poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 22

Próbujesz mnie ratować, Nie spodziewaj się zbyt wiele
Sądzisz, że zwariowałam, Tak, sądzisz, że zwariowałam.*

---------------------

CZYTASZ = KOMENTUJESZ




Wybrałam numer do Jareda i czekałam aż odbierze.
-Proszę odbierz- szepnęłam gdy po raz kolejny nie odebrał.
Było już po trzeciej, a ja nadal siedziałam w firmie. Bałam się opuścić gabinet i tylko on mógł mi pomóc. 
Po dziesięciu minutach zrezygnowałam i rzuciłam komórkę na biurko. 
Zaczęłam nerwowo chodzić po pomieszczeniu. W końcu stwierdziłam, że jeśli Jared nie odbiera, to jedynym wyjściem jest zadzwonienie do Paula, który pewnie teraz śpi.
-Halo?- usłyszałam zaspany głos bruneta w słuchawce.
Odetchnęłam z ulgą.
-Paul, możesz po mnie przyjechać?- spytałam niepewnie.
-Gdzie jesteś?
-W firmie. 
Usłyszałam głośne westchnienie.
-Będę za chwilę- obiecał i rozłączył się. 
Dziesięć minut trwało jak dziesięć godzin. Nie interesowało mnie to, co Paul sobie o mnie pomyśli. I tak już prawie wszyscy myślą, że zwariowałam. Mogłam się z nimi zgodzić. Tak, zwariowałam. Ale kto na moim miejscu by tego nie zrobił? Straciłam brata, co było dla mnie ogromnym ciosem, ale nawet z tego dałabym radę się podnieść. Gdyby nie ten psychol.
Wiedząc, że Paul wcześniej by zgubił się w budynku niż mnie znalazł, niepewnie opuściłam gabinet, a później zjechałam windą na dół. 
Wszędzie było ciemno. Wszystkie alarmy były pewnie powłączane i gdyby nie moja pamięć do cyfr, już dawno zjawił by się tutaj ktoś, a ja miałabym nie mały kłopot.
Powoli wyszłam z budynku, ostatni raz wbijając kod. Paul już czekał na mnie przed wejściem. Widziałam, że wyciągnęłam go z łóżka i nagle poczułam się winna. 
Podeszłam do chłopaka i spontanicznie przytuliłam się do niego. 
-A to za co?- powiedział uśmiechając się delikatnie.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku jego samochodu. Wsiadłam do samochodu i skuliłam się na miejscu pasażera. W drodze nie wiele rozmawialiśmy, zresztą jak zwykle ostatnio. 
-Ja...- zaczęłam, gdy byliśmy już pod moim domem..- Postanowiłam, że...pójdę jutro do szkoły.
Zaczęłam bawić się palcami, które stały się nadzwyczaj interesujące. Czułam na sobie wzrok Paula. 
-Jesteś pewna?- spojrzałam na niego i delikatnie kiwnęłam głową.
-Max....On chciałby bym nadal normalnie żyła...
Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
-A ty tego chcesz?- nie dawał za wygraną.
-Chce... Nie chce, się poddać- jąkałam się.
Chłopak kiwnął głową. Powoli wysiadłam z samochodu, a brunet zrobił po chwili to samo. Posłałam mu pytające spojrzenie.
-Odprowadzę cię- wyjaśnił.
-Dziękuje- szepnęłam.- Dziękuje, że udajesz innego, by mi pomóc.
Wbiłam wzrok w ziemię i pozwoliłam by Paul zaprowadził mnie do domu, a później do pokoju. Nacisnęłam włącznik światła i zorientowałam się, że jest coś nie tak. Dokładnie rozejrzałam się po pokoju, a mój wzrok zatrzymał się na biurku.
-Paul, pójdziesz...pójdziesz sprawdzić, czy moi rodzice są w domu?- spojrzałam na niego.
Bez słowa chłopak opuścił mój pokój, a ja podeszłam do biurka, gdzie leżał bukiet czerwonych róż i kartka.
-Znam każdy twój ruch. Nigdzie nie jesteś bezpieczna- przeczytałam cicho.
Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. On był w moim domu. Obróciłam się w stronę drzwi, Paul stał oparty o framugę. Widziałam, że się zdenerwował. 
-W kuchni zostawili kartkę, że wrócą pojutrze- mruknął. 
Opadłam na krzesło i schowałam twarz w dłoniach.
-Dlaczego on po prostu mnie nie zabije?- spytałam sama siebie. 
Nawet nie usłyszałam, gdy Paul do mnie podszedł.
-Kto?- wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami, widocznie zaniepokojony.
-Problem tkwi w tym, że nie wiem- szepnęłam tempo patrząc się w jeden punkt.


Uśmiech pojawił się na twarz blondyna, gdy zauważył, że dziewczyna wróciła do domu. Teraz tylko musiał poczekać, aż brunetka zauważy prezent, który dla niej zostawił. Czerwone róże były jej ulubionymi kwiatami. 
Światło w jej pokoju się zapaliło i po chwili przy oknie zauważył drobną postać dziewczyny. Mógł wyobrazić sobie przerażony wyraz jej twarz. Uwielbiał gdy się bała. Sprawiało mu to ogromną przyjemność.
Leniwie wyciągnął swój telefon i wybrał numer, pod który dzwonił każdej nocy. Jednak nie odebrała, a rozłączyła się. W chłopaku zagotowało się. 
Uderzył wściekły w kierownicę. Ta dziewczyna doprowadzała go do szaleństwa. 
-Ona nie ma prawa nie odbierać ode mnie- mruknął do siebie jednocześnie odpalając papierosa. 
Po chwili zaśmiał się, bo w głowie już miał plan na następną niespodziankę dla brunetki. Tak, ten plan wydawał się dla niego idealny. 
Postanowił, że w końcu stanie twarzą twarz z brunetką i uświadomi jej, że to on za tym wszystkim stoi. 


Obiecałam sobie, że dzisiaj pójdę do szkoły i zamierzałam słowa dotrzymać. Powoli wstałam z łóżka i chciałam pójść do łazienki, gdy nagle napotkałam przeszkodę.
Przetarłam dłońmi oczy i spojrzałam w górę. Kompletnie zapomniałam, że Paul został w nocy. 
-Idź się przyszykuj- mruknął do mnie.- Ja pojadę do siebie, a później wrócę po ciebie.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, próbując dodać otuchy, a po chwili wyszedł. W tej samej chwili ogarnęła mnie panika. Już nie byłam przekonana do mojego, jak wcześniej mi się zdawało, idealnego planu powrócenia do życia.
A co jeśli nie dam rady? W szkole będę sama.
Ty cały czas jesteś sama. 
-Zamknij się- warknęłam sama do siebie. 
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jakieś ciuchy, a później udałam się do łazienki.
Kiedy podjechaliśmy już pod szkołę, nie chciałam wyjść z samochodu.
-To był głupi pomysł- stwierdziłam.
-Jeśli teraz tam nie pójdziesz, będziesz uciekać przez całe życie- westchnął Paul.
Tak, zaczynałam go irytować. Kiedyś uwielbiałam to robić. Tyle, że kiedyś robiłam to całkowicie w inny sposób.
Wzięłam głęboki oddech. 
-Dobra- mruknęłam sama do siebie.- Poradzę sobie.
Na miękkich nogach wysiadłam i zaczęłam iść w kierunku szkoły. 
Weź się ogarnij.
Czułam na sobie spojrzenia ludzi. Ignorując je, udałam się do mojej szafki. Gdzie czekała na mnie pewna osoba.
Nie pokazuj, że się zmieniłaś.
Jak gdyby nigdy nic otworzyłam szafkę i zaczęłam w niej grzebać.
-Co tu jeszcze robisz?- usłyszałam głos blondynki.
Jeśli myślałam, że jestem chora psychicznie, to Cam była idealnym dowodem, że ze mną jeszcze wszystko w porządku. Zastanowiło mnie czy czasem dziewczyna nie jest w ciąży, ale widząc, że jej brzuch w ogóle się nie zmienił, odrzuciłam tę teorie. 
-Chodzę do szkoły- mruknęłam i zauważyłam w szafce coś co mnie zaciekawiło. 
Był tam jeden z moich pistoletów. Podniosłam prawą brew i spróbowałam sobie przypomnieć kiedy go tam zostawiłam. 
-Myślisz, że jak będziesz zadawać się z Paulem, to znów ludzie zaczną cię szanować- podniosła na mnie ton.
Spojrzałam na nią lodowatym wzrokiem.
-Paul jest z Sarą, pogódź się z tym i daj mu spokój- ciągnęła.
Odezwał się we mnie instynkt mordercy. Zatrzasnęłam z hukiem szafkę, a kilka osób spojrzało w naszą stronę zaciekawieni.
-Szafką nie wolno trzasnąć?!- krzyknęłam, a ludzie momentalnie powrócili do swoich spraw.
Podeszłam do dziewczyny.
-Cam, nie próbuj ze mną grać- powiedziałam zbyt spokojnym głosem.- Przypomnę ci, że ci ludzie uważają mnie za mordercę.
-Bo zabiłaś własnego brata- syknęła.
Poczułam ukłucie bólu, ale zamaskowałam je wybuchem szyderczego śmiechu. Pokręciłam przecząco głową.
-Ponieważ zabije każdego, kto stanie mi na drodze- szepnęłam jej do ucha i oddaliłam się.
Ruszyłam w kierunku toalety. Kiedy tam dotarłam, przemyłam lodowatą wodą twarz i wzięłam kilka głębokich wdechów.To co Cam powiedziała, zabolało mnie i to cholernie. Jak ona mogła powiedzieć takie coś, po tylu latach przyjaźni? Czy dla niej nie liczyło się, to co razem przeszłyśmy? 
Wiedziałam jedno, że to nie jest Cam, którą znałam. A może tak na prawdę nigdy nie było tamtej Camilli, a ja znów dałam się oszukać?
Po lekcjach Paul czekał na mnie przy swoim samochodzie. Jednocześnie widziałam, jak z kimś rozmawia przez telefon. Gdy zaczęłam się zbliżać, zakończył rozmowę.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, ten tylko uśmiechnął się.
Zajęłam miejsce pasażera i zaczekałam aż Paul wsiądzie. Jednak ten nadal stał przed samochodem. Wywróciłam oczami.
-I to ja się dziwnie zachowuje- mruknęłam do siebie i wysiadłam. Dopiero wtedy zauważyłam, że Paul patrzy się na jedną osobę, która stała kawałek od nas.
Paul spojrzał na mnie i pochylił się nade mną.
-Nie bój się- szepnął.- On myśli, że jesteśmy razem.
Nie bałam się Jake, który właśnie tam stał. On nie skrzywdziłby mnie. Nagle dostałam wiadomość. Otworzyłam ją i uśmiechnęłam się.
"Przepraszam za wszystko. Wyjeżdżam, mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz"
-On nie jest zły- powiedziałam do Paula.- On po prostu potrzebuje osoby, która mu pomoże. Pogubił się. Zaraz wrócę.
Powoli zaczęłam iść w kierunku szatyna. Poczułam jak w oczach gromadzą mi się łzy. Będąc już blisko, rzuciłam się mężczyźnie na szyję. Był lekko zaskoczony, ale po chwili objął mnie i przyciągnął do siebie mocniej.
-Przykro mi z powodu Maxa- szepnął mi we włosy.
Kiwnęłam głową.
-Dziękuje- powiedziałam cicho.- Dziękuje, że wyciągnąłeś mnie z bagna. Będę za tobą tęsknić. Zadzwoń kiedyś.
-Obiecuję- zaśmiał się odsuwając mnie od siebie, a później spojrzał głęboko w oczy. Nie widziałam w nich pustki. On był szczęśliwy.- Kocham cię.
Uśmiechnęłam się delikatnie do niego. 
-Ja ciebie też- pocałowałam go w policzek i zaczęłam odchodzić.
-Nie powiesz mi "żegnaj"?- zawołał za mną zaskoczony.
Pierwszy raz od śmierci Maxa, zaśmiałam się. Obróciłam głowę w stronę szatyna.
-Ale przecież to nie koniec.
Jeden problem miałam z głowy. Ostatni raz spojrzałam w stronę Jake. Cieszyłam się, że miałam racje, chociaż żałowałam, że Max nie mógł zobaczyć, iż w tym sukinsynie jest cząstka człowieka. Człowieka, który pomógł mi, gdy tego potrzebowałam. Teraz osunął się w cień, pozwalając mi żyć. Czy to nie było dowodem, że mimo wszystko jest dobry? Może i nie ma zbyt równo pod sufitem, ale ej, w naszym świecie nie ma normalnych ludzi. A ja byłam tego przykładem.
Paul odwiózł mnie do domu, a później widząc, że chociaż na jakiś czas jestem znów sobą, pojechał do siebie. Powoli weszłam do domu i ruszyłam w kierunku schodów. Leniwie otworzyłam drzwi i zamarłam. 
-W końcu wiesz, kim jestem- usłyszałam szyderczy śmiech.
Czy mogło być coś gorszego od dowiedzenia się, kim jest ten psychol? Tak, mogło być. Dowiedzenie się kim jest w pustym domu bez szans na ucieczkę.

----------------
*Eminem ft. Rihanna- "Monster"

Prawie wszyscy obstawiacie, że to Jared. Ja wiem, ale na razie zostawię to dla siebie. Może to on, a może nie on.
Nie wiem, czy w tym tygodniu dam radę dodać kolejny rozdział. Jeśliby mi się udało, to byłoby to w piątek. Jeśli mi się jednak nie uda, rozdział zostanie dodany poniedziałek/wtorek.
Czekam na wasze opinię.
Do napisania. 

niedziela, 30 marca 2014

OGŁOSZENIE

Chciałabym zmienić wygląd bloga i poszukuję osoby, która umie robić szablony.
Znacie może jakieś dobre strony, które wykonują szablony? Może ktoś z was sam robi? Zależałoby mi na szybkim wykonaniu, a podejrzewam, że na blogach, które je wykonują, trochę bym musiała poczekać.
Jeśli jest ktoś chętny do pomocy, to proszę napiszcie w komentarzu. Będę wdzięczna.
Dzięki, za uwagę.
Do napisania
PS. Kolejny rozdział będzie najprawdopodobniej w środę.

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 21

Kolejny raz słyszę strzał w mojej głowie
Jak długo ciągnąć to mam, życie na linii ognia
Wygrana to twój cel*

-----------------------
Czytasz = Komentujesz

Wzięłam kilka głębokich wdechów. Przymknęłam oczy i oparłam się o furtkę. Stałam tak kilka minut, a potem zaczęłam iść w stronę firmy. W drodze cały czas czułam, jakby ktoś mnie obserwował.Co chwilę nerwowo się rozglądałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę do jakiego stanu ten ktoś mnie doprowadzał. Ja nie funkcjonowałam normalnie. Ten ktoś chciał zniszczyć mnie psychicznie i to zaczynało mu się udawać.
Widząc budynek biura odetchnęłam z ulgą. Tu byłam bezpieczna. Chyba, bo już niczego nie mogłam być pewna.
Zauważyłam Jareda, który pośpiesznie wychodził z firmy. Mało na mnie nie wpadł. 
-Uważaj jak chodzisz- mruknęłam do niego.
-Ann?- spojrzał na mnie zaskoczony, a zarazem zainteresowany. 
Wywróciłam oczami próbując zamaskować zdenerwowanie.
-Ja...ja przyszłam na strzelnicę- oznajmiłam wskazując drzwi.
-Iść z tobą?- spytał przyglądając mi się.
Tak wiem, wyglądam okropnie. Trzeba podziękować rodzicom, bez nich nie wyszłabym nawet z pokoju. Mają sposoby, bym chciała znaleźć się jak najdalej od niego. 
Pokręciłam przecząco głową. Nie chciałabym by ktoś się nade mną litował i uważał mnie za dziecko, które sobie samo nie poradzi.
Przyznaj, że to prawda. Nie radzisz sobie i jest coraz gorzej.
-Muszę pobyć sama- wyjaśniłam.
-Kłótnia z rodzicami- stwierdził.
-Z współlokatorami- poprawiłam go.- Ja idę, nie będę cię zatrzymywać.
Chłopak kiwnął głową i odszedł na parking. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam ciężkie, szklane drzwi budynku. 
Od razu udałam się do piwnicy, gdzie oprócz strzelnicy, były zapasy broni o których wojska mogą sobie pomarzyć. 
Pomieszczenie do którego się udałam nie różniło się zbyt bardzo od tych z filmów. Kilka sektorów, ściany wyciszające, nauszniki i oczywiście broń. 
-Kiedy ostatni raz strzelałam?- zapytałam samą siebie sięgając po pistolet.
Po dwóch godzinach zmierzałam do mojego gabinetu. Pierwszy raz odkąd miałam broń w ręku, wahałam się. Za każdym razem gdy pociągałam za spust, widziałam przed oczami tamtą chwilę. 
Gabinet jak zwykle był zamknięty na klucz. W firmie bywałam chyba najrzadziej ze wszystkich pracowników.Moimi finansami i wszystkimi tymi sprawami zajmowali się rodzice i ich pomocnicy. 
Kiedy weszłam do gabinetu, przypomniał mi się dzień, w którym powoła tego pomieszczenia zaczęła należeć do mnie. Było to po dwuletniej nieobecności, wtedy zostałam już na prawdę przyjęta do tego miejsca. 
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, ale jednocześnie poczułam ukucie bólu. 
-Nic już nie będzie takie jak kiedyś- westchnęłam siadając na obrotowym fotelu. Wygodnie się oparłam i przymknęłam oczy. Poczułam jak po policzku płyną mi łzy. 
Jesteś nikim. Nie jesteś dla nikogo ważna. Nie masz nikogo.
Zacisnęłam dłonie w pięści
-Ty nie mogłeś tak po prostu odejść- szepnęłam i zaczęłam przeszukiwać szuflady. 
Każdą rzecz oglądałam po dwa razy, ale nie było nic co by mi pomogło. Max mówił, że też wpadł w kłopoty, więc do cholery gdzie są rzeczy, które na to by wskazywały?
Zamarłam widząc jedną kopertę. Było tam moje imię i nazwisko. Zaskoczona wpatrywałam się w kopertę. Leżała przede mną, a ja bałam się ją ruszyć, jakby w środku miała być bomba. Drżącymi rękami rozerwałam papier, a to co znalazłam w środku jeszcze bardziej mnie zaskoczyło.
-On śledził mnie od dawna- jęknęłam zasłaniając usta dłonią. 
Przeglądałam fotografie, na których byłam ja. Te zdjęcia nie miały miesiąca albo dwóch, niektóre z nich sięgały początku wakacji. Ten psychol pojechał za mną nawet do Kanady. 
Przerażona odrzuciłam zdjęcia na bok, a twarz schowałam w dłoniach. To były zdjęcia, o których nie miałam pojęcia. 
Oni wszyscy mają racje. To moja wina. Jeśli byłoby inaczej, po co ktoś śledziłby mnie, robił zdjęcia?  
Skuliłam się na fotelu.
-A pomyśleć, że kiedyś myślałam, iż zadawanie się z Paulem jest moim największym problemem. 
Siedziałam tak z pół godziny. Kiedy już miałam sprzątać ten bałagan, coś innego przykuło moją uwagę. Od razu poznałam idealne pismo mojego brata. Niebieska koperta od razu rzucała się w oczy, tylko nie mi. 
Ostrożnie wyciągnęłam kartkę ze środka i ponownie zaczęłam płakać.

Jeśli jesteś Jaredem, radzę ci wyjść z mojego gabinetu!!

Delikatnie uśmiechnęłam się na przeczytane słowa. Pamiętałam jak na początku Jared ruszał wszystko co należało do Maxa. No, do dnia, aż nie dostał w łeb za to. 
Jednak kolejne linijki listu już nie dawały powodu do uśmiechu.

Ann jeśli to czytasz, to ja pewnie już nie żyje. 
Przepraszam, że nie byłem z tobą szczery, że nie wspierałem cię tak jak kiedyś. Zostawiłem cię z twoimi problemami, a sam wyjechałem. Zachowałem się jak egoista, przepraszam.
Wróciłem by cię chronić, jednak jak zwykle za późno. Wszystko potoczyło się za szybko. Nie wiedziałem, że aż tak jesteś zagrożona. Zorientowałem się dopiero w chwili, gdy zobaczyłem zdjęcia. 
Wiedziałem o wszystkim, nie myśl, że nie próbowałem coś z tym zrobić, bo tak nie było.
Żałuje jednego, że nie dowiedziałem się kto za wszystkim stoi. Szukałem osoby, która chciałaby ci to zrobić. Nikogo nie znalazłem.
Zawsze chciałem być taki, za jakiego mnie postrzegałaś. W rzeczywistości, jesteś ode mnie lepsza. To ty nigdy się nie poddawałaś, dążyłaś do spełnienia marzeń. Chciałaś żyć inaczej. Miałaś swój świat, który każdy próbował ci odebrać. Twoje kłopoty, nigdy nie były spowodowane przez ciebie. 
Gdybym mógł cofnąć czas, nie pozwoliłbym ci zostać z rodzicami. Niestety nie mogę cofnąć czasu, ale mam dla ciebie prośbę.
Nie poddawaj się, mała. Żyj tak jak chcesz. Nie pozwól by ten gnój zrujnował ci życie, a rodzicom nie daj rządzić. Masz racje, oni na nas nie zasłużyli. Nie zasłużyli by nazywać ciebie swoją córką. 
Kiedyś to zrozumieją, ale jestem pewny, że wtedy będzie za późno. 
Ann obiecuję, że nigdy nie będziesz sama. Mimo, że mnie nie będzie, nie pozwolę byś była sama. Przyrzekam ci to.
Kocham cię i zawsze będę przy tobie.
Max


 -Ja ciebie też braciszku- szepnęłam wycierając łzy.- Ja ciebie też.





Pod jeden z najlepszym klubów w LA, podjechał właśnie czarny, sportowy samochód. Wysiadł z niego wysoki blondyn. Chłopak rozejrzał się dookoła, jednocześnie przeczesując palcami włosy. Powoli ruszył w kierunku wejścia ignorując kolejkę. Kiwnął głową w stronę ochroniarza, a ten bez jakichkolwiek zastrzeżeń go przepuścił. Wszedłszy do środka, stanął lekko zaskoczony. Był to chyba najlepszy klub w jakim kiedykolwiek był,  a trzeba było przyznać, że bywał w wielu. Oprzytomniał wiedząc, że nie jest tu prywatnie, a raczej służbowo. Nigdy jakoś nie przeszkadzało mu balowanie w pracy, jednak teraz miał ważne spotkanie, na którym nie powinien być piany. 
-Więc tu ta suka się bawiła- zaśmiał się do siebie i ruszył w kierunku baru. Barman przyjął zamówienie jednocześnie informując blondyna, gdzie może znaleźć szukaną osobę. 
Starszy mężczyzna siedział w cichszym miejscu, mając na oku wszystkich balujących nastolatków. W okół niego znajdowało się kilku umięśnionych oraz łysych ochroniarzy, którzy w każdej chwili byli zdolni zabić bezbronnego człowieka, gdy ten nie spodobał się mężczyźnie.
Blondyn wypił jeden kieliszek wódki na odwagę. Chłopak nigdy się nie bał, ale przed osobą z którą miał się spotkać, każdego oblatywał strach. Pewnym krokiem ruszył w kierunku stolika.
-Spóźniłeś się- głos mężczyzny był spokojny, a to oznaczało kłopoty.
Chłopak wywrócił oczami i zajął miejsce na przeciwko mężczyzny. 
-Zadzwoniłeś do mnie dziesięć minut temu, nie rozdwoję się- warknął.
W tym samym momencie jeden z łysoli niebezpiecznie zaczął zbliżać się do niego. Starszy facet jednak dał mu znak, że ma się nie zbliżać.
-Gdzie teraz jest?- spytał popijając whisky.
-Pierwszy raz wyszła z domu- zaśmiał się młody mężczyzna. 
-Pytałem gdzie jest, a nie co zrobiła!
-W firmie. Siedzi tam od dwóch godzin. Nikogo z nią nie ma- szyderczy śmiech ponownie wydobył się z ust blondyna. 
-Zaczyna nudzić mnie ta zabawa- stwierdził drugi.- Masz doprowadzić ją do stanu, że będzie błagała o śmierć, rozumiesz?
-Ona już marzy o śmierci. Nie zabierze mi zbyt wiele czasu, by całkowicie oszalała. Jej rodzice nieumyślnie nam pomagają. Zresztą jak zawsze.
Po chwili można było usłyszeć śmiech obu mężczyzn. Każdy wiedział, że z nimi się nie zadziera. Nikt nie próbował tego robić. Prawie nikt. Znalazła się taka drobna osoba, która postanowiła mieć za wrogów wszystkich najgorszych ludzi w stanach i to niestety jej się udało. 


W gabinecie siedziała bardzo długo. W pewnym momencie spojrzała na zegarek i pomyślała, że ma halucynacje. Zegar wskazywał, że godzina druga w nocy dawno minęła.
Wzięła komórkę, by zadzwonić po taksówkę, ale w tym samym momencie ktoś zaczął dzwonić. Poczuła na czole drobinki potu, zaczęła ciężej oddychać, a jej serce nie równo bić. Drżącymi rękami odebrała.
-Proszę...- jęknęła.- Proszę, daj mi spokój. Co ja ci zrobiłam?
Usłyszała szyderczy śmiech po drugiej stronie.
-Nienawidzisz mnie, prawda?- ten głos powodował ciarki na jej ciele. To co odczuwała, słysząc go nie można było nazwać strachem, bo to było wielkie niedopowiedzenie. Każde słowo usłyszane z ust nieznanego rozmówcy powodował, coraz większe przerażenie. 
Tym bardziej teraz, gdy była sama w wielkim budynku i nie mogła nikogo poprosić o pomoc. Ale przecież nawet w swoim domu tej pomocy by nie dostała. Była sama nawet pośród tłumu.
-Odpowiedz mi!- jej rozmówca zaczął się denerwować.
-Proszę...
-Kurwa, masz mi odpowiedzieć!
-Tak- starała się by jej głos brzmiał pewniej.- Nienawidzę cię za to co robisz, za to że zabrałeś mi Maxa! Człowieku, ja cię nawet nie znam, a ty zdecydowałeś się zniszczyć mi życie, to chore!
Na końcu jej głos się załamał.
-Nie zgodziłbym się z tobą- znów ten przerażający śmiech.- Znasz mnie lepiej niż myślisz.
Po chwili usłyszała sygnał informujący o zakończonej  rozmowie. Zmęczona psychicznie opadła na skórzany fotel i przymknęła oczy.
-Nie poddam się. Nie mogę się poddać- szepnęła próbując się przekonać do tego. 


Sabotaż to twoja broń, chcesz zniszczyć mnie (...)
Sabotaż to twoja broń, więc patrz- nie poddam się.*

----------------------------- 

Honey - "Sabotaż"

W przyszłym tygodniu możliwe, że pojawi się tylko jeden rozdział. Przepraszam, ale nie będę miała czasu na dwa. Zapewne pojawi się w środę. 
Co do rozdziału, macie może podejrzenia, kto stoi za tym wszystkim? Czekam na wasze propozycje kto to może być.
W tym rozdziale pisane jest też z perspektywy trzeciej osoby. Mam nadzieję, że spodoba się to wam. Oczywiście będę pisała z perspektywy pierwszoosobowej, ale dzisiaj pozwoliłam sobie napisać trochę inaczej. Jeśli macie jakieś pytania, to piszcie.
Do napisania.

wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 20

Szkoda, że nie przeżyję, nie zobaczę tego
Co było przede mną...*

------------------
-Pożegnaj się, bo to koniec- powiedział mężczyzna do słuchawki.
Ann otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Po chwili do jej uszu dotarło wiele rzeczy na raz, a ona zacisnęła powieki. Usłyszała jak kilka osób woła ją, wystrzał z pistoletu i odjeżdżający z piskiem opon samochód, a za nim drugi. Czekała na ból, ale on nie nastąpił. Otworzyła zdezorientowana oczy i zamrugała kilkakrotnie. Przez myśl jej przeszło, że to wszystko sobie wymyśliła. Rozejrzała się zdenerwowana i zamarła. 
-Max...!- głos ugrzązł w jej gardle.
W oczach pojawiły jej się łzy. Widziała jak blondyn upada na ziemię. To on dostał. Dziewczyna chciała do niego podbiec, jednak nie mogła. Na marne próbowała wykonać jakikolwiek ruch. Patrzyła zamglonym wzrokiem na to co się dzieje.
Z domu wybiegł zdenerwowany Robert Collins, a tuż za nim przerażona Victoria. Mężczyzna podbiegł do syna, a kobieta tak samo jak najmłodsza z rodziny, stała w miejscu. Starszy mężczyzna próbował ratować syna.
Ktoś zadzwonił po karetkę, która przyjechała niedługo potem. Jednak za późno by uratować blondyna. 
Siedemnastolatka musiała patrzeć jak najbliższą jej osobę pakują w czarny worek. Jakby osoba w nim była nic nie wartym śmieciem, które trzeba wyrzucić.
Dopiero teraz dziewczyna przypomniała sobie jak się poruszać. Zaczęła biec w stronę czarnego worka. Nie chciała wierzyć w to co widzi, nie chciała wierzyć, że jedyna osoba, która ją rozumiała, nie żyje, że nie żyje człowiek, który był dla niej wszystkim. Wiedziała, że to nie on powinien tam być, tylko ona. To ona powinna umrzeć.
Nim dobiegła do ciała, ktoś ją zatrzymał. Tłumaczył, że ma iść do domu. Nie słuchała. Wyrywała się z silnego uścisku do puki już nikogo nie było. Była tylko kałuża krwi, którą czymś posypano. Nic więcej nie było. Nie było już karetki, radiowozów. Była tylko pustka, która rozrywała serce dziewczyny na małe kawałki.


Obudziłam się z koszmaru. Czułam się tak, jakby w ogóle nie spała. Jakim cudem mogły mi się śnić tak straszne rzeczy? Było to takie realistyczne. Jednak nie mogło być możliwe. Po prostu nie mogło.
Wyczołgałam się spod pościeli i zdałam sobie sprawę, że jestem w tym samym co wczoraj. 
-Musiałam zasnąć na kanapie- mruknęłam podchodząc do szafy. 
Wybrałam ciuchy i poszłam do łazienki. Chłodny prysznic pobudził moje komórki do życia.Wytarłam się puszystym ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Po pół godzinie zeszłam na dół. 
Zauważyłam, że moi rodzice siedzą przy stole w ciszy. Stanęłam zaskoczona ich widokiem. Nagle zdałam sobie sprawę, że to nie sen. Momentalnie w oczach pojawiły mi się łzy. Nie mogłam do siebie dopuścić tej myśli. To nie mogła być prawda. Patrzyłam na rodziców, a oni na mnie. W ich oczach widziałam wszystko.
To ja powinnam umrzeć, nie on. To moja wina, że to się zdarzyło. Ja zawsze wpakowywałam się w kłopoty.
Widziałam w ich oczach, że to samo myśleli co ja. 
-Usiądź- usłyszałam cichy głos matki.
Delikatnie wytarłam łzy i powoli ruszyłam w kierunku stołu. Zajęłam miejsce na przeciwko ojca. Siedziałam tak kilka minut. Mężczyzna wpatrywał się we mnie.
-Powiedz to- spojrzałam na niego mówiąc łamliwym głosem.- Powiedz, że wolałbyś, bym to ja była na jego miejscu.
Nie zauważyłam nawet grama zaskoczenia w jego oczach. Tak jakby czekał aż to ja to powiem. Po chwili nie wytrzymałam spojrzenia ojca i głośno wstałam z miejsca.
-Uwierz mi, ja też!- krzyknęłam zalewając się łzami.
Pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi trzaskając. Skuliłam się na łóżku i pozwoliłam by łzy spływały mi po policzkach. Z trudem łapałam każdy oddech, modląc się by następny był moim ostatnim. Za każdym razem gdy zamykałam oczy, widziałam tamten moment. Czarny worek i kałuża krwi, to mnie prześladowało. Widziałam jak Max leży nieruchomo na chodniku w kałuży krwi. Zaciskałam dłonie w pięści i gryzłam do krwi wargę, na ten widok. 
Widziałam tyle śmierci, jednak żadna nie mogła się równać z tym widokiem. 
Zabiorę ci wszystkich, na których ci zależy.
-I zabrałeś- jęknęłam cicho i ponownie zagryzłam wargę z bólu. 
Chciałam umrzeć. Tak bardzo chciałam umrzeć. 
Wstałam z łóżka i zaczęłam uderzać pięściami w ścianę. Nie patrzyłam na ból, który i tak był mały w porównaniu z tym, którym odczuwałam. Nie zwracałam uwagi na krwawiące dłonie. 
W pewnym momencie ktoś odciągnął mnie od ściany. Nawet się nie rzucałam, pozwoliłam by ktoś przejął kontrolę nad moim ciałem.
-Ciiii....- usłyszałam szept.
-On zginął- wychlipałam.- On przeze mnie zginął.  To moja wina.
Silne ramiona otuliły moje ciało. Wtuliłam się mocno w ciało bruneta i zacisnęłam dłonie na jego koszulce. Czułam jak krew spływa po mojej skórze i z cichym odgłosem uderza o podłogę.
-To nie przez ciebie- szepnął Paul po jakimś czasie. 
Spojrzałam na jego twarz. Widziałam, że on też wcześniej płakał.  Przyłożyłam głowę do jego torsu.
-Oni mnie nienawidzą. Nie mam nikogo, rozumiesz? On był jedyną osobą, którą miałam. Dla której miałam po co żyć.
Chłopak objął mnie mocniej. Zacisnęłam powieki.
-Nie chcę żyć bez niego-wyznałam cicho.
Usłyszałam dźwięk telefonu. Odsunęłam się powoli od Paula i podeszłam do stolika. Zamarłam widząc ukryty numer.
-Ha...Halo?- jęknęłam odbierając komórkę.
Śmiech po drugiej stronie spowodował, że moja dłoń zacisnęła się w pięść. 
-Kiedy pogrzeb?- w słuchawce nadal rozbrzmiewał rozbawiony głos.
-Za... zabiję cię, rozumiesz?- obiecałam.- Znajdę cię i cię zabije. Zabiję każdego na kim ci zależy...
Każde słowo oddzielałam próbą zaczerpnięcia powietrza. Na końcu mówiłam szeptem. Ostatnie słowo było tylko ruchem moich warg. Nie słyszanym wyrazem. 
-Jesteś zbyt słaba. Nie masz już nikogo. Nikt ci nie pomoże i nikt cię nie uratuje. Jesteś małą dziewczynką, która nic nie potrafi.
Zaciskałam mocno zęby. Wiedziałam, że to co mówi jest prawdą. Jestem nikim. Nawet moi rodzice tak myślą. 
-Zdecydowałem, że jednak jeszcze trochę poznęcam się nad tobą- znów ten szyderczy śmiech, który doprowadzał mnie do szaleństwa.- Za niedługo się odezwę. Nie myśl, że przede mną uciekniesz.
Stałam chwilę w miejscu. Z bezsilności rzuciłam telefonem o najbliższą ścianę. Jedyne czego pragnęłam, to umrzeć.
-On chce mnie zniszczyć- wyrzuciłam zakrywając twarz dłońmi.

Kilka dni później

Na pogrzebie był tłum ludzi. 
Gdzie oni wszyscy byli, gdy potrzebowaliśmy pomocy?
Wszyscy płakali, a na mnie patrzyli jak na zabójcę. Dobrze wiedziałam, że to moja wina, nie musieli mi tego jeszcze udowadniać. Pierwszy raz nie płakałam. Chciałam w dniu pożegnania być silna. Taką jaką chciał bym była. Tylko pojedyncza łza wypłynęła mi na policzek, gdy zobaczyłam lodowate ciało blondyna w trumnie. Jego skóra była blada, a ciało lodowate. Był taki nie podobny do siebie.
Kiedy trumna zniknęła w ziemi, słyszałam szepty ludzi na mój temat.
-To jej wina... Patrzcie nawet nie czuje się winna.... To ona tam powinna być.... Nie wiem jak może jeszcze spać...
Bolały mnie te słowa. Nie mówili to ludzie z firmy, tylko ci, którzy tak naprawdę nas nie znali. Ludzie, którzy nas znali nigdy nie powiedzieliby takich słów. Chociaż... Gdy spojrzałam na moich rodziców ich wzrok mówił sam za siebie. 
Przy samym grobie było mało ochroniarzy, większość stała rozmieszczona na cmentarzu, gdyby ktoś chciał zaatakować. Na początku myślałam, że to rodzice tak chcieli, ale to nie oni, tylko Jared, który teraz wytrwale stał przy mnie i obejmował.  
Gdy wszystko się zakończyło, chłopak zaczął mnie odprowadzać. Widziałam jak morderczym wzrokiem patrzy na ludzi, którzy mnie obgadywali. Ja szłam z pochyloną głową. 
Pierwszy raz od miesięcy zaczęło padać. Widząc wielkie krople deszczu już nie powstrzymywałam się od płaczu. 
Gdyby Max był, zaczęlibyśmy się wygłupiać. Nie często zdarza się deszcz w Los Angeles, dlatego zawsze gdy padało, byliśmy na zewnątrz. Teraz już nigdy nie miało się powtórzyć. Moje życie już nigdy nie miało być takie jak teraz.
Przez kilka kolejnych dni w ogóle nie ruszałam się z mojego pokoju. Nie jadłam, piłam tylko gdy ktoś mnie zmusił ( czytaj: Paul lub Jared). Wiele razy przykładałam sobie broń do skroni i chciałam pociągnąć za spust. Jednak coś mnie powstrzymywało. Byłam zbyt słaba by to zrobić. A może zbyt silna? 
Wiele razy próbowałam także wyjść z pokoju. Podchodziłam do drzwi, otwierałam je, ale tylko gdy miałam przekroczyć próg, wycofywałam się. Co noc budziłam się z wystraszona, a kilka minut później dzwonił do mnie nieznany numer. 
Wiedziałam, że jeśli coś z tym nie zrobię, to za niedługo wyląduje w psychiatryku. Może byłoby nawet lepiej. I tak nikt mnie tu nie potrzebuje.
Rodzice długo nie cierpieli. Już następnego dnia po pogrzebie widziałam jak ich samochody odjeżdżają w tylko im znanym kierunku. Potem się dowiedziałam, że jechali do firmy.
Dzisiaj jak zwykle siedziałam w swoim pokoju i wpatrywałam się tempo w jeden punkt na ścianie, gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Nie spojrzałam na gościa nawet przez sekundę.
-Musimy porozmawiać- oznajmił ojciec.
-A co chcecie jeszcze bardziej mnie uświadomić, że to moja wina?- spytałam nie poruszając się nawet o minimetr.
-Powinnaś wrócić do szkoły- usłyszałam głos matki.
Pochyliłam głowę i oparłam czoło o kolana. 
-Nie zamierzacie szukać zabójcy Maxa- stwierdziłam z wyrzutem. 
-Policja go szuka.
Zaśmiałam się szyderczo i jednocześnie poczułam jak ból przybrał na silę. Skrzywiłam się. Policja nie miesza się w takie sprawy. Oni boją się zadrzeć z kimkolwiek, a co dopiero z takim zabójcą.
Obróciłam się w ich stronę.
-Wrócę do szkoły- obiecałam, ale po chwili dodałam.- No chyba, że prędzej się zabije. Ale bylibyście zadowoleni, prawda?
Ojciec do mnie podszedł i dał mi z liścia. Syknęłam z bólu i potarłam dłonią czerwony policzek. Spojrzałam wściekłym wzrokiem na ojca.
-To przez was Max nie żyje, to wy spowodowaliście, że go nie ma. Nienawidzę was!- wykrzyknęłam i wybiegłam z pokoju, a później z domu.


----------------------------------
*Jula- "Byłam"

I teraz takie pytanie: Co ja najlepszego zrobiłam?
Śmierć Maxa była zaplanowana od samego początku, jednak dopiero gdy miałam pisać ten rozdział, zrozumiałam co robię. Kilka razy próbowałam zacząć go pisać. Za każdym razem wybuchałam płaczem i tyle z tego wyszło. A wyszło co wyszło.
Nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Przepraszam, że jest krótszy niż zwykle, ale nie dałam rady więcej napisać. Mam nadzieję, że będę mogła poznać wasze opinię.
Do napisania.

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 19

Kazałeś mi trudną drogą iść, za stróża mieć tylko ciemność*

-------------------------------------------
-Pokaż- dopiero po chwili doszedł do mnie głos Paula. Spojrzałam na niego niepewnie, a on wyciągał dłoń w oczekiwaniu.
Pokręciłam przecząco głową.
-Jedź szybciej, bo Emily nie może czekać- pospieszyłam go.
Brunet westchnął i odsunął swoją dłoń. Rozejrzałam się po moim samochodzie.  Denerwowało mnie to, że nie mogę na niczym się skupić i chociaż na chwilę przestać myśleć o Jake'u. Bałam się go i to było pewne, jednak jakaś część mnie cały czas łudziła się, że się zmieni. Nie umiałam go ot tak skreślić i wyrzucić ze swojego życia. Podobno był największym śmieciem na świecie. Najgorszym człowiekiem na Ziemi.
To gdzie są ludzie od niego gorsi?
Czy tacy istnieli? Czy istniał ktoś gorszy od Jake'a Ronana? Odpowiedź była prosta. Istniał. A raczej nadal istnieje. Jest nim Organizator. Ale nie tylko on, jest dużo więcej ludzi, którzy są gorsi od niego.
-James zerwał z Camillą?- spytałam nagle.
-Nic mi o tym nie wiadomo, a co?- chłopak spojrzał na mnie i zmarszczył czoło.
-Była u mnie wczoraj- westchnęłam opierając się o szybę. Zaśmiałam się cicho.- Myślała, że jednym przepraszam coś zmieni. Chociaż... z kim ja rozmawiam? Jesteś z jej nową przyjaciółką.
-Nie jestem z Sarą- mruknął Paul wpatrując się w drogę.
-A...no tak... Wy nazywacie to otwartym związkiem, czy jakoś tak, nie?- spytałam bez grama kpiny.
-To nawet nie jest otwarty związek- westchnął.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Kiwnęłam tylko głową.
-Jakoś trzeba utrzymać reputacje- wyznał.
-Łóżko Sary na pewno ci w tym pomoże- stwierdziłam ironicznie.
-To raczej jej pomoże moje- poprawił mnie Paul.
-Szkoda tylko, że mojej reputacji już nic nie pomoże- mruknęłam smutno pod nosem, a samochód zatrzymał się pod szkołą Emily.
Siedziałam chwilę zamyślona. 
-Wysiadaj- powiedziałam do Paula, a on spojrzał na mnie zaskoczony. Wywróciłam oczami i sama opuściłam mój samochód. Obeszłam cały i zaczekałam aż brunet wysiądzie.
-Czemu ja nie mogę prowadzić?- spytał zajmując moje poprzednie miejsce. Zauważyłam, że nie był zadowolony z utracenia panowania nad zabawką.
-A ty mi pozwoliłeś kierować swoim samochodem?- spytałam.
Chłopak mruknął coś pod nosem. Spojrzałam w boczne lusterko, a później na zegarek. Emily spóźniała się piętnaście minut. Nerwowo zaczęłam stukać w kierownicę.
Na szczęście dziewczyna po kilku minutach wsiadła do samochodu zdyszana.
-Ann przepraszam za spóźnienie, musiałam.... Paul co  ty tu robisz?- spojrzała zaskoczona na brata.
Chłopak wywrócił oczami.
-Samochód mi się zepsuł, pamiętasz?- odwrócił się w tył by spojrzeć na siostrę.
Odpaliłam silnik i wyjechałam spod szkoły. Przez całą drogę Emily i Paul rozmawiali co jakimś czas pytając się mnie o opinię. Niezbyt słuchałam tego co mówią więc tylko przytakiwałam. Skupiałam się na drodze, na której wciąż za mną jechał czarny samochód...
W domu był tylko Max, który i tak siedział w garażu przy swoim ścigaczu.
Po przebraniu się w luźniejsze ciuchy dołączyłam do niego i przypatrywałam się jak pracuje. Ten motocykl kupił sobie cztery lata temu. Kilka miesięcy po tym, jak chciano go zabić. Twierdził, że to jego nowe życie, a że zawsze uwielbiał bestie na dwóch kółkach, zdecydował się na zakup ścigacza. Choć było go stać na dziesiątki lepszych, on nigdy nawet nie wspomniał o zakupie nowego. Ten był dla niego świętością.
-O czym myślisz, mała?- spytał rzucając we mnie ścierką.
-Nie jestem mała- pokazałam mu język i odrzuciłam ścierkę.
Spojrzałam na niego przechylając głowę na jedną stronę.
-Max, wiesz, że ja nawet nie znam twojej dziewczyny?- spytałam oburzona- Ja nawet nie wiem czy ty masz dziewczynę.
Chłopak zaśmiał się i powrócił do motocyklu.
-Jak ma na imię?- ogarnęła mnie ciekawość.
-Juliet- westchnął.
-Romeo i Juliet?- zaśmiałam się. Nasza babcia uwielbia Szekspira, więc ta książka zawsze się z nią kojarzyła, a imię Juliet jeszcze bardziej. - Ale chyba nie mówisz o tej blondynie, co cię kiedyś babcia próbowała z nią wyswatać? 
Blondyn pokręcił przecząco głową, a na jego twarzy zauważyłam udawane przerażenie. Zaczęłam się śmiać.
-Max, nie przesadzaj- mruknęłam próbując udać poważną.- Juliet naprawdę była miła. Bynajmniej ja tak pamiętam.
Brat spojrzał na mnie i wywrócił oczami.
-Wiesz, że ona ma już męża i roczne dziecko?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-No widzisz braciszku- westchnęłam.- Nie chciałeś jej, a ja teraz nie jestem ciocią. Zniszczyłeś moje marzenia o byciu ciocią, nie dobry człowieku.
-Załamujesz mnie siostra, wiesz?- wpatrywał się we mnie brązowymi oczami, które były takie same jak moje. Kiwnęłam głową.
-To kim jest piękność, z którą muszę się tobą dzielić?- spytałam.
-Jest przeciwieństwem ulubienicy naszej babci- zdradził.
-Czekaj, czekaj- zaczęłam mu się dokładnie przyglądać.- Czyżby rudowłosa z zielonymi oczami i długimi nogami?
Widząc wyraz twarzy brata, wiedziałam, że dobrze zgadłam.
-Muszę ją poznać- zażądałam.- A teraz zmywam się. Muszę odrobić lekcje.
Pocałowałam brata w policzek i zaczęłam wychodzić z garażu.
-Nie długo ją poznasz- powiedział za mną.- Obiecuję.
Było około ósmej, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie zeszłam, mając pewność, że Max już wrócił i otworzy. Jednak gdy dzwonienie nie ustąpiło z westchnieniem wstałam z krzesła i zeszłam na dół. Nie spiesząc się, otworzyłam drzwi i zobaczyłam chłopaka, w kapturze, który zakrywał mu praktycznie całą twarz.
-Wpuścisz mnie?- spytał poddenerwowany głos Paula.
Zdziwiło mnie to, że ma na sobie kaptur. Nie przedłużając odsunęłam się, by wszedł.
-Jest ktoś u ciebie w domu?- spytał nie patrząc na mnie, a rozglądając się.
-Tylko Max w garażu- odparłam przyglądając mu się.
Chłopak obrócił się niepewnie w moją stronę i ściągnął kaptur. Zakryłam usta dłonią. Brunet miał całą twarz we krwi, która już wyschła. Zauważyłam, że ma przeciętą wargę i łuk brwiowy oraz podbite lewe oko.
-Co ci....?
-Nie ważne- przerwał mi, a potem wskazał na swoją twarz.- Zrobisz coś z tym?
Kiwnęłam głową i zaprowadziłam chłopaka do mojego pokoju, a potem poszłam po apteczkę.
-Ściągnij to- wskazałam na zakrwawioną bluzę, gdy wróciłam do pomieszczenia.
Paul zrobił to, o co poprosiłam, a ja stanęłam jak wryta. Nie to, żebym nigdy nie widziała go bez koszulki, bo już widziałam, ale jego tors był cały kolorowy.
-Kto ci to zrobił?!
-Martwisz się o mnie?- spytał, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Jednak po chwili skrzywił się.
Udałam, że nie słyszę pytania i zaczęłam przemywać mu rany wodą utlenioną.
-Ja pierwsza zadałam pytanie- mruknęłam po jakimś czasie.
Westchnął.
-To nie jest ważne.
Już nic nie mówiąc, skończyłam go opatrywać, a potem ruszyłam w kierunku drzwi.
-Pójdę po jakąś koszulkę od Maxa- oznajmiłam nie patrząc na niego.
Nawet nie zauważyłam, gdy do mnie podszedł i objął. Wtuliłam się w niego. Chłopak pocałował mnie w czoło.
-To Jake, prawda?- spytałam nie odsuwając się od niego. 
Brunet nic nie powiedział, ale to tylko przekonało mnie, że mam rację. Jake się zmienił, ale nie tak jak myślałam.
Paul przytulił mnie mocniej do siebie, a potem delikatnie pocałował.
-Miałem tego nie robić, ale chyba nie uderzysz rannego?- zaśmiał się odsuwając mnie od siebie.
-Brown policzymy się jeszcze- udałam groźną i szybko wyszłam z pokoju.
Gdy zamknęłam drzwi wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Gnojek wykorzystał okazję- mruknęłam do siebie nadal uśmiechając się i weszłam do pokoju brata.
Kiedy żegnałam Paula, do domu wrócili rodzice i spojrzeli zaskoczeni na mojego gościa.
-Kto to był?- spytał ojciec.
-Znajomy- mruknęłam i usiadłam w skórzanym fotelu.
-Mam nadzieję, że jego twarz to tylko wypadek- wyznała matka.
Byli w domu dwie minuty, a już ich miałam dość. Jak miałam wytrzymać w niedzielę?
-A jeśli nie to co?- spytałam wyzywająco.
-Nie chcemy byś spotykała się z ludźmi bez poziomu- odparł ojciec.
Zaśmiałam się szyderczo. No tak, gdyby Paul dzisiaj był bez obitej twarzy i powiedział swoje nazwisko, od razu zaczęli by udawać miłych ludzi.
-Od kiedy interesujecie się moim życiem?- zaczęłam przeskakiwać programy w telewizji.
-Od zawsze- ojciec zaczął się irytować.
Spojrzałam na nich z kpiną.
-Tak, zapominając o urodzinach, też się mną interesujecie- wypomniałam im.
-Mamy dużo pracy. A ty w przyszłość masz być kimś- stwierdziła kobieta.
Pokręciłam głową.
-Czyli kimś kim chcecie bym była- warknęłam i wstałam.- A w ogóle po co ta rozmowa? Po co tak wcześnie wróciliście z pracy, możecie tam wrócić i dalej pracować. Ja was nie potrzebuję.
Wzięłam bluzę i wyszłam z domu.
Usiadłam na schodach i tak po prostu siedziałam. Po chwili koło mnie pojawił się Max.
-Co się stało?- spytał zajmując miejsce obok mnie.
-Mam ich dość- jęknęłam.- Najchętniej wyprowadziłabym się stąd i pojechała z tobą do Nowego Yorku.
Blondyn westchnął ciężko.
-Musisz tutaj zostać- oznajmił.- Skończyć liceum i dopiero wtedy możesz zdecydować czy chcesz gdzieś indziej mieszkać.
-Max jestem dopiero w drugiej klasie- powiedziałam.- Mam tu mieszkać jeszcze ponad półtora roku? Przecież ja z nimi nie wytrzymam. Ty wyjedziesz, a ja znów zostanę z nimi sama. Od ponad trzech lat zajmują się tylko pracą papierkową, a mają mniej czasu niż kiedyś. A kiedy już go mają, to widzisz co się dzieje.
Brat nic nie powiedział.
-Ciekawe jak to jest- zaczęłam.- Mieć normalny dom, rodziców, którzy spędzają z tobą każdą wolną chwilę, wakacje spędzone razem i święta, które są prawdziwe. Gdyby nie ty, to nawet świąt by nie było. Babcia ma racje. Z roku na rok stają się większymi egoistami dla których liczy się tylko kasa.
-Mała zawsze będę przy tobie, wiesz? Nie ważne czy będę na drugim końcu świata, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć- westchnął.- Mamy siebie, a to jest najważniejsze, nie?
-Ty masz jeszcze rudowłosą piękność- zaśmiałam się. A potem znów spoważniałam.- Oni się nigdy nie zmienią, prawda?
-Zawsze można mieć nadzieję- odparł.
Wstałam i otrzepałam spodnie.
-Idę się przejść- oznajmiłam, a chłopak kiwnął głową.
-Będę w garażu.
Powoli zaczęłam iść. Nie przeszłam daleko, może z sto metrów, gdy mój telefon zaczął dzwonić.Odebrałam widząc znów ukryty numer.
-Czego znów chcesz?- warknęłam.
-Już niczego. Pożegnaj się, bo to koniec- powiedział, a po chwili usłyszałam znajomy głos wystrzału.

--------------------------
Kasia Kowalska- "Spowiedź"

Napisałam dzisiaj ten rozdział, bo jutro nie dałabym rady.  Chciałabym znać wasze opinię na temat tego rozdziału.
Dziękuje za komentarze. Do napisania.

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 18

Czuję się tak dobrze
Postępując źle
I czuję się tak źle
Postępując dobrze (...)
Wszystko co mnie zabija, sprawia, że czuję, że żyje*
---------------------- 
 Gdy podjechałam pod mój dom, zauważyłam Paula, który najwidoczniej na kogoś czekał. Stał oparty o swój samochód i rozmawiał z kimś przez telefon. Z westchnieniem wysiadłam z samochodu. Zaklęłam kilka razy pod nosem i ruszyłam w kierunku domu.
-Ej, zaczekaj- usłyszałam za sobą głos bruneta.
Niechętnie obróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Kiedy będzie twój brat?- spytał.  Spojrzałam na niego zaskoczona.
Wzruszyłam ramionami.
-Pewnie jest w firmie- mruknęłam.- Nie wiem kiedy wróci. A co od niego chcesz?
Głowa bolała mnie niemiłosiernie i najchętniej w tej chwili położyłabym się do łóżka i spała. Chłopak zamyślił się na chwilę. Rozejrzał się w okół, a później zapytał:
-Mogę wejść?
-A musisz?- zapytałam wpuszczając go na posesję.
-Powiesz mi gdzie byłaś?- zadał mi pytanie, gdy byliśmy już w środku.
Spojrzałam na niego wzdychając.
-Rób co chcesz, ja idę do siebie- oznajmiłam i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Po drodze wzięłam jakieś tabletki i wodę do popicia. Czułam na sobie wzrok Paula, gdy odchodziłam.
Będąc już w pokoju przeprałam się w luźniejsze ciuchy i rzuciłam na łóżko. Chłodna pościel dodawała lekkiej ulgi. Westchnęłam głęboko przytulając się do poduszki. Jednak mój spokój nie trwał długo. Po chwili do pokoju ktoś wszedł, a ja byłam pewna, że to Paul.
-Maxa tutaj nie znajdziesz- szepnęłam nie otwierając oczu.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi otworzyłam delikatnie oczy i zobaczyłam Paula, który siedział na przeciwko mnie na krześle przy biurku. Chłopak przyglądał mi się z zaciekawieniem.
-Chcę spać, a nie lubię jak ktoś na mnie patrzy, gdy śpię- wyznałam mając nadzieję, że brunet opuści mój pokój.
-Skąd możesz wiedzieć, że ci się przyglądam?- spytał z łobuzerskim uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
-Nigdy nie będę miała syna- stwierdziłam sama do siebie.- To samo zło. A jeśli bym musiała go mieć, to na pewno nie będzie miał na imię Paul.
Usłyszałam cichy śmiech Paula.
-Myślałem, że chcesz spać, a nie planować płeć swojego dziecka- nadal słyszałam rozbawienie w jego głosie.
Rzuciłam w niego jedną z małych poduszek i odwróciłam się do niego tyłem. Tabletki powoli zaczynały działać, a ja po chwili już spałam.
Gdy się obudziłam na dworze, zaczynało się ściemniać.  Wyczołgałam się spod pierzyny i poprawiając włosy zeszłam na dół. Miałam odejść do kuchni, gdy coś mnie zaciekawiło. W salonie siedzieli Max, Paul i Jared. Blondyn uśmiechnął się tylko na mój widok, a reszta zaprzestała rozmowy na jakiś temat.
-Co robicie?- spytałam rozwalając się na skórzanym fotelu.
-Omawiamy pewne sprawy- odparł Max co chwilę spoglądając na chłopaków. Patrzyłam na brata z podniesioną prawą brwią.
-Dobra, ja nie przeszkadzam- powoli wstałam z fotela i w tym samym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam pytająco na chłopaków, ci tylko wzruszyli ramionami. Poszłam otworzyć i nie wierzyłam, kto stoi przed moimi drzwiami.
-Hej Ann- usłyszałam cichy głos blondynki.
-Cześć- syknęłam.- Co cię sprowadza do tego domu? Chcesz kolejną informacje o mnie sprzedać Jamesowi?
W niebieskich oczach dziewczyny widziałam strach. Pokręciła przecząco głową.
-Ann ja tak bardzo cię przepraszam- jęknęła.
Założyłam dłonie na klatce piersiowej i spojrzałam na nią niedowierzająco.
-Myślisz, że jedno durne przepraszam coś załatwi?!
-Ann daj mi wszystko wyjaśnić- dziewczyna była bliska płaczu.- Proszę.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-Mam w dupie twoje wyjaśnienia. Masz w tej chwili stąd odejść- mój ton był lodowaty. Ona już nie była moją przyjaciółką. Nie po tym co mi zrobiła.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.
-Przepraszam- prychnęłam.- W dupę sobie wsadź przepraszam.
Ze złość kopnęłam w pobliską szafkę, a później jęknęłam z bólu. Po chwili dostałam sms.  Wyciągnęłam komórkę z kieszeni dresu i przeczytałam wiadomość.
"Już za niedługo zakończymy naszą zabawę"
Numer jak zwykle był zastrzeżony.
-Bardzo chętnie- mruknęłam i udałam się do salonu z bolącą nogą.
-Siostra możemy pogadać?- usłyszałam głos Maxa. Spojrzałam na niego odrywając wzrok od książek. Kiwnęłam niepewnie głową. Chłopak usiadł na moim łóżku, a ja obróciłam się w jego stronę.
-Jak noga?- spytał. Wiedziałam, że tu nie o moją nogę chodzi.
Wywróciłam oczami.
-Nic mi nie będzie- odparłam.- O czym chciałeś pogadać?
-Może zaczęłabyś normalnie rozmawiać z rodzicami?- zaproponował, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
-Po co?- zaczęłam bawić się długopisem.
Chłopak zastanawiał się nad odpowiedzią.
-Bo tak będziesz bezpieczna- westchnął.- Oni w ogóle nie wiedzą co się u ciebie dzieje.
Wzruszyłam ramionami.
-Od bezpieczeństwa mam ciebie- uśmiechnęłam się do niego delikatnie.- I Jareda. Wiesz, zastanawia mnie czy jego dziewczyna jest zazdrosna.
Teraz to ja próbowałam zmienić temat.
-O ciebie?- upewnił się.- Na pewno.
Zaśmiałam się.
-I z Camillą mogłabyś się pogodzić- stwierdził nagle.
Otworzyłam szerzej oczy.
-Gdybyś się dowiedział, co zrobiła, sam byś ją zamordował. Możesz mi powiedzieć o co chodzi?
Coraz bardziej zaczynałam się niepokoić o mojego brata. Blondyn tylko wzruszył ramionami.
-Ann z kim oprócz mnie normalnie rozmawiasz?
Zamyśliłam się na chwilę.
-Z Jaredem, Emily... no i z ludźmi w szkole, czasami- wyznałam szczerze.- A jeśli kłótnie z Paulem też się do tego zaliczają, to też z Paulem.
-Wiesz, że to jest chore? Za niedługo zamkniesz się w pokoju i z nikim nie będziesz rozmawiać.
-Nie przesadzaj- mruknęłam wstając. Podeszłam do okna i rozejrzałam się niepewnie. Czarny samochód stał po drugiej stronie ulicy.
-Powinnaś pójść gdzieś z znajomymi- upierał się Max.
-Nie zamierzam spotykać się z ludźmi, którzy nie rozumieją kim jestem- warknęłam.
-Zamierzasz przez całe życie być sama? Odtrącasz wszystkich ludzi, którzy chcą ci pomóc.
-Nie widzisz, że próbuje?- w oczach pojawiły mi się łzy.
Blondyn podszedł do mnie i przytulił mnie.
-Przepraszam siostra. Nie chciałem, dużo ostatnio dzieje się, nie?
Kiwnęłam niepewnie głową.
-Spróbuje pogadać z rodzicami- oznajmiłam po jakimś czasie.
-Może w niedzielę?- zaproponował.- Postaram się z nimi pogadać by byli w domu.
-Okay, a teraz pójdę spać- odsunęłam się od brata.
Chłopak przytaknął, a później opuścił mój pokój.
-Kocham cię, brat- zawołałam za nim.
-No wiem- usłyszałam cichy śmiech.- Ja cię też.
Następnego dnia Paul zdecydował się towarzyszyć mi w jeździe do szkoły. Usprawiedliwiał się zepsutym samochodem, jednak dobrze wiedziałam, że było to kłamstwo. Samochód miał sprawny, a nawet jakby nie był, to ma motocykl.
-Jesteś dziewicą?- usłyszałam nagle.Samochód trochę się zakołysał i na chwilę straciłam nad nim panowanie.
-Co?!- nie wierzyłam, że zapytał mnie o taką rzecz. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że nawet nie było mu wstyd po tym pytaniu.
Odchrząknął.
-No, pytałem czy jesteś dziewicą- wzruszył ramionami i chyba dopiero teraz do niego dotarło o co się spytał.
-To chyba nie powinno cię interesować- stwierdziłam.- Może jeszcze spytasz kiedy mam miesiączkę, co?
Pokręcił przecząco głową. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Jezu, nie wierzę, że o to zapytałeś- zaśmiałam się. 
-Myślałem, że mi odpowiesz- wyznał.
-Paul nie myśl, to ci nie wychodzi.
Komórka zaczęła mi dzwonić.
-Cześć kochanie, spotkamy się?- usłyszałam głos Jake'a.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Nie ma mnie w Los Angeles- skłamałam.
-Mówił ci ktoś, że nie umiesz kłamać? Będę czekał pod twoją szkołą.
-Nie chcę- szepnęłam.
Usłyszałam szyderczy śmiech mężczyzny.
-Czekam po lekcjach, kochanie- podkreślił ostatnie słowo i się rozłączył.
Odruchowo odłożyłam komórkę.
-Max mnie zabije- jęknęłam.
Nagle poczułam jak Paul chwyta mnie za dłoń. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się tylko pocieszająco.
Lekko uspokojona skupiłam się na drodze. Po kilku minutach byliśmy pod szkołą. Paul poszedł w swoją stronę, a ja w swoją. Tak jakbyśmy w ogóle się nie znali.
Lekcje mijały mi zdecydowanie za szybko. Przez głowę przebiegła mi nawet myśl, żeby zerwać się z dwóch ostatnich lekcji. Bałam się tego co może wydarzyć się pod szkołą. Nie wiedziałam, co dokładnie Max zrobił Jake'owi, ale znałam na tyle tego drugiego i byłam pewna, że będzie chciał się zemścić.
Ann ogarnij się. Zachowujesz się jak dziecko. Czego ty się boisz?
Wszystkiego.
Jak najdłużej przeciągałam wyjście ze szkoły. Gdy już to zrobiłam, na parkingu nie było większości ludzi. Kiedy zobaczyłam Jake'a przy moim samochodzie, zamarłam. Jego twarz była cała poobijana. Minęło kilka dni odkąd Max się z nim spotkał. Nie chciałam wiedzieć jak jego twarz musiała wyglądać od razu po "akcji" mojego brata.
Ojojoj, nie zbyt dobrze wygląda.
Tym bardziej dziwił mnie fakt, że on jeszcze chce się ze mną spotkać. Niepewnie podeszłam do auta.
Nie pokazuj mu, że się go boisz.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na szatyna.
-Wyjechałaś z Los Angeles, tak?- spytał retorycznie.
-Tak, a przed tobą stoi moja siostra bliźniaczka- odparłam sarkastycznie.
Zaśmiał się, ale nagle mina mu zrzedła.
-To ten gówniarz, z którym wtedy byłaś- bardziej stwierdził niż zapytał.
Obróciłam się i zauważyłam Paula, który szedł w naszą stronę. Gdy chłopak podszedł, widziałam jak obaj mierzą się wzrokiem. Nagle brunet objął mnie i spostrzegłam, że uśmiechnął się zadowolony do Jake'a. 
-Przedstawisz mnie swojemu koledze?- spytał Jake wpatrując się w Paula morderczym wzrokiem.
-Chłopakowi- poprawił go Paul nadal mając na twarzy zadowolony uśmiech. Jake za to zacisnął dłonie w pięści.
Coraz bardziej przestawało mi się to podobać. Spojrzałam niepewnie w oczy Jake'a.
-Powiedz, że kłamie- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Pokręciłam przecząco głową. Podałam kluczyki od samochodu Paulowi, a ten tylko kiwnął głową.
-Sorry stary, twój czas już minął- zaśmiał się Paul i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
Przyglądałam się niepewnie Jake'owi. Wiedziałam, że za niedługo coś się stanie, więc pospieszyłam Paula. Chłopak usiadł za kierownicą i jeszcze raz uśmiechając się do Jake'a, wyjechał z parkingu.
Gdy byliśmy już daleko, odetchnęłam z ulgą.
-Dziękuje- szepnęłam.
Brunet spojrzał na mnie zaskoczony.
-Dziękuje, choć wiem, że nie tak prędko da mi spokój- powiedziałam i jakby na potwierdzenie tego dostałam od niego sms.
"I tak będziesz moja",

----------
OneRepublic "Cousting Stars"

Jejku z tymi komentarzami mnie coraz bardziej zaskakujecie (oczywiście pozytywnie). Dziękuje za wszystkie komentarze. Jak zwykle czekam na wasze komentarze.
Jesteśmy miej więcej w połowie opowiadania. Rozdziałów będzie około czterdzieści. Nie wiem czy potem będzie druga część, może, ale to nie jest pewne.
Do napisania







sobota, 15 marca 2014

Rozdział 17

Pod wszystkim, przypuszczam, że zawsze marzyłam
Że mogłabym być jedyną, która zabierze cię od tego całego zmarnowanego cierpienia
Ale nie mogę ocalić cię przed samym sobą* 

----------------------


Pierwszy raz bałam się Jake'a. Chłopak podszedł do mnie i złapał mocno za nadgarstek. Poczułam ból.
-Nie oddam cię jakiemuś gówniarzowi- wysyczał przez zęby.
Opuściłam głowę na dół i zamknęłam oczy.
-To boli- szepnęłam, a w oczach pojawiły mi się łzy. Szatyn natychmiastowo mnie puścił. Odsunęłam się od niego o kilka kroków.
Spojrzałam na chłopaka. Ręce miał zaplecione za szyją, a oczy zamknięte. Widziałam, że próbuje się uspokoić. Nie tylko on. Myślałam, że serce zaraz mi wskoczy z klatki piersiowej.
-Nie chcę by ktoś cię skrzywdził- wyznał Jake po jakimś czasie.
Dlatego on musiał to zrobić.
-Paul mnie nie skrzywdzi- zdziwiła mnie pewność głosu, gdy to mówiłam- To mój przyjaciel.
Szatyn wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni dresów i poczęstował się jednym. Po chwili zaczął wciągać nikotynę do płuc. Staliśmy w ciszy.
-Max zaraz przyjedzie- oznajmiłam, gdy Jake wyciągał kolejnego papierosa.
Chłopak wzruszył ramionami.
-Chętnie na niego zaczekam.
Spojrzałam na niego niedowierzająco.
-Po co wróciłeś?- zaskoczyłam go tym pytaniem.- Nie masz nic co by mi pomogło, więc po jaką cholerę wróciłeś do Los Angeles?!
-Do ciebie, skarbie- odparł jak gdyby nigdy nic.
-Jake...
-Nie udawaj, że nie zależy ci na mnie- zgasił papierosa.
-Zależy- mruknęłam.- Dlatego nie chcę by Max się dowiedział, że wróciłeś.
Jake podszedł do mnie i objął ramionami. Przytuliłam się do niego i skrzywiłam się, gdy poczułam zapach nikotyny. Przymknęłam oczy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłam. Tęskniłam za tym gnojem. Czy go kochałam? Na pewno nie, ale on był dla mnie ważny. Chłopak odsunął mnie od siebie i pocałował. Nagle usłyszałam jak jakiś samochód hamuje z piskiem. Szybko odsunęłam się od Jake'a.
Kłopoty Ann, kłopoty...
Z samochodu wysiadł wściekły Max, a za nim Jared. Blondyn powiedział coś do drugiego, a ten ruszył w moją stronę.
-Pogadamy w domu- rzucił do mnie brat.
Jared podszedł do mnie i zaczął prowadzić do środka.
-A ty kurwa, wsiadaj- warknął do szatyna.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Nie zrobiłam nic, tylko pozwoliłam, żeby Jared zaprowadził mnie do domu. A powinnam. Powinnam jakoś powstrzymać mojego brata. Jednak wiedziałam, że nic by to nie dało. Możliwe, że tylko pogorszyło by sytuację.
Skuliłam się na kanapie i schowałam twarz w dłoniach. Jared nic nie mówił. Nie musiał, Max to zrobi. Miałam tylko nadzieję, że nic się nie stanie.
On go zabije, Ann. Zabije.
-Zrób coś- szepnęłam do Jareda. - Błagam cię, zrób coś, bo on go zabije.
-Ostrzegał go- odparł obojętnie.
Łzy płynęły mi po policzkach.
Płaczesz przez kogoś, kto na to nie zasługuje. On nie ma uczuć, Ann. 
-No i co z tego?!-krzyknęłam.
-Nie będę się wtrącać- odpowiedział spokojnie.- Max poprosił mnie, żebym cię zaprowadził do domu. Powinnaś się cieszyć, że nie powiedziałem jemu o reszcie.
Wstałam zrezygnowana.
-Nic o nim nie wiecie- ruszyłam w kierunku schodów.
-Wracaj- usłyszałam za sobą głos brata.
Zignorowałam go.
-Ann, wracaj- powtórzył. - Nie pamiętasz co się stało wtedy?
Przed oczami miałam tamtą chwilę. Ich szydercze śmiechy. Zacisnęłam oczy.
-To nie była jego wina- jęknęłam.
-On jest nikim Ann. To śmieć. Chcesz przez niego zacząć brać?- brat jak zwykle mówił do mnie spokojnie.
-Skończył z tym- broniłam go.
-I ty mu uwierzyłaś?
Obróciłam się w stronę brata.
-On tobą manipuluje, Ann- blondyn patrzył na mnie z troską.- Dlaczego wierzysz w każde jego słowo? Dobrze wiesz kim on jest i nie zmieni się dla ciebie. Taką dziewczynę jak ty ma w każdym mieście. Znajduję dziewczynę, która wierzy w każde jego słowo, a później to wykorzystuje. Czy ty tego nie widzisz?
Usiadłam na schodach. Blondyn usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
-Nic mu nie zrobiłem- szepnął.- Gdybym go zabił, nie byłbym lepszy od niego.
Przytuliłam się do niego.
-Nie kłam- poprosiłam.- Wiem, że coś mu zrobiłeś.
-Musiałem mu pokazać gdzie jego miejsce- westchnął.- Nie wiem czy do niego dotarło, ale przez jakiś czas będzie miał kolorową twarz.
Nie miałam sił by cokolwiek powiedzieć. Nie wiedziałam co myśleć. Zastanawiałam się komu mam uwierzyć. Jake'owi czy całej reszcie. Jake tak naprawdę wyciągnął mnie z tego gówna, on nie chciał bym w tym siedziała, ale dobrze też wiedziałam jakim jest człowiekiem. Dla niego nie liczyło się życie innych. Spojrzałam na mojego brata. Jeśli się dla niego nie liczyło, to dlaczego mój brat nie miał żadnych obrażeń? Nawet gdyby nie chciał go skrzywdzić, to przecież powinien się bronić.
Miałam mętlik w głowie.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy Jared wyszedł. Razem z Maxem siedzieliśmy tak na schodach jakiś czas.
-Max dlaczego opowiadasz o mnie Paulowi?- podniosłam na niego wzrok, a on zrobił niewinną minę.
Chłopak podrapał się nerwowo po karku.
-O czym mu powiedziałem?
Pokręciłam głową i z westchnieniem wstałam.
-Idę do siebie- mruknęłam i ruszyłam na górę.
W nocy budziłam się kilka razy. Śniło mi się, że Max chce zabić Jake'a.
Po kolejnej dawce tego samego snu spojrzałam na zegarek, który wskazywał piątą rano. Przeczesałam palcami włosy.
-Dlaczego ja?- szepnęłam do siebie.
Poprawiłam sobie poduszkę i spróbowałam zasnąć. Jednak nic nie wskazywało na to, że ponownie zasnę.
Po tym co stało się w piątek, stwierdziliśmy z Maxem, że nie mamy ochoty na jakieś większe wypady i zostaliśmy oboje w domu. Rodzice w sobotę pracowali, a w niedziele poszli do teatru, a potem na kolację, więc jak zwykle nie było ich w domu. Nam to nie przeszkadzało.
Sobotę spędziliśmy w ogrodzie. Graliśmy w piłkę nożną, a później opalaliśmy się. Na później zaplanowaliśmy sobie noc filmów z pizzą i innymi dodatkami. Za to niedziele spędziliśmy na spaniu.
Dawno nie spędzałam tak czasu. Nie martwiłam się o pracę czy szkołę. Po prostu dobrze się bawiłam i nie martwiłam się o kogoś kto chce zrujnować mi życie. To nie miało znaczenia.
W poniedziałek wypoczęta i szczęśliwa podjechałam pod budynek szkoły. Od razu zauważyłam Paula, który przebywał w gronie swoich znajomych i obejmował Sarę.
Nie cały tydzień i znów są razem. Romantyczne, prawda?
Przewróciłam oczami na te myśli. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku wejścia. Gdy szłam, Paul musiał mnie zauważyć, bo zaczął iść w moim kierunku. Westchnęłam. Zawsze gdy zaczynałam mu ufać, on powodował, że powracałam do punktu wyjścia. Chyba lubił moją chamską wersję. Jednak to powoli zaczynało robić się nudne. Paul miły, Paul debil. Paul, któremu mogę powiedzieć wszystko i Paul, który się o mnie zakłada. No kto normalny to zrozumie? No kto?
-Co, przegrałeś zakład i nie miałeś z kim iść do łóżka, więc wróciłeś do Sary?- spytałam retorycznie.
Powoli zmierzałam do mojej szafki.
-Nie wróciłem do niej.
-Tak wierzę ci, to co zobaczyłam pod szkołą było wymysłem mojej bujnej wyobraźni.
Brunet mruknął coś pod nosem. Rozejrzał się po pustym korytarzu, a potem przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta w pocałunku. Całował mnie delikatnie ale stanowczo. Na początku chciałam się wyrwać, ale po chwili zaczęłam odwzajemniać pocałunek i przyciągnęłam chłopaka do siebie bliżej.
Gdy nasze usta się rozłączyły staliśmy jakiś czas w ciszy. Nie umiałam uwierzyć w to co przed chwilą się stało.
-Nigdy więcej tego nie rób- szepnęłam do Paula.- Nie jestem kolejną dziewczyną, która pójdzie z tobą do łóżka.
Powoli odsunęłam się od chłopaka i odeszłam.
-Co się z tobą dzieje?- mruknęłam sama do siebie.
Gdy była przerwa na lunch, wyszłam przed szkołę i usiadłam na murku opierając się o ścianę budynku. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzykę. Nadal nie wiedziałam dlaczego Paul mnie pocałował. Jednak wiedziałam, że była tylko jedna możliwość. Znów się założył. Patrząc na ludzi zastanawiałam się, kiedy wszyscy o tym się dowiedzą.
Pewnie już wiedzą.
-Collins czemu nie jesteś na lunchu?!- usłyszałam głos dyrektorki. Spojrzałam na nią obojętnie. Zeskoczyłam z murku i ruszyłam w kierunku mojego samochodu. Kobieta wołała za mną, ale mnie to nie interesowało. I tak nic mi nie mogła zrobić, jedynie to zadzwonić do rodziców, których i tak nie interesuje to czy jestem na zajęciach czy też nie. A jeśli by mieli jakieś pretensje, to mogę usprawiedliwić się pracą.
Wsiadałam do samochodu i wyjechałam z parkingu. Muzykę z słuchawek zamieniłam na tą z radia i w spokoju oddałam się jeździe.  
Pojechałam do pobliskiego sklepu i zrobiłam małe zakupy. Wzięłam chipsy, dwa batony i coś do picia. Po kilku minutach byłam pod szkołą Emily. Wyciągnęłam z schowka jakąś książkę i otworzyłam chipsy. Siedziałam tak pół godziny, a później zadzwonił mi telefon.
-Co chcesz?- mruknęłam do Paula.
-Gdzie jesteś?
-W burdelu. Akurat mam klienta- odparłam poważnym tonem.
-Jesteś na mnie zła?- spytał.
Spojrzałam na swoją dłoń i nie odzywałam się przez chwilę.
-Jeśli to była zemsta za przegrany zakład, to nie udała ci się. W ogóle mnie to nie ruszyło- mówiłam obojętnie nadal wpatrując się w paznokcie.
Chłopak westchnął.
-To powiesz mi gdzie jesteś?
Wywróciłam oczami.
-Chcę być sama. Pozwolisz mi na to?- zapytałam.
-Nie rób nic głupiego.
-Nie bój się. Nie popełnię samobójstwa- zanim zdążył coś powiedzieć, rozłączyłam się.
Wzięłam książkę by dalej czytać, ale nie umiałam skupić się na treści, więc odrzuciłam ją na bok.
-Nie rób nic głupiego- mruknęłam.
Siedziałam i wpatrywałam się w ulicę przede mną. W tle leciała muzyka, a ja siedziałam zamyślona. Nawet nie wiem kiedy Emily wsiadła do samochodu.
-Hej- przywitała się.
-Cześć. Łap- rzuciłam w jej stronę batona.
-Dzięki. Długo tu siedzisz?- spytała zaciekawiona.
Spojrzałam na zegarek. Siedziałam tu prawie dwie godziny, a i tak nic nie wymyśliłam. Zorientowałam się, że dziewczyna czeka na moją odpowiedź.
-Nie- mruknęłam.
-Za miesiąc święta, cieszysz się?
-Jasne, że tak- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Fajnie by było gdybyś była z nami w święta- stwierdziła.
-Święta spędza się z rodziną.
-Ale ty jesteś moją rodziną- dziewczyna stawała przy swoim.- i Paula też.
Uśmiechnęłam się do niej.
-Nie wiem czy będę na święta w mieście- oznajmiłam.- Może pojadę do babci do Kanady, dawno nie spędzałam z nią świąt.
-Do Kanady?- zdziwiła się.- Tam jest śnieg.
Zaśmiałam się.
-Jak byłam mała co roku jeździliśmy na święta do Kanady. Niesamowity widok. Śnieg w święta. Chociaż normalnie nie lubię śniegu, w święta pięknie wygląda.
-Ja tam wolę święta tutaj- wyznała.- A dlaczego dawno nie spędzałaś świąt z babcią?
Uśmiech z mojej twarzy zniknął.
-Rodzice się z nią pokłócili, a potem ja miałam małe kłopoty- powiedziałam.
-Ale przecież święta trzeba spędzać z rodziną- powtórzyła po mnie.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Ja jestem niepełnoletnia, więc nie mogę sama jechać do niej kiedy chcę. A poza tym moją jedyną rodziną jest mój brat.
-A rodzice?- dziewczyna dopytywała.
-To dla mnie obcy ludzie. Oni... oni nie są moją rodziną- stwierdziłam gorzko.

-------------------------
Evanescene - "Disappear"

Kolejny rozdział dodany. Nawet nie wiecie jaka byłam szczęśliwa, gdy zauważyłam, że komentujecie. Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będziecie równie aktywni jak pod poprzednim. Czekam na wasze opinię.
Do napisania








środa, 12 marca 2014

Rozdział 16

Mam tysiące własnych spraw
Ale w oczach strach*

-------------------------
Idąc do mojej szafki zastanawiałam się, czy aby na pewno ze mną wszystko w porządku. Prawie każdy rozmawiał tylko o rozstaniu Paula z Sarą. Co było w tym dziwnego lub nowego? Absolutnie nic. A jednak dla ludzi była to nowina roku. Za chwilę i tak do siebie wrócą.
Pokręciłam głową i otworzyłam szafkę.
-Aż dziwne, że ty tutaj jeszcze jesteś- usłyszałam obok siebie męski głos.
Kątem oka spojrzałam na Jamesa, który właśnie tam stał.
-Naprawdę nie masz dość? Ostatnio chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że twoje gierki mnie nie interesują- westchnęłam i zatrzasnęłam szafkę.
-Znam parę interesujących informacji- na twarzy chłopaka pojawił się szyderczy uśmiech.
-Co masz kryzys z Cam? Albo może jakaś inna para z waszej paczki się rozstała?- nie czekając na jego odpowiedz, chciałam odejść.
-Nielegalne wyścigi, mówi ci to coś?-  jego głosie można było usłyszeć zadowolenie.
Wyjawił twoją tajemnicę.
-No... coś tam słyszałam- mruknęłam próbując zamaskować poddenerwowanie.
-Podobno brałaś w nich udział- zaczął się do mnie zbliżać.
Wywróciłam oczami i przyłożyłam mu pistolet do brzucha.
-Nie wiem w co się bawisz- warknęłam.- Ale masz się ode mnie tak łaskawie odpierdolić. A jak jeszcze raz wrócisz do tego tematu...
Chłopak spojrzał na broń, a potem uśmiechnął się z satysfakcją.
-Cam jednak do czegoś się przydaje- zaśmiał się.- Myślałem, że tylko w jednym jest dobra.
Miałam ochotę uderzyć go, ale po chwili dotarło do mnie, że Camilla sama wybrała sobie takie życie. Wolała tego obleśnego typa ode mnie. Nie miałam powodów by cokolwiek mu zrobić, zwłaszcza po tym co ona mu powiedziała.
Odsunęłam się od niego.
-Czemu nie zrobisz tego co ostatnio?- spytał z wyczuwalną kpiną.
Chciałam odejść ale mnie zatrzymał.
-Nigdy ze mną nie wygrasz- szepnął mi do ucha.- Nigdy. To ja tutaj rządzę. Ty jesteś nikim.
Zaśmiałam się pod nosem. Po chwili uderzyłam go z pięści w twarz. Ręka mnie zapiekła, ale gdy zobaczyłam swoje dzieło byłam z siebie dumna. Max by mnie pochwalił.
Chłopak chwycił się za nos próbując zatrzymać krwawienie. Na korytarzu można było usłyszeć mój śmiech. Odwróciłam się i zaczęłam odchodzić.
-Jebana suka- krzyknął za mną.
-Nie musisz się przedstawiać- odkrzyknęłam.- Wiem jak masz na imię.
Następnego dnia z niechęcią wstałam z łóżka. Cały dzień miałam spędzić z Emily i Paulem. Nadal nie wiedziałam co myśleć o naszej rozmowie. Bałam się, że wyjawi komuś prawdę.
Gdy schodziłam na dół, usłyszałam, jak Max z kimś rozmawia.
-Przecież wiem... Masz się tylko nią zająć, rozumiesz?...Gdyby mogła widzieć, to bym jej powiedział...
Oparłam się o framugę drzwi i założyłam dłonie na klatce piersiowej. Z uwagą przyglądałam się blondynowi, który chyba jeszcze nie zauważył, że ma słuchacza.
Dopiero gdy zrobiłam lekki hałas, chłopak na mnie spojrzał. Pożegnał się z rozmówcą i rzucił mi niewinne spojrzenie. Potem usiadł przy stole i zaczął jeść śniadanie.
-Myślałem, że śpisz- mruknął.
-Nie lubię się spóźniać- podeszłam do lodówki i wyciągnęłam butelkę wody.- Komu nie możesz czegoś powiedzieć?
Oparłam się o blat mebli.
-Nie powinnaś podsłuchiwać. Siadaj, musisz zjeść śniadanie- spróbował zmienić temat.
Prychnęłam pod nosem.
-Rozumiem, nie mój interes.
Podeszłam do brata.
-Tylko mam jedną prośbę- oznajmiłam.- Jak ja się będę pakować w kłopoty, to nie wtrącaj się.
-Robię to dla twojego dobra- westchnął zrezygnowany.
-Tak, tak. Jak spotkasz rodziców, to powiedz im, że wszystko u mnie w porządku- zaczęłam wychodzić.
-Kiedy ty ostatni raz z nimi rozmawiałaś?
Stanęłam i zamyśliłam się. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałam z swoimi rodzicami. Wzruszyłam ramionami.
-Nie pamiętam. Chyba dzień po twoim przyjeździe- patrzyłam się tempo w jeden punkt na ścianie.
-Wiesz, że to chore?
-To nie moja wina, że nigdy nie mają dla mnie czasu. Mam dość starania się o ich czas. Pozdrów ich ode mnie jak będziesz w firmie- zacisnęłam zęby i wyszłam z domu. Nie mogłam się popłakać.
Stwierdziłam, że pójdę pieszo do Brownów. Przynajmniej miałam więcej czasu na ochłonięcie.
Gdy zobaczyłam Paula, zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, która jest godzina. Chłopak był widocznie zaspany, a na sobie miał tylko spodnie od dresu. Musiałam się powstrzymywać by nie patrzeć na jego ładnie wyrzeźbiony tors.
-Tak się zastanawiam- zaczął wpuszczając mnie do środka.- Czy ty w ogóle śpisz?
Ruszyłam za nim do kuchni. Zajęłam miejsce na jednym z krzeseł.
-Chcesz kawę?- spytał podchodząc do szafek.
-Jeśli powiem tak, to ubierzesz coś na górę?- spojrzałam znacząco na jego gołą klatkę piersiową. Chłopak uśmiechnął się szeroko.
-A co, rozpraszam cię?
-Nie- powiedziałam niezbyt przekonująco.
-Kłamczucha- mruknął pod nosem i wyszedł na chwilę z pomieszczenia. Kiedy wrócił, miał na sobie czarną bokserkę.
Nic nie mówiąc postawił przede mną kubek z gorącym napojem. Z zadowoleniem stwierdziłam, że była w nim herbata. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Twój brat czasami mi o tobie opowiada- odpowiedział na niezadane pytanie.
Podniosłam prawą brew do góry. Brunet uśmiechając się usiadł na przeciwko mnie. Zaczął mi się przyglądać.
-Czego on od ciebie chciał?- jego głos był poważny. Wiedziałam o kogo mu chodzi.
-Widziałeś- stwierdziłam.
Kiwnął głową i napił się swojej kawy.
-Kiedyś dałam mu chyba nieświadomie jakieś nadzieje- wzruszyłam ramionami.
Ciemne oczy chłopaka wpatrywał się we mnie w skupieniu.
-Dlaczego nie powiesz Maxowi, że nie daje ci spokoju?
-Bo wiem co może się stać, gdy się spotkają- zaczęłam bawić się palcami. Zaśmiałam się cicho.- Paul i tak cię nienawidzę.
Dotknął delikatnie mojej dłoni.
-Wiem mała egoistko- uśmiechnął się delikatnie.
-Odezwał się rozbestwiony bachor bez uczuć- wywrócił oczami, a po chwili po kuchni rozniósł się nasz śmiech.
Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to kłamstwa. Jeszcze jakiś czas temu była to prawda, a teraz mówimy to próbując zachować pozory. Oboje nie chcemy by inni poznali naszą drugą stronę.
Gdy byliśmy w wesołym miasteczku, tak naprawdę najdoroślejszą z naszej trójki była Emily. My z Paulem cały czas się wygłupialiśmy. Byliśmy chyba wszędzie. Pierwszy raz tak dobrze bawiłam się z kimś innym niż z Maxem lub Cam. Paul namówił mnie nawet na zawierającą tylko cukier, watę cukrową.
Widząc ich takich szczęśliwych zdałam sobie sprawę, jak bardzo się do nich przywiązałam. Nawet do Paula, który był bardzo irytujący i doprowadzał mnie do wściekłości. Jednak było oczywiste, że nigdy mu tego nie powiem.
-Zachowujecie się jak dzieci- stwierdziła Emily gdy siedzieliśmy i czekaliśmy na pizzę.
Poważnie spojrzałam na Paula, a on na mnie, a później znów zaczęliśmy się śmiać. Wstałam i ruszyłam w kierunku toalety, ale po drodze na kogoś wpadłam. Mój wzrok powędrował na mężczyznę.
-Śledzisz mnie?!- od razu mój dobry humor gdzieś się ulotnił. Spojrzałam w stronę stolika przy którym siedzieli moi towarzysze. Zauważyłam, że Paul się nam przygląda.
-Nie mówiłaś, że kogoś masz- rzucił z wyrzutem wpatrując się w tamten stolik.
-Nie pytałeś. Mówiłam, że próbuję normalnie żyć, ale tobie widocznie zachciało się powrócić i zniszczyć mi życie- podniosłam na niego ton.- Przestań mnie śledzić.
Wyminęłam go i poszłam do toalety. Jake zaczynał mnie przerażać. Jakby nie wystarczyło, że inny psychol mnie śledzi to jeszcze on musi to robić.
Kiedy wróciłam do stolika Paul spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie dając znak, że wszystko jest okay.
Po chwili dostałam wiadomość od Jake'a. Napisał, że będzie na mnie czekał pod moim domem. On chyba naprawdę chce umrzeć.
-Kim był ten facet?- spytała Emily.
-Nie interesuj się- mruknął do niej Paul.
Dziewczyna wywróciła oczami i zaczęła jeść pizzę.
Choć niezbyt spodobał mi się ton jakim mówił Paul do siostry, byłam wdzięczna, że ją zbył. Nie miałam pojęcia, co miałabym jej powiedzieć. Mam ją chronić, a nie pokazywać z jakimi typami się zadawałam.
Chciałaś chyba powiedzieć, że zadajesz się.
-Zamknij się- mruknęłam, a Paul spojrzał na mnie zaskoczony. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.- Głośno myślę.
Nie chcąc się tłumaczyć zajęłam się jedzeniem swojego kawałka pizzy. Reszta dnia upłynęła mi już nie tak radośnie jak ta wcześniejsza, ale też nie mogłam narzekać. Jednak bałam się spotkania z Jakiem. Przeczuwałam, że coś się stanie.
Kiedy byliśmy już w domu Brownów, przyjechał po mnie Jared. Zastanawiałam się dlaczego akurat on. Stwierdziłam, że pewnie Max chciał to zrobić, ale pewnie nie miał czasu i wysłał zastępstwo. Miło z jego strony.
-Cześć- przywitałam się wsiadając do czarnego audi.
-Cześć mała- chłopak uśmiechnął się do mnie.- Jak tam było na wycieczce?
-Jadłam watę cukrową- oznajmiłam dumna.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Może mi powiesz, że jeszcze kawę piłaś?
Pokręciłam przecząco głową. Jechaliśmy chwilę w ciszy. Zauważałam jak Jared zaczyna się denerwować. Co chwilę spoglądał w boczne lusterko, a dłonie mocniej zaciskał na kierownicy. Już wiedziałam dlaczego Paul kiedyś myślał, że jestem nienormalna. Takie zachowanie nie było normalne i teraz mogłam na nie spojrzeć z boku.
-Długo cię śledzą?- spytał. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam do bocznego lusterka.
Nie miałam pojęcia jak się domyślił. Nawet Max nie wiedział, że ktoś mnie śledzi. 
-Ale... kto?- udałam, że nie wiem o co chodzi.
-Ann nie kłam- brunet zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.- Niech zgadnę. Max o niczym nie wie?
Mój wzrok powędrował w stronę szyby po mojej stronie. Chłopak westchnął.
-Znów szukasz kłopotów.
-Co?- spojrzałam na niego zaskoczona.- Ja? To nie moja wina, że jakiś psychol ubzdurał sobie, że nie mogę ochraniać Emily.
No i się wygadałaś.
-Gdy spotkaliśmy się w parku, też cię śledzili?- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-Błagam cię, nie mów nic Maxowi- poprosiłam.- On ma swoje problemy, a ja jestem na tyle dorosła, że powinnam sobie sama radzić. Max nie może przez całe życie skupiać na mnie uwagi.
-Wiesz, że mnie zabije?- westchnął.
-Nie zrobi tego, bo się nie dowie. Mam nadzieję- drugie zdanie powiedziałam tylko w głowie.
-Wiesz przynajmniej kto to jest?
-Nie wiem. Ale ten ktoś musi mnie znać. Jared ja nie dam się zastraszyć jakiemuś psycholowi- oznajmiałam.
-Ann, razem z Maxem zadarliście wielu osobą za skórę. Większość z nich chce się zemścić- brunet spojrzał na mnie.- Uważaj na siebie.
-Zawsze to robię- mruknęłam opierając się głową o szybę.
-Nie byłbym tego taki pewien.
-A jak tam u twojej dziewczyny?- spytałam chcąc zmienić temat.
Uśmiechnął się pod nosem najprawdopodobniej coś sobie przypominając.
-Nie narzekam- zaśmiał się.
Wywróciłam oczami.
-Chyba wolę nie wiedzieć co ostatnio robiliście- powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Chłopak odwiózł mnie pod dom, a później odjechał. Po dziesięciu minutach zobaczyłam Jake'a. Był zły i to bardzo zły.
Błagałam tylko, żeby Max nie wrócił za wcześnie. Wiedziałam do czego zdolny był mój brat.
-Chyba musimy coś sobie wyjaśnić- stwierdził szatyn lodowatym tonem.
-Tak, musimy- mruknęłam.
-Jesteś tylko moja, rozumiesz?- podniósł ton.
Chłopak zaczął się do mnie zbliżać.

----------
*Ewa Farna "Ewakuacja"

Kolejny rozdział dodany. Nie wiem czy wam się nie podoba to co piszę, ale pod ostatnim rozdziałem było tylko trzy komentarze. Jeśli coś wam się nie podoba, to piszcie. Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie więcej komentarzy.
Przepraszam za opóźnienie, ale wcześniej nie dałam rady go napisać.
Do napisania.







Szablony