czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 13

Jak patrzysz w lustro, to kogo tam widzisz
wroga czy przyjaciela?*
--------
Zastanawiałam się dlaczego po prostu nie przyłożę mu pistoletu do tego durnego łba i nie powiem mu, że ma się tak grzecznie ode mnie odwalić. Ach... no tak. Na niego nawet to by nie podziałało.
Wywróciłam oczami.
-Twój brat do mnie dzwonił- oznajmił i dopiero w tej chwili zorientowałam się, że pali papierosa. A mówił, że nie pali... Kolejne kłamstwo.
Spojrzałam na bruneta i pomyślałam w którym momencie mnie podszedł i zdobył moje zaufanie.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie okłamuje Maxa, jest jedynym facetem, który zasługuje na moje zaufanie- spojrzałam na niego znacząco.
-Co ja ci zrobiłem?- spytał wyrzucając resztki papierosa.
-Okłamałeś mnie Paul. A ja straciłam do ciebie zaufanie- powiedziałam patrząc wszędzie, tylko nie w oczy chłopaka.
-Ale ty mi nigdy nie ufałaś- zaczynał się irytować.
 Pokręciłam głową i spróbowałam dostać się do samochodu, ale ten nadal mi to uniemożliwiał.
-To nawet lepiej. A tak poza tym pozdrów swojego kolegę, który się z tobą założył- rzuciłam.
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony i wystraszony. Założyłam dłonie na klatce piersiowej i podniosłam prawą brew.
-Myślałeś, że nigdy się nie dowiem- zaśmiałam się cicho.
-Ann to nie tak- spróbował do mnie podejść, ale odsunęłam się.
-Paul nie rób ze mnie idiotki!- podniosłam ton.
Chciał coś powiedzieć, ale zadzwonił mi telefon.
-Halo?- nawet nie spojrzałam kto to.
-Dawno się nie widzieliśmy, prawda?- na początku nie wiedziałam z kim rozmawiam.
Mężczyzna zaśmiał się.
-Kochanie, no ja cię proszę tylko mi nie mów, że mnie nie pamiętasz- był rozbawiony.
-Jak mogłabym cię zapomnieć- powiedziałam słodko.- Kochanie czyżbyś coś dla mnie miał?
-Czy kiedykolwiek dzwoniłem do ciebie bez powodu?- spytał retorycznie, ale ja chciałam mu odpowiedzieć.
-Tak... Gdy chciałeś wymyślić powód- odparłam poważnie, na co mężczyzna kolejny raz się zaśmiał.
-Tam gdzie zawsze?
-Będę za dwie godziny- rozłączyłam się.
Paul spojrzał na mnie pytająco.
-Co?- udałam głupią.
-Kochanie?- podniósł lewą brew. Czyżby był zazdrosny?
-Chyba nie myślałeś, że od dwóch lat z nikim się nie spotykam?- była to prawda, jednak w moim świecie czasami trzeba poudawać.
Paul zamyślił się na chwilę. Ta chwila wystarczyła mi by wsiąść do samochodu i odjechać.
-Jeśli Jake jest w mieście to oznacza, że musiałam wpaść w niezłe kłopoty- stwierdziłam przerażona.
Gdy odwiozłam Emily do domu, szybko pojechałam do siebie. Wbiegłam do domu i miałam zamiar iść do swojego pokoju, ale coś mnie zaciekawiło. Po cichu weszłam do salonu i zobaczyłam jak Max z Jaredem oglądają jakiś film sensacyjny.
-Hej- przywitałam się.
-Hej młoda- rzucili nie odrywając wzroku od telewizora.
-Faceci- westchnęłam i ruszyłam w kierunku schodów.
Wzięłam szybki prysznic, a potem ubrałam się w czarne rurki, tunikę i czarne szpilki. Zrobiłam mocniejszy makijaż i zeszłam na dół. Otwierałam już drzwi, gdy nagle ktoś za mną zaczął kaszleć. Obróciłam się w stronę chłopaków i zrobiłam niewinną minę. Obaj stali identycznie. Ręce mieli założone na klatce piersiowej, a wyraz twarzy poważny i pytający. Mimowolnie zaczęłam się śmiać.
-Można wiedzieć gdzie idziesz?- spytał Max.
-Do Camilli- wymyśliłam na poczekaniu.
Nie uwierzyli.
-Ann ostatni raz widzieliśmy cię taką gdy szłaś na spotkanie z Jakiem. Dwa lata temu- przypomniał Jared.
Spróbowałam nie pokazać po sobie, że trafili w dziesiątkę.
-Dwa lata temu omal nie zginęłam, ratując temu debilowi życie i wy myślicie, że ja bym się z nim spotkała?- zastosowałam tę samą taktykę co z Paulem.
Wiedziałam, że wygrałam.
Max podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie.
-Dobra, siostra. Przepraszam cię- szepnął, a ja czułam się podle. Bo oni mieli racje, a ja jak zwykle postanowiłam postawić na swoim. Czasami nie wiedziałam, czy jestem swoim przyjacielem czy wrogiem.
-Nic się nie stało. Cieszę się, że się o mnie martwicie. Przynajmniej wy- odsunęłam się od brata powstrzymując się od płaczu.- Będę za niedługo.
Wzięłam swoją skórzaną kurtkę i wyszłam z domu.
-W końcu ktoś cię zabije- mruknęłam sama do siebie.
Wsiadłam do samochodu i odjechałam spod domu.
Jake był dwudziestosiedmioletnim mężczyzną, z którym kiedyś wdałam się w pewien układ. Po tym jak dowiedziałam się z jakiego powodu spotykał się ze mną lider elity, miałam małe załamanie. Pewnego dnia postanowiłam wybrać się na nielegalne wyścigi. Ich organizator był moim znajomym, a Jake brał w nich udział i przegrał. Tyle, że nie miał kasy, więc czekała go śmierć. A kto się wtedy pojawił. No oczywiście, że ja. Teraz jednak nie chciałam pamiętać tamtego układu.
Powracając do Jake'a. To typ od którego trzeba trzymać się z daleka. Gdzie on, tam kłopoty, a gdzie kłopoty tam ja. Miał ciemne, prawie czarne włosy i puste zielone oczy. Jego ciało zdobiły liczne tatuaże. Był zły, ale nigdy tak zły by mnie zabić. By zabić kogoś na kim mi zależy. Jedynym powodem dlaczego nie był aż tak zły, to ja. Niestety ja.
Powoli otworzyłam drzwi kawiarni i poczułam zapach kawy. Niezauważalnie rozejrzałam się po wnętrzu by sprawdzić, czy nie ma żadnego nieproszonego świadka, który mógłby powiadomić Maxa o naszym spotkaniu. Przy okazji dostrzegłam szatyna, który siedział w jednym z boksów. Wyprostowałam się i ruszyłam w jego kierunku. Siedział zamyślony i popijał kawę. Kawa była jego uzależnieniem, chyba nawet bardziej niż narkotyki. Miał na sobie czarny podkoszulek i ciemne dżinsy. Podniósł wzrok na mnie i przyjrzał mi się dokładnie.Uśmiechnął się pod nosem.
-Piękna jak zawsze- stwierdził. Udałam, że tego nie słyszę.
Usiadłam na przeciwko niego, mając nadzieję, że tak samo udaje jak ja. Błagałam by nie powracał do przeszłości, tylko udawał, że spotykamy się tu jako para. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok.
-Nie mówiłaś, że przyjdziesz z obstawą- powiedział zaciskając dłonie w pięści i patrząc na osobę, która była na drugim końcu pomieszczenia. Uśmiechnęłam się do niego.
-Nigdy nie chodzę z obstawą- warknęłam.
Kiwnął głową i zaczął się śmiać niby z jakiegoś żartu, którego tak na prawdę nikt z nas nie powiedział.
-Więc co kochanie zamawiasz?- spytał obejmując moją dłoń swoimi i składając na niej pocałunek.
-Kawę- oznajmiłam i niby niechcący odsunęłam swoją dłoń od niego. Posłał mi groźne spojrzenie.
Pochylił się nad stołem i szepnął:
-Zmieniłaś się w ciągu tych dwóch lat- stwierdził z wyrzutem.
Spojrzałam na niego lodowato.
-Nie zapominaj komu zawdzięczasz życie- warknęłam, a później uśmiechnęłam się do niego sztucznie, mając nadzieję, że mój obserwator nie zauważy prawdy.
-Nigdy nie zapomnę, Anno- szepnął, a ja przymknęłam oczy.
-Co masz dla mnie?- powoli otworzyłam oczy.
Mężczyzna uśmiechał się delikatnie.
-Już raz ci pomogłem- przypomniał.- Tym razem robię to ze względu na naszą przyjaźń.
Przejechał opuszkami palców po moim policzku.
-Szkoda, że nie dałaś nam szansy- szepnął.
-Gdybyś na nią zasługiwał, to byś ją dostał- powiedziałam wbijając wzrok w swoje dłonie.
-Dobrze wiesz, że zasługiwałem. Nie chciałaś tylko tej myśli dopuścić do siebie- zaśmiał się cicho.- Zawsze tak masz. Nawet jeśli byś znała prawdę to i tak w nią nie wierzyłaś, bo się bałaś.
W tej chwili pomyślałam o chłopaku, który się o mnie założył. Co by się stało gdybym zrobiła wyjątek i uwierzyła? Nie chciałam o tym myśleć. Spojrzałam na mężczyznę, który siedział na przeciwko mnie.
On powoli wstał i zaczął iść w kierunku wyjścia.
Westchnęłam.
-Kochanie, ale ja naprawdę mam ochotę na tą kawę- znów zaczęłam grać swoją role. Widziałam jak zaśmiał się i zmienił kierunek, teraz zmierzał do kasy.
-Tą co zwykle?- spytał.
-Tak- choć dobrze wiedziałam, że nie wie czy w ogóle piję kawę. Wstałam i podeszłam do niego, właśnie płacił za napój. Uśmiechnęłam się do niego. Mężczyzna delikatnie objął mnie, a kelnerka spojrzała na nas z zazdrością. Nie tylko ona nam się przyglądała. Jake zabrał kawę i udaliśmy się do wyjścia. Wychodząc spojrzałam w stronę Paula, który patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Gdy tylko wsiedliśmy do mojego samochodu zażądałam.
-Dobra, gadaj co wiesz- wpatrywałam się w przednią szybę. Jake nie śpiesząc się z odpowiedzią, pił spokojnie "moją" kawę.
-Od dawna nie wpakowałaś się w takie gówno. A raczej nigdy- oznajmił.
Westchnęłam teatralnie. Doskonale o tym wiedziałam.
-Ale nie tylko ty- dodał wyciągając paczkę papierosów.
-Tu się nie pali- wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Wywrócił oczami i schował papierosy do kieszeni.
-Przewrażliwiona jesteś, kochanie- mruknął.
Spojrzałam na niego znacząco.
-Musisz jak najwięcej pokazywać tą zwykłą siebie. Nawet nie próbuj węszyć, bo oni to zauważą. Dziwi mnie, że teraz nie masz ogona.
Zaczęłam nerwowo stukać w kierownicę.
-Oni czyli kto?- zapytałam.
-Tego nikt nie wie. Oni nie istnieją. A nawet jeśli to pod innymi nazwiskami- odparł.
Westchnęłam zrezygnowana.
-Ale- ciągnął.- Mam sposób dla ciebie.
Uśmiechnął się.
-Jaki?
-Musisz siedzieć cicho. Im mniej będziesz robiła tym więcej zyskasz.
Kiwnęłam głową.
-W końcu sami popełnią błąd- Jake kiwnął głową.
-Ty ich nie popełnisz, bo nic nie będziesz robić. Prosta zasada- napił się gorącego napoju.- Nadal nie rozumiem, jak możesz nie pić kawy.
Spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami.
-Pijesz ją za nas dwoje. Mówię ci, w końcu serce ci stanie- udałam troskę.
Zaśmiał się cicho.
-Nie martw się. Nic mi się nie stanie.
Pochylił się nade mną i zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Nie odepchnęłam go, a powinnam.
-Tęskniłem za tym- szepnął odsuwając się.- Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Powinieneś już iść. Obiecałam Maxowi, że wrócę szybko.
Mężczyzna westchnął.
-Nadal mnie nienawidzi- bardziej stwierdził niż zapytał.
-Sprowadziłeś na mnie niebezpieczeństwo. On ci tego nigdy nie wybaczy.
-A ty?- spytał, a w jego oczach widać było nadzieję.
-Muszę jechać- nie chciałam odpowiadać mu na to pytanie, nie teraz.
Ponownie westchnął, a później wysiadł z samochodu.
-Do zobaczenia Anno.
-Do zobaczenia Jake.
Zapaliłam silnik i odjechałam. Nawet nie wiem kiedy po policzku spłynęła mi łza. Jedna jedyna łza, pokazująca, że rozdziały, które uważałam za zamknięte, wcale takie nie są.
Pod domem zauważyłam Paula, opierającego się o maskę swojego samochodu. Próbując nie zwracać na niego uwagi, zaczęłam iść w stronę drzwi. On jednak szedł za mną.
-Chcę porozmawiać- oznajmił.
Weszłam do środka, a on za mną.
-Nie mamy o czym- odparłam.
-A ten facet w kawiarni?
Szybko obróciłam się w jego stronę i zakryłam mu usta dłonią.
-Max zabije mnie jeśli się dowie- powiedziałam z prośbą w oczach.
Chłopak kiwnął głową.
-Ann z kim rozmawiasz?- dobiegł mnie głos Maxa.
-Chodź- westchnęłam i ruszyłam w kierunku schodów.
Max właśnie schodził z góry. Spojrzał na Paula morderczym wzrokiem.
-Byłaś z nim?- spytał przez zaciśnięte zęby.
-Nie, Paul czekał na mnie pod domem- westchnęłam.
Chwyciłam dłoń bruneta i wyminęłam blondyna.
-Skrzywdzisz ją, a cię zabije- te słowa skierował do Paula.
Wepchnęłam osiemnastolatka do swojego pokoju, a potem zamknęłam drzwi. Przymknęłam oczy.
Ostatnio otaczasz się samymi facetami.
-Dobra, mów co chcesz- otworzyłam oczy i powiedziałam do Paula, który stał na środku mojego pokoju.
-Kim był ten facet w kawiarni?- spytał.
-Moim znajomym- wyminęłam go i rzuciłam się na łóżko.
-Jesteś z nim?
-A nawet jeśli, to co? Ty mi się nie spowiadasz z swoich "przyjaciółek".
Wstałam i podeszłam do niego.
-A tak w ogóle, to jakim prawem się o mnie założyłeś?- spojrzałam na niego wyczekująco.
Brunet westchnął.
-Spierdoliłem wszystko.
-Nie zaprzeczę- nadal przyglądałam się chłopakowi. Patrzył na mnie smutnymi oczami i przygryzał wargę.
-Przepraszam- szepnął przeczesując palcami włosy.
Prychnęłam.
-Lepiej będzie jak już pójdę- stwierdził i zaczął cofać się w stronę drzwi.
-Czyli nie wyjaśnisz mi dlaczego to zrobiłeś?- nie będę ukrywać, że nie zabolało mnie to. Zabolało i to bardzo.
-Chętnie bym to zrobił, ale i tak mi nie uwierzysz- wzruszył ramionami.- Powodzenia z znajomym.
Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie zatrzymywałam go, bo i po co. Nie miałam powodu by to zrobić. Stało się to co chciałam, dał mi święty spokój. Tylko czy aby na pewno teraz tego chce?

------------------
*Bob one "W co wierzysz"

No więc, mamy nowego bohatera. Czy będzie krótko, czy może zostanie na dłużej, to się okaże.Wiadome jest, że namiesza w życiu głównej bohaterki. Wiem, że tego nie lubicie, ale proszę jeśli czytacie to komentujcie. Naprawdę to dla mnie ważne, bo chcę znać waszą opinię na temat rozdziałów. Jak zwykle przepraszam za błędy. Do napisania :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 12

Który raz myślę to, właśnie ty kolejny błąd*
-----------
Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się pod nosem.
-Zadzwoniłem po Paula, bo stwierdziłem, że wolałabyś jechać z nim niż ze mną- oznajmił mój brat uśmiechając się.
-To co jedziemy?- spytał brunet stojąc koło drzwi.
-Jasne, tylko daj mi chwilę- podeszłam do brata i przytuliłam się do niego.- Pożałujesz tego.
Max zaśmiał się. Spojrzałam na niego poważnie potwierdzając słowa, które powiedziałam. Po wyjściu z domu udaliśmy się do samochodu Paula. Otworzył mi drzwi z mojej strony i zaczekał aż wsiądę, a później zajął miejsce kierowcy.
-Tym razem ja prowadzę- uśmiechnął się zadowolony i odjechał spod domu.
Na początku jechaliśmy w ciszy. Zastanawiałam się dlaczego Paul nie pojechał z Sarą. Wiedziałam, że będzie wściekła gdy dowie się, iż przyjechaliśmy razem. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
-Twój brat chyba mnie polubił- spojrzałam na chłopaka. Zdziwiło mnie, że cieszył się z tego.
-Przypominam ci, że cała moja rodzina cię lubi. Nic nowego- wzruszyłam ramionami.
Patrzyłam na Paula zastanawiając się dlaczego to robi. Dlaczego przy mnie jest całkowicie inny niż przy wszystkich. Cichy głosik w mojej głowie mówił mi, że Paul po prostu taki jest. Jednak ja nie chciałam w to uwierzyć, bo bałam się, że zbyt bardzo zacznę mu ufać.
-Tylko ty nie chcesz się do mnie przekonać- czyżbym usłyszała nutkę smutku w jego głosie?
Nie powiedziałam nic, tylko przygryzłam dolną wargę. Ponownie zapanowała cisza. Czułam jak Paul co chwilę na mnie zerka. Próbowałam to ignorować.
-Możesz przestać mi się przyglądać?- spytałam po kilku minutach.
-Przeszkadza ci to?- spytał z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie umiem się skupić- wyjaśniłam.
-Wiesz, że tym razem to ja prowadzę i nie musisz na niczym się skupić?- przypomniał mi. Spojrzałam na niego, a nasze spojrzenia się spotkały. Był rozbawiony, ale jednak zauważyłam, że jest też zaniepokojony.
-Dobra rób co chcesz- mruknęłam, ale widząc jego uśmiech szybko dodałam.- Tylko trzymaj ręce z dala ode mnie.
Westchnął, a ja przewróciłam oczami.
-Zboczeniec- udałam, że kaszlę.
-Mówiłaś coś?- spojrzał na mnie dokładnie.
-Żebyś patrzył na drogę- odwróciłam wzrok i mimowolnie zaczęłam się śmiać.
Już z daleka było słychać głośną muzykę. Gdy podjechaliśmy pod dom Jamesa zaczęły ogarniać mnie wątpliwości. Może popełniłam błąd zgadzając się na tą imprezę? Może właśnie o to mu chodziło by mnie tu zwabić? Pewnie będzie chciał mnie upokorzyć, albo znów sprawić, ze Cam nie będzie się do mnie odzywać? Przecież nie zaprosił mnie do siebie ot tak bo mnie lubi.
-Wychodzisz?- usłyszałam zaniepokojony głos bruneta, który stał przy mnie. Spojrzałam na niego i wysiadłam z samochodu. Cała drżałam. Chłopak zamknął za mną drzwi i przybliżył się do mnie. Pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha:
-Jesteś gotowa na ciekawskie spojrzenia?- czując jego ciepły oddech na skórze mimowolnie zadrżałam.
Popatrzyłam mu w oczy i niepewnie kiwnęłam głową.
-Nie bój się. Nic ci się nie stanie- nadal szeptał. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłam mu. Chłopak chwycił moją dłoń i ruszyliśmy w kierunku ogrodu gdzie odbywała się impreza.
Powoli szliśmy między ludźmi, a każdy patrzył na nas zaciekawiony. Nie obyło się bez wściekłego spojrzenia Sary, która stała ze swoimi klonami.
-Nie przejmuj się nią- oznajmił brunet zauważając, że patrzę na Sarę.
-Nie zamierzam- mój głos był dziwnie spokojny, a to nie wróżyło nic dobrego.
Paul odprowadził mnie do miejsca gdzie była Camilla, a potem gdzieś się zmył. Blondynka rzuciła mi się na szyję. Pomyślałam, że to moment w którym zażegnamy swój konflikt. Naprawdę tęskniłam za moją przyjaciółką. W końcu była jedną z najbliższych mi osób. Jednak wiedziałam, że jedno słowo Jamesa i Camilla znów przestanie mi wierzyć. Musiałam uważać na to co robię.
-Tak się cieszę, że przyszłaś- dziewczyna dusiła mnie.
-Ja też- wydyszałam.- Ale dusisz mnie.
Siedemnastolatka szybko się odsunęła ode mnie z przepraszającym uśmiechem.
-Przepraszam za wszystko- szepnęła.
-Nie mówmy o tym.
Kiwnęła głową na znak, że się ze mną zgadza.
-Idziemy tańczyć?- spytała robiąc błagalną minkę.
Westchnęłam.
-W końcu po coś tutaj przyszłam- zgodziłam się, a ona zaczęła ciągnąć mnie.
Impreza rozkręciła się na dobre, razem z Camillą robiłyśmy krótkie przerwy na napicie się, a potem wracałyśmy tańczyć. W pewnym momencie poczułam ostry ból głowy i postanowiłam wejść do środka. W domu było dużo ciszej niż na zewnątrz. Powoli zaczęłam iść w kierunku kuchni. Kilka razy się pomyliłam, w końcu byłam tu pierwszy raz.
-Nigdy więcej nie dam namówić się na takie coś- mruknęłam sama do siebie i dalej szukałam kuchni. Gdy już ją znalazłam i miałam wchodzić, coś kazało mi się zatrzymać. Po chwili usłyszałam dziwną rozmowę. Rozpoznałam głos Paula.
-I jak tam idzie ci z panną niedostępną?- spytał pijany głos drugiego chłopaka.
-Coraz bardziej mi ufa- odpowiedział rozbawiony głos Paula.- Ale muszę przyznać, że trudno ją przekonać do mnie.
-Wiesz, że masz czas do końca przyszłego tygodnia?
-Jeszcze zobaczysz, jak będzie za mną latać- zaczęli się śmiać.
-Jak na razie to ty za nią latasz.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że mówili o mnie. Pokręciłam wściekła głową. Miałam ochotę wejść tam i coś mu zrobić, jednak jedyne co teraz mogłam to wycofać się i wrócić do domu.  Powoli zaczęłam wychodzić z domu. Co za gnój. A ja chciałam zacząć uważaj go za przyjaciela.
Miałaś być tylko kolejną dziewczyną na listę zaliczonych.
Przeszłam przez tłum ludzi i zaczęłam zmierzać w stronę domu.
-Co ja takiego złego zrobiłam?- spytałam sama siebie.
Czy naprawdę tak łatwo mnie przejrzeć? Tak łatwo mnie podjeść? Skąd on to wszystko wiedział o mnie? Dlaczego akurat ja? Jest pełno dziewczyn, które czekają tylko aż na nie spojrzy. Ja tego nie chciałam. Chciałam być zwykłą dziewczyną na którą nie zwróci uwagi, ale nie. Musiał się o mnie założyć.
Zła kopnęłam w kamień zapominając, że jestem w szpilkach. Na szczęście się nie przewróciłam.
-Co ja mu takiego zrobiłam?
Ponownie pokręciłam głową. Chciał tylko zabrać mnie do łóżka, a ja wierzyłam w puste słowa. Że chce zostać moim przyjacielem, że jesteśmy tacy sami itd, itp.
Usłyszałam dzwoniący telefon. Camilla.
Nie miałam ochoty z nikim gadać, więc odrzuciłam połączenie. Po chwili wysłałam jej wiadomość, że wróciłam do domu. Później wyłączyłam telefon.
Nawet nie wiem kiedy dotarłam pod dom. Widząc palące się światła zaczęłam kląć pod nosem.
-Cześć- rzuciłam bratu wchodząc do salonu.
-Jak było?- spytał przyglądając mi się.
-Dobrze, tylko głowa mnie zaczęła boleć i postanowiłam wrócić- nie było to do końca kłamstwo, bo na prawdę głowa strasznie mnie bolała.
Blondyn popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a później wrócił do oglądania filmu.
-Idę do siebie- ruszyłam w kierunku schodów.
Dwa dni później.
Nastał poniedziałek. Cholerny poniedziałek.
-Wstawaj śpiochu- usłyszałam głos brata.
Powoli otworzyłam oczy, pokazałam mu język po czym odwróciłam się i poszłam dalej spać.
Max westchnął.
-Ann weź nie zachowuj się jak dziecko tylko wstawaj- był lekko zirytowany.
Chłopak mówił i mówił, a ja go nie słuchałam. Zastanawiałam się jaki debil stwierdził, że kobiety dużo gadają. Miałam ochotę dać mu mojego brata chociaż na tydzień. Mogłabym się założyć, że po jednym dniu zmieniłby zdanie.
W pewnym momencie blondyn ściągnął ze mnie kołdrę i zrzucił mnie z łóżka. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
-Kurde Max nie masz swojego życia- podniosłam ton.- Nie wiem idź do dziewczyny, kolegów lub do biura.
-Masz szkołę i pracę, a jeśli się nie ruszysz to zaraz do obu tych rzeczy się spóźnisz- dłonie miał zaciśnięte w pięści co od razu wskazywało na to, że swoim zachowaniem go wnerwiam. Dawno nie doprowadziłam go do takiego stanu.
-Nie obchodzi mnie jakaś durna szkoła- zaczęłam krzyczeć.- Szczerze to mam ją w dupie, bo i tak w życiu mi się nie przyda, a po Emily może kto inny pojechać. Sorry, mam dopiero siedemnaście lat i mam dość tego popieprzonego życia.
Zaskoczyłam go tymi słowami. Wściekła podniosłam pościel z podłogi i wróciłam do łóżka.
-Ann co on ci zrobił?- spytał spokojnie blondyn siadając obok mnie.
Zacisnęłam powieki by się nie popłakać.
-Założył się, że do końca tego tygodnia zaciągnie mnie do łóżka- wyznałam wiedząc, że to zły pomysł.
-Zabije gnoja- wstał gwałtownie i wyszedł z mojego pokoju.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i poszłam do łazienki. Ojciec by mnie chyba zabił gdybym olała pracę. Jednak nie tylko o to mi chodziło. Nie chciałam dać satysfakcji Sarze i Jamesowi.
Gdy zeszłam na dół, Max pił kawę. Ten napój zawsze go uspokajał.
-Max- zaczęłam niepewnie.
Spojrzał na mnie pytająco.
-Nie wtrącaj się w to, okay?
-Siostra ty chyba żartujesz!
Przewróciłam oczami. Podeszłam do niego i przytuliłam się.
-Daj mi tą sprawę załatwić samodzielnie, proszę.
Chłopak westchnął i przycisnął mnie do siebie bliżej.
-Okay, ale jeśli coś ci zrobi, wtedy nie będziesz mnie nawet próbować powstrzymać- wiedział, że ze mną nie wygra, dlatego od razu zrezygnował.
-Jasne brat- odsunęłam się od niego.
Zaczęłam robić sobie śniadanie.
-A tak w ogóle, to jak przyjdę ze szkoły to się zemszczę- oznajmiłam nalewając soku do szklanki.
Chłopak zmarszczył brwi.
-Czemu?
Uśmiechnęłam się do niego tajemniczo.
-Domyśl się- wypiłam sok i dokończyłam śniadanie, a potem popychając lekko brata wyszłam z kuchni.
Opuściłam dom i wsiadłam do samochodu. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Jak dobrze, że wróciłeś braciszku- szepnęłam sama do siebie.
Gdy szłam w kierunku szafek, zorientowałam się, że przy mojej stoi blond plastik inaczej nazywana Sarą. 
-Dawno chyba nie gadałyśmy- stwierdziła Barbie.
Otworzyłam szafkę.
-Saro na pewno nie tęskniłam za rozmowami z tobą- powiedziałam zbyt miło.
-Odpierdol się od mojego chłopaka- warknęła.
Zaśmiałam się pod nosem.
-Od którego bo nie wiem- spojrzałam na nią pytająco.- Od tego oficjalnego czy jednego z tych, z którymi chodzisz do łóżka?
Była bardzo wkurzona.
-Dobrze wiesz o kogo chodzi Collins- nie lubiłam jak ktoś mówił do mnie po nazwisku.- Masz się odwalić od Paula. Nie wiem co do niego masz...
-Skąd przypuszczenie, że coś do niego mam?- spytałam.- Wiesz, ja do niego nic nie mam. W szczególności szacunku. A tak w ogóle to jak pamiętam, to niezbyt interesowało cię z kim zadaje się twój chłopak. Czekaj.... Jak wy to nazywacie...
Widziałam rosnącą irytacje na jej twarzy.
-A już wiem- uśmiechnęłam się zadowolona.- Otwarty związek.
Wyraz jej twarzy zapamiętam do końca życia.
-Ostrzegam cię Collins, on jest mój i tylko mój.
-Dobrze, dobrze- mruknęłam zamykając szafkę i odchodząc.
-Ja nie żartuje- zawołała za mną.
-W to nie wątpię- odkrzyknęłam i poszłam dalej.
Po skończonych lekcjach z ulgą zaczęłam iść w stronę mojego samochodu. Powoli otworzyłam drzwiczki auta, gdy ktoś zamknął mi je przed nosem.
-Musimy pogadać- oznajmił lekko zachrypnięty głos. Zacisnęłam powieki na dźwięk głosu Paula. Bałam się na niego spojrzeć.
-Ja nic nie muszę- warknęłam próbując dostać się do mojego samochodu. Jednak on był silniejszy.
-Musimy pogadać- powtórzył.
Widocznie nie miałam innego wyjścia.

----------------------------
*Sylwia Grzeszczak ft. Liber "Mijamy się"

Rozdział miał ukazać się dopiero w czwartek jednak, że o dziwo mam czas, postanowiłam, że dodam go dzisiaj. Mam nadzieję, że wam się podoba. Czekam na wasze komentarze, które zawsze motywują mnie do dalszego pisania. Jak zwykle przepraszam za błędy. Do napisania. :) 


sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 11

Są myśli, w których tonę
Mój świat zamknięty w małej dłoni
Krzyczy szeptem*
******
-Nie interesuje cię, co ludzie pomyślą?- spytałam po pewnym czasie, gdy skończyłam się śmiać.
-O czym?- spojrzał na mnie pytająco.
-O tym, że ze mną się zadajesz- mruknęłam.- Pewnie twojej dziewczynie to nie odpowiada.
Na chwilę przeniosłam wzrok na chłopaka. Wzruszył ramionami.
-Ach... No tak, zapomniałam. Elita lubi jak się o niej mówi- westchnęłam spoglądając w boczne lusterko.
Paul chciał coś powiedzieć, ale zadzwonił mi telefon. Gdy zobaczyłam, że numer jest zastrzeżony momentalnie zaczęłam drżeć.
-Czego ode mnie znowu chcesz?- syknęłam odbierając.
Usłyszałam szyderczy śmiech w słuchawce.
-Jesteś uparta. A powinnaś słuchać starszych i grzecznie nie wtrącać się w sprawy dorosłych- znów ten znajomy głos.
-Dorosły człowiek ujawniłby się, a nie posyłał swoich ludzi, by mnie śledzili- miałam nadzieję, że nie słychać strachu w moim głosie.
-I dodatkowo inteligenta. Widać, że wdałaś się w swoich rodziców- pierwszy raz ten facet ze mną rozmawiał. To jeszcze bardziej mnie przerażało.
-Dlatego nie będę tchórzem i nie zrobię tego co chcesz.
-Anno jesteś tchórzem i dobrze o tym wiesz- rozłączył się.
Czułam na sobie wzrok Paula, który najwidoczniej czekał, aż mu coś powiem. Spróbowałam skupić się na drodze.
-Powinnaś mi powiedzieć kto to był- stwierdził Paul, gdy odstawiliśmy Emily do ich domu.
-To nie twój interes- szepnęłam.- Nie wiem po co ze mną jedziesz. Mówiłam ci już, że moich rodziców nie ma w domu. Ewentualnie może być Max, ale rano coś wspominał, że chce odświeżyć stare kontakty i spotkać z kumpli.
Dopiero teraz, gdy powiedziałam to na głos, zorientowałam się jak to podejrzanie brzmi. Odświeżyć stare kontakty. Muszę przyznać, że stare kontakty mojego brata często były bardzo niebezpieczne. Może nawet częściej niż mówił.
-Tu chodzi też o moją siostrę- chłopak przystawał przy swoim.
-Nie wiadomo czy chodzi tylko i wyłącznie o twoją siostrę- odpowiedziałam przypominając sobie dziwną rozmowę z moim bratem.
-To dlaczego nie powiesz tego swoim rodzicom, ale komuś tam?- był widocznie zaskoczony.
-Bo im nie ufam- warknęłam.
-Ty nikomu nie ufasz- przypomniał mi.
-Tego nauczyło mnie życie- powiedziałam dużo spokojniej.
Podjechaliśmy pod mój dom. Wchodząc zdałam sobie sprawę, że jest pusty.
-Mówiłam ci, że nikogo nie będzie- westchnęłam do chłopaka i udałam się do kuchni. Poszedł za mną. Nalałam wody do dwóch szklanek i biorąc jedną ruszyłam w kierunku schodów.
-Nie masz po co na nich czekać. Pewnie będę późno- spojrzałam na zegarek.- Nawet bardzo późno.
Będąc w swoim pokoju marzyłam by choć przez chwilę nie myśleć, by wspomnienia nie nawracały z każdym oddechem. Powoli opadłam na czarny fotel i schowałam twarz w dłoniach.
Ty nikomu nie ufasz.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
-Zostaw mnie samą- była to bardziej prośba niż żądanie. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że to Paul.
Słyszałam jak przemierza odległość między drzwiami, a mną i siada na drugim fotelu naprzeciwko mnie.
-Po co to robisz?- powoli odsunęłam dłonie i spojrzałam na niego.- Po co tutaj przyszedłeś wiedząc, że nie chce byś tu był. Paul ja cię nienawidzę.
Chłopak nie reagował na moje słowa za to ja ciągnęłam.
-Najchętniej cofnęłabym czas i nigdy cię nie poznała. Mogłam nie wziąć tego cholernego zlecenia. Mogłam spróbować żyć normalnie, ale nie. Wzięłam je i na dodatek co dostałam? Ciebie, kurde, żebyś jeszcze nie udawał, ale nie. Musisz mi robić na złość i udawać, że jesteś dobry, taki sam jak ja itp. A tak na prawdę to same kłamstwa. Nienawidzę cię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, czy to tak trudno zrozumieć?- znów ta durna bezradność. Poczułam łzy w oczach. Spojrzałam na chłopaka. Patrzył na mnie wyczekująco. Jednak ja nic więcej nie powiedziałam.
-Nigdy nie powiedziałem, że jestem dobry- czy tylko to usłyszał? Ja mówię, że go nienawidzę, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego, a ten ze spokojem mówi, że nie jest dobry.- To nieprawda, że mnie nienawidzisz.
Pokręciłam przecząco głową.
-Nic o mnie nie wiesz- mruknęłam próbując przestać płakać.
Chłopak oparł się o fotel.
-To powiedz mi coś o sobie- powiedział jak gdyby nigdy nic.
Spojrzałam na niego krzywo. Jego ciemne oczy były szczere nie widziałam w nich ani odrobiny kpiny czy kłamstwa. Czyżby był aż tak dobrym aktorem?
-Zabiłam człowieka- wyznałam odwracając głowę.
-To twój zawód- chłopak wzruszył ramionami.
-Zabiłam człowieka, który był taki jak ja. Pracował z zabijania- nie wiem dlaczego akurat mu zaczęłam się zwierzać. Wzięłam głęboki oddech.- Miałam trzynaście lat. Zrobiłam to.. bo on chciał zabić mojego brata. Miał zlecenie na niego. To tak jakby Emily zabiła mnie, bo ja dostałam zlecenie by zabić ciebie- dopiero gdy to powiedziałam zdał sobie sprawę o co chodzi. Przez ułamek sekundy na jego twarzy zobaczyłam ... strach? Ból? Nie wiem.
-To nie wyjaśnia faktu dlaczego nienawidzisz mnie- czekał na dalszy ciąg.
-Bo zaufałam- mówiłam czując ból. Jednak wiedziałam, że komuś muszę się wygadać.- Masz rację, nie ufam nikomu. Nawet bliskim, może oprócz trzech.... teraz już dwóch osób. Po dwóch latach, które spędziłam na dochodzeniu do siebie i przygotowaniach.... Wróciłam do Los Angeles.
Przyglądałam się chłopakowi, a on mi. Czy chciałam dalej mówić? I tak powiedziałam dużo.
-Byłam idiotką- zaśmiałam się sama z siebie, że byłam taka naiwna.- Jak on mi to powiedział...? Naiwna gówniara. Zakochałam się w liderze szkolnej elity- zdziwiłam go tym faktem. Wstałam i zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju.- Syn człowieka, który wydał wyrok na mojego brata. Dlatego nikomu nie ufam, rozumiesz? Bo nawet najlepszy przyjaciel może być wrogiem czekającym na twój upadek. Na twoją słabość- ostatnie zdanie powiedziałam szeptem.- A jak najlepiej zniszczyć drugiego człowieka? Wziąć durną idiotkę wierzącą w każde słowo. Dlatego nienawidzę takich ludzi jak ty i on.
Ponownie usiadłam na fotel.
-Proszę bardzo. Znasz część mojej historii. Zadowolony jesteś?
Pokręcił przecząco głową.
-To czego jeszcze ode mnie chcesz?- spytałam cicho.
Chłopak powoli wstał z fotela i podszedł do mnie. Ukucnął przy mnie i delikatnie objął moją dłoń.
-Zmienisz o mnie zdanie- szepnął.- Obiecuje.
Wstał i wyszedł z pokoju. A razem z nim moja tajemnica.
Kilka dni później
Siedziałam na murku przed szkołą i słuchałam muzyki przez słuchawki. Nawet nie wiem kiedy podeszła do mnie Camilla.
-Cześć- przywitała się.
Niechętnie wyciągnęłam słuchawki z uszu.
-Co się stało, że się do mnie odzywasz?- zapytałam oschle.
-Chciałam cię przeprosić. James wszystko mi wyjaśnił i powiedział, że sam cię sprowokował- oznajmiła blondynka.
Coś tu jest nie tak. James w coś gra.
Nie chciałam wzbudzać podejrzeń ani jej ani Jamesa, więc przyjęłam przeprosiny.
-Jasne Cam- powiedziałam z sztucznym uśmiechem.- Każdy może popełnić błąd. Ja też cię przepraszam.
Zeskoczyłam z murku. Przytuliłam blondynkę.
-Tęskniłam za tobą- wyznała.
-Ja za tobą też- szepnęłam, wiedząc że to stos kłamstw, które James kazał jej powiedzieć.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie z uśmiechem.
-Pójdziesz ze mną na imprezę do Jamesa?- spytała.
On chce byś nie przyszła, dasz mu tą satysfakcje odmawiając jej?
-Kiedy?
-W piątek. Proszę- patrzyła na mnie niebieskimi oczami.
-Jak będę miała czas to przyjdę. Będę musiała pogadać z rodzicami- skłamałam.
Kiwnęła głową.
-Spoko, to ja idę się przywitać z Jamesem. Pa- pożegnała się.
-Pa.
Tydzień minął mi zdecydowanie za szybko. Nim się obejrzałam był już piątek.
-Masz tam iść- upierał się Max.
-Po co?- spytałam nalewając sobie soku do szklanki.- A tak w ogóle to nie masz swojego życia? Nigdy nie chodziłam na imprezy do kogoś z tamtej paczki i tym razem też nie pójdę.
Wyminęłam wzdychającego blondyna i poszłam do salonu.
-Ann zacznij żyć. Czy ty od dwóch lat zrobiłaś coś dla siebie? Zabawiłaś się chociaż raz?- usiadł na skórzanym fotelu.
Kiwnęłam głową.
-Codziennie biegam. To daje mi dużo frajdy- powiedziałam i pokazałam mu język.
Max po raz setny westchnął.
-Albo pójdziesz tam dobrowolnie i pokażesz temu gnojowi gdzie jego miejsce, albo...
-Albo?- podniosłam prawą brew i uśmiechnęłam się.
-Albo zaprowadzę cię tam jak małe dziecko.
Przewróciłam oczami i poszłam w stronę schodów.
-Masz półtora godziny- zawołał za mną.
-Dobra, dobra pogadaj sobie- mruknęłam i weszłam do pokoju. 
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z szafy sukienkę, którą kupił mi Max (). Głupek, a wiedział, że ja w sukienkach nie chodzę. Zrobił mi to na złość. Potem poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż i ubrałam sukienkę. Jeszcze wilgotne włosy zostawiłam by wyschły, a sama poszłam poszukać jakiejś biżuterii.
-Ann już?- zawołał z dołu Max.
-Już idę- krzyknęłam ubierając szpilki.
Powoli zeszłam po schodach i zauważyłam, że Max jak gdyby nigdy nic rozmawia i śmieje się z... Paulem. Gdy usłyszeli, że schodzę obaj odwrócili się w moją stronę. Ich miny były niezapomniane.
-Siostra wyglądasz...
-Pięknie- dokończył Paul, a Max kiwnął potwierdzając.
Wywróciłam oczami.

****
* Ewelina Lisowska "Zmierzch"

Jak myślicie? Ann ma racje co do słów Camilli, że są tylko kłamstwem i dziełem Jamesa? Czy raczej, że dziewczyna naprawdę chce się pogodzić? Co sądzicie o Paulu? Waszym zdaniem jest szczery czy też gra w grę? A nasza główna bohaterka zrobiła dobrze mówiąc mu wszystko? Czekam na wasze opinie i przepraszam za błędy. Do napisania. :)

środa, 19 lutego 2014

Rozdział 10

Do końca dnia nic nie umiało popsuć mi humoru. Siedziałam z Maxem w salonie i opowiadaliśmy sobie jak minęło nam te kilka miesięcy. On siedział w Nowym Yorku, a ja tutaj z rodzicami. W pewnym momencie coś sobie uświadomiłam.
-Max?- zaczęłam niepewnie.
Chłopak choć przed chwilą śmiał się, teraz patrzył na mnie całkowicie poważnie. Gdyby ktoś go nie znał, pomyślałby, że to zupełnie dwie osoby. Max poważny w ogóle nie przypominał uśmiechniętego Maxa. Wtedy wyglądał tak, jak prawdziwy ochroniarz. Był wysoki i umięśniony, dodatkowo widoczne tatuaże dodawały i kilkudniowy zarost powodował, że był jeszcze groźniejszy niż w rzeczywistości.
Jednak ja umiałam odróżnić wkurzoną wersję jego od skupionej. Ludzie, którzy go nie znali tej zdolności nie posiadali i woleli odsuwać mu się z drogi.
-Tak?- przyglądał się mi, jak zwykle próbując odgadnąć pytanie zanim je powiem.
Wzięłam głęboki oddech.
-Jared... Jared mówił, że przyjedziesz dopiero po świętach... Miałeś jechać do Europy, więc co tutaj robisz?- trudno było mi zadać te pytania. Domyślałam się, że stało się coś ważnego, iż wrócił.
Max odwrócił wzrok. Umiał okłamać każdego tylko nie mnie. W tej chwili jednak chyba myślał, że mu się to uda.
-Zrezygnowałem z tego zlecenia. W końcu trwało ono już ponad cztery miesiące- tania bajeczka dla dzieci. Wpatrywałam się w chłopaka czekając aż powie mi prawdę.
-Max, pamiętasz te czasy kiedy mówiliśmy sobie wszystko?- spytałam po paru minutach ciszy.
Uśmiechnął się delikatnie myśląc, że zmieniam temat. Przysunęłam się do niego.
-Rodziców mieliśmy gdzieś tak jak oni nas. Żyliśmy własnym życiem. Nikt o mnie nie wiedział tyle co ty, a ja o tobie. Razem z Borysem pomagaliście wejść mi w dorosły świat. Wszyscy sądzili, że nie dam rady, a tylko wy we mnie wierzyliście- mówiłam i mówiłam, a Max mnie słuchał.- Wiem, że ludzie się zmieniają. Nie jestem głupia, tylko wiesz czego żałuje?
Spojrzał na mnie z pytaniem.
-Że te chwile nie wrócą. Ja już nigdy nie będę szczera wobec drugiego człowieka tak jak kiedyś, a ty będziesz mnie tylko okłamywał- powoli wstałam z kanapy.
-Ann to nie tak- zawołał za mną.- Weź zaczekaj.
Wyszłam z domu i wsadziłam pięści w kieszenie bluzy. Zaczęłam powoli iść, a chłopak pobiegł za mną.
-Siostra to nie tak- próbował mnie zatrzymać.
-To powiedz mi jak- mruknęłam nie zatrzymując się.
Zaklną pod nosem.
-Nie mogę teraz- pociągnął mnie za kaptur. Spojrzałam na blondyna.- Wdepnęliśmy w niezłe gówno, Ann. Każdy z nas zrobił coś, co doprowadziło go do tej sytuacji. Nikt nie może nikomu pomóc.
Poczułam jak każda komórka mojego ciała zaczyna się trząść. Odruchowo rozejrzałam się dookoła. Jak łatwo przy bliskich zapomnieć o prawdziwym świecie. Zbyt łatwo.
-Zawsze działaliśmy razem- odparłam.
-Tym razem nie możemy. Popatrz co się stało, gdy działaliśmy razem. Chciałaś poznać ten świat i jeden dzień spowodował, że dotarłaś do niego za szybko.
On wiedział co mówił. Gdybym wtedy go posłuchała dopiero teraz zaczynałabym szkolenie. Dopiero teraz całkowicie weszłabym do tego świata, tyle że bez brata.
-Gdyby nie mój upór, zabiliby cię- warknęłam.
-Miałaś trzynaście lat. Gdyby wtedy mnie zabili, nie byłoby cię przy tym- nie zamierzał zmienić zdania.- Gdybyś tylko mnie posłuchała.
Westchnęłam.
-Zawsze cię słuchałam. Max jednak teraz jestem prawie dorosła, muszę sama decydować o swoim życiu. Powinieneś powiedzieć mi o co chodzi i powinniśmy przejść przez to razem- spróbowałam spokojniej.
-Idź się przejść. Skoro jesteś dorosła to nie zachowuj się jak dziecko. Przemyśl wszystko i zastanów się, czy aby na pewno jesteś gotowa na najgorsze- chłopak odwrócił się zdenerwowany i odszedł.
-Niech się w końcu zdecydują czy jestem dzieckiem czy osobą, która jest prawie dorosła i sama powinna sobie radzić- mruknęłam i udałam się w przeciwną stronę.
Następnego dnia Cam znów się do mnie nie odzywała.
Odbiorę ci wszystkich, na których ci zależy.
Przypomniały mi się słowa faceta, który mnie prześladuje.
-Nie musisz się wysilać. Sami odchodzą- mruknęłam sama do siebie siadając w pustym korytarzu. Teraz prawie wszyscy byli na lunchu, a koło sali od matematyki i tak nigdy nie było tłumów.
-Co się stało, kochanie?- nagle czyjaś ręka znalazła się na moim udzie. Przyłożyłam pistolet do skroni Jamesa.
-Zamierz tą rękę, bo sprawię, że już nigdy niczego nią nie dotkniesz- warknęłam. Spojrzał na mnie z zadziornym uśmiechem, jednak odsunął dłoń. -Jeszcze raz taka akcja, a będziesz wąchał kwiatki od spodu.
Odsunęłam pistolet i wstałam.
-Nie udawaj takiej cnotki. Tak naprawdę jesteś taką samą dziwką jak Sara i Camilla- zaśmiał się i podszedł do mnie. Dałam mu z liścia i kopnęłam w krocze. Zwinął się z bólu.
-Ty....- nie zdążył dokończyć, bo ponownie wymierzyłam mu cios.
-Mówiłeś coś?- spytałam udając niewiniątko.
-Pożałujesz tego- zagroził.
-Uważaj do kogo mówisz- szepnęłam mu do ucha.- Bo nigdy nie wiesz kiedy nadejdzie twój dzień.
Odeszłam od niego w środku cała się gotując. Najgorsze było to, że Camilla dawał mu się tak manipulować. Wierzyła w każde słowo wypowiadane z jego ohydnych ust. Żałowałam, że nie była świadkiem tego zajścia, może w końcu by zrozumiała kim on naprawdę jest.
Albo jeszcze bardziej by cię znienawidziła.
-Albo jeszcze bardziej znienawidziła- powtórzyłam moje myśli i w tym samym momencie na kogoś wpadłam.
-Widziałaś Jamesa?- spytał Paul.
-Tego skurwiela, który nazywa dziewczyny dziwkami?- upewniłam się.- Tak jasne, leży na podłodze obok sali matematycznej i zwija się z bólu.
Chciałam odejść, ale chłopak mnie zatrzymał. Musiał zauważyć, że coś jest nie tak, skoro dwa razy użyłam wulgaryzmu w jednym zdaniu. No Ann, kolejny postęp.
-Co się stało?- spytał widocznie zaniepokojony.
Nie wierzę, Paul Brown zaniepokojony? Rozejrzałam się by być pewna, że nie jestem w jakiejś ukrytej kamerze. 
-No co tak na mnie patrzysz? Nikt mu nie kazał do mnie podchodzi- mówiłam, wiedząc, że on i tak nie wie o co chodzi.- A uprzedzałam, że do mnie z zabezpieczeniem się nie podchodzi.
Podniosłam ręce w geście obronnym i ruszyłam przed siebie.
Po południu już wszyscy snuli domysły co się stało. Szczerze to nawet się nie dziwię, w końcu ot tak nie idzie się do pielęgniarki i nie trzyma za krocze. Choć... W naszej szkole wszystko jest możliwe.
Wychodząc z budynku zauważyłam, że Cam stoi przed moim samochodem.
-Tylko nie teraz- mruknęłam wiedząc, że jeśli zacznę się z nią kłócić to spóźnię się po Emily.
-Możesz mi powiedzieć, co on ci do cholery zrobił- dziewczyna naskoczyła na mnie.
Zaśmiałam się pod nosem. Jak ja tak mogłam? Niewinnego Jamesa pobić i zostawić samemu sobie w pustym korytarzu. Powinni mnie za to ze szkoły wyrzucić.
-Camilla nie mam czas na kłócenie się z tobą- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Jak zwykle- mruknęła.
Spojrzałam na blondynkę próbując ukryć ból jaki mi sprawiała. Czy kiedyś będzie tak jak wcześniej? Patrząc na moją już byłą przyjaciółkę wątpiłam w to. Przed sobą nie miałam już dawnej Cam, tylko jej plastikową podróbę z toną tapety na twarzy.
Pokręciła głową.
-Oni mają racje. Jesteś bardziej zapatrzona w siebie, niż my wszyscy razem wzięci- poszła w kierunku Sary i innych dziewczyn z tego towarzystwa.
To koniec, Ann. Koniec.
-Mogę pojechać z tobą- spytał głos Paula. Obróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Muszę pogadać z twoimi rodzicami- wyjaśnił.
-Paul moi rodzice o tej porze są w pracy, a poza tym muszę pojechać jeszcze po Em- przypomniałam mu.
-Jesteś winna mi przysługę- powiedział z zadowolonym uśmiechem. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Co?
-Nie skopałaś mi tyłka, choć wiele razy zasłużyłem- coraz bardziej ten chłopak mnie zadziwiał.
Pokręciłam głową.
-Ty mówisz poważnie?
Patrzył na mnie delikatnie przygryzając wargę.
-Paul.
-Tak?
-Ty przygryzasz wargę- nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się śmiać. Chłopak był widocznie zdezorientowany.- Paul Brown przygryza wargę. Czy coś jeszcze mnie zaskoczy?
Nadal chichocząc wsiadłam do samochodu.
-Nie wiem co cię tak bawi- oznajmił chłopak wsiadając.
-Ja też nie wiem- odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu.- Ale szczerze, niezbyt bardzo mnie to interesuje.
Paul spojrzał na mnie i także zaczął się śmiać.

*******
Rozdział dodany. Mam nadzieję, że nie jest ani za długi, ani za krótki.  Przepraszam za błędy i dziękuje za wszystkie komentarze. Kolejny rozdział możliwe, że będzie pod koniec tygodnia. W sobotę lub niedzielę, zależy ile będę miała czasu. Do napisania. :)

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 9

Powoli wstałam z podłogi i otworzyłam drzwi.
-Co chcesz?- mruknęłam do Paula, który stał przede mną.
Chłopak przyjrzał mi się dokładnie.
-Cam zadzwoniła do mnie- wyjaśnił.
Prychnęłam.
-Jakby inaczej- powiedziałam pod nosem.
-Co?- spytał.
-O nic, nic- odpowiedziałam sarkastycznie.- Możesz mi powiedzieć po co przyjechałeś? Jestem zajęta.
-Camilla poprosiła mnie, bym przekonał cię do pójścia na imprezę do Thomasa- zauważyłam, że sam nie jest przekonany do swojego zwycięstwa.
Wzruszyłam ramionami i pokręciłam przecząco głową.
-Sorry, obiecałam rodzicom, że będę grzeczna- zrobiłam niewinną minę.
Chłopak westchnął.
-Możesz przestać udawać- znów zaczął się irytować. Jak łatwo było doprowadzić do takiego stanu.
-Wiesz, jeśli patrząc na nas, to ty więcej udajesz ode mnie. Po co tutaj jesteś, jak pewnie najchętniej chciałbyś być z Sarą lub inną dziewczyną, która poszłaby z tobą do łóżka?- nie rozumiałam.
Wydał się zdziwiony moim pytaniem.
-Po co miałbym udawać?
Podeszłam do niego.
-Paul, na to pytanie sam musisz sobie odpowiedzieć. Cześć- zaczęłam wracać do domu.
-Ann, porozmawiajmy- poprosił.
-Idź już. Nie chcę byś miał kłopoty przeze mnie- weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi.
Przypomniały mi się słowa Borysa, które mówił mi jak byłam mała, że jesteśmy jak sny, co czasami zmieniają się w koszmary. Jesteśmy przez jakiś czas, a potem odchodzimy w niespodziewanej chwili. Ludzie o nas zapominają, jak o snach. Bo tak naprawdę nas nie ma. Jesteśmy tylko dziełem czyjejś wyobraźni. Ja wiedziałam, że moment mojego odejścia jeszcze nie nadszedł.
Kilka dni później.
-Moi rodzice dziś wracają- mruknęłam sama do siebie jadąc samochodem.- Moi współlokatorzy wracają, a ja nie zrobiłam nic złego.
No, może oprócz tego, że się dwa razy upiłaś.
Jednak powrót rodziców nie był moim największym problem. Pokłóciłam się z Cam, która potem oświadczyła mi, że powinnam się leczyć, bo moje zachowanie nie jest normalne.
-Jakoś do tej pory jej nie przeszkadzało- dalej prowadziłam rozmowę sama ze sobą.
Dziewczyna powiedziała też, że jeśli nie umiem tolerować jej chłopaka i jej nowych znajomych, to oznacza, że jestem warta nazywania się jej przyjaciółką.
Cóż z tego, że przez ostatnie cztery dni nie robiłam nic innego, jak próbowałam zakolegować się z Jamesem. To się nie liczy. Wiem w pewnym stopniu jestem sama sobie winna, ale co miałam zrobić gdy chłopak mojej już eks przyjaciółki klepnął mnie po dupie? Musiałam dać mu z liścia, prawda? A że zrobiłam to na oczach prawie całej szkoły... Mógł mnie nie dotykać.
Zaparkowałam przed szkołą Emily. Dziewczyna już na mnie czekała. Wsiadła do samochodu i zauważyłam, że jest smutna.
-Hej, co się stało?- spytałam odwracając się do niej.
-Gorszy dzień w szkole- odpowiedziała cicho.
-Sprawdzian z matmy się nie udał?
Pokręciła przecząco głową.
-Pokłóciłam się z przyjaciółką.
Westchnęłam.
-Jedziemy na lody?- zaproponowałam.
Dziewczyna niepewnie kiwnęła głową. Zapaliłam silnik i odjechałam spod szkoły.
-Ann?- zaczęła dziewczyna, gdy spacerowałyśmy po parku.
Spojrzałam na nią pytająco.
-Chciałabym mieć taką siostrę jak ty- wyznała, a ja tylko uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
-Przez jeszcze jakiś czas będę- odparłam.
-A potem odejdziesz- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-A potem odejdę- powtórzyłam cicho.
-Dlaczego? Czemu musisz odejść? Nie możesz zostać ze mną, dopóki nie stanę się pełnoletnia?
-Em, to nie jest takie łatwe. My nie możemy zostawać dłużej niż rok. Zbyt bardzo przywiązujemy się do ludzi, a rok to i tak za dużo. Daję się go, komuś naprawdę doświadczonemu, kto nie umie się angażować w przyjaźń.
Sama myśl o tym, że za kilka miesięcy nie będę ochraniać Emily była bolesna. Pierwszy raz zaprzyjaźniłam się z klientem i wiedziałam, że to był mój błąd.
-A będziemy mogły kiedyś się spotykać?- spytała z nadzieją w głosie.
-Nie wiem. Ale na razie jestem tutaj i muszę użerać się z twoim bratem, więc nie masz o co się martwić- spróbowałam poprawić jej humor. Dziewczyna uśmiechnęła się.
-On nie jest taki zły. Czasami da się z nim normalnie rozmawiać- stwierdziła.
-Spróbuję uwierzyć ci na słowo- powiedziałam po czym obie zaczęłyśmy się śmiać.
Później odwiozłam Emily do jej domu i pojechałam do swojego. Jakie było moje zaskoczenie gdy pod domem zauważyłam samochód nienależący do moich rodziców. W głębi mnie zatliła się mała nadzieja. Szybko wbiegłam do domu i zobaczyłam osobę, za którą tak tęskniłam.
-Nie przywitasz się ze mną?- spytał cicho. Rzuciłam mu się w ramiona.
-Tęskniłam za tobą- szepnęłam.
-Ja za tobą też, mała.

*****
Co sądzicie o tym rozdziale? Mam nadzieję, że wam się podoba. Przepraszam za błędy jeśli są. Jeśli czytacie, to proszę skomentujcie, nawet zwykłą kropką. To jest dla mnie znak, że czytacie. Do napisania.

 

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 8

Jechałam samochodem i próbowałam skupić się na słowach piosenki, która leciała w radiu. Stwierdziłam, że nie będę się przejmować samochodem jadącym za mną. Jak coś do mnie ma to niech przyjedzie i powie. Miałam dość starania się o wszystko. Starałam się być dobrą córką, mieć dobre oceny, utrzymywać kontakt z bratem i być najlepsza w tym co robię, ale jak widać to ludziom nie wystarcza. Teraz postanowiłam usiąść i zaczekać aż ktoś zacznie się starać dla mnie, o mnie. Chociaż i tak w głębi wiedziałam, że długo nie wytrzymam i postanowiłam skorzystać z tej chwili, a także zabawić się osobą, która mnie śledzi.
-Jesteś nienormalna- mruknęłam do siebie i zaczęłam jechać w stronę centrum handlowego.
Powoli chodziłam koło sklepów do żadnego nie wchodząc. Po prostu chciałam coś porobić. Co jakiś czas mijałam zakochane pary, matki z małymi dziećmi i starszych ludzi idących pod rękę. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok. Pochodziłam jeszcze chwilę, a potem pojechałam do parku. Usiadłam na pierwszej wolnej ławce, odsunęłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem. Nad tym co zrobię po liceum, po skończeniu osiemnastki i kiedy stanę się dorosła. Podobno człowiek staje się dorosłym, gdy uświadamia sobie, że kiedyś umrze. Jeśli to prawda, to zostałam dorosła przed nauczeniem się czytać.
-O czym tak myślisz?- spytałam znajomy głos.
Wzruszyłam ramionami nadal nie otwierając oczu.
-O wszystkim.
Chłopak usiadł obok mnie. I siedzieliśmy tak w ciszy. Gdzieś z dala było słuchać szum wody wylewającej się z fontanny, cichy szmer liści i śmiech dzieci.
-Nie powinieneś być w biurze?- pierwszy raz spojrzałam na chłopaka. Był to mój kolega Jared, który pracował w naszej firmie. Jak na ochroniarza oczywiście był wysoki i dobrze zbudowany. Na pierwszy rzut oka był groźnym typem, ale tak naprawdę to super chłopak. Sympatyczny i przyjacielski. Był cztery lata starszy ode mnie, ale czasami zachowywał się jak dziecko, w tych chwilach gdy nie pracował. Teraz był jakiś dziwny. Jego błękitne oczy były zamyślone, a sam on wydawał się jakiś przybity.
-Jest sobota, myślisz, że ktoś chce siedzieć cały czas w biurze i nic nie robić?- spytał retorycznie.
-Zawsze to lubiłeś. W soboty zazwyczaj ochroniarze są u ludzi, a reszta wykonuje swoją prace jak zwykle- ja postanowiłam odpowiedzieć na to pytanie.
Wziął głęboki oddech.
-A bo ja mam tego wszystkiego dość- wyrzucił z siebie i zakrył twarz dłońmi. Przysunęłam się do niego i poklepałam po ramieniu.
-Ej, nie martw się. Każdy ma taki czas, że ma dość tej roboty i chciałby być normalnym człowiekiem- szepnęłam próbując go pocieszyć.
-Tyle, że ja mam tak od dłuższego czasu. Wiem nie powinienem ci o tym mówić, jestem ochroniarzem i  płatnym zabójcą, a dodatkowo ty jesteś tak jakby moją szefową, ale na serio nie wytrzymuje.
Jeszcze w takim stanie go nie widziałam. Pracował u nas od ponad dwóch lat. Na początku na praktykach i takich tam małych zleceniach, ale teraz jest jak każdy inny z nas. Jasne, czasami miał jakiś problem, ale nie taki jak dzisiaj.
-A przede wszystkim jestem twoją przyjaciółką i możesz mi powiedzieć o co chodzi. Dobrze wiesz jaka jest sytuacja pomiędzy mną, a rodzicami- powiedziałam wzdychając.- Jeśli jest na serio tak źle to weź kilka dni wolnego, zabierz swoją dziewczynę i pojedź gdzieś. Ona też pewnie ma dość.
Chłopak spojrzał na mnie z ulgą.
-Dzięki Ann- przytulił mnie do siebie. Zaśmiałam się cicho.
-Nie ma za co- uśmiechnął się do mnie.
-To powiesz mi, co tu robisz?- spytał spoglądając na mnie pytająco. Przygryzłam wargę.
-Chciałam zastanowić się nad wszystkim- kolejny raz wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.
-Nie dziwię się. Jesteś bardzo zżyta z Maxem, a informacja o tym, że nie przyjeżdża na święta musiała cię wnerwić.
Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na niego zdziwiona. Max nie przyjeżdża na święta. Nie będzie mojego braciszka na świętach. Będę sama z rodzicami. Z tymi ludźmi, którzy w ogóle się mną nie interesują i mają mnie gdzieś.
-Że co?!- podniosłam ton.
-To ty nie wiedziałaś?- chłopak dopiero po chwili sobie to uświadomił.- No tak, wczoraj dzwonił do firmy i powiedział, że nie da rady przyjechać na święta, bo facet którego ochrania jedzie do Europy.
Poczułam się jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Komu jak komu, ale Max zawsze mówił mi o zmianach planów. Zawsze. Nawet nie zorientowałam się kiedy po policzku zaczęły płynąć mi łzy. Cholerne łzy.
-Kurde, co ja taka ostatnio wrażliwa się robię- warknęłam do siebie zapominając o obecności  Jareda.
-Pewnie się zakochałaś- mruknął Jared odwracając wzrok.
Spojrzałam na niego zza przymrużonych powiek. Ja i miłość. Ha. Ha. Ha.
-Jak wiem to przed pięcioma minutami miałeś dość swojego życia- powiedziałam znaczącym tonem.
-Mówię tylko co widzę. Ostatnio się zmieniłaś i każdy to widzi tylko nikt nie chce mówić. Nie którzy myślą, że to przez nowe zlecenie. Podobno ochraniasz siostrę przywódcy elity z twojej szkoły, tak?
Wstałam z ławki zła przez Maxa, wnerwiona Jaredem i zirytowana moimi myślami.
-Ja się wcale nie zakochałam- powiedziałam powoli bardziej do siebie niż do chłopaka siedzącego obok mnie.
Jared był widocznie rozbawiony. Przyglądał mi się z przekrzywioną głową na bok.
-Ty pewnie nawet o tym nie wiesz- powiedział chłopak po chwili i zaczął się śmiać.
Myślałam, że go zamorduję...
Posiedziałam jeszcze chwilę z Jaredenem, a potem pojechałam do domu. Spojrzałam w lusterko i nie zauważyłam tego samochodu.
-Pewnie znudziło go czekanie na mnie pod parkiem- mruknęłam do siebie zadowolona. Zaczęłam pod nosem nucić piosenkę lecącą w radiu, gdy ktoś do mnie zadzwonił. Numer zastrzeżony.
-Halo?
-Daję ci ostatnią szanse. Zostaw to zlecenie, bo inaczej odbiorę ci wszystkich, na których ci zależy- rozłączył się.
W coś ty się wpakowała dziewczyno?
Ten głos. Był znajomy. Jednak zbyt znajomy by go poznać. Nie umiałam dopasować go do żadnej z osób. To jeszcze bardziej mnie martwiło.
-Ann w coś ty się wpakowała?- powtórzyłam słowa, które przed chwilą usłyszałam w głowie.
Po kilku minutach spostrzegłam, że jestem już pod domem. Wysiadłam powoli z samochodu i drżącymi dłońmi otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się. Pierwszy raz cieszyłam się, że jestem już w domu. Pierwszy raz czułam, że tutaj jestem bezpieczna. Powoli usiadłam na podłodze, wyłączyłam komórkę i zamknęłam powieki.
-Potrzebuję cię tu- szepnęłam nie wiedząc do kogo mówię. W tym samym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.

******
Udało mi się znaleźć czas by dodać rozdział. No to mogę wam wyznać, że za dwa rozdziały coś się stanie. Może nie będzie to od razu coś bardzo niebezpiecznego, no ale na Annę czeka niespodzianka. Nic więcej nie zdradzę. Dzięki za komentarze i czekam na następne. Do napisania:)

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 7

Powoli i z niechęcią wstałam z łóżka. Najlepsze było to, że dzisiaj sobota, a ja wstałam o szóstej.
-Co ty chcesz?- mruknęłam sama do siebie.- Godzinę później niż zwykle.
Ruszyłam w kierunku łazienki, a później zeszłam na dół. O czternastej miałam być u Brownów, bo Emily chciała iść na noc do koleżanki. Gdy przygotowywałam sobie śniadanie, zadzwoniła mi komórka.
-Halo?- spytałam nalewając soku do szklanki.
-To co zdecydowałaś się?- usłyszałam głos Camilli.
-Nie idę- warknęłam.
Cam od wczorajszego dnia próbuje mnie przekonać do pójścia na imprezę. Ja stanowczo odmawiam, a ona nadal próbuje mnie przekonać. Zresztą jak zawsze. Gdy była jakaś impreza, Cam do mnie dzwoniła czy idę. Po kilkukrotnych telefonach w końcu godziłam się, ale teraz nie zamierzałam iść. No proszę cię bardzo, ja i nasza elita szkoły? Nie, to by nie wypaliło.
-Dlaczego?- Camilla również była już zdenerwowana.
-Cam dobrze wiesz, dlaczego nie zamierzam tam pójść, więc proszę cię bardzo zostaw mnie w spokoju- mogłam doskonale wyobrazić sobie jej niezadowoloną minę. No cóż, dzisiaj nawet to nie robiło na mnie wrażenia.
-Możesz mi powiedzieć dlaczego tak bardzo nienawidzisz tych ludzi?- to pytanie zaskoczyło mnie jak żadne inne. Cam broniąca ludzi, których jeszcze tydzień temu nazywała pustymi? Wiedziałam kto mógł zmienić jej punkt widzenia.
-Jeszcze tydzień temu znałaś odpowiedź- powiedziałam oschle i rozłączyłam się.
Oparłam się o blat mebli i wzięłam głęboki oddech. Wszystkie wspomnienia wróciły. Jednak ja nie chciałam o nich pamiętać. Nie chciałam pamiętać, jak w wieku trzynastu lat zabiłam człowieka, by on nie zabił mojego brata. Wtedy przestałam być dzieckiem. Dwa lata później poznałam chłopaka, który był synem człowieka wydającego wyrok na mojego brata. To on zlecił zabicie Maxa. Dlatego nigdy nie zamierzałam zadawać się z elitą szkoły. Bo ten chłopak do niej należał. Był tak samo pusty i zapatrzony w siebie jak cała reszta.
Zamknęłam oczy, jednak to tylko nasiliło wspomnienia. Jak najszybciej wybiegłam z domu. Pragnęłam uciec, chociaż na chwilę od wspomnień, od tego co zrobiło ze mnie osobę, która nikomu nie ufa.
Około czternastej pojechałam do Brownów. Otworzyła mi matka Emily i powiedziała, że dziewczyna jest w ogrodzie. Powoli ruszyłam w kierunku tarasu.  Jednak gdy tylko wyszłam na zewnątrz, zatrzymałam się i nie wiem dlaczego, ale na mojej twarzy zagościł uśmiech. Patrząc na Paula i Em grających w piłkę nożną, przypomniałam sobie chwile, gdy robiłam to samo z moim bratem. Em, kiedy tylko zauważyła, że przyszłam, od razu do mnie podbiegła.
-Zagrasz z nami?- spytała uśmiechając się.
Spojrzałam na nią, a później na Paula i pokręciłam przecząco głową.
-Raczej nie. Przyjechałam tu, bo miałam cię odwieźć do koleżanki.
Dziewczyna westchnęła niezadowolona.
-Koleżanka nie ucieknie, a ty potem będziesz jak zwykle sama siedziała w domu- przeszywała mnie wzrokiem. Spojrzałam na nią zdziwiona i zdałam sobie sprawę, że ona więcej wie, niż ja mówię. W tej samej chwili podszedł do nas Paul.
-Co, boisz się, że przegrasz?- spytał z pewnym siebie uśmieszkiem.
Zaśmiałam się.
-Oczywiście, że nie- stwierdziłam podchodząc do chłopaka. Wyciągnęłam broń i całą amunicję, jaką na pierwszy rzut oka nie było widać, choć miałam na sobie tylko szorty, top i buty. Gdy wszystko położyłam na stoliku, na twarzy rodzeństwa widniała taka sama mina. Niedowierzanie.
-Ja wolę z tobą nie zadzierać- stwierdziła zdziwiona dziewczyna, nadal patrząc na pistolety i całą resztę.
-To co gramy?- przeszłam obok nich jak gdyby nigdy nic. Na mnie to nie robiło już wrażenia. Broń to broń. Na pewno to nie zabawka o czym nie którzy nie wiedzieli. Dopiero po chwili znów zachowywali się normalnie. Em stwierdziła jednak, że ona jest już zmęczona i idzie odpocząć.
A to mała kombinatorka.
Więc musiałam grać z Paulem sama. Pierwszy raz widziałam go całkowicie innego. Tak jakby ktoś pokazał mi całkowicie innego człowieka i powiedział, że to nowy Paul Brown. Ja sama przy grze zmieniłam się na chwilę. Poczułam się jak zwykła nastolatka grająca z kolegą w nogę, która nie ma drugiego życia.
Nie grałam od ponad roku, więc na początku niezbyt mi to wychodziło. Co mnie najbardziej zaskoczyło, to zachowanie Paula, który dawał mi fory.
Po jakimś czasie zorientowałam się, że mamy publiczność w postaci rodziców Paula i Emily. Uzgodniliśmy, że był remis. Śmiejąc się podeszliśmy do nich.
Nie no, nie wierzę. Ty śmiejesz się z Paulem Brownem? A gdzie zasada, że trzymasz się od nich z daleka? A przede wszystkim od niego?
Ta myśl przyprowadziła mnie do porządku. Wzięłam broń i spojrzałam na Emily.
-Jesteś gotowa?- spytałam.
-Tak, jasne.
-Mogę pojechać z wami?- Paul spojrzał na mnie pytająco.
-Po co?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Wzruszył ramionami. Zostawiłam to bez odpowiedzi. To, że przez chwilę zagrałam z nim w piłkę nożną, nie oznacza, że nasze stosunki się ociepliły. Poszłam do samochodu i tam zaczekałam na Emily.
Po kilku minutach wyszła z domu z Paulem. Westchnęłam gdy zajął miejsce obok mnie.
-Zawsze musisz postawić na swoim?- spytałam zapalając silnik.
-Tak- odparł i uśmiechnął się zadowolony.
W jeden dzień nazywa mnie egoistką i małolatą, a w drugi gra ze mną w piłkę nożną i jedzie ze mną samochodem. Zaczynałam się bać o jego stan psychiczny.
Ty robisz to samo
Jak zwykle pomocne myśli przyszły w odpowiednim momencie.
-Wiesz, wcale nie uważam cię za małolatę- oznajmił Paul, gdy Emily już wysiadła.
-Och, ulżyło mi- użyłam sarkazmu.- Naprawdę ciężko było mi z myślą, że uważasz mnie za małolatę.
Chłopak spojrzał na mnie widocznie rozbawiony.
-Ale nadal uważam, że jesteś egoistką- ciągnął, a ja mimowolnie zaciskałam dłonie na kierownicy.
-W ogóle mnie nie znasz- odpowiedziałam spokojnie.
-Ty mnie też nie, a odkąd mnie znasz, nienawidzisz mnie- spojrzałam na niego, był całkowicie poważny.
-Już taka jestem.
-Nie- zaprzeczył.- Udajesz. Udajesz, bo kiedyś musiało ci się coś stać i teraz nie chcesz by się powtórzyło.
Po raz kolejny zdziwił mnie zakres jego wiedzy o mojej osobie.
-Teraz sam przyznałeś, że nie jesteśmy tacy sami i nigdy nie będziemy- powiedziałam zatrzymując się przed jego domem. Wysiadł, obszedł cały samochód i pochylił się w moją stronę.
-Nie, to tylko przekonuje mnie, że powinnaś zmienić zdanie na mój temat- szepnął i odszedł.
Zdezorientowana zapaliłam silnik i odjechałam.  Kiedy byłam w drodze do domu,  zorientowałam się, że  ten samochód znów za mną jedzie.. .
******
Moim zdaniem ten rozdział jest trochę nudny. Na razie akcja trochę przystopowała, ale za kilka rozdziałów to się zmieni. Po prostu nie chcę by w opowiadaniu działo się za szybko. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. Dzięki za wszystkie komentarze. Do napisania










piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 6

Zrezygnuj z tego zlecenia, bo pożałujesz. 
Chodziłam lekko zdenerwowana po pokoju, mając nadzieję, że nie obudzę śpiącej Cam. Byłam pewna, że powinnam zignorować ten telefon. Po prostu komuś nie podoba się, że inny ktoś ma ochronę. Wiem, to w moim świecie normalne. Jednak ten telefon nie dawał mi spokoju. Wszystko nie dawało mi spokoju. Dziwne zachowanie Jacka Browna, róże od nieznanego nadawcy i dodatkowo ten telefon. Powoli podeszłam do okna. Na dworze było pusto. Prawie pusto. Po drogiej stronie mojego domu stał dobrze mi znany samochód.
A co jeśli chodzi im o ciebie, a nie o nią? Może sprowadzasz na nią niebezpieczeństwo?
Jeszcze te głupie myśli. Spojrzałam na zegarek. Czwarta rano, nie mam po co już się kłaść i tak pewnie nie zasnę. Wzięłam moją komórkę i chciałam do kogoś zadzwonić. Chciałam się komuś wygadać, powiedzieć o rzeczach, o których nawet Cam nie może wiedzieć. Tak bardzo tego potrzebowałam, jednak wiedziałam, że nie ma takiej osoby oprócz mojego brata. Wybierałam już jego numer, gdy zorientowałam się, że on też nie ma łatwo. Max też ochrania ludzi i on nigdy nie narzekał, choć czasem nawet powinien. Nie robił tego, bo wiedział, że sam musi sobie z tym poradzić. Ja także musiałam. Jednak wtedy nie wiedziałam, że kiedyś będę tego żałować.
Minęło kilka dni. Ja nikomu nie powiedziałam o tym telefonie. Więcej się nie powtórzył. Do dzisiejszej nocy. Później znów nie spałam. Kiedy rano wstałam, stwierdziłam, że powiem rodzicom o tych telefonach.
-Mamo?- zawołałam schodząc po schodach.
-Tak?- zobaczyłam matkę z walizką.
No to już nic im nie powiesz.
-Jedziesz gdzieś?- spojrzałam zdziwiona na walizkę.
Chwilę poczekałam aż odpowie.
-Córeczko, przepraszam, ale zapomniałam ci powiedzieć, że jedziemy z twoim ojcem na małe wakacje- powiedziała to z taką łatwością, że aż zabolało.
-Wakacje? W środku października?- nie umiałam uwierzyć.
-Oj, Ann nie zaczynaj. My całe lato siedzieliśmy w pracy, gdy ty byłaś u babci.
W oczach pojawiły mi się łzy. Jasne, jak zwykle ja zaczynam.
-Okay- spróbowałam ukryć łzy.- Mogliście chociaż uprzedzić, że wyjeżdżacie.
-Wiem, ale w pracy było tyle spraw... Dopiero dzisiaj Robert przypomniał mi, że mieliśmy jechać.
Kiwnęłam głową. Wcześniej moje urodziny, teraz to.
-Poradzisz sobie, prawda? W końcu masz już szesnaście lat- matka spróbowała się do mnie uśmiechnąć, ja rzuciłam jej lodowate spojrzenie.
-Siedemnaście.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Mamo pięć dni temu skończyłam siedemnaście lat- jakimś cudem nie zaczęłam krzyczeć.
-No to dobrze. Tym bardziej poradzisz sobie sama. Tylko pamiętaj, chodź do szkoły, opiekuj się Emily i nie zniszcz domu. Wiesz gdzie co jest, więc pa- pocałowała mnie w policzek i tak po prostu wyszła z domu.
Ja stałam zszokowana na środku pomieszczenia. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że na dobre się rozpłakałam.
-Jak ona tak mogła?- spytałam samą siebie.
Ty miałaś nadzieję, że zareaguje jakoś? No proszę cię. Znasz ich od siedemnastu lat.
Tym razem zgodziłam się z moimi myślami. Zastanawiałam się czy mają dzieci, bo się kochali i chcieli mieć rodzinę, czy tylko po to, żeby miał kto później odziedziczyć ich firmę.
Powoli wróciłam do pokoju rezygnując z porannych biegów.
-Hej- przywitała się Emily wsiadając do samochodu.
-Cześć- zapaliłam silnik i odjechałam.
-Coś się stało?- spytała po chwili.
Pokręciłam przecząco głową do lusterka.
-Nie umiałam spać w nocy- posłałam jej blady uśmiech.
-Widać- uśmiechnęła się.- Pojedziesz dzisiaj ze mną na zakupy?
Zaśmiałam się pod nosem.
-Jasne. Po szkole możemy od razu pojechać- odparłam.
-Dzięki.
Nasza poranna rozmowa dobiegła końca. Z jednej strony cieszyłam się, że nie zasypuje mnie pytaniami, z drugiej strony wolałabym, żeby to robiła, bynajmniej zapomniałabym chociaż na chwilę o problemach.
Kiedy odwiozłam ją do szkoły, stwierdziłam, że ja dzisiaj do swojej nie pojadę. W końcu mam siedemnaście lat i umiem sobie sama radzić. A skoro to umiem, to znaczy, że sama mogę zdecydować czy pójdę do szkoły czy też nie. Wybrałam tą drugą opcję.
Weszłam do jak zwykle pustego domu i westchnęłam. Włączyłam telewizor i poszłam do kuchni. Nalałam soku, zrobiłam coś do jedzenia i wróciłam do salonu.
-To co wybieramy? Komedie, horror czy coś innego?- spoglądałam na płyty rozwalone na stoliku. W końcu dla odmiany wybrałam bajkę.
-Ależ to dziecinne zachowanie, oglądać bajki, panno Collins- nawijałam sama do siebie.
Gdy stwierdziłam, że już czas pojechać po Em, wyłączyłam telewizor, posprzątałam po sobie i wyszłam z domu.
Siedząc w samochodzie pod jej szkołą ktoś do mnie zadzwonił. Camilla.
-Halo?
-Cześć Ann, czemu nie było cię w szkole?- spytała zaniepokojonym głosem, w tym samym momencie do samochodu wsiadła Emily.
-Musiałam coś załatwić- znów ją okłamujesz.
-Jasne, spoko. To wpadnę do ciebie za chwilę.
-Tyle, że nie ma mnie w domu- westchnęłam.
-A o której będziesz?
-Jakoś wieczorem- odpowiedziałam wiedząc, że z zakupów nie wrócę szybko.
Tym razem to ona westchnęła.
-Ja nie mogę wieczorem... Idę z Jamesem do kina- czekała na moją reakcję.
Spojrzałam na Emily.
-Dobra przyjdź za pół godziny- mruknęłam.
-Okay, pa- słyszałam w jej głosie ulgę.
Rozłączyłam się. Zapaliłam silnik i odjechałam.
-Możemy trochę później pojechać na te zakupy?- spytałam.
-Spoko- uśmiechnęła się.
-Dzięki. Nie było mnie w szkole i kumpela chce przynieść mi książki- wyjaśniłam.
Odwiozłam Emily i szybko wróciłam do domu. Camilla już przed nim czekała, a gdy parkowałam pomachała do mnie radośnie.
-Hejka- przywitałam się.
-Cześć.
Weszłyśmy do domu i zaczęło się. Camilla opowiadała mi wszystko jakby nie było mnie tydzień, a nie jeden dzień. Dodatkowo pomijając to, że co drugie słowo to James. Nie żebym była zazdrosna czy coś, kiedyś nawet lubiłam tego gościa, jednak od jakiegoś czasu coś mi w nim nie pasuje. Po godzinie nie wytrzymałam i trochę niezbyt grzecznie poinformowałam przyjaciółkę, że się śpieszę. Na szczęście zgodziła się ze mną. Zaczekałam aż przyjedzie po nią James, a potem już w spokoju pojechałam do domu Brownów.
Drzwi otworzył mi Paul, a ja powitałam go westchnieniem.
-Każdego tak witasz?- spytał retorycznie wpuszczając mnie do środka.
-Nie, tylko jedną grupę osób. Gdzie Emily?- rozejrzałam się.
-Kazała ci przekazać, że pojechała z mamą i jej szoferem. Dzwoniła do ciebie, ale nie odbierałaś.
Spojrzałam na telefon. Rozładowany. No tak, jak mogłam odebrać?
-A co do tej grupy, to może ty zazdrosna jesteś?
Prychnęłam.
-A o co miałabym być zazdrosna, jeśli mogę wiedzieć?- chłopak przyglądał mi się dokładnie.
-O to, że nie jesteś w tej grupie.
Zaśmiałam się.
-Musiałabym na głowę upaść, żeby chcieć do was dołączyć, kretynie- podkreśliłam ostatnie słowo.
-Odezwała się małolata.
-Skoro jestem małolatą, to czemu ze mną rozmawiasz?- spojrzałam na niego pytająco. W  jego oczach pojawiło się zdziwienie.
-Bo jesteś pieprzoną egoistką, taką jak ja- tego było za wiele. Mógł obrazić mnie w każdy możliwy sposób, ale mówiąc, że jestem egoistką jeszcze dodatkowo taką jak on, przesadził.
-Bynajmniej nie jestem rozpuszczonym bachorem bez uczuć- krzyknęłam i wyszłam trzaskając drzwiami.
Wyszedł za mną i zanim wsiadłam do samochodu powiedział spokojnie:
-Jesteśmy tacy sami. Kiedyś się o tym przekonasz.
-Wolę umrzeć niż tego dożyć- syknęłam.
Wzruszył ramionami.
-Tylko potem nie mów, że nie uprzedzałem- obrócił się i wszedł do domu.
Wsiadłam do samochodu i walnęłam w kierownicę.
-Gnojek jeden- mruknęłam.

*****
Kolejny rozdział napisany :). Mam nadzieję, że spodobał się wam. Jak zwykle przepraszam za błędy jeśli jakieś są i dzięki za wszystkie komentarze. Dodają mi weny na pisanie. Teraz to mam jej dużo, ale mało czasu. Szkoła :( Jeśli mi się uda, to kolejny rozdział będzie w niedzielę, ale nie obiecuję. Do napisania :)

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 5

Gdy zeszłam na dół, zobaczyłam, że dziewczyna nie jest sama.
-Ładny dom- stwierdził lekko zachrypnięty głos.
-Co tu robisz?- spytałam już i tak za bardzo zdenerwowana.
-Wszystkiego najlepszego- był zbyt spokojny. Zbyt normalny by czegoś nie kombinować.
-Dziękuje- wzięłam od Paula bukiet czerwonych róż.
-Twoje ulubione- coraz bardziej byłam zaniepokojona zachowaniem tego chłopaka. Ciekawiło mnie skąd on to wszystko wie.
-Tylko nie myśl, że to odwróci moją uwagę od pytania co tu robisz?- naprawdę próbowałam być miła.
-Przyjechałem po siostrę. Widać, że sobie nie radzisz z jej ochroną- było mi dużo lepiej gdy powróciła prawdziwa wersja Paula.
-To nie twój interes- warknęłam.
-Jakbyś zapomniała to moja siostra- podniósł ton.
-A to mój dom. Dostałam polecenie, że mam ją tutaj przywieźć to, to robię. A jak wiem to miałeś trzymać się ode mnie z daleka.
No, dalej Ann. Ciekawe co jeszcze przydarzy się w tym dniu.
-Zapomniałem uprzedzić, że nie dotrzymuje obietnic- wzruszył ramionami.
Zacisnęłam powieki i wzięłam kilka głębokich oddechów. Pierwszy raz byłam bezradna. W tej chwili marzyłam o tym by być zwykłą nastolatką. Miałam ochotę wyjść i wyjechać gdzieś, gdzie zacznę nowe życie. Jednak coś powstrzymywało mnie przed tym.
Powoli otworzyłam oczy.
-Masz pięć sekund aby opuścić mój dom- powiedziałam spokojnie.
-Bez Em nie idę.
Dopiero teraz zorientowałam się, że dziewczyna widzi całe zajście. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
-Emily chodź, zawiozę cię do domu- oznajmiłam, a dziewczyna od razu zaczęła iść w moim kierunku.- Ty tu nie zostaniesz.
Chłopak wyszedł od razu po siostrze.
Miałaś nie przyjmować tego zlecenia. No i widzisz, przyjęłaś i patrz z kim musisz się zadawać.
Spróbowałam zignorować prześladujące mnie myśli.
Ta... Próbować sobie możesz, ale czy ci się uda?
Otworzyłam drzwi samochodu, by Em mogła wsiąść i usiadłam na miejscu kierowcy.
-A ty co robisz?- spojrzałam zdziwiona na Paula, który w tym momencie rozsiadał się na miejscu obok.
-Jak widzisz siedzę.
Westchnęłam.
-Drugiego dziecka do ochrony nie potrzebuje- mruknęłam zapalając silnik.
-Jestem starszy od ciebie.
-Czy ty kiedykolwiek jesteś cicho?
Udał, że się zamyśla.
-Raczej nie- posłał mi uśmiech, udałam, że go nie zauważyłam.
Spojrzałam w lusterko. Emily siedziała zamyślona. Pewnie nawet nie zauważyła, że jej brat nam towarzysz. Wtedy zrozumiałam, dlaczego nie umiem odejść i zostawić tego wszystkiego. Ta dziewczyna zbyt bardzo przypominała mi czas kiedy byłam pod ochroną dwadzieścia cztery na dobę.
Po niedługim czasie byliśmy pod domem Brownów. Rodzice Emily już na nas czekali. Zjedliśmy wspólnie kolację, a potem Jack pod jakimś pretekstem wysłał Em do pokoju. Wiedziałam, że zmierzamy do tej rozmowy.
-Więc co się stało?- spytałam.
-Ktoś chce porwać Emily- wyrzucił Jack.- Dlatego cię zatrudniliśmy. Teraz wiemy, że to co robisz to za mało. Wiem, że masz swoje życie prywatne, ale...
-Dobrze- nie wiem dlaczego się zgodziłam.- Gdy ja nie będę mogła, wezmę kogoś do pomocy z firmy.
Jack i jego żona, Amelia spojrzeli na mnie z wdzięcznością.
-Niech się państwo nie boją, dopóki ochraniam Emily, nic się jej nie stanie.
Przypatrywałam się mężczyźnie, który wyraźnie coś ukrywał. I on wiedział, że to widzę. Powoli wstałam.
-Ja już pojadę.
Kobieta kiwnęła głową. Gdy ruszyłam do drzwi, zauważyłam, że Paul idzie za mną. Westchnęłam i obróciłam się stając.
-Mój samochód jest pod twoim domem.
-To czeka cię spacer, bo drugi raz do mojego samochodu nie wsiądziesz- i jak gdyby nigdy nic po prostu wyszłam. Chłopak był wyraźnie zaskoczony.
-A jak mi się coś stanie?- zawołał za mną.
Mimowolnie zaśmiałam się.
-Jesteś starszy ode mnie. Jeśli ja sobie radzę, to ty też powinieneś- odpowiedziałam wsiadając do samochodu. Miałam odjechać, ale zatrzymałam się. Otworzyłam okno.
-To idziesz czy mam czekać całą noc?- co ja robię?
Chłopak uśmiechnął się i podbiegł do samochodu. Gdy wsiadł, zapaliłam silnik i odjechałam.
Jechaliśmy jakiś czas w ciszy.
-Z tobą wszystko w porządku?- spytał chłopak, a ja rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Tak, a z tobą?.
-Oczywiście, ale to nie ja gapię się co pięć sekund w boczne lusterko.
-Robię to z przyzwyczajenia- mruknęłam.
Kiedy dojechaliśmy pod mój dom, odetchnęłam z ulgą. Nie czekając aż Paul odjedzie, weszłam do domu i rzuciłam się na kanapę wybierając numer do Cam. Powiedziała, że będzie za pół godziny.
Dziewczyna została mnie rozwaloną na kanapie z włączonym telewizorem. Od kiedy wróciłam nie ruszyłam się z tego miejsca nawet na sekundę.
-Od kogo?- wskazała palcem na kwiaty.
-Od Paula- powoli wstałam. Spojrzałam na dziewczynę, która odwróciła wzrok. Spojrzałam na nią dokładnie.
-To nie tak- dziewczyna zaczęła się tłumaczyć zanim cokolwiek powiedziałam.- Po prostu rozmawiałam z Jamesem o twoich urodzinach, a Paul po prostu był w pobliżu i musiał usłyszeć o czym rozmawialiśmy.
-Rozmawiałaś o mnie z Jamesem?
-Zastanawiałam się nad wyborem prezentu dla ciebie. A potem Paul do mnie przyszedł i zaczął wypytywać o co chodzi- mimo, iż byłam lekko wkurzona jej mina mnie rozbroiła i zaczęłam się śmiać.
Dziewczyna była całkowicie zaskoczona moją reakcją.
-To ja użeram się z nim pół dnia i zastanawiam się skąd wie o moich urodzinach, by potem dowiedzieć się, że to wszystko przez moją przyjaciółkę- te słowa wywołały kolejną porcję śmiechu.
Powoli podeszłam do dziewczyny.
-Wybierz coś, a ja zaraz wrócę- oznajmiłam i nadal chichocząc poszłam do pokoju.
Zimny prysznic orzeźwił mnie. Ubrałam się w dres i zeszłam do dziewczyny, która miała już wybrane filmy. Po piętnastu minutach przyjechała pizza i zaczęłyśmy oglądać jakąś komedie.
Po jakimś czasie ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć. Stał tam kurier z bukietem czerwonych róż.
-Anna Collins?- spytał mężczyzna.
Kiwnęłam głową. Kurier podał mi bukiet i nic nie mówiąc po prostu odszedł. Zanim Camilla zdążyła przyjść, zauważyłam liścik. "Wszystkiego Najlepszego. Nie myśl, że uciekniesz. Za niedługo spotkamy się, kochanie"
Wpatrywałam się w liścik nie wiedząc o co chodzi. Musiała to być pomyłka. Jednak gdy usłyszałam kroki Cam, liścik szybko schowałam do kieszeni.
-Kolejny bukiet?- dziewczyna uśmiechnęła się podnosząc brew.- Od kogo?
-Nie wiem. Nie było liściku- skłamałam.
Reszta wieczoru upłynęła już spokojnie. Obejrzałyśmy jeszcze dwa filmy, wypiłyśmy całą butelkę jakiegoś wina i poszłyśmy spać. Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, od razu zasnęłam.
Mój sen nie trwał długo. Obudziłam się słysząc dzwonek telefonu. Nieznany numer do mnie dzwonił. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Zrezygnuj z tego zlecenia, bo pożałujesz.
 

*****
Kolejny rozdział dodany. Od razu przepraszam za błędy i dziękuje za wszystkie komentarze pozostawione po was. Do napisania

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 4

-Ale jak to?- zdziwiła się Camilla.- Tak po prostu zapomnieli o urodzinach córki?
Spojrzałam na nią przytakując głową. Po moich rodzicach wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że zapomną o moich urodzinach. Siedemnastych urodzinach.
-A może tylko ci się zdawało?- Cam jak zwykle porównywała swoich rodziców do moich.- Przecież rano nawet się z nimi nie widziałaś.
-Nawet nie musiałam- mruknęłam grzebiąc w sałatce.- Wczoraj oświadczyli mi, że idą   do kina, a potem na kolacje, więc mam wolną chatę.
Cam otworzyła usta. Tak, wiem państwo Collins jak zwykle zadziwiają. Tylko czemu to już na mnie nie robi  wrażenia?
-Udają szczęśliwe małżeństwo, którym byli dwadzieścia lat temu. Gdy praca była ich pasją, a nie kupą forsy.
-Może przyjdę do ciebie wieczorem, zamówimy pizze, upijemy się jednym z setek win twojego taty i obejrzymy jakiś film na DVD?- na Cam zawsze mogłam liczyć. Blondynka uśmiechała się nieśmiało czekając na moją odpowiedź.
-Chętnie, ale upewnię się czy z czymś nie wyskoczą i zadzwonię do ciebie- odparłam na chwile próbując uciszyć mały głosik w głowie, który mówił, że coś jest nie tak.
-Spoko. A jak tam w pracy?- no i schodzimy na temat, który nie daje mi spokoju.
-Powinnam zrezygnować- oznajmiłam.
-Czemu? Przez Paula? Coś ci zrobił?- na twarzy dziewczyny pojawiała się złość.- A to gnój. Popamięta mnie.
-Nie, nie- uspokoiłam ją.- Chodzi o to, że... Łamie własne reguły.
Dziewczyna nie wiedziała o co mi chodzi, a ja nie umiałam jej tego wyjaśnić.
-Nie mogę zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną, a właśnie to robię.
-Ale nie tylko o to chodzi, prawda?- moja przyjaciółka przyglądała mi się uważnie.
-Coraz bardziej dostrzegam, że to nie tylko o zwykłą ochronę chodzi- powiedziałam z zaniepokojeniem.
Po szkole pojechałam po Emily.
-Cześć- uśmiechnęła się wsiadając.
-Cześć- mruknęłam. - Jak tam w szkole?
W drodze jak zwykle co chwilę zaglądałam do bocznych lusterek. Myślą, że jak zmienią samochód to ich nie rozpoznam- pomyślałam widząc śledzący nas samochód.
-Spoko. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego.
Spojrzałam pytająco w lusterko.
-Paul wczoraj powiedział mi, że masz urodziny.
Mało nie zakrztusiłam się śliną. Jednak pozostawiłam to bez odpowiedzi.
Podjeżdżając pod jej dom zauważyłam policje, Jacka Browna i Borysa, który dał mi znak, że mam jechać dalej.
-Co się stało? Czemu jedziesz dalej?- Emily zasypywała mnie pytaniami, na które nie mogłam jej odpowiedzieć.
-Pojedziemy do mnie.
Czułam zaniepokojony wzrok na sobie. Em wiedziała dużo więcej niż jej rodzicom się zdawało. Nie była przecież już małym dzieckiem i pewne sprawy rozumiała, a jednak wszystko przed nią ukrywali. Pewnie myśleli, że tak będzie lepiej. Jak tak myśleli to ich sprawa.
Wysiadając z samochodu wybrałam numer do Borysa.
-Co się stało?- spytałam gdy tylko odebrał, wpuszczając przy tym Emily do domu.
-Ktoś się włamał do domu.
Nalałam dziewczynie soku.
-No i co? Po co ta cała akcja z odjazdem- wyszłam do łazienki na chwilę zostawiając dziewczynę samą.
-Bo to nie było zwykle włamanie. To było ostrzeżenie. Musisz pilnować małą bardziej niż kogokolwiek innego przedtem. No i oczywiście musisz uważać, żeby nie zaczęła czegoś podejrzewać.
Westchnęłam.
-No i przy okazji masz przyjść na kolacje do Brownów. Im częściej u nich będziesz tym lepiej- rozłączył się, a ja walnęłam w ścianę z wściekłości.
-Wszystkiego najlepszego Ann- warknęłam.
Policzyłam do dziesięciu i wyszłam z łazienki. Em siedziała na kanapie w salonie i powoli piła sok. Usiadłam na przeciwko niej.
-Więc co się stało?- spojrzała na mnie pytająco.
-Jakieś gnojki wybili szybę w oknie. Nie wiem po co to całe zamieszanie- kłamałam jak z nut, a ona w to wierzyła.
Nastała cisza.
-Kiedy zawieziesz mnie do domu?
-Za niedługo. Pójdę się tylko przebrać i cię odwiozę.
Kiwnęła głową.
-Włącz sobie telewizor albo coś. Jak chcesz to tam jest kuchnia. Zaraz wrócę- ruszyłam w kierunku schodów.
Wyciągnęłam z szafy rurki i bluzkę, a potem poszłam się przebrać. Gdy zeszłam na dół, zobaczyłam, że dziewczyna nie jest sama.
-Ładny dom- stwierdził lekko zachrypnięty głos.

***
Hejka! Znalazłam czas by wrzucić kolejny rozdział. Jak myślicie, kto pojawił się w domu Ann? Dzięki za wszystkie komentarze, które po sobie zostawiacie. Naprawdę dużo one dla mnie znaczą. Do napisania :)

Szablony