zmyj truciznę z mojej skóry
pokaż mi, jak być kompletnym*
-----------------------------------------
Patrzył
na mnie przez chwilę, a w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk.
Kąciki ust delikatnie mu zadrżały. Nie interesowało mnie zdanie
Maxa ani Jareda. Dawną Ann na pewno by interesowało, na pewno
uzgodniłaby z nimi to, ale ja już nią nie byłam. Ona była przy
Paulu, ona należała do niego.
Ja
do niego należałam, ale to nie miało znaczenia. Musiałam jakoś
zakończyć ten rozdział, musiałam naprawdę pokazać, że jestem
snem. Jestem kimś, o kim się zapomina tuż po przebudzeniu. Jest
uczucie, że powinno się pamiętać, ale po kilku godzinach, nawet o
tym uczuciu się zapomina.
Możliwe,
że w tym momencie wykorzystałam Jake. Ale on chyba o tym wiedział,
znając go, nawet gdybym zaprzeczyła, zostałby. Nie pytał czy
jestem pewna, czy naprawdę tego chcę i dobrze, bo te pytania
należały do Paula. Jego spojrzenia, ton jaki odnosił się do mojej
osoby, całkowicie różniły się od stylu Jake'a. On nie znał
słowa „nie”. Byli jak ogień i woda, całkowicie inni. A każda
z moich stron należała do innego.
Stanęłam
na palcach i musnęłam ustami, wargi mężczyzny. Nie obchodziło
mnie to, czy ktoś na nas patrzy. Czy przez to Max nie będzie chciał
zabić go jeszcze bardziej. Nie zrobi tego, bo wie, że to mnie by
zabolało.
On
przyciągnął mnie do siebie i gwałtownie wbił swoje usta w moje
wargi, nie pozwalając oddalić się nawet na minimetr. Pamiętałam,
kiedy ostatni raz mnie pocałował, wtedy też został pobity przez
mojego brata, a kilka dni później właśnie straciłam blondyna.
Wiedziałam,
że długo czekał na ten pocałunek. Ale dla mnie nie znaczył tyle,
ile dla niego. Nie potrafiłam się zmusić, by nie myśleć o
brunecie, choć usilnie próbowałam wyrzuć go z swojej głowy.
Dlatego, kiedy odsunęłam się od niego, byłam pewna, że to
wyczuł.
-Chcesz
tu mnie, czy jego?- warknął do mojego ucha tak cicho, bym tylko ja
to usłyszała i opuścił halę.
Stałam
chwilę w osłupieniu, tak samo jak pozostali. Nie czekając na ich
reakcje, podążyłam za szatynem by go zatrzymać. On był moją
jedyną nadzieją. Tylko on mógł sprawić, że zapomnę o Paulu.
Nie
zapomnisz o nim nigdy.
Uciszyłam
swoje myśli, musiałam zapomnieć. Dla bezpieczeństwa, dla lepszej
przyszłości. I tu nie chodziło o mnie, tu chodziło o niego.
Nagle
czyjaś dłoń chwyciła moją rękę i zatrzymała mnie. Obróciłam
się w stronę brata i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Tego
chciałeś, prawda?! Żebym przez Jake'a zaczęła myśleć o Paulu?!
-Ann...-
próbował mnie uspokoić, ale to tylko bardziej mnie zdenerwowało.
-Nie
udało ci się, Paul nie ma dla mnie żadnego znaczenia- krzyknęłam,
by ukryć drżenie kłamstwa.- Wybrałam Jake i musisz się z tym
pogodzić.
Wyrwałam
rękę z jego uścisku i odeszłam, a za mną zapanowała głucha
cisza.
Powietrze
na zewnątrz było świeże i przyjemne, a dodatkowo po kilku
oddechach uspokoiło mnie. Czas nieubłaganie biegł i coraz mniej go
pozostawało, a dodatkowo co chwilę dochodziły nowe problemy.
Stał
oparty o drzewo, jakby niczym się nie przejmował, a w dłoni miał
zapalonego papierosa, z którego wydobywał się szary dym.
Podeszłam
do niego i założyłam dłonie na klatce piersiowej.
-Wiedziałem,
że przyjdziesz- mruknął i zaciągnął się nikotyną.
Prychnęłam
pod nosem.
-Specjalnie
to zrobiłeś- udałam, że to mnie zdenerwowało, choć chciałam
się zaśmiać.
-Nie.-
Popatrzył mi prosto w oczy i widziałam w nich, że był urażony.-
Jesteś moja, zawsze byłaś i nie interesuje mnie jakiś gówniarz.
Mówił
całkowicie poważnie. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem, ale
wiedziałam, że on tylko czekał na moment, w którym na to pozwolę.
-Jednak
nie będę znosił tego, że całując mnie, myślisz o nim- wyznał,
a mnie to zaskoczyło. Takie niby banale zdanie, ale nie pasowało
ono do niego. Czy on także zmienił się przez te kilka miesięcy? A
może już wcześniej był inny, tylko ja na to nie zwracałam uwagi?
-Nie
musisz- odparłam chłodno.- Paul już nic dla mnie nie znaczy.
Zielonooki
podszedł do mnie.
-Lepiej,
żeby tak było.
Nigdzie
nie było śladu Jamesa i Isabell, ale nawet to i lepiej, chyba każdy
wiedział, że sprowadzenie ich tutaj było największym błędem
Jareda. Miałam nadzieję, że jest tego świadomy. Choć w stanie, w
którym teraz był, wątpiłam, by cokolwiek do niego docierało, bo
gapił się na motocykl Maxa jakby był ze złota, albo stałaby
przed nim jakaś naga laska.
-Więc-
zaczął, choć nadal gapił się na ścigacz, zauważyłam, że
blondynowi zaczyna to nie pasować.- Jak jedziemy?
Podniósł
wzrok i spojrzał na mnie, jakby to wszystko zależało ode mnie, z
czego byłam bardzo zadowolona, oczywiście nie dałam po sobie tego
poznać. Przejechałam wzrokiem po wszystkich zebranych i wzruszyłam
ramionami.
-Jadę
sama, wy róbcie co chcecie.
Jedyne
co było ważne to, to żeby odbić dziewczyny. Potem się nie
liczyło, potem nie istniało.
-Nie
ma opcji.- Blondyn gwałtownie podniósł się z miejsca, jakby chcąc
mnie powstrzymać. Wiedziałam, że będzie próbował kogoś mi
wcisnąć, ale ja nie zamierzałam na to się zgodzić. Może i
powinnam, pewnie potrzebowałam kogoś, kto w razie czegoś zasiądzie
za kierownicą, ale musiałam jechać sama, bo gdybym zginęła to
tylko ja.
-Powiedziałam.
Jadę sama- podkreśliłam wszystkie wyrazy i dodałam ton, którego
mój brat tak bardzo nie znosił.
Toczyliśmy
walkę na spojrzenia, ten który pierwszy odwróci wzrok, przegrywa.
Widziałam, jak zaczyna się poddawać, już prawię wygrałam, kiedy
ryk silników zwrócił uwagę wszystkich. Na ich twarzach widziałam
zszokowanie.
-Jared!-
krzyknęłam próbując przekrzyczeć ryk silników.- Broń.
Nie
było już szans na ucieczkę, nie mieliśmy już szans by ich
zaskoczyć, bo to oni zaskoczyli nas. Trzymając broń w dłoniach,
udaliśmy, że się ich nie spodziewamy. Musieliśmy grać, bo czas
został nam odebrany, a z nim szansa na uratowanie dziewczyn.
Stałam
tyłem do wejścia i dopiero kiedy samochody wjechały do fabryki,
niby od niechcenie obróciłam się w tamtą stronę. Zostaliśmy
zdradzeni.
Były
same mercedesy i jeden samochód terenowy. Zmarszczyłam brwi, bo
tylko jedna znana mi osoba jeździła tą marką samochodową. Jednak
to nie mogło być możliwe, nie ta osoba.
Z
pojazdów wysiedli sami mężczyźni i zaczęli nas okrążać.
-Nie
wiecie, że się puka?- spytał Jared przybliżając się do mnie.
-Trochę
kultury, by nie szkodziło- mruknęła Juliet podnosząc się z
miejsca.
Robili
wszystko by zyskać na czasie, by mieć chociaż kilka minut. Oni nie
celowali do nas, ale mieli przy sobie broń, stojący obok mnie Max
wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenia. To była nasza broń.
Naszej firmy.
-Ruda-
zawołał brunet.- Oni chyba angielskiego nie rozumieją.
W
innych okolicznościach zapewne wybuchnąłby śmiechem, ale nie
teraz. Wyczuwałam w jego głosie lekkie poddenerwowanie, ale on
robił wszystko by to zamaskować. Byliśmy otoczeni, każdy od
każdego oddalony o kilka kroków. Nie mieliśmy zbyt dużo pola do
manewru, a przede wszystkim było nas za mało. Ale nawet wtedy,
kiedy serce biło mi dwa racy mocniej, krew zaczynała huczeć w
uszach, nie zamierzałam się poddać. Wszystko co było teraz ważne,
to się nie poddać. Przysięgałam, że będę walczyć do końca i
zamierzałam tą obietnicę dotrzymać.
Wpatrywałam
się obojętnym wzrokiem w dwa ostatnie samochody. Największą uwagę
skupiłam na terenówce, z której jeden łysol wyciągał jakiegoś
chłopaka. Ten szarpał się, a w pewnym momencie facet uderzył go z
pięści w brzuch, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny
dreszcz. Chłopak schylił się, ale nadal nie mogłam dostrzec kim
on jest, ponieważ stał tyłem i usilnie chował swoją twarz i
wszystko co mogłoby zdradzić jego tożsamość.
Powinnam
patrzeć na drugi samochód. Powinnam, ale tego nie zrobiłam, a
teraz było za późno. Za późno, by nie zobaczyć kim jest
chłopak.
Łysol
rzucił go kawałek od moich stóp. Nie liczyło się to, że
przyniosło to ze sobą wspomnienia, bo ten sam facet rzucił kiedyś
tak Jakiem, to się nie liczyło. Chodziło o coś innego. On
spróbował podnieść się z ziemi, a gdy jego wzrok natrafił na
moją osobę, zdusiłam w sobie krzyk, bo oto u moich stóp leżał...
-Paul...
-Miłość
jest dla słabych, nieprawdaż.
Czułam,
że moi ludzie, moja rodzina przysuwa się do mnie, choć w
rzeczywistości nie ruszyli się nawet o krok. Ale czułam ich
obecność, wiedziałam, że chcieli wymazać ten obraz z mojej
pamięci, ale nie mogli. Mogli tylko stać i być przy mnie. Walczyć
u mego boku.
Max
poruszył się nerwowo i ruszył, by mnie zasłonić, ale nie
pozwoliłam mu na to, bo było za późno. Nie musiałam widzieć Go,
żeby wiedzieć, kto nas zdradził. Kolejny cios prosto w serce. Nie
wiedziałam, że bliskie osoby, rodzina, mogą cię zdradzić i to w
taki sposób. Tak bardzo okrutny sposób, niszcząc cię psychicznie
i zabierając bliskich. Moje ciało drżało z nienawiści, tak to
właśnie to uczucie zaczęło mną panować. Zaciskałam dłoń na
miejscu, w którym znajdował się mój pistolet. Mogłam się
rozpłakać, tak jak kiedyś. Mogłam zasypać go pytaniami, dlaczego
to zrobił, ale nie potrafiłam. Nie mogłam zrobić im tego, bo oni
wierzyli we mnie.
Mężczyzna
ruszył w moją stronę, a obok mnie rozniósł się odgłos
odbezpieczanej broni. Nawet nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, że
to moi.
-Nie
ruszaj się- warknął Jared wymierzając do niego z karabinu. Jednak
on nie przejął się tym widokiem.
W
tym samym momencie ponownie usłyszałam dźwięk broni, oni mieli
jej więcej. Kolejny dowód, że jest nas mniej i możliwe, że
jesteśmy słabsi.
-Max,
miło cię znowu widzieć- Zaśmiał się, ale nadal patrzył na
mnie. Nie wydawał się zbytnio zaskoczony widokiem mojego brata,
więc już wcześniej ktoś musiał poinformować go.
Nie
dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie ruszyło. Mogłam się
założyć, że na twarzy miałam taki sam wyraz, jak wtedy, kiedy
pierwszy raz się tu pojawiłam.
-Odłóż
broń, Anno- patrzył mi prosto w oczy z wyraźnym rozbawieniem, lecz
dostrzegałam w nich małe zaskoczenie, moją postawą. I dobrze,
niech się boi. Ma się bać, to on wszystkiego mnie nauczył, ale
nie wiedział, że dając mi wiedzę, daje mi też możliwość by
poznać jego słabości. Tak jak on moje.
-Borys-
wyplułam te słowo, jakby były największą obelgą. Ktoś wciągnął
powietrze. Jednak nie odwróciłam wzroku. Jeśli bym to zrobiła,
ujrzałabym twarz Paula, który był pobity. Ten widok by mnie
złamał, pragnęłam tylko podbiec do niego i wtulić się w jego
ciało, wdychając znajomy zapach. Cóż za ironia, bo to właśnie
dla jego bezpieczeństwa go zostawiłam, a kilka godzin wcześniej
obiecałam innemu, że nic nie poczuję na jego widok. Jednak było
to kłamstwo. Bo z nim były wszystkie moje uczucia.
I
teraz nie ważne było to, że osoba, którą uważałam za drugiego
ojca, zdradziła mnie. Teraz będę musiał wybierać. Między
rodziną, a Paulem, choć jeszcze kilka godzin wcześniej zaliczyłam
ich do jednej grupy. Jednak znajdowałam się pośrodku, między
Jakiem, a brunetem. Między Lilith, a Anną. Między tym, czy uczucia
mają istnieć, czy też nie. Między miłością, a bezpieczeństwem.
Wybrałam.
-Ty
sukinsynu!- Wiedząc o konsekwencjach swojego czynu pociągnęłam za
spust i trafiłam między oczy Jamesa, stojącego za Borysem. Ten
upadł na kolana, a w jego twarzy wyprysła krew brudząc go i
podłogę obok niego. Wziął ostatni oddech, jego gałki oczne
wywrócił się i zmarł. Dopiero teraz miało rozpętać się
piekło.
--------------------------------
Linkin Park "Casstle of glass"
Nie podoba mi się ten rozdział, ogólnie miał on kompletnie inaczej wyglądać. Ale cóż, opinię pozostawiam Wam.
Za kilka dni szkoła, rozdziały najprawdopodobniej będą nadal dwa razy w tygodniu, tak jak to było w roku szkolnym.
Zastanawiam się i także pytam Was o zdanie. Nowe opowiadanie chcielibyście, żebym umieszczała tutaj, czy żebym utworzyła nowego bloga?
Czekam na Wasze odpowiedzi.
Do napisania.