo.
Rozpoznałam ten głos. Jak mogłam być tak głupia? To on. To przez niego zaczęłam zadawać się z Organizatorem. A teraz? Teraz niszczy mi psychikę.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Co..tu robisz?- spytałam jąkając się.
Znów się zaśmiał, a ja miałam ochotę zakryć uszy. Sam jego głos budził we mnie przerażenie, a w tej chwili byłam sam na sam z nim w pustym domu.
-Wróciłem?- blondyn wpatrywał się we mnie.- Chyba mi nie powiesz, że się nie cieszysz, prawda?
Zaczęłam się cofać. Lucas mruknął coś pod nosem wyraźnie zirytowany.
-Uciekaj- uśmiechnął się tajemniczo.
Jak najszybciej wybiegłam z pokoju i zbiegłam z schodów. Na ostatnim schodku obróciłam się. Chłopak podążał za mną spacerkiem.
Nawet nie zastanawiałam się, dlaczego nie ruszy za mną szybciej. Chciałam tylko uciec od niego. Otworzyłam drzwi i już miałam wybiec, gdy ktoś stanął mi na drodze. Podniosłam wzrok do góry i ponownie zaczęłam cofać.
Czułam jak moje serce bije kilka razy szybciej.
-Już nie jesteś taka odważna- mruknął James idąc w moim kierunku.
Cały czas szłam tyłem spoglądając na moich "gości". Dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo byli do siebie podobni. To jeszcze bardziej mnie przeraziło.
Łzy płynęły mi po policzku. Byłam w pułapce, w własnym domu.
Lucas jak gdyby nigdy nic usiadł na skórzanym fotelu i popijał jakiś alkohol. James nadal zbliżał się do mnie. W pewnym momencie poczułam za plecami ścianę. Zamknęłam oczy próbując powstrzymywać płynące łzy.
Zacisnęłam dłonie w pięści żałując, że nie mam przy sobie broni.
-To co?- usłyszałam rozbawiony głos Lucasa.- Opowiesz mi, jak tam pozbierałaś się? Długo po mnie płakałaś?
Wzięłam głęboki oddech.
-Jesteś pieprzonym sukinsynem, Lucas- wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Zwinęłam się z bólu, gdy James wymierzył mi cios w brzuch. Zjechałam w dół i usiadłam na podłodze. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam Jamesa, który pochylał się nade mną.
-Mówiłaś coś, suko?- złapał moją twarz w dwa palce.
Odwróciłam wzrok.
-To dobrze- szepnął mi do ucha.
Już miał odejść ode mnie, gdy po raz kolejny mnie uderzył. Syknęłam z bólu.
Spojrzałam na wpatrującego się we mnie Lucasa. Jego lodowate spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Nie rozumiałam, jak kiedyś mogłam go kochać. Patrząc na niego, nie widziałam tamtego Lucasa. Tego, w którym się zakochałam, szkoda tylko, że tamten nigdy nie istniał.
-Organizator kazał cię pozdrowić- wyznał Lucas wstając z miejsca i podchodząc do mnie.
Skuliłam się bardziej myśląc, że chce mnie uderzyć. Pochylił się nade mną, a ja poczułam zapach jego perfum. Przymknęłam oczy, pragnąc by to co się stało dwa lata temu, nie miało miejsca. Miałam ochotę wtulić się w jego silne ramiona i poczuć się bezpieczna, tak jak to było dawniej.
-Spójrz na mnie- rozkazał.
Otworzyłam oczy i przeniosłam wzrok na jego twarz. Znałam każdy minimetr tej twarz. Jego nieskazitelna skóra, hipnotyzujące oczy i pełne usta.
Przygryzłam wargę niepewnie wpatrując się w blondyna.
-Nigdy nie pokochasz nikogo, tak jak mnie- usłyszałam jego szept.- Jesteś taka głupia i naiwna.
-Dlaczego... Dlaczego mi to robisz?- spytałam.- Kochałam cię, a ty się mną zabawiłeś, a teraz...
Chłopak przyjrzał mi się uważnie.
-Bo chcę cię zniszczyć. Chcę zniszczyć rodzinę Collinsów, pasuje ci?- uśmiechnął się łobuzersko.- Maxa nie trudno było zabić, ale z tobą chcę się zabawić.
Wstał i razem z Jamesem ruszyli w kierunku drzwi.
-A i jeszcze jedno- przypomniał sobie.- Nie myśl, że uciekniesz. Ta zabawa jest świetna.
Kiedy opuścili mój dom, ja nadal siedziałam przy ścianie. Nawet już nie czułam, że płaczę.
Było tego już dla mnie za dużo. Schowałam twarz w dłoniach i syknęłam, gdy lekko się poruszyłam.
Dopiero po chwili coś do mnie dotarło. Poczułam się zdradzona.
-Organizator chce mojej śmierci- szepnęłam sama do siebie.



Blondyni wsiedli do zaparkowanego nieopodal samochodu i ruszyli w kierunku klubu.
-Organizator będzie wściekły- mruknął James zaciągając się papierosem.
-Gówno mnie to interesuje- warknął Lucas i zacisnął mocniej dłoń na kierownicy.- Jak na razie wszystko jest na naszej głowie. 
Palący tylko wzruszył ramionami.
Blondyni byli spokrewnieni. Ich ojcowie byli braćmi bliźniakami, dlatego czasem ludzie sądzili, że są braćmi. Mimo, iż teraz byli identyczni, kiedyś było inaczej. James zawsze był spokojniejszy, nie lubił tłumów. Często spędzał czas sam lub w gronie najbliższych przyjaciół. Kochał Camillę jeszcze zanim ją dobrze poznał, a z Ann miał dobre stosunki. Jednak wszystko się zmieniło. Zaczął imprezować, ćpać i upijać się do nieprzytomności. Zmienił towarzystwo i stał się jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Powodem tego był pewien wypadek. Wypadek? On nie sądził, że to wypadek o wszystko obwiniał właśnie Collinsów. Wtedy zbliżył się do swojego kuzyna i stał się taki jak on. Nie było już w nim grama dobroci.
Samochód zaparkował pod jeszcze zamkniętym klubem. Obaj wysiedli z niego i udali się w stronę wejścia. W środku było pusto, a muzyka cicho grała w tle.Nie tracąc czasu ruszyli w kierunku swojego szefa, a ten powitał ich skinieniem głowy.
-Nie wzywałem was- stwierdził mężczyzna przyglądając się blondynom. Mężczyźni zajęli miejsce na przeciwko Organizatora.
Lucas był rozluźniony, za to James rozglądał się nerwowo w około. Czy się bał? On sam by tego tak nie określił. Odczuwał tylko lekki niepokój, wiedząc do czego jest zdolny jego szef. Dobrze wiedział co się stało z Ann, gdy była jego pupilkiem. Nie chciał się przekonać do czego zdolny był mężczyzna.
-Co się stało?- spytał zirytowany głos faceta.
-Mała zmiana planów- odparł lekko Lucas.
Siwiejący mężczyzna podniósł brew zainteresowany. Blondyn tylko na to się zaśmiał i napił się whisky, którą właśnie przyniosła barmanka. Chłopak odprowadził ją wzrokiem i dopiero gdy zniknęła, powrócił do szefa.
-Złożyłem jej wizytę- wyjaśnił.
Mężczyzna wywrócił oczami i rzucił w Jamesa małą torebeczkę z białym proszkiem.
-Na rozluźnienie- mruknął mężczyzna znudzony. - A teraz do roboty.


-Cześć babciu- szepnęłam do telefonu.
-Ann?- usłyszałam znajomy głos staruszki. Odetchnęłam z ulgą.- Coś się stało?
-Nie- skłamałam.- Chciałam... chciałam tylko wiedzieć, jak się czujesz.
Babcia westchnęła ciężko.
-Jesteś sama w domu, prawda?- zgadła.
Kobieta wiedziała co się dzieje u nas w domu. Wiedziała czym zajmuje się jej córka i wnuki, jednak nie wtrącała się w to. Kiedyś tak, ale gdy rodzice dali jej jasno do zrozumienia, co będę robiła w życiu, już nigdy nic nie powiedziała. Nie wiem co dokładnie rodzice jej powiedzieli, ale staruszka przestała się odzywać do każdego z nas. Było tak do tych wakacji, kiedy postanowiłam odbudować z nią kontakt. Ja mogłam próbować, ale ona nie chciała. Ugościła mnie na dwa miesiące, a później każdy mój telefon odrzucała.
-Babciu mam kłopoty- wyznałam.- Potrzebuję twojej pomocy.
Nic nie powiedziała. Już się martwiłam, że się rozłączyła, na szczęście po chwili odezwała się.
-O co chodzi?
-Muszę wyjechać z Los Angeles- wyrzuciłam, a po chwili dodałam.- Na zawsze.


Wieczorem niczego nie świadomy Paul, podjechał pod dom Anny. Nie czekając aż mu otworzy, sam wszedł do środka. Irytował się tym, że brunetka zapomina o tak prostych rzeczach, jak zakluczenie drzwi. Westchnął i ruszył w kierunku schodów. W pokoju zastał Ann, która najwyraźniej się pakowała. Na środku pokoju stała walizka, do której dziewczyna rzucała wszystkie potrzebne jej rzeczy. Zaczynając od broni, a kończąc na szczoteczce do zębów. B iegała po pomieszczeniu i co chwilę dorzucała jakąś rzecz do torby. Brunet zaintrygowany oparł się o framugę drzwi i przyglądał się dziewczynie. Ta nieświadoma obserwatora, mruczała coś pod nosem. Można było dosłyszeć jak co chwilę z jej ust pada kolejne przekleństwo.  
-Co robisz?- spytał Paul po kilku minutach.
Dziewczyna w ogóle nie zainteresowana gościem, odburknęła tylko.
-Pakuję się, nie widzisz?
-Widzę, tylko nie wiem dlaczego- czekał aż dziewczyna mu to wyjaśni.
Brunetka wzniosła oczy ku górze i powróciła do pakowania.
-Wyjeżdżam- odparła po jakimś czasie.
-Jeśli chodzi o Maxa...- zaczął, ale nie dała mu dokończyć. Pierwszy raz od jego przybycia, spojrzała na niego. Jej wzrok był pusty, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Można było zauważyć, że wcześniej płakała.
-Ty nic nie rozumiesz!- podniosła ton.- Nie wiesz wszystkiego.
-To mi powiedz- wzruszył ramionami.
Był pewien, że jak zwykle dziewczyna powie mu o co chodzi. Niestety tym razem tak nie było. Posłała mu lodowate spojrzenie i ruszyła do łazienki by sprawdzić, czy czegoś nie pominęła.
-Nie wypuszczę cię stąd- oznajmił chłopak i jakby na potwierdzenie tych słów, wszedł do pokoju, zamknął drzwi i oparł się o nie.
Ann wywróciła oczami. Spojrzała na chłopaka wiedząc, że to może być ich ostatnie spotkanie. Westchnęła ciężko i zaczęła mówić.
-Ja już nie daje rady- oznajmiła zaciskając dłonie w pięści.- Ktoś kto zabił Maxa, był dla mnie kimś bliskim. Ja go kochałam, rozumiesz? A raczej osobę, która nigdy nie istniała.
Brązowooka błądziła wzrokiem po całym pokoju omijając postać chłopaka.
-Dlatego muszę uciec- szepnęła. - Nie wiem kto jeszcze jest w to zamieszany... Ale do cholery, nie dam sobie rady sama. Nie mogę zabić ludzi, którzy odebrali mi brata... Nie mogę, a skoro nie mogę....
Ann spojrzała w ciemne oczy Paula.
-Jestem snem, pamiętasz?- spojrzała na niego znacząco.- Więc muszę odejść.
-A co jeśli ci nie pozwolę?- spytał.
-Nie ty decydujesz- podeszła do chłopaka, a ten się odsunął. Otworzyła drzwi i ostatni raz przeniosła wzrok na bruneta.- Żegnaj Paul.
Chciała wyjść z pokoju, ale słowa jej rozmówcy, ją zatrzymały.
-Pracowałem dla twojego brata...

*************
Bracia- "Po drugiej stronie chmur"

Co sądzicie o tym rozdziale? Jednak dałam radę go napisać w tym tygodniu. Czekam na wasze opinie. Jeśli macie jakieś pytania, to zapraszam tutaj ------> Ask
Do napisania.






Szablony